no nie wiem, co ma wspólnego, ale ja też nie lubię się trzymać jednego wątku, więc nie mam nic przeciwko.
Zresztą hajd park tu, więc wszystkie (prawie) chwyty dozwolone…
pzdr
Co do tych rysunków, ciekawy jest tak swoją drogą temat, czy w ogóle w obecnym świecie pojęcie plagiatu i praw autorskich nie jest czyms przestarzałym.
Nie znam się na rysunkach, ale jestem w stanie se wyobrazić, że można wpaść niezależnie od siebie na bardzo podobne pomysły.
Dlatego np. ten przypadek, co jest w notce Krysztopy, chodzi o rysunek Marcina KK to już mi pod plagiat nie podpada np.
Niepokojące sa jednak daty, bo te rysunki pana z Uwarzam Rze zawsze chwilę po oryginałach powstawały.
No ale to temat dla prawników s umie.
Ja podrzucę w ramach burzy mózgów teksty Stommy o plagiatach:
“Plagiaty. Oczywiście, nikt przytomny nie zaprzeczy, że „plagiowanie” jest naukowo i moralnie naganne w najwyższym stopniu. Czy jednak istnieje w nauce trzymająca się kupy definicja plagiatu? Kiedy ktoś przepisze pracę kolegi, wtedy rzeczywiście sprawa jest jasna i do wykrycia w powstającym właśnie w Polsce specjalnym antyplagiatowym programie komputerowym. Osobiście na przepisaną pracę nabrał mnie student tylko raz. Była to nader ciekawa polemika z czwórksięgiem Claude’a Levi-Straussa o mitologii plemienia Bororo. Okazało się (po latach i czystym przypadkiem), że cwany mój wychowanek przetłumaczył dosłownie (nie miałem pojęcia, że zna portugalski) niedrukowany doktorat zupełnie nieznanego brazylijskiego antropologa, który podczas pobytu wyciągnął z biblioteki jednego z tamtejszych uniwersytetów. Oszustwo pozostało oszustwem, miało wszakże choćby ten pozytywny skutek, że poznaliśmy interesującą koncepcję, o której inaczej nigdy przypuszczalnie nie mielibyśmy zielonego pojęcia.
Innym razem uniwersytet w Cambridge zwrócił się do mnie o rozstrzygnięcie w sprawie doktoranta posądzonego o plagiat przez naukowca z Polski. Chodziło o pracę dotyczącą wyobrażeń chłopów polskich o Żydach. Oskarżycielka twierdziła, że ukradziono jej źródła. Problem w tym, iż źródła do tego tematu są tak ograniczone, iż siłą rzeczy, przy starannej kwerendzie, musiały się powtarzać i oczywiście powtarzały, podobnie jak niektóre ich ewidentne interpretacje. Ostatecznie Cambridge uroczyście uniewinniło doktoranta, ale przecież trochę błota pozostało. Wróćmy jednak do przepisywania. Jeśli autor przepisze jedno dzieło, wszystko jest jasne. Jeśli jednak skompiluje dwa? A dziesięć? A sto? W którym momencie uznamy, że w sposobie ułożenia mozaiki pojawia się samodzielna koncepcja? – Dodajmy, że przypisy często nie są tu wiążącym argumentem, bo jeśli cudza myśl podana jest „własnymi słowami”, to trudno cokolwiek udowodnić. Każdy wie zresztą, jak często używa się sformułowań, które szczerze bierze się za własne, a naprawdę są echem lektur czy zasłyszeń. Jak tu oddzielić ziarno od plew, umyślność od mimowolności? Zaś we wspomniany program antyplagiatowy po prostu nie wierzę. Z dwóch względów. Po pierwsze, zdarzyło mi się odnaleźć w archiwach, zdałoby się nieruszanych, informację, którą upubliczniłem uznając ją za własne odkrycie. Po latach dowiedziałem się, że jednak nie byłem pierwszy. Cóż mógłbym powiedzieć w przypadku, gdyby przede mną odkrył to komputer i padło oskarżenie? Po drugie, co łączy się z pierwszym, tylko w mojej branży drukuje się rocznie na świecie kilkadziesiąt tysięcy buchów. Któż to wszystko przeczyta i wsadzi do programu? A jeśli nawet – ile będzie i jest w takiej masie niezawinionych lub przypadkowych zbieżności, a nawet identyczności!
Poza ewidentnymi i ordynarnymi przypadkami byłbym więc ogromnie ostrożny z krzyczeniem o plagiacie. Tym bardziej że jest to zjawisko odwieczne i wiele można by wytknąć najbardziej dzisiaj uznawanym klasykom czy odkrywcom.”
Docent,
no nie wiem, co ma wspólnego, ale ja też nie lubię się trzymać jednego wątku, więc nie mam nic przeciwko.
Zresztą hajd park tu, więc wszystkie (prawie) chwyty dozwolone…
pzdr
Co do tych rysunków, ciekawy jest tak swoją drogą temat, czy w ogóle w obecnym świecie pojęcie plagiatu i praw autorskich nie jest czyms przestarzałym.
Nie znam się na rysunkach, ale jestem w stanie se wyobrazić, że można wpaść niezależnie od siebie na bardzo podobne pomysły.
Dlatego np. ten przypadek, co jest w notce Krysztopy, chodzi o rysunek Marcina KK to już mi pod plagiat nie podpada np.
Niepokojące sa jednak daty, bo te rysunki pana z Uwarzam Rze zawsze chwilę po oryginałach powstawały.
No ale to temat dla prawników s umie.
Ja podrzucę w ramach burzy mózgów teksty Stommy o plagiatach:
http://archiwum.polityka.pl/art/nie-wylewajcie,396864.html
Cytować chyba długie fragmenty można?
“Plagiaty. Oczywiście, nikt przytomny nie zaprzeczy, że „plagiowanie” jest naukowo i moralnie naganne w najwyższym stopniu. Czy jednak istnieje w nauce trzymająca się kupy definicja plagiatu? Kiedy ktoś przepisze pracę kolegi, wtedy rzeczywiście sprawa jest jasna i do wykrycia w powstającym właśnie w Polsce specjalnym antyplagiatowym programie komputerowym. Osobiście na przepisaną pracę nabrał mnie student tylko raz. Była to nader ciekawa polemika z czwórksięgiem Claude’a Levi-Straussa o mitologii plemienia Bororo. Okazało się (po latach i czystym przypadkiem), że cwany mój wychowanek przetłumaczył dosłownie (nie miałem pojęcia, że zna portugalski) niedrukowany doktorat zupełnie nieznanego brazylijskiego antropologa, który podczas pobytu wyciągnął z biblioteki jednego z tamtejszych uniwersytetów. Oszustwo pozostało oszustwem, miało wszakże choćby ten pozytywny skutek, że poznaliśmy interesującą koncepcję, o której inaczej nigdy przypuszczalnie nie mielibyśmy zielonego pojęcia.
Innym razem uniwersytet w Cambridge zwrócił się do mnie o rozstrzygnięcie w sprawie doktoranta posądzonego o plagiat przez naukowca z Polski. Chodziło o pracę dotyczącą wyobrażeń chłopów polskich o Żydach. Oskarżycielka twierdziła, że ukradziono jej źródła. Problem w tym, iż źródła do tego tematu są tak ograniczone, iż siłą rzeczy, przy starannej kwerendzie, musiały się powtarzać i oczywiście powtarzały, podobnie jak niektóre ich ewidentne interpretacje. Ostatecznie Cambridge uroczyście uniewinniło doktoranta, ale przecież trochę błota pozostało. Wróćmy jednak do przepisywania. Jeśli autor przepisze jedno dzieło, wszystko jest jasne. Jeśli jednak skompiluje dwa? A dziesięć? A sto? W którym momencie uznamy, że w sposobie ułożenia mozaiki pojawia się samodzielna koncepcja? – Dodajmy, że przypisy często nie są tu wiążącym argumentem, bo jeśli cudza myśl podana jest „własnymi słowami”, to trudno cokolwiek udowodnić. Każdy wie zresztą, jak często używa się sformułowań, które szczerze bierze się za własne, a naprawdę są echem lektur czy zasłyszeń. Jak tu oddzielić ziarno od plew, umyślność od mimowolności? Zaś we wspomniany program antyplagiatowy po prostu nie wierzę. Z dwóch względów. Po pierwsze, zdarzyło mi się odnaleźć w archiwach, zdałoby się nieruszanych, informację, którą upubliczniłem uznając ją za własne odkrycie. Po latach dowiedziałem się, że jednak nie byłem pierwszy. Cóż mógłbym powiedzieć w przypadku, gdyby przede mną odkrył to komputer i padło oskarżenie? Po drugie, co łączy się z pierwszym, tylko w mojej branży drukuje się rocznie na świecie kilkadziesiąt tysięcy buchów. Któż to wszystko przeczyta i wsadzi do programu? A jeśli nawet – ile będzie i jest w takiej masie niezawinionych lub przypadkowych zbieżności, a nawet identyczności!
Poza ewidentnymi i ordynarnymi przypadkami byłbym więc ogromnie ostrożny z krzyczeniem o plagiacie. Tym bardziej że jest to zjawisko odwieczne i wiele można by wytknąć najbardziej dzisiaj uznawanym klasykom czy odkrywcom.”
grześ -- 20.01.2012 - 19:07