wydaje mi się, że o postszlacheckiej proweniencji i zaangażowaniu patriotycznym przedwojennej polskiej inteligencji pisałem. Jeśli nie nazbyt wyraźnie, to w każdym razie zgadzam się z Pana uwagami w tej mierze.
Co do państwa, to , z kolei, niekoniecznie. Państwo, w takim kształcie, w jakim zdefiniowała je XIX wieczna nauka niemiecka (a co do dziś jest zwykle powtarzane, ot, choćby w ONZ nadal używana jest definicja Georga Jellineka), nie jest jedyną organizacją i jedynym nosicielem dobra wspólnego. Warto pamiętać, że propaństwowe zorientowanie polskiej inteligencji wynikało w znaczącej mierze nie ze wspólnej wizji państwa, a z braku organizacji państwowej, jako takiej.
Nie zamierzam się tu wdawać w spory, ale skłonny jestem dopuszczać taki punkt widzenia, który współcześnie ponad państwem stawia społeczeństwo obywatelskie. I nie widzę w takim punkcie widzenia nic złego. Tacy na przykład Anglosasi, świetnie dają sobie radę bez etatocentryzmu. Inne doświadczenia historyczne, inna tradycja, a w konsekwencji inaczej zorganizowane i ukierunkowane zaangażowanie obywatelskie.
Oczywiście, nic nie ma też złego we włączaniu wizji państwa w dysputę tego rodzaju. Obawiam się, że wobec doświadczenia historycznego, w Polsce się bez tego obejść nie może. Ale to powinien być spór, dyskusja, o formach organizacyjnych nie na dzisiaj nawet, ale na przyszłość. O zadaniach przyszłego państwa jego funkcjach. Natomiast nie powinno się to ograniczać do narzucania, a nawet preponderowania jakieś historycznej, a w istocie, w nowym kontekście – ahistorycznej i społecznie nieadekwatnej wizji.
Z Iwanem Wasiliewiczem nie ma czego porównywać. Polska była wtedy w fazie budowania własnej wizji organizacyjnej, która nic wspólnego nie miała z Rosją, a i w świecie Zachodu była bardzo wyjątkowa.
Niespotykana pod względem liczebności polska szlachta, będąca podstawą konstrukcji, także, choć zgoła inaczej, zahamowała rozwój mieszczaństwa. jednak dysfunkcjonalność tego modelu społecznego ujawniła się znacznie później, w zmienionych warunkach społecznych, polityczno-militarnych i ekonomicznych..
Tak czy inaczej, trudno ( w tym akurat kontekście) porównywać Polskę i Rosję. Były to, niewątpliwie, dwie bardzo różne drogi do swoistej pustki społecznej, którą w XIX wieku wypełniła inteligencje. Dla mnie jest to kolejny argument, żeby tego pojęcia nie używać, bo opisuje, co prawda zbiorowości porównywalne funkcjonalnie, ale zasadniczo różniące się, co do genezy i aksjologii, będącej podstawą zaangażowania, o którym tu mowa.
Czy jest taka grupa, która „chce i może”? Proszę wybaczyć, ale nie jestem Leninem, żeby odpowiedzieć „Jest taka grupa”. Grupa jest tu pojęciem mylącym, a dla mnie (ze względu na złogi metodologiczne) w tym miejscu nieadekwatnym. Mówimy cały czas o budowaniu więzi pośredniej, a dopóki więzi nie ma, nie ma i grupy. Wolałbym problem postawić inaczej: czy realizowane współcześnie interesy grupowe składają się na interes wspólny i co należy zrobić, żeby tak było. Jeśli oczywiście chcemy, żeby tak było.
Oczywiście nie należy oczekiwać jednolitych wizji dobra wspólnego. Nigdy to się nie zdążało i co więcej nie wydaje się niezbędne. Wydaje mi się jednak, że nawet spory i dyskusję prowadzą do uzgadniania niejakich imponderabiliów.
Szanowny Panie Wojtasie,
wydaje mi się, że o postszlacheckiej proweniencji i zaangażowaniu patriotycznym przedwojennej polskiej inteligencji pisałem. Jeśli nie nazbyt wyraźnie, to w każdym razie zgadzam się z Pana uwagami w tej mierze.
Co do państwa, to , z kolei, niekoniecznie. Państwo, w takim kształcie, w jakim zdefiniowała je XIX wieczna nauka niemiecka (a co do dziś jest zwykle powtarzane, ot, choćby w ONZ nadal używana jest definicja Georga Jellineka), nie jest jedyną organizacją i jedynym nosicielem dobra wspólnego. Warto pamiętać, że propaństwowe zorientowanie polskiej inteligencji wynikało w znaczącej mierze nie ze wspólnej wizji państwa, a z braku organizacji państwowej, jako takiej.
Nie zamierzam się tu wdawać w spory, ale skłonny jestem dopuszczać taki punkt widzenia, który współcześnie ponad państwem stawia społeczeństwo obywatelskie. I nie widzę w takim punkcie widzenia nic złego. Tacy na przykład Anglosasi, świetnie dają sobie radę bez etatocentryzmu. Inne doświadczenia historyczne, inna tradycja, a w konsekwencji inaczej zorganizowane i ukierunkowane zaangażowanie obywatelskie.
Oczywiście, nic nie ma też złego we włączaniu wizji państwa w dysputę tego rodzaju. Obawiam się, że wobec doświadczenia historycznego, w Polsce się bez tego obejść nie może. Ale to powinien być spór, dyskusja, o formach organizacyjnych nie na dzisiaj nawet, ale na przyszłość. O zadaniach przyszłego państwa jego funkcjach. Natomiast nie powinno się to ograniczać do narzucania, a nawet preponderowania jakieś historycznej, a w istocie, w nowym kontekście – ahistorycznej i społecznie nieadekwatnej wizji.
Z Iwanem Wasiliewiczem nie ma czego porównywać. Polska była wtedy w fazie budowania własnej wizji organizacyjnej, która nic wspólnego nie miała z Rosją, a i w świecie Zachodu była bardzo wyjątkowa.
Niespotykana pod względem liczebności polska szlachta, będąca podstawą konstrukcji, także, choć zgoła inaczej, zahamowała rozwój mieszczaństwa. jednak dysfunkcjonalność tego modelu społecznego ujawniła się znacznie później, w zmienionych warunkach społecznych, polityczno-militarnych i ekonomicznych..
Tak czy inaczej, trudno ( w tym akurat kontekście) porównywać Polskę i Rosję. Były to, niewątpliwie, dwie bardzo różne drogi do swoistej pustki społecznej, którą w XIX wieku wypełniła inteligencje. Dla mnie jest to kolejny argument, żeby tego pojęcia nie używać, bo opisuje, co prawda zbiorowości porównywalne funkcjonalnie, ale zasadniczo różniące się, co do genezy i aksjologii, będącej podstawą zaangażowania, o którym tu mowa.
Czy jest taka grupa, która „chce i może”? Proszę wybaczyć, ale nie jestem Leninem, żeby odpowiedzieć „Jest taka grupa”. Grupa jest tu pojęciem mylącym, a dla mnie (ze względu na złogi metodologiczne) w tym miejscu nieadekwatnym. Mówimy cały czas o budowaniu więzi pośredniej, a dopóki więzi nie ma, nie ma i grupy. Wolałbym problem postawić inaczej: czy realizowane współcześnie interesy grupowe składają się na interes wspólny i co należy zrobić, żeby tak było. Jeśli oczywiście chcemy, żeby tak było.
Oczywiście nie należy oczekiwać jednolitych wizji dobra wspólnego. Nigdy to się nie zdążało i co więcej nie wydaje się niezbędne. Wydaje mi się jednak, że nawet spory i dyskusję prowadzą do uzgadniania niejakich imponderabiliów.
Dziękuję za życzliwe uwagi.
yayco -- 12.02.2008 - 00:10