dobrem wspólnym mozemy w danej wspólnocie określich chyba tylko te rzeczy, które służą przetrwaniu tej wspolnoty, sa do tego przetrwania niezbędne. Cala reszta to juz jest dobro czyjes oplacane pieniedzmi i utrata wolnosci kogoś. Z reguły kogos innego.
w tej sytuacji, o której Igła pisze, z ta chatynka na trasie, mamy do czynienia z konfliktem interesów. Bo przecież właściciel tej chatynki nie ma wspolnego dobra z tymi kierowcami. Może je mieć tylko w sytuacji takiej, w ktrej ktoś w imieniu kierowców (i całej tej wyliczanki roboczogodzinnej) ZAPŁACI włascicielowi kwotę, która będzie właściciela satysfakcjonować i równocześnie będzie niższa, niż straty, które sie ponosi w wyniku tego przewężenia drogi. Żeby to sie obu stronom OPŁACAŁO. I tyle.
Czy to trudne tak zrobić? Nie wydaje mi się.
Exemplum z życia. X posiadał działkę, która miala to szczęście, że leżała na trasie planowanej drogi. Kolesie od budowy drog wykupili róznych niepiśmiennych kmiotków (ach ta państwowa edukacja) na planowanej trasie za tzw. psi grosz. Trochę strasząc ustawami o wywłaszczeniach. Przyszli wreszcie do X na co X popatrzył na proponowana kwote i kazal im wypierdalac do stu diabłów. X bedąc, w odróżnieniu, piśmiennym (ach te prywatne uczelnie) wiedział, ze te mendy od dróg moga mu zrobić niefajnie. Wiec sprzedał ziemię swojemu koledze Y. Za wyyyyyyśrubowaną kwotę, zapłacił od tej sprzedazy nalezny podaetk etc. Zrobił zmiany w księgach wieczystych. No, cala te biurokracje odfajkowano. I dostal pismo że będzie wywlaszczany. Odeslał drogowcom odpowiedz, że teraz niech sie uzeraja z Y, bo to Y jest włascicielem gruntu. No i jak przyszlo do wywlaszczania Y, to drogi musialy zapłacic nie tyle, ile X chciał, ale tyle, za ile “sprzedał” tę ziemię Y, plus koszty operacji, plus “godziwy zysk” pana Y. W sumie, jakieś 4 razy tyle, ile grunt był wart. Tak się to robi w Szikago. Czyli w Polsce.
A przeciez mozna było zapłacic panu X tyle ile pan X chciał, zeby mu zapłacono, prawda?
Lorenzo
dobrem wspólnym mozemy w danej wspólnocie określich chyba tylko te rzeczy, które służą przetrwaniu tej wspolnoty, sa do tego przetrwania niezbędne. Cala reszta to juz jest dobro czyjes oplacane pieniedzmi i utrata wolnosci kogoś. Z reguły kogos innego.
w tej sytuacji, o której Igła pisze, z ta chatynka na trasie, mamy do czynienia z konfliktem interesów. Bo przecież właściciel tej chatynki nie ma wspolnego dobra z tymi kierowcami. Może je mieć tylko w sytuacji takiej, w ktrej ktoś w imieniu kierowców (i całej tej wyliczanki roboczogodzinnej) ZAPŁACI włascicielowi kwotę, która będzie właściciela satysfakcjonować i równocześnie będzie niższa, niż straty, które sie ponosi w wyniku tego przewężenia drogi. Żeby to sie obu stronom OPŁACAŁO. I tyle.
Czy to trudne tak zrobić? Nie wydaje mi się.
Exemplum z życia. X posiadał działkę, która miala to szczęście, że leżała na trasie planowanej drogi. Kolesie od budowy drog wykupili róznych niepiśmiennych kmiotków (ach ta państwowa edukacja) na planowanej trasie za tzw. psi grosz. Trochę strasząc ustawami o wywłaszczeniach. Przyszli wreszcie do X na co X popatrzył na proponowana kwote i kazal im wypierdalac do stu diabłów. X bedąc, w odróżnieniu, piśmiennym (ach te prywatne uczelnie) wiedział, ze te mendy od dróg moga mu zrobić niefajnie. Wiec sprzedał ziemię swojemu koledze Y. Za wyyyyyyśrubowaną kwotę, zapłacił od tej sprzedazy nalezny podaetk etc. Zrobił zmiany w księgach wieczystych. No, cala te biurokracje odfajkowano. I dostal pismo że będzie wywlaszczany. Odeslał drogowcom odpowiedz, że teraz niech sie uzeraja z Y, bo to Y jest włascicielem gruntu. No i jak przyszlo do wywlaszczania Y, to drogi musialy zapłacic nie tyle, ile X chciał, ale tyle, za ile “sprzedał” tę ziemię Y, plus koszty operacji, plus “godziwy zysk” pana Y. W sumie, jakieś 4 razy tyle, ile grunt był wart. Tak się to robi w Szikago. Czyli w Polsce.
Artur M. Nicpoń -- 27.02.2008 - 17:44A przeciez mozna było zapłacic panu X tyle ile pan X chciał, zeby mu zapłacono, prawda?