Tylko kim zostajesz, bez tej obudowy, bez czegoś co niby nie twoje, stało się już drugą skórą? Jeśli umrzesz, masz szansę pozostać legendą. Jeśli nie, odejdziesz spokojnie w niepamięć.
To dosyć uniwersalne jest. Mam wrażenie.
Jak się człowiek rozejrzy to wokół pełno takich figur, które uwierzyły,że są kim innym niż są.
Nie, nie chodzi mi o tych, którzy kreują swoją jaźń fasadową. Każdy kreuje. Jeden lepiej, drugi gorzej.
Chodzi mi o takich, którzy przestali odróżniać swój wizerunek (medialny, internetowy, polityczny etc.) od samych siebie.
Czasem zdają się sobie demiurgami, równymi Najwyższemu.
Czasem umierają, bo dopychając swoje życie do ściany, przebijają się na drugą stronę.
Z jednej strony mamy samobójców. Tych wedle Emilowego ujęcia należałoby kwalifikować jako normatywnie zagubionych, anomicznych, bo tacy są wielcy, że nic już ich nie wiąże, nawet ich włąsne życie. A kiedy szukają kulturowego, normatywnego wsparcia, to go nie znajdują, bo odrzucili reguły, które ich wyjątkowość krępowały.
Z drugiej strony, którzy giną bo są tak upojeni swoją doczesną “nieśmiertelnością”, że się im ona myli z prawdziwą. Nie dla nich są przepisy prawa o ruchu drogowym, nie dla nich zakazy wsakiwania w biegu i po pijaku do pociągu.
Czasem nie umiem odróżnić jednej kategorii od drugiej. Zresztą, jedni i drudzy są fascynujący, przez swoją skrajność.
Mniej fascynujący są ci, którzy poprawiają w lustrze wyliniały tupecik i mówią sobie, że są lwem. Są śmieszni, a śmieszność nie jest pociągająca.
To wszystko prawda.
Ale nie tych śmiesznych mi szkoda. Dostarczają mi radości każdego dnia. Ich łaszenie się o każdą odrobinę aplauzu jest uroczo śmieszne.
Szkoda mi tych, którzy wybrali dobre życie. I szkoda mi ich nie dla nich, bo oni dobrze wybrali i nie sądzę by bardzo żałowali, w ogólności.
Szkoda mi, że tak mało się o nich mówi.
Ale tak to jest urządzone. Dlatego tylko się wepchnąłem z tym Cashem do Pani. On jest przykładem, rzadkim dosyć, że można nie zrezygnować ze sławy, a ocalić życie.
Ale jestem też pełen najwyższego szacunku dla tych, którzy zrezygnowali. Bo jakoś czuli potrzebę obronienia samych siebie, przed samymi sobą.
Dzisiaj jeden z tych zabawnych zabrał mi kilka ważnych godzin z życia. Jestem zmęczony i marudzę, snując się wokoło tematu.
Pani Gretchen,
pisze Pani, między innymi tak:
Tylko kim zostajesz, bez tej obudowy, bez czegoś co niby nie twoje, stało się już drugą skórą? Jeśli umrzesz, masz szansę pozostać legendą. Jeśli nie, odejdziesz spokojnie w niepamięć.
To dosyć uniwersalne jest. Mam wrażenie.
Jak się człowiek rozejrzy to wokół pełno takich figur, które uwierzyły,że są kim innym niż są.
Nie, nie chodzi mi o tych, którzy kreują swoją jaźń fasadową. Każdy kreuje. Jeden lepiej, drugi gorzej.
Chodzi mi o takich, którzy przestali odróżniać swój wizerunek (medialny, internetowy, polityczny etc.) od samych siebie.
Czasem zdają się sobie demiurgami, równymi Najwyższemu.
Czasem umierają, bo dopychając swoje życie do ściany, przebijają się na drugą stronę.
Z jednej strony mamy samobójców. Tych wedle Emilowego ujęcia należałoby kwalifikować jako normatywnie zagubionych, anomicznych, bo tacy są wielcy, że nic już ich nie wiąże, nawet ich włąsne życie. A kiedy szukają kulturowego, normatywnego wsparcia, to go nie znajdują, bo odrzucili reguły, które ich wyjątkowość krępowały.
Z drugiej strony, którzy giną bo są tak upojeni swoją doczesną “nieśmiertelnością”, że się im ona myli z prawdziwą. Nie dla nich są przepisy prawa o ruchu drogowym, nie dla nich zakazy wsakiwania w biegu i po pijaku do pociągu.
Czasem nie umiem odróżnić jednej kategorii od drugiej. Zresztą, jedni i drudzy są fascynujący, przez swoją skrajność.
Mniej fascynujący są ci, którzy poprawiają w lustrze wyliniały tupecik i mówią sobie, że są lwem. Są śmieszni, a śmieszność nie jest pociągająca.
To wszystko prawda.
Ale nie tych śmiesznych mi szkoda. Dostarczają mi radości każdego dnia. Ich łaszenie się o każdą odrobinę aplauzu jest uroczo śmieszne.
Szkoda mi tych, którzy wybrali dobre życie. I szkoda mi ich nie dla nich, bo oni dobrze wybrali i nie sądzę by bardzo żałowali, w ogólności.
Szkoda mi, że tak mało się o nich mówi.
Ale tak to jest urządzone. Dlatego tylko się wepchnąłem z tym Cashem do Pani. On jest przykładem, rzadkim dosyć, że można nie zrezygnować ze sławy, a ocalić życie.
Ale jestem też pełen najwyższego szacunku dla tych, którzy zrezygnowali. Bo jakoś czuli potrzebę obronienia samych siebie, przed samymi sobą.
Dzisiaj jeden z tych zabawnych zabrał mi kilka ważnych godzin z życia. Jestem zmęczony i marudzę, snując się wokoło tematu.
Przepraszam.
Ale bardziej pozdrawiam, oczywiście.
yayco -- 13.10.2008 - 14:45