Epifania

Ktoś powie, że to jakiś archaizm. Po cóż dziś komuś ta bajeczka o trzech królach, na kim to robi wrażenie. Może Kościół mógł zaimponować Murzynem w szopce w jakichś wiekach średnich, albo w epoce (w imię postępu: po trzykroć tfu) kolonializmu. Dziś każde dziecko wielbłądy widziało na kanale National Geographic.
Boże Narodzenie, to jeszcze. No mówią, że Jezus wielkim prorokiem był, nawet muzułmanie się zgodzą, a przy tym to miło z tą choinką, karpiem i prezentami. Nawet jak z teściową niemiło. Wiadomo — magia świąt. A Trzej Królowie to już żadnej magii nie mają.

A ja myślę, że pora na prawdziwy renesans święta Objawienia Pańskiego. Ale od początku.

Święto jest starożytne. Kościół wschodni uroczyście obchodził je w czasach jeszcze prekonstantyńskich, bodaj w III wieku. Na długo przed pojawieniem się w kalendarzu Bożego Narodzenia. Bo X-mas, najważniejsze bodaj święto wszechświatowej popkultury, jest ochrzczonym świętem pogańskim. W sumie nie ma co się zżymać na jego desakralizację, postępującą pod wodzą czerwonego bachusa z Laponii — wraca po prostu w stare koleiny.

Epifania zaś ma czysto chrześcijański rodowód i bardzo donośne znaczenie. Oto Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, Bóg narodu wybranego — objawia się poganom. Daje się znaleźć tym, którzy Go szukają.

Ktoś powie, że przecież uniwersalny aspekt objawienia Bożego był znany i w Starym Testamencie; że księga Jonasza, że liczne psalmy i proroctwa ukazywały Żydom że ich religia jest przeznaczona na oświecenie pogan. Owszem. Ale zapraszam do Dziejów Apostolskich: Gdy Paweł z Tarsu przemawiał do pogan, tych ogarniało zniecierpliwienie zazwyczaj w tym samym momencie opowieści: gdy dochodził do zmartwychwstania. Żydzi nie mogli wytrzymać fragmentu o posłannictwie do pogan właśnie.

Tak, Chrystus nie mógł zaistnieć w żadnym innym narodzie. Tylko dwa tysiące lat wiary przekazywanej od Abrahama, wiary przenikającej już każdy aspekt kultury, każdą czynność codziennego życia mogły stworzyć ramy dla Odkupiciela. Nauka Jezusa pod wieloma względami była jedynie wypełnieniem judaizmu, nie jego zmianą. Ale skierowanie Dobrej Nowiny do wszystkich narodów — było przewrotem iście kopernikańskim.

Kościół pierwszych wieków, Kościół rozkwitły wśród pogan, zdawał sobie z tego sprawę. I stąd bodaj pierwszym świętem nie będącym kontynuacją świąt żydowskich (pascha, pięćdziesiątnica a nawet niedziela mają korzenie w judaizmie) była Epifania — Objawienie Pańskie.

Dzisiaj sens tego święta ma dodatkowe aspekty.

W lakonicznym opisie przybycia Mędrców ze Wschodu u Mateusza znamienne jest przerażenie Heroda a z nim całej Jerozolimy.

Człowiek religijny, który zna Pisma i wie, czego oczekiwać po Chrystusie — boi się utraty władzy. Ten lęk jest mi bardzo bliski. Bo całe chrześcijaństwo zamyka się w tym, by zaufać w pełni, oddać władzę nad swoim życiem — Jezusowi. Lecz nawet z ułudą władzy nad sobą samym rozstać się niełatwo.
Obrona własnych słusznych praw bywa wystrczającym usprawiedliwieniem czynów na miarę rzezi niewiniątek. Wiem to dobrze.

Drugą kwestia jest również konsekwencją spojrzenia na Epifanię z perspektywy Narodu Wybranego. Wspomniana już postawa pewnego zawłaszczenia objawienia jest dziś dość powszechna. Można ją zwać syndromem oblężonej twierdzy, można szukac innych słów. Jest pociągająca, muszę przyznać, i dla mnie. Gdy cała Europa odwraca się od chrześcijaństwa, bardzo wygodnie byłoby przywyknąć do roli mniejszości religijnej. Zakrzyknąć chrześcijaństwo dla chrześcijań, odmówić sceptykom prawa do świętowania Bożego Narodzenia, zamknąć się w jakimś getcie czy pustelni i uznać, że wszyscy wokół są nieczyści.
Tymczasem historia ewangeliczna pokazuje, że to magowie stali się autentycznymi uczestnikami wybrania, gdy król żydowski swoje dziedzictwo — odrzucił.

Sobór Watykański II gdzieś wspomina, że i ludzie dobrej woli pozornie obcy Kościołowi, de facto do niego należą, gdy ja i liczni bracia możemy się mimo pozornej do Kościoła przynależności — łatwo z niego wykluczyć.

Trzecim aspektem jest misja. To strasznie dziś niemodne, w dobie tolerancji, wspominać o nawracaniu innych. Ale nakaz misyjny jest wryty w naturę Kościoła. I mnie także dotyczy Pawłowe biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii. I to nie jest figura retoryczna.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Eh, jak ja nie lubię tej maniery, która oszczednie

wprawdzie ale prezentujesz wpierwszym akapicie:(
No ale jakoś przezyję, tylko jedna uwaga do końcówki akurat, bo reszta ciekawa i niepolemiczna (a z manierą się nie będę kłócił, no)

I tak sobie myślę że o wiele bardziej skuteczne i sensowne jest głoszenie tej ewangelii przez przykład, życie, miłość.
Wtedy to daje więcej.

Bo słowa, to tylko słowa, słowa, słowa….

Pozdrawiam.


Grzesiu

Pierwszy akapit to zagajnik. Tzn. do zagajenia służy.

Osobiście cieszę się, że chociaż Ty dotarłeś do ostatniego, bo tekst długi.
Czy niepolemiczny… Nie wiem czy to komplement, czy obelga ;) Ale popolemizować, dla sportu choćby, można. ;)

Co do głoszenia życiem. Prawda. Acz różne są charyzmaty, i słowa także potrzebne. Tyle, że metod głoszenia nie roztrząsałem ni jednym zdaniem.

Dobrej nocy


Też dotarłem, Odysie

...zatrzymując się dłużej na przedostatnim.


Niepolemiczny to komplement,

właściwie większość na TXT tekstów (i to dobrych( to teksty niepolemiczne.
Ale takie które pozwalajaą na refleksję, oddech, inne spojrzenie, zamyślenie, chwilę kontemplacji, docenienie czegoś lub kogoś, pokazanie czegoś znanego w innym świetle, rozbawiają, wzruszają czy poruszają, czasem niektóre najlepsze wstrząsają i zostają na długo.
Co nie znaczy że te polemiczne są złe:)
Acz polemizowanie czasem uważam za przereklamowane, ale ja wsyztsko uważam, he, he, za przereklamowane.

A co do pierwszego akapitu, wiem, czepiam się i to bezprawnie, bo sam napisałem ostatni tekst cały nawet w manierze acz innej,:)


Odysie

Wreszcie coś napisałeś.
Nie jest mi wygodnie sie wypowiadać, bowiem wyrażasz zasadniczo stanowisko niejako w dyskusji wewnątrz wspólnoty – ja tam sie do niej nie zaliczam, ani nie zamierzam, ale na parę uwag ogólnych sobie pozwolę.

Komercjalizacja Swiąt Bożego Narodzenia jest faktem, ale faktycznie – nie ma co z tym walczyć. Wprawdzie nie uważam, by komercjalizacja oznaczała powolny powrót do pogańskich korzeni, bowiet te są już skutecznie wyrugowane z kultury europejskiej, natomiast faktem jest, że te Święta straciły bezwzględnie swój ściśle religijny apekt. Oczywiście – dla Wierzących ich wymowa jest zgoła inna niż dla pozostałych, ja mam po prostu wrażenie, że tych “pozostałych” jest już zwyczajnie więcej. Mikołaj – i ten z Turcji i ten z Laponii jakoś do Świąt nijak mi nie pasuje, no ale Twoje odczucia mogą być inne.

Nie obserwuje jakiegoś szczególnego odwrotu od chrześcijaństwa w Europie. Powiedziałbym – niewatpliwie spada żarliwość i dogmatyczność Wiary, natomiast szczegolnego nasilenia konwersji na buddyzm, hinduizm, islam czy neopogaństwo z mojej perspektywy nie widać. Spośród tych 360 mln czy ilu nas tam jest w tej Europie, myślę że grubo ponad 90% jest ewidentnie chrześcijańska.

W kwestii misji – no to tu jest problem. Zasadniczo, to właśnie brak tej dogmatyczności członków wspólnoty wobec nauk Kościoła jest podstawą budowania akceptowalnych przez wszystkich rozwiązań. Pomimo jednoznacznych nauk Kościoła, wierni (ich część oczywiście – ale moim zdaniem większa) dokonują osobistych wyborów w kwestii stosowania antykoncepcji, prawa do aborcji czy możliwości zapłodnienia in vitro. Jeśliby misja niesienia wiary, ewangelizacji, polegać miała na nawracaniu na dogmatyczną literę wiary zarówno niewierzących jak i tych wierzących – że tak to powiem – niedogmatycznie, to spodziewam się że raczej przeciwskutecznych efektów.

Wiem, że to trochę wyświechtany frazes przeciwników Kościoła, ale muszę przyznać, że daje do zastanowienia – wobec opisanych w Piśmie Świętym przypadków jakie spotkały Sodomę i Gomorę, czy w całości rodzaj ludzki w czasie potopu, trudno w pełni zaufać nauczaniu Kościoła o Bogu jako samemu Dobru i Miłosierdziu, któremu można całkowicie zaufać... Przynajmniej racjonalnie… No ale nie o tym ta dyskusja.

Pozdrawiam Odysie.


Czegoś tu nie rozumiem...

Piękny tekst, ale…

Wspomniana już postawa pewnego zawłaszczenia objawienia jest dziś dość powszechna. Można ją zwać syndromem oblężonej twierdzy, można szukać innych słów. Jest pociągająca, muszę przyznać, i dla mnie. Gdy cała Europa odwraca się od chrześcijaństwa, bardzo wygodnie byłoby przywyknąć do roli mniejszości religijnej.

Jakie przywyknąć ?
To jeszcze nie przywyknąłeś?
Chrześcijanie zawsze byli mniejszością religijną.
Tylko czasami i lokalnie stanowili większość.
Na zachodzie Europy już dawno się to skończyło.
U nas też – tylko do co poniektórych bardzo wolno to dociera.

Zakrzyknąć chrześcijaństwo dla chrześcijan, odmówić sceptykom prawa do świętowania Bożego Narodzenia

Nie, no jak mniejszość może cokolwiek odmówić innym mniejszościom, które w sumie stanowią większość?
Bez jaj.

(...) zamknąć się w jakimś getcie czy pustelni i uznać, że wszyscy wokół są nieczyści.

No właśnie tego robić nam nie wolno.
Ze względu na ostatni akapit.

Pozdrawiam serdecznie


Odysie

Epifania w pierwszej chwili kojarzy mi się z prawosławiem, z Rublowem, z jego ikoną Trójca Święta. Tak na marginesie, w filmie “Rublow” Andrieja Tarkowskiego występuje niejaki Epifan Grek, postać raczej fikcyjna, bodaj pierwszy nauczyciel Rublowa (kolejne skojarzenie). Epifan – piękne greckie imie.

Twój piękny wpis przypomniał mi co ks. Tischner mówił o objawieniu Boga człowiekowi na przykładzie Abrahama:

Dookoła nas pustynny krajobraz, ogromna, bezludna przestrzeń. Na bezkresnym pustkowiu Abraham słyszy wołanie: “Abrahamie, Abrahamie”. Jego odpowiedź brzmi: “Oto jestem”. Co sie działo w duszy Abrahama, kiedy mówił te słowa? Czego wtedy doświadczył? Co czuł i co myślał, gdy mówił “Oto jestem”?
Gdy ktoś się do ciebie zwraca , przeżywasz doświadczenie wybrania. Abraham wiedział, że został wybrany, bo ten, kto do niego mówił, wybrał go spośród wielu. I na wybranie Abraham odpowiada wybraniem. Tu jest bardzo ważna sprawa która w Katechiźmie [Kościoła Katolickiego] będzie na rozmaite sposoby powracać. Odpowiedź Abrahama jest odpowiedzią wolności na wolność.

No i Twój przedostatni akapit (Merlocie, też się dłużej zastrzymałem):

Sobór Watykański II gdzieś wspomina, że i ludzie dobrej woli pozornie obcy Kościołowi, de facto do niego należą, gdy ja i liczni bracia możemy się mimo pozornej do Kościoła przynależności — łatwo z niego wykluczyć.

Kiedy Tischner “czytał Katechizm” z Żakowskim, to zapadło mi w pamięć, że Kościół zaczął, od tego Katechizmu właśnie, mówić, że “Człowiek jest otwarty na Boga capax Dei“. A więc rozszerzył wspólnotę o wszystkich, którzy gdzieś tam prowadzą z Bogiem dialog, czasem sie z Nim spierają, czasem czekają wciąż na Jego Słowo, czasem maja do Niego żal. Ale zawsze są na Niego w jakiś sposób otwarci. I ciągle są dla Niego ważni.

Pozdrawiam serdecznie

P.S.

I jeszcze:

Człowiek religijny, który zna Pisma i wie, czego oczekiwać po Chrystusie — boi się utraty władzy. Ten lęk jest mi bardzo bliski. Bo całe chrześcijaństwo zamyka się w tym, by zaufać w pełni, oddać władzę nad swoim życiem — Jezusowi. Lecz nawet z ułudą władzy nad sobą samym rozstać się niełatwo.
Obrona własnych słusznych praw bywa wystrczającym usprawiedliwieniem czynów na miarę rzezi niewiniątek. Wiem to dobrze.

Gratuluję tej świadomości. Wiem co mówię. Dochodzenie do tego zajęło mi kilka ładnych lat. Utrata władzy to jedna z najważniejszych i najtrudniejszych rzeczy dla chrześciajnina…

Dziękuję i pozdrawiam
_


NO fakt, przedostatni akapit, mocny,

jako obserwator (życzliwy:)) z boku mogę zauważyć, że tej świadomości wielu chrześcijanom brakuje…

pzdr


Święto Trzech Króli a James Joyce

Gdy spojrzałam na tytuł to pierwsze, co pojawiło się w mojej głowie, to: “O, ktoś napisał tekst o Epifaniach Jamesa Joyce’a”. A tu taka niespodzianka ;-)


Odysie

wpadam do texta po długiej nieobecności a tu taki tekst wisi na samej górze.. . Cieszę się, że napisałeś to co napisałłeś.

Nabardziej podoba mi się fragment o władzy – bardzo trafny i dotyka do żywego spór człowieka z Bogiem w kwestii nawrócenia: jego granic czy tez nie, zaufania ponad wszystko, czy też zachowując sobie coś z tej władzy dla siebie.

p.s.
Wczoraj miałem tę radość, że uczestniczyłem we Mszy św. u Dominikanów krakowskich(słynna dwunastka).

Nie będę pisał o przezyciach emocjonalnych: piękne śpiewy, piękna muzyka, niezwykły klimat.. ale to co na mnie zrobiło wrażenie to kazanie.

o.Kłoczowski powiedział, że u żłóbka w Betlejem nie było głupców i cyników – tych nie interesowało narodzenie. Natomiast przybyli ludzie prostego i pokornego serca – pasterze i ludzie mądrzy – których uosabiają medrcy ze wschodu.

i wniosek Kłoczowskiego: najkrócej do Boga ma człowiek pokornego i prostego serca a najdłużej mędrzec… . Mędrcowie przybyli z daleka – szli dłużej, lecz starczyło im pokory = zdolności przyjęcia i podążenia za darem jaki wskazywała gwiazda.

W kontekscie władzy o której piszesz – tak mi sie wydaje – że mędrcy uosabiają ludzi którzy ją mają ale nie traktują jej jako wartości samej w sobie lecz są gotowi do podporzadkowania wyższej racji, wyższemu dobru(tej racji szukają i odnalexli ją w betlejemskiej grocie).

A święto Trzech króli dla mnie osobiście moment do zadania sobie wprost pytania:
= No jak Poldek nawracasz się na serio… ? I idziesz “w dym” za gwiazdą jaką jest Jezus?

Jestem duży chłopak i poważny – odpowiedź bez względu na jej jakość musi być równie poważna… .

Pozdrawiam refleksyjnie!

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


Mały komentarz

Piasłem już w tekście “Nicpoń, ateiści, integryści i ja”, cytuję:

Wierzący nie dostrzegają na ogół również tego, że dowolność doktryny wymusza na nich (jeśli swą wiarę traktują poważnie) przyjęcie jednej z dwóch skrajnych postaw: muszą być albo misyjni i swą wiarę szerzyć albo muszą się od swiata wyseparować, fizycznie lub mentalnie – muszą świat zewnętrzny zacząć ignorować.

Chreścijaństwo jest misyjne a judaizm wsobny. Chrześcijaństwo wyrastało w judaistycznym środowisku, lecz przecież będąc w opozycji do Starego Testamentu. Pozorna kontynuacja okazuje się nasycona zupełnie inną treścią. Nic dziwnego, że liderzy ówczesnej ortodoksji: uczeni w piśmie Faryzeusze Jezusa szczerze nienawidzili dostrzegając – dzięki swemu znawstwu – niepokojącą głębię jego przesłania.

Religioznawczą i antropologiczną analizę epifani najobszerniej zrealizował oczywiście Eliade i tę lekturę każdemu wierzącemu koniecznie zalecam.


Zbigniew

Chrześcijaństwo do Starego Testamentu w opozycji nie jest i nigdy nie było gdyż Jezus jest doskonałym wypełnienie Prawa Starego Testamentu.

Jednak – mówiąc językiem Odysa – nie byli w stanie (faryzeusze i uczeni wpływowi) zrezygnować z władzy, wyniesienia, prestiżu na rzecz przyjęcia nauki Jezusa Chrystusa i uwierzeniu mu. Wg mnie o “politykę” poszło.

pozdrawiam.

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


@poldek34

Nie zgadzam się – przesłanie, obraz Stwórcy, język Starego i Nowego Testamentu są wręcz przeciwstawne. Jezus “podczepił się” pod Stary Testament, więc pozornie wygląda to jak kontynuacja, lecz w istocie jest to zaprzeczenie lub co najmniej zasadnicza reinterpretacja doktryny.


Zbigniew

mo cóż, nie zgadzasz się – jednak dlaczego sugerujesz podczepkę skoro proroctwa Mesjańskie, odnoszą się wprost do znaków jakie towarzyszyły narodzinom Jezusa w Betlejem: “oto panna pocznie….”, “pokłon mędrców”, “A Ty Betlejem Efrata…”... .

O żadnym podczepieniu mowy być nie może, jeśli serio traktujesz zbiór ksiąg ST -tekstów pochodzących z różnych okresów historycznych w jakim były pisane a także w różnym momencie rozwoju cywilizacyjnym Izraela.

Dla znawców tematu(nie tylko Biblistów Katolickich) nie ulega wątpliwości, że zapisy zarówno Starego Testamentu jak i Nowego są zapisem procesu dojżewania wiary jak i prowadzenia Izraela(za rękę mimo jego odstępstw ) przez Boga – by wprowadzić zamysł zbawienia człowieka i wyrwania go ze szponów zła.

Stary Testament jak i Nowy obrazuje jak w zwierciadle, że Bóg realizuje swój plan pomimo odstępstw, wiarołomności i niewierności człowieka – w ST Izraela.

Jest także świadectwem, że Bóg potrafi sprawić aby potknięcia człowieka wychodziły na dobre dla niego(człowieka).

Biblia to żywa historia wkroczenia Boga w dzieje człowieka na ziemi. Owszem człowiek jest toporny i dojżewa także jego świadomość moralna wraz z cywilizacją. Tak jak to zauważamy u niemowlaka i u dorosłego(ten proces), tak też, widoczne jest to studiując świadomość religijną i moralną Izraela na przestrzeni wielu wieków. Od ok. x wieku przed Chrystusem( z tego okresu pochodzą najstarsze księgi) aż do czasów już naszej ery z którego pochodzą księghi Nowego Testamentu.

Innymi słowy – per analogoiam- weź sobie historię medycyny. Zobaczysz jak ewoluowała cywilizacja w tej dziedzinie. Tak jak nie możesz mówić o wirusach i bakteriach komuś kto zajmował się medycyną kilka wieków temu, tak też Bóg Stwórca “nie mówił obakteriach” komuś kto żył w okresie odległym od naszej ery.

Mój wniosek. Bóg Biblii jest niezwykle cierpliwy i lubi czekać aż człowiek dojżeje. Wg tego dojżewania stawia mu coraz to nowe wymagania jak i propozycje oraz perpektywy.
Nie stawia nigdy wymagań powyżej możliwośći, co nie znaczy, że je stawia.

Właśnie biegli w Piśmie( nie wszyscy) nie podjęli cd. Objawienia Boga które jest kontynuane w Jezusie Chrystusie, gdy tymczasem Bóg nie czekał na ich “ochotę” ale “poszedł dalej”. No i jeszcze bez Izraelitów sobie poradził, gdyż Dobra Nowina o wcieleniu Syna Bożego jest głoszona po krańce ziemi…... .

Bóg szuka chętnych do tej przygody…. . A napewno swoje zamysły zrealizuje i zrobi wszystko aby człowiek miał pełnię możliwości do zbawienia. Sęk w tym, że nie każdy chce, jest gotowy i nie gorszy się bliskością i prostotą Boga. Ten ostatni działa poprostu…. . Człowiek zaś może odpowiedzieć lub nie.

Pasterze odpowiedzieli w prostocie serca, mędrcy się głowili i poszukiwali ale dla nich Bóg przygotował gwiazdę.

Wniosek: Warto szukać.. . :-))) Bo kto szuka… . -))))

Reasumując.

Zgadzam się, że z pozoru tak wygląda, że Bóg zmienia swoje oblicze na kartach Biblii. Ale tulko z pozoru. Tak naprawdę to człowiek dojżewa do prawdziwego i pełniejszego Oblicza Boga.
Pod skórą myślę, że ten proces zapoczątkowany od Abrachama będzie się odbywał nieskończenie długo…. . Gdyż Bóh jest właśnie nieskończony.

Przepraszam, rozgadałem się... .

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


@Poldek

Poldku,

Myślę po prostu, że Jezus znał dobrze Stary Testament i po prostu użył go jako trampoliny dla swojej religijnej kariery. Mówiąc krótko – “podstawił się” za Mesjasza, tak żeby wszystko razem do siebie świetnie pasowało. W końcu jest mi naprawdę trudno uwierzyć, że precyzyjne informacje o jego dzieciństwie pochodzą z innych źródeł niż on sam lub jego najbliższa rodzina… Zapytam się, Poldku – czy tak samo bezkrytycznie i dosłownie podchodziłbyś do relacji np. Kaszpirowskiego o swoim narodzeniu?

A ja jednak wolę prostsze wytłumaczenia, do których nie trzeba cudów, żeby poskładać razem kilka “faktów”.


Wszyscy

dziękuję za walne przybycie, odpowiem każdemu, proszę o jeszcze nieco cierpliwości.

PS. Panie Zbigniewie, mam uprzejmą prośbę o ciut respektu wobec głównych prawd wiary. Może Pan je odrzucać, ale prowokowanie Poldka niczemu dobremu nie służy, IMHO.

Nie chcę, by dyskusja tutejsza zmieniła się w spór na temat “Jezus — Bóg czy szarlatan”, zanim na dobre się rozwinie.

Poldka również uprzejmie proszę o niepodejmowanie tego wątku.

Z góry dziękuję.


@Odys

Oczywiście prośbę pańską spełnię – wszak z powodu kurtuazji a nie respektu dla głównych czy pobocznych prawd wiary, bo tego nie może pan ode mnie oczekiwać.

Pozdrawiam serdecznie,
ZS


Zbigniewie!

przesłanie, obraz Stwórcy, język Starego i Nowego Testamentu są wręcz przeciwstawne

Cholernie ryzykowna teza.
Ja bym takiej nie postawił.
Przeciwstawną owszem.
Cały Stary i Nowy Testament stanowi spójny i logiczny ciąg.
Zresztą Poldek bardzo ładnie to wyłożył.

Z innych beczek.

Jeśli zakładasz, że Jezus był zwykłym człowiekiem, a nie jakimś tam prorokiem czy Bogiem, to ok.
Twoja sprawa.
Ale w takim razie nie rozumiem czego się go czepiasz?
On niczego w judaizmie nie powywracał.
(No, może oprócz paru straganów w przedsionku do Świątyni)
Jeśli szukasz rewolucjonistów, to zdecydowanie lepszym kandydatem jest “Apostoł Pogan” czyli Paweł z Tarsu.
(BTW: IMHO Dzisiejsi tzw. spin-doktorzy do pięt mu nie dorastają)
Ale nawet tej tezy nie podjął bym się bronić.

Gdzie wyczytałeś

...precyzyjne informacje o jedgo [Jezusa] dzieciństwie…

Jestem autentycznie ciekaw.
W kanonicznych księgach jest tego tyle, co kot napłakał.

Jeśli wolisz prostsze wytłumaczenia to też ok.
Tylko że proste nie zawsze znaczy prawdziwe.
Proste są np. spiskowe teorie dziejów.
Np. Całe zło tego świata, łącznie z aktualnym kryzysem finansowym spowodowane jest przez Żydów.
Proste?
Proste!
A mnie jakoś nie przekonuje.

Pozdrawiam pełen wątpliwości.


@Odys

Przepraszam.
Efekt łajza-minęli.
(Łajza to ja)

Już się zamykam.

Pozdrawiam serdecznie


Dziękuję Odysie,

duża niespodzianka ten tekst, kwintesencja i ten wątek o wolności,
z którą zawsze mam problem.
A propos otwarcia Kościoła dla wszystkich w czasie mszy 6/01/09 przynajmniej w mojej parafii padło bardzo wyraźne stwierdzenie potwierdzające.
Dzięki raz jeszcze,

pozdrawiam


Griszku

hgrisza

Wreszcie coś napisałeś.

Sam jestem pod wrażeniem. Jakoś niełatwo przekuć myśl w słowa, a gdy się już spędzi klka godzin na czytaniu tekstowiskowych dyskusji i sporów, czasem się odechciewa. Tak to klin klinem się wybija… ;)

...nie uważam, by komercjalizacja [Bożego Narodzenia] oznaczała powolny powrót do pogańskich korzeni, bowiet te są już skutecznie wyrugowane z kultury europejskiej

Nieraz już w radiu, w gazetach lub czasopismach znalazłem wykłady uczonych mężów, o donośnej roli świąt zimowych, jako takiego jasnego, ciepłego punktu zwrotnego, dzielącego mroki pory bezsłonecznej na dwie, łatwiejsze do strawienia części. Toż właśnie na tym polegała pradawna magia świąt przesilenia zimowego, którym w IV wieku Kościół dopisał sens teologiczny. Gdy teologia znika z powszechnej świadomości, wracają sensy przedchrześcijańskie: śródzimowe obżarstwo i lenistwo, daje zarówno wytchnienie od braku słońca, jak i pozwala pławić się w zaklinaniu rzeczywistości życzeniami, postanowieniami, świetlanymi (bo jakież mogą być w blasku choinkowych lampek) prognozami na nowy rok.

A co do Mikołaja, świętego i nieświętego, i całej tej prezentomanii — to racja. Pasuje to do Bożego Narodzenia jak pięść do nosa. Ale niektórym tryndom jest niesłychanie trudno się przeciwstawić, zwłaszcza gdy ma się małe dzieci. Dla mnie — lepiej więc Mikołaja ochrzcić niż ekskomunikować. ;)

Nie obserwuje jakiegoś szczególnego odwrotu od chrześcijaństwa w Europie. Powiedziałbym – niewatpliwie spada żarliwość i dogmatyczność Wiary, natomiast szczegolnego nasilenia konwersji na buddyzm, hinduizm, islam czy neopogaństwo z mojej perspektywy nie widać. Spośród tych 360 mln czy ilu nas tam jest w tej Europie, myślę że grubo ponad 90% jest ewidentnie chrześcijańska.

Mówiąc o pogaństwie nie mam na myśli powrotu do kultu Trygława i Swaroga. To co charakteryzuje pogaństwo, IMO, to wizja świata, w którym zjawiska nas przerastające są tłumaczone wpływem jakichś mistycznych sił. Sił, które należy okupić jakimiś hołdami, zastrzec zabobonami itd. W gruncie rzeczy współczesny świat hołduje prastarym idolom: seks, władza, pieniądze itd.

Europa od czterdziestu ponad lat odchodzi od chrześcijaństwa. Nie tylko pustoszejące kościoły, czy spadek odsetka chrzczonych dzieci we Francji do bodaj 30% o tym świadczą. I rzeczywiście, chrześcijaństwo nie jest wypierane przez inne religie (pomijam muzułmańską diasporę), ani nawet przez ateizm.
W miejsce religii włazi magma światopoglądowa kształtowana w dużej mierze przez media. Mamy już pokaźny pakiet powszechnie obowiązywanej mitologii, chronionej licznymi tabu utrwalonymi już nawet w języku. Ale to temat na osobny tekst i dyskusję.

W kwestii misji – no to tu jest problem. Zasadniczo, to właśnie brak tej dogmatyczności członków wspólnoty wobec nauk Kościoła jest podstawą budowania akceptowalnych przez wszystkich rozwiązań. Pomimo jednoznacznych nauk Kościoła, wierni (ich część oczywiście – ale moim zdaniem większa) dokonują osobistych wyborów w kwestii stosowania antykoncepcji, prawa do aborcji czy możliwości zapłodnienia in vitro.

Ciekawe jest Twoje spostrzeżenie, co do najbardziej jaskrawego odrzucenia nauki Kościoła. Fundamentem jest tutaj wspomniana już przeze mnie kwestia władzy. Jak mam powtórzyć za św. Pawłem, że JEZUS JEST PANEM, jeśli to ja chcę mieć władzę nad swoim życiem w każdej kwestii, nawet w dziedzinie płodności, dominium Stwórcy? Powszechnie nieakceptowana jest także nauka o cierpieniu, innymi słowy — o krzyżu. Doprawdy, to nie są szczegóły, jakieś nadmierne rygory narzucane przez kler. To nie są jakieś dodatkowe praktyki religijne dla fanatyków, nie mówimy o biczowaniu, leżeniu krzyżem, codziennej mszy itp. Mowa o fundamencie.

Po prostu — większość ochrzczonych potomków ochrzczonych Europejczyków nie przyjmuje sedna nauki chrześcijańskiej. Odrzucają śmierć i zmartwychwstanie, odmawiają wyznania, że Jezus jest Panem. Wzorem antycznych Ateńczyków mówią “posłuchamy o tym innym razem”.

Stąd, jak już wspomniałem, mam pewną pokusę patrzenia na chrześcijan jak na mniejszość religijną. Bo w moim w kościele jest w niedzielę ok 16% parafian, wg statystyk ogłoszonych przez proboszcza. Sam już szacuję, że spośród tych praktykujących nie więcej jak jedna trzecia poważnie podchodzi do nauki Kościoła. To by dawało jakieś 5% populacji, przy dobrych lotach.

Jeśliby misja niesienia wiary, ewangelizacji, polegać miała na nawracaniu na dogmatyczną literę wiary zarówno niewierzących jak i tych wierzących – że tak to powiem – niedogmatycznie, to spodziewam się że raczej przeciwskutecznych efektów.

A co jest miarą skuteczności?
Popularność?
To Kościół powinien przerzucić się na dystrybucję Coca-Coli.

Nie do końca rozumiem, co proponujesz. Na czym ma polegać misja niesienia wiary, jeśli nie na nawracaniu na dogmatyczną literę wiary?

wobec opisanych w Piśmie Świętym przypadków jakie spotkały Sodomę i Gomorę, czy w całości rodzaj ludzki w czasie potopu, trudno w pełni zaufać nauczaniu Kościoła o Bogu jako samemu Dobru i Miłosierdziu, któremu można całkowicie zaufać... Przynajmniej racjonalnie… No ale nie o tym ta dyskusja.

Hmm… Nie trzeba sięgać do Starego Testamentu, znacznie bliżej w czasie i przestrzeni leży Auschwitz. W świetle samego ST — jest nie do przeskoczenia.
Ale gdy spojrzeć przez pryzmat historii Boga, który okrutną śmierć dał nie tylko niesprawiedliwym z Sodomy, ale i samemu Synowi Bożemu…
Ale masz rację, nie o tym.

I ja Ciebie pozdrawiam.


Panie Radecki

To jeszcze nie przywyknąłeś?
Chrześcijanie zawsze byli mniejszością religijną.

Ważny komentarz, bo dopełnia mój tekst.
Rzecz jasna, nie mam złudzeń, wspomniałem już o tym powyżej, w odpowiedzi Griszkowi.

Kościół rzeczywiście ma być mniejszością: solą ziemi, światłem świata.
Sól jest niezbędna, by nadać smak potrawie, ale w ilości szczypty na talerz, łyżki na garnek. (Choć moja żona mówi, że sypie na oko. Cóż, pozostaje współczuć ;) )

Nigdzie Jezus nie wyraża nadziei, że świat zmieni się w bryłę soli, choć wspomina, że jeśli sól swój smak utraci, precz się ją wyrzuca (cytuję z głowy, czyli z niczego, proszę wybaczyć nieścisłości).

W tym kontekście, większościowa pozycja Kościoła w Europie, z jego potężną władzą świecką, była niezdrowa. Dla Kościoła zwłaszcza.

Ale, jak słusznie zauważyłeś, ja tutaj przeciwstawiałem się pokusie zamknięcia się chrześcijan w okopach św. Trójcy.

Tutaj dotykamy też choćby takiego zagadnienia, jak udzielanie sakramentów — chrztu i małżeństwa zwłaszcza. Gdyby poważnie podchodzić do sprawy, większość zainteresowanych trzeba by odsyłać z kwitkiem.


Rafale B

A więc [Kościół] rozszerzył wspólnotę o wszystkich, którzy gdzieś tam prowadzą z Bogiem dialog, czasem sie z Nim spierają, czasem czekają wciąż na Jego Słowo, czasem maja do Niego żal. Ale zawsze są na Niego w jakiś sposób otwarci. I ciągle są dla Niego ważni.

Kto wie, czy zmaganie się z Bogiem nie jest najkrótszą do Niego drogą.
Od Jakuba nad potokiem Jabbok do Pawła z Tarsu.

Dzięki, pozdrawiam


Aniu

A tu taka niespodzianka ;-)

Ale miła, czy niemiła?

Ze skruchą wyznaję, że Joyce’a nic a nic nie znam. Ulisses przeraża nieco, hmm, tonażem.

A ja swoją drogą jakiś czas temu podobnie naciąłem się u Referenta. Tekst miał w tytule “Lód” i spodziewałem się, że jest o powieści Dukaja… a tam niespodzanka.

Kłaniam się


Poldku

wpadam do texta po długiej nieobecności a tu taki tekst wisi na samej górze…

Widzisz, co niedobór Poldka we krwi robi z człowieka ;)

najkrócej do Boga ma człowiek pokornego i prostego serca a najdłużej mędrzec…

Może być, że kluczem jest pokora. Prostaczkowie ją mieli wprost, mędrcy musieli zdobyć wytrwale i w trudach długiej podróży.
Dobre.


@Radecki

Z główną tezą Twojej wypowiedzi nie polemizuję, bo nie ma o czym.

Zwracam jedynie uwagę, że o ile Stary Testament przepełniony jest bojaźnią bożą – lękiem przed tym apodyktycznym staruchem, który za najmniejsze uchybienie potrafi zamienić w słup soli, plagi rzuca na prawo i lewo, wystawia bez pytania na najcięższe próby tylko po to, aby zadowolić swą boską próżność (no bo dlaczego Bóg ten aż tak bardzo chce, żeby go lud ukochał, że niepokornych karze w najstraszniejszy sposób?) – to Nowy Testament pokazuje go już w zupełnie inny sposób, jako byt miłosierny, skłonny do milczącej refleksji, opiekuńczy i wyrozumiały.

O ile w Starym Testamencie za miłosierdziem bożym świadczą jedynie słowa (Księga Wyjścia 34:6, Księga Liczb 14:18; Księga Powtórzonego Prawa 4:32; Nehemiasza 9:17; Psalm 86:5; Psalm 86:15; Psalm 108:4; Psalm 145:8; Księga Joela 2:13) to w Nowym Testamencie jedynie słowa świadczą o jego gniewie (List św. Pawła do Rzymian 1:18).

Osoba Jezusa, który ma tworzyć łącznik między ludzkością o Bogiem Ojcem jest tak dalece różna charakterologicznie od tegoż Ojca, iż można by rzec, że chrześcijaństwo żywcem zaczerpnęło tu z mitologi indyjskiej, gdzie trimurti znane były tysiąc lat przed Chrystusem, lecz do Palestyny idee te przedarły się z Egiptu dopiero w okresie dominacji perskiej i w czasach Aleksandra Macedońskiego (ok. 300 lat przed Jezusem). Należy zauważyć, że nigdzie w Starym Testamencie nie pojawia się słowo Mesjasz w znaczeniu aspektu osoby boskiej. Mesjasz miał być “pomazańcem bożym” – wysłannikiem, prorokiem, który zbawi Żydów przywracając utracone przymierze z Bogiem, lecz dopiero Nowy Testament postuluje boskość samego pomazańca i jego ogólnoludzką misję. Jest to wyraźne nowum – prorok staje się bogiem. Nie do zaakceptowania dla judaistucznej ortodoksji bluźnierstwo! Faryzeusze nie musieli obawiać się Jezusa, że ten pozbawi ich wpływów i bogactw – bo niby jak? Nie mogli mu jednak puścić płazem bluźnierstw (w ich mniemaniu) wypowiadanych głośno przez Jezusa i jego stronników. Koncepcja trynitarna wydawała się przecież podejrzana nawet w dojrzałym Chrześcijaństwie – jako skrajnie obca judaistycznej tradycji – stąd różne antytrynitarne schizmy i rozłamy kreujące jakiś tam unitarian czy arian.

I na koniec – precyzyjne informacje o dzieciństwie Jezusa podaje właśnie Nowy Testament: że urodził się z dziewicy w stajence, że przybyli trzej mędrcy, że kometa była, że Herod rzeź urządził – o tym wszystkim mówią właściwie wyłącznie ewangelie, ewangelie apokryficzne i autorzy późniejsi. Szczególnie zasłużony jest tu św. Mateusz, któremu chrześcijaństwo najbardziej chyba zawdzięcza koncepcję, iż w osobie, w życiu, w czynach i w nauce Jezusa urzeczywistniły się wszystkie proroctwa mesjańskie Starego Testamentu. Koncepcję tę rozbudował potem wiele lat później w duchu greckim (Logos!) św. Jan Ewangelista.

Zadam teraz pytanie – skąd to ewangeliści czy raczej ich źródła znali tak dobrze wczesne lata Jezusa jak nie od niego samego i jego najbliższej rodziny? A biorąc pod uwagę współczesne datowanie ewangelii i poglądy na ich autorstwo – możemy śmiało podejrzewać, że podania o życiu Jezusa były zarówno tworem jego osobistej autokreacji jak i efektem literackich zmagań jego następców prowadzonych w celu osiągnięcia określonego celu propagandowego.

Serdecznie pozdrawiam,
ZS


Panie Zbigniewie

Ziggi

Chreścijaństwo jest misyjne a judaizm wsobny. Chrześcijaństwo wyrastało w judaistycznym środowisku, lecz przecież będąc w opozycji do Starego Testamentu.

Celnie ujęte. Aż dotąd — pełna zgoda.

Pozorna kontynuacja okazuje się nasycona zupełnie inną treścią. Nic dziwnego, że liderzy ówczesnej ortodoksji: uczeni w piśmie Faryzeusze Jezusa szczerze nienawidzili dostrzegając – dzięki swemu znawstwu – niepokojącą głębię jego przesłania.

Tu — brak zgody. Życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa z Nazaretu nadały nową jakość judaizmowi, jednak nie zaprzeczając starej. Jezus miał sporo wyznawców w stroniictwie faryzeuszy, którzy utworzyli później Kościół Jerozolimski.
Gwałtowne odrzucenie jakie Go spotakło ze strony zarówno elit społecznych (kapłani, uczeni w piśmie, faryzeusze), jak i od ludu, wynikało głównie, jak oceniam, z polityki. Jezus nie uczynił tego, czego tak obawiali się rządzący, a na co tak liczyli inni: nie stanął na czele powstania. Utożsamienie religii z polityką, ograniczenie jej wyłącznie do narodu Izraela musiało prowadzić do takich skutków. Ale było tak potężne, że nawet uczniowie nie potrafili za życia Jezusa dostrzec uniwersalnego charakteru jego nauki.

Realne odkrycie posłannictwa do pogan przyszło do Apostołów już po zmartwychwstaniu: Piotr u Korneliusza, Filip z Etiopczykiem, a potem już Paweł, który doprowadził do pierwszego sporu rozstrzyganego w zgromadzeniu patriarchów, sporu o otwarcie Kościoła na pogan własnie.

Myślę po prostu, że Jezus znał dobrze Stary Testament i po prostu użył go jako trampoliny dla swojej religijnej kariery.

Przepraszam, że tego wątku tutaj nie podejmę, wspomniałem już dlaczego.
Zapewniam jednocześnie, że jeśli napisze Pan notkę na ten temat, chętnie podyskutuję.
Dziękuję za respektowanie mojej prośby.

Pozdrawiam.


Ech, Panie Zbigniewie

Pospieszyłem się...
Cóż, sługa uniżony moich gości.
Ale na mój głos w tej duskusji trzeba będzie poczekać. Muszę się zdrzemnąć przed pracą...

Dobrej nocy życzę.


Odysie

Przechodzac od razu do sedna.
Wprawdzie socjologiem nie jestem, ale patrząc na otaczający mnie świat, oceniam, że “magia przesilenia ziomowego” w zindustrializowanym społeczeństwie przestała mieć znaczenie i nie ma do tego powrotu. Zima jest w sumie taką samą porą roku i nasza aktywność w tym czasie bynajmniej nie zamiera. Przede wszystkim – zawodowa. A sektor usług stara się bardzo, byśmy mieli także co robić po robocie. Właściwy więc społecznościom rolniczo-koczownicoz-zbierackim okres zamrożenia życia pomiędzy porami ciepłymi odszedł skutecznie do lamusa. Zgadzając się więc z Twoją obserwacją dotyczącą odchodzenia od teologicznego znaczenia Bożego Narodzenia, nie przychylam się do twierdzenia o powrocie do tradycji przedchrześcijańskich, tylko do zawlaszczania tego czasu przez nową świadomość (tradycję) – w znacznej mierze całkowicie komercyjną. Mikołaj produkcji COCA COLI (ze wszystkimi trollami, gnomami itp) jest tutaj ewidentnym przykładem.
Odysie, świadomość złych uroków, czarów, przesadów towarzyszy chrześcijanstwu w Europie cały czas. Astrologia, wiara w jakieś znaczenie znaku zodiaku, jakiś wpływ planet czy gwiazd – dla jednych to jedynie zabawa, ale całkiem spora grupa ludzi zawsze traktowała i nadal traktuje to niezwykle poważnie, oczywiście nazywając siebie jednocześnie chrześcijanami. Seks, władza i pieniądze nie są nagle reaktywowanymi idolami współczesnego świata – ten idol jest wciąż obecny w historii i nie ma co ukrywać – historia Kościoła w Europie to także historia podporządkowania się temu idolowi. Mam na myśli oczywiściwe hierarchię, nie ogół wiernych. Ale – jak sam zauwazyłeś, to temat na inna dyskusję.
Zgadzam sie z Tobą – większość ochrzczonych Europejczyków podchodzi do nauk Koscioła zgoła niedogmatycznie, często wręcz odrzucając nauki Kościoła (postępując im wbrew i nie mając z tego powodu wyrzutów sumienia). Można oczywiście ortodoksyjnie spytać – czy są wobec tego katolikami/chrześcijanami? Ae to ja już się na tym nie znam i raczej wypowiadać się nie powinienem. Może jedynie – bardziej już przemawia do mnie koncepcja indywidualnego poznawania oraz osobistych ścieżek do Boga. Ale to oczywiście żaden wyznacznik. W tym więc kontekście, Twoje wskazanie na 5% populacji które można okreslić jako praktykujacych i oddanych w pełni nauce Kościoła jest jak najbardziej uprawnione. Ja jedynie wskazuję, że w populacji która w mniejszy lub większy sposób odwołuje się do korzeni, tradycji i nauk chrześcijaństwa, nadal w Europie jest mieżdżąca większość. I nie zapowiada sie, byśmy w najbliższym czasie nagle zaczęli sie odwoływać do zasad konfucjanizmu. Dlatego przerabianie Chińczyków na banki organów za – powiedzmy – przyjęcie łąpówki, jest zrozumiałe i co wazniejsze: akceptowane w Azji w znacznie większej skali niż w Europie (u nas zasadnioczo w ogóle nie jest akceptowane).

W kwestii ewangelizacji, to ja nic nie proponuje, bo jako agnostyk nie mam absolutnie nic do powiedzenia w tej sprawie. Zauważam jedynie, że istotny jest także cel – przekonanie ludzi, a nie dogmatyczność stosowanych środków (jeśli prowadzi do “odstraszania ludzi”). No ale jak pisałem – w tym przypadku ewengelizacji może być inaczej, właśnie tak jak Ty to opisujesz.

Auschwitz – zgotowaliśmy sobie sami. Ludzie – ludziom. Sodoma i Gomora czy potop to już działanie Boga (wg Pisma oczywiście – jak mi słusznie zwrócono uwagę – bowiem badacze historii całkiem racjonalnie tłumaczą te wydarzenia) . Dlatego napisałem o nieufności wobec zapewnień o miłosierdziu i dobroci Boga. Ale – nie psujmy dyskusji.

Pozdrawiam.


mały kamyczek do dyskusji.

wyżej ktoś napisał, że szczegóły dot narodzeni Jezusa podaje nieczęsto Nowqy Testament.

Niezupełnie. gdyż weryfikacja Jezusa jako rzeczywistego Mesjasz, Księcia Pokoju, itp(tytuły nadawane mu w S.T. wq proroctwach) odbyła się na podstawie znaków o których mowa u proroków w Starym Testamencie.
I to zarówno co do miejsca narodzenia, rodu z jakiego pochodził, Panny która go urodzi a następnie odnoszące się do jego męki i zmartwychwstania… ????

Przecież dopiero po jego śmierci zaczęsto szukać w Piśmie potwierdzenia czy to co stało się z Jezusem ma jakiś punkt odniesienia w tekstach prorockich. Na tej podstawie identyfikowano Jezusa jako zapowiadanego przez proroków Mesjasza.
Nie inaczej.

Piszę to dla przeciwwagi poglądowi, że t Nowy Testament jakby “swtorzył legendę” o narodzinach w stajni, “szopce” i z dziwicy Maryi.
Te fakty mają swoje potwierdzenie u proroków.

Pozdrawiam.

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


@Poldek34

Poldek – czy ja się jakoś nieskładnie wyrażam?

Przecież napisałem wyraźnie, że na sprawę można popatrzeć tak, że Jezus oraz jego zwolennicy znając Stary Testament dorobili takie fakty w życiorysie Jezusa, aby pasowały do proroctwa – no bo kto niby miałby to posprawdzać, czy urodził się Betlejem, czy w innej wiosce kilka kilometrów dalej, czy akurat wtedy, kiedy widać było na niebie nową gwiazdę, czy dwa miesiące później, czy w stajence, czy w chlewiku i co najważniejsze – czy z dziewicy Maryji?


Zbigniew

no to krótka weryfikacja.

1. życzi po zmartwychwstaniu zaczęli rozpowszechniać informacje, że nie było zmartwychwstania tylko uczniowie Jezusa go wykradli.

mamy kilka tysięcy lat po tym fakcie.

Kto się myli a kto mówi prawdę: co na to próba czasu?

:-)))

A teraz napisz na jakiej próbie opierasz swoją hipotezę.

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


@Poldek34

>> A teraz napisz na jakiej próbie opierasz swoją hipotezę

Na podstawie wiedzy o sposobach manipulacji tłumem. Techniki stosowane przez guru religijnych nie zmieniają się praktycznie od tysiącleci. Poczytaj np. historię Mahometa i zobaczysz, że w losach takich charyzmatyków zawsze pojawiają się niezwykłe wydarzenia, widzenia, anioły, podróżują na dziwnych stworzeniach, itd. Jak widzisz – Islam też jakoś się broni i pomimo upływu wieków nie traci na sile a właściwie wręcz przeciwnie… Nie budzi to u Ciebie jakiejś zadumy?

To jest normalny mechanizm wciągania słuchaczy w niezwykłą opowieść, którą ma ów charyzmatyk do opowiedzenia.

Charyzmatycy zawsze zadziwiają – jak to się dzieje, żeby taki “ktoś” porwał za sobą takie tłumy??? Wydaje się to niewytłumaczalne, lecz przecież mamy przykłady na codzień – Doda, Jola Rutowicz, Andrzej Lepper… Jasne, daleko im do Chrystusa, lecz ich fenomen też zadziwia. Myślę, że gdyby jakaś zbłąkana kula trafiła Andrzeja Leppera na barykadzie, kiedy były jego najlepsze czasy, to po pewnym czasie znalazłyby się osoby, które widziały wokół niego dziwną światłość...


Poldku

Bardzo Cię przepraszam, ale Twoje próby przekonania pana Zbigniewa są nonsensowne.

Pan Zbigniew twierdzi, że historia Jezusa jest w Ewangeliach co najmniej podkoloryzowana, jeśli nie sfabrykowana. Na takie dictum argument z Ewangelii, o rozpuszczających fałszywe pogłoski Żydach — jest pusty. Bo przecież właśnie zapisy biblijne są tu kwestionowane.

Odpuść temat, szczerze radzę, nic dobrego z tego nie wyjdzie.


Zbigniew

rozumiem, że opierasz swoje założenie, że jest to koloryzowanie, itp.

Oki, ale jednak podałem Ci przykład próby czasu dla tych którzy koloryzowali -> pogłoski o wykradnięciu ciała Jezusa przez uczniów

oraz tych którzy rzekomo koloryzowali -> zaświadczyli o tym, ze go spotkali zmartwychwstałego swoim życiem przelewając swoją krew.

Co do Ciebie przemawia bardziej: teoryjki i załozenia czy też żaświadczenie swoim życiem o czymś.

To jedno.

Natomiast drugie, gdyby nawet przyjąć koloryzowanie to miałbyś problem polegający na tym, że podt faktum musiano by pisac teksty prorockie u prorokow: Izajasza, Natana i innych którzy pisali o Betlejem, o pokłonie mędrców, o Emmanuelu, o Pannie mającej porodzić, itp.

Nie przeskoczysz 10 wieków z których przestrzeni w różnej odległości czasowej pochodzą konkretne zapowiedzi mającego się urodzić.

I trzecie, dla pierwotnego Koscioła nie było ważne gdzie i jak się narodził Jezus ale to, ze umarł i zmartwychwstał.

Nie zajmowano się aniołami, pasterzami jako prawdami wiary…. – stąd skąpe informacje o tym jak to było: czy była szopa, czy grota, itp… .

Obawiam się, ze gdyby chciano manipulować co próbujesz napisać, taki Kosciół nie ostałby sie za długo…. .

Przykład z lepperem – groteskowy.

A nawiasem mówiąc czym wytłumaczysz świetowanie Bożego Narodzenia przez nie chcących mieć z Narodzonym na codzień nic wspólnego? Wynikiem manipulacji?

:-)))

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


Pojedynek na argumenty

przemawiające za istnieniem Jezusa, przeciwko Jego istnieniu, przemawiające za takim a może innym brzmieniem Jego nauki rzeczywiście wydaje się bezcelowy.

To kim jest Jezus dla chrześcijan wynika ze Świętej Księgi, ale także, co może jest znacznie bardziej doniosłe i ważne, z osobistego spotkania z Nim, z Jego obecności w ich życiu, z Jego ŻYWEJ obecności.

A to wydaje się być bardzo trudno przekazywalne, szczególnie osobom, które w jakiś sposób zamkniete są na doświadczenie innych ludzi, choćby było odmienne światopoglądowo.

Panie Zbyszku, bez obrazy, ale Pan jawi mi się jako osoba, która świadomie lub nie odrzuca doświadczenie innych. Tu absolutnie nie chodzi o przekonywanie do “swojej” wiary. Tu chodzi o zaakceptowanie, że ktoś może mieć inne doświadczenie od naszego. I wysłuchanie go. Nic więcej.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie


Panie Zbigniewie

To co Pan mówi, brzmi całkiem sensownie.

Jasne, że wokół popularnych osób narasta hagiografia.

Księżna Diana dla wielu stała się bardziej estetyczną odmianą Matki Teresy, podania o świętych z pierwszych wieków chrześcijaństwa doprawdy trudno dzis traktować serio, trafiają się opowieści ludowe o wyspach, które powstały z kamieni wrzuconych do oceanu przez Buddę itd.

Tylko, że z Jezusem to się trochę nie trzyma kupy. Ok, mamy dopisane te niezwykłości, nigdzie nie udokumentowane przybycie Mędrców, enigmatyczną Gwiazdę (która zresztą zawisa nad domem w Betlejem), itd.

Ale cała historia Jezusa jest doprawdy dość dziwna.
Mnóstwo w niej zdarzeń, które są w życiorysie niezbyt atrakcyjne. Ot choćby ta cała nieprzyjemna atmosferka z wątpliwościami Józefa, który chciał oddalić ciężarną żonę. Cóż to, anioł nie mógł do niego przyjść od razu? Tuż obok, niepoparta ni słowem wyjasnienia samotna wyprawa ciężarnej Marii do Elżbiety — czyż nie pozwala snuć zgoła niefajnych domysłów? Albo — czy doprawdy zgubienie dziecka przez rodziców, w czasie pielgrzymki do Jerozolimy było jedyną metodą pokazania, że w Świątyni Jezus czuł się u siebie? Czy potrzebna była cała ta nędza? Narodziny w stajni? W kraju, gdzie zarówno biedę, jak i małą ilość dzieci uważano za coś w rodzaju kary od Boga? Wypełnienie proroctw można było ująć w znacznie prostszej historii.
To pierwsze z brzegu sprawy, które przychodzą mi do głowy, tylko te dotyczące dzieciństwa.
Znacznie więcej jest tego później.

Ewangelie nie spełniają próby historii sfabrykowanej lub choćby koloryzowanej “pod proroka”. Za dużo w nich niewygodnych faktów, luk itd. Lepszą historię napisałby i Pan i ja. O obcykanych w ST Żydach nie wspominając.

Nie mówiąc o tym, że sucha relacja Ewangelii, mało przypomina inne święte księgi.

A teza, że Jezus sam sobie karierę zaplanował, jest wogóle irracjonalna, biorąc pod uwagę, jak skończył. Jeśli odrzucić wiarę w zmartwychwstanie — trudno wyobrazić sobie kogoś, kto zaplanowałby ścieżkę, której zwińczeniem była śmierć krzyżowa.
To nie była żadna nobilitacja. Ta kara naprawdę ludzi odstręczała.
Gdyby już jakiś Żyd chciał się koniecznie zrobić na meczennika, wybrałby jakiś mniej bolesny i bardziej osadzony w biblijnej tradycji rodzaj śmierci.
Ale weźmy pod uwagę, że w ST ginęli głównie ci, których Bóg opuścił. Jego wybrańcy raczej nagradzani byli długim życiem i bogactwem.

Zresztą — nawet Spartakusowi śmierć na krzyżu nie pomogła w karierze. A miał przecież niezliczone zastępy podkomendnych, którzy nie lichą hagiografię mogliby zrobić.

Czemuż to Jezus — szarlatan dał się tak okrutnie i bezsensownie zabić, skoro jak dowodzą liczne przykłady, można założyć popularną religię i dożyć dostatniej starości jako zwycięski wódz, czy patriarcha i mąż małego haremu żon?

Panie Zbigniewie. Sporo tęgich głów już sobie połamało zęby, podważając Ewangelię. Nic z tego nie wynikło. Nie wiem, po co to Panu. I doprawdy, wciąż nie mogę pojąć, czemu roznieca Pan ten oklepany od dwóch tysięcy lat temat sporu akurat pod moją notką. Mimo próśb.


Griszku

Przesilenie zimowe
Zwróć uwagę, że w społecznościach rolniczych i pasterskich ważniejsze są przesilenia wiosenne i letnie. To z nimi wiązał się życiodajny cykl wegetacyjny. I one rzeczywiście w bardziej rozwiniętych, miejskich cywilizacjach zanikają. Ale właśnie zimowe przesilenie na ich tle się wzmacnia. Z tym wiązałbym przesunięcie rzymskiego początku roku z wiosny na zimę, tu też upatruję nieprawdopodobnego sukcesu Bożego Narodzenia, przy jednoczesnym uwiądzie Wielkiejnocy i tzw. Zielonych Świąt (mówię o skali społecznej, pop-kulturowej).
Zresztą dziś (w odbiorze medialnym przynajmniej) zdaje się że i u Żydów Hanuka zaczyna wręcz przerastać rangą Pesach. Co teologicznie jest nieuzasadnione.

Zima nie jest taką samą porą jak każda inna, nawet w mieście. Wychodzimy z pracy gdy jest ciemno, aura odstrasza od spędzania czasu na wolnym powietrzu (pomijam narciarskie łykendy), a i sama biologia robi swoje: tyjemy nieco, popadamy w melancholię (teraz chandra się mówi) instynktownie czakamy na słońce itd.
Stąd i sektor usługowy podchwycił naturalna ptrzebę symbolicznego przełamania tego okresu. Połyskliwe święta prezentów i ucztowania nadają się świetnie. To nie przypadek, że właśnie Boże Narodzenie wyrosło do tej nieprawdopodobnej masowej celebracji nieopanowanego konsumpcjonizmu. Boże Narodzenie — nie noc świętojańska, nie Wielkanoc i żadna nowa, świecka tradycja.
Więc jeszcze raz — ja nie sugeruję powrotu do przedchrześcijańskich tradycji. Ja twierdzę, że pustkę po znikającym chrześcijaństwie zajmują nowe zjawiska zaspokajające te same, naturalne potrzeby, w znany w sumie sposób.

Pogańskie idole
Tak, oczywiście. Idole wiecznie żywe, nie ma świętego, co by się z nimi nie mierzył; są i były też obecne w historii Kościoła, także gdy trząsł naszą cywilizacją. Wracjąc do metafory już wcześniej użytej — chrześcijańska Europa nie była bryłą soli, lecz osoloną zupą. Ale to ta wiara i wypływajaca z niej etyka była głównym punktem odniesienia. Tak, to trwa jakoś do dziś, słusznie wypunktowałeś, ale zdaje mi się (pesymistycznie), że raczej siłą inercji. I będzie zanikać. Znów to, co już mówiłem wyżej: pustki duchowej nie ma. Gdy coś znika, wypełnia jego miejsce to, co jest pod ręką. Tożsamość europejska i chrześcijańska będą się rozjeżdżać i mogą dojsć do znanej z czasów prekonstantyńskich ostrej opozycji. Chyba, że trendy się odwrócą.
Rzecz jasna, bardzo być może, że współczesność wykreuje po prostu zupełnie inną metodę “osolenia” narodów, nieporównywalną z historyczną rolą Kościoła jako poteżnej instytucji władzy.

Potop i Sodoma
Tego tematu teraz nie będę rozwijał, ale staram sobie zapisać w rozumie. Może mi się kiedyś jeszcze wykluje tekst o Bożym miłosierdziu. Zwłaszcza, że mamy zdaje się teraz modę na tzw. Kościół łagiewnicki ;)


Odys

a mi się wydaje, że jako chrześicjanie przechodzimy przez próbę konsupcjonizmu. Wszak cały marketing rozkręcony do granic ansurdu wykorzystuje “nasz” czas świętowania.

I to od nas zalezy czy sól zachowa swój smak, czy też nie.

Mamy czas próby albo odzielenia soli od zupy… .

Chyba całkiem pozytywne zjawisko zachodzi – natiralna kolej rzeczy: odzielenie plew od ziaren jak w przypowieściach a potem… .

Trochę eshatologicznie wyszło… – tylko miłosierdzie, kto sie go chwyci ten szczęśliwy.

A Ci od Kła Łagiewnickiego to tylko chwyt PRowy – niestety, jak z obietnicami wyborczymi Tuska.

Kł Łagiewnicki okazał się chwytem marketingowym w minionych wyborach politycznych – żałosne to było.

Pozdrawiam!

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


To żarcik miał być, Poldku

z tym łagiewnickim.

Z resztą, oczywście oczywista zgoda.
Byle nas Senyszyn nie wyprzedziła, jak już do tej eschatologii dojdzie.
To też żarcik (zacznę podpisywać, na wszelki wypadek).

Pozdrawiam


@ Poldek, Odys

Poldku – proszę czytać ze zrozumieniem. Nigdzie nie napisałem, że ktoś miał coś “koloryzować” w Starym Testamencie. Izajasz czy Natan napisali, co napisali a Jezus – cóż, dowiedział się o tym i skorzystał z gotowej historii…

Odys – hagiografia nie zawsze musi być idyllą. Bohater musi być wystawiony na próbę, musi mieć swoje słabości, musi być “prawie na dnie” i dopiero na koniec ma wyjść z niego świętość. A co do śmierci Jezusa, to przecież znów – całą historię znamy wyłącznie z Ewangelii, więc prawdopodobnie z jednego lub dwóch, bliskich sobie źródeł.

Radzę panom tak dla wprawy uciąć sobie podobną dyskusję z jakimś Muzułumaninem, i zapytać go o Al Buraka – latające stworzenie podobne do Pegaza, lecz z twarzą kobiety, na którym Mahomet przeleciał z Mekki do Jerozolimy. Otrzymacie Panowie interesujący przykład argumentacji dowodzącej w niezbity sposób, że Al Burak istniał, latał i że oprócz Mahometa korzystali z jego usług jeszcze inni prorocy… I są na to świadkowie…

A ja oczywiście nikogo nie przekonuję, lecz dowodzę, że wiara to wiara a nie jakaś prawda uniwersalna i że w związku z tym ludzie wierzący nie mogą i nie powinni oczekiwać, że ich dziwaczne wierzenia zasługują na jakieś szczególne względy czy lepsze traktowanie li tylko z powodu historycznej trwałości tych poglądów. Jedni wierzą w Jezusa a inni w Bokonona i niech z łaski swojej jeszcze uwierzą, że inni w nic nie wierzą i wcale im z tym aż tak źle nie jest.

Pozdrawiam,
ZS


Panie Zbigniewie

Hagiografia nie zawsze musi być idyllą.

Pewnie. Ale ja zaznaczyłem o co mi idzie. Inne hagiografie tak nie wyglądają.

Co do śmierci. No jaaasne. Można zasugerować, że Jezus dożył sędziwego wieku, czerpiąc tantiemy z dodruków Biblii, w której opisał barwnie własną śmierć. Można też twierdzić, że poślizgnął się na skórce od banana, a ukrzyżowanie dopisali uczniowie, dla większego dramatyzmu. Można.

Ale i tak pozostaje pytanie: po co ktoś wstawiał do opowieści o proroku wszechczasów tak hańbiącą śmierć?

Dziś, to my przywykliśmy już. Ale współcześni rysowali po murach rysunki ukrzyżowanego z głową osła. Tylko głupiec daje się zabić, a już zwłaszcza w taki sposób. Panie Zbigniewie, Pan mówi, jakby te Ewangelie były tworzone w dzisiejszym postchrześcijańskim przecież świecie, który lituje się nad krzywdą ludzką i sataje odruchowo po stronie słabszego. Ale w świecie Rzymian panowała zasada: vae victis. U Żydów nieco inaczej, ale z podobnym skutkiem: w osobistym powodzeniu widziano znak Boskiej Opatrzności.

Panie Zbigniewie. Nikt Panu nie każe wyznawać tu Credo. Ale śpieszę Pana poinformować, że nie odkrył Pan nowych lądów. Od wieków powtarzają się kolejne twierdzenia, że cała ewangelia jest zmyślona przez księży, a religia to opium dla mas. Wszystkie te zarzuty przedstawiano i obalano po wielokroć. Nihil novi. A ostatecznie i tak wszystko się o wiarę rozbija. Więc jeszcze raz pytam: po co Pan tutaj odgrzewa tego starego kotleta?

Jak to Pana rajcuje, że Poldek się daje wkręcać — niechże Pan napisze demaskującą spisek ewangelistów notkę u siebie, jakiś nowy Kod Leonarda czy cóś tam. Poldek pewnie się stawi. Jak Pan sobie zażyczy, i ja wpadnę pogadać.

Ale po co o tym pod notką jaką napisałem?


@Odys

Dwie rzeczy:

1) Nie napisałem, że Jezus nie zawisł na krzyżu! Podejrzewam jedynie, że trafił tam niekoniecznie z własnej woli – być może wykalkulował sobie, że jednak powieszą Barabasza?

2) Zgadzam się na zaprzestanie dalszej dyskusji, bo nigdzie dalej się z nią nie posuniemy – ma Pan tu świętą rację. I nie to było moim celem – jeszcze raz powtarzam: chodzi o uświadomienie wierzącym pewnej – powiedziałbym – niekonieczności ich wiary.

Pozdrawiam i dobranoc,
ZS


Panie Zbigniewie

To ja od razu ponad pierwszym punktem skaczę do drugiego i się z Panem zgadzam.

Innych uczestników dyskusji upraszam o to samo.

Dobrej nocy.


Odysie

Nie ma pomiędzy nami różnic do co obserwacji zjawiska, nieco inaczej widzimy jego podstawy. Ale to nie problem przecież – nie będziemy sie rozbijać o to “nieco”.... Zima od zawsze była czasem konsumpcji, w dodatku tej bardziej obfitej – trzeba bylo w końcu walczyć z mrozem… Z czasów mieszkania na wsi pamiętam, że to jednak okres znacząco mniejszej ilości pracy i jednocześnie korzystania z zapasow zebranych w pozostałym okresie.

Co do zasady kreacji, to powiedziałbym tak – tam, gdzie dalo sie skomercjalizować i wprząc w kierat konsumpcji jakieś istniejące Święta, dokonano tego. Jeśli w danym okresie brakowało motoru napędowego konsumpcji – takie święto wykreowano. Choćby Walentynki. Pewnikiem to niemalże obce nam zjawisko, dla naszych dzieci będzie super ważnym dniem w roku. A jakie zakupy się wtedy robi.
Spece od marketingu wiedzą doskonale, że nie należy się kopać z koniem. Skoro już masa ludzi w tym grudniu spotyka się i daje prezenta, to po co kreować coś nowego? Udało się zresztą na ten grudzień zaplanować dwa zakupowe szaleństwa – pierwsze jest 6 grudnia. Czy jesteśmy w stanie z tym walczyc – nie sądzę. Wydaje mi się, że społeczeństwo w swej przeważającej masie nie ma zamiaru tego zmieniać.

Czasy władzy Kościoła w Europie skończyły sę bezpowrotnie. Nie sadzę, by jakakolwiek religia w formie struktur instytucjonalnych zdołała powtórzyć choćby pozycję Kościoła. No chyba, że te parę milionów muzułmanów zmieni się w kilka setek milionów… Ale my ani nasze dzieci tego nie dożyjemy – równie dobrze można dywagować o 200 mln Chińczyków w Europie, tylko po co? Europa jest świecka i podejrzewam, że nawet takie kraje jak Hiszpania czy Włochy bedą jednak z czasem dryfować powoli w kierunku republik (prawdziwych republik). Czy ta zupa będzie coraz mniej słona (chrześcijansko)? Trudno mi to oceniać. Spotykam się z taką samą ilością ogłoszeń, jak to życie religijne zamiera, jak i tych zgoła przeciwnych – budzenia się na nowo chrześcijaństwa, zwłaszcza u “młodych”. Natomiast nie widzę możliwości zmiany korzeni. Bez względu na to, w jakim miejscu jesteśmy teraz, korzenie mamy w praktyce wszyscy chrześcijańskie. Choć pewnie mądrzejsi od nas mogliby debatować, czy to kultura europejska jest postchrześcijańska, czy też po prostu chrześcijaństwo od zawsze było nasiąknięte kulturą właściwą dla Europy i stad tak mocna pokrewność.
Niewątpliwie istotne jest to, co napisałeś wcześniej – w dobie tolerancji, podniesionej nienmalże do rangi dogmatu, wszelkie ruchy misyjne spotykają sie z oporem. Bez względu na to, jakiej religii dotyczą.

Teksty niech Ci się kluja Odysie. Im więcej ich, tym lepiej.
Pozdrawiam jak zawsze ciepło.


Griszku

Faktycznie, różnimy się jedynie w detalach, co do ogólnego obrazu – zgoda.

Podkreślę tę zgodę w tej kwestii: Czasy władzy Kościoła w Europie skończyły sę bezpowrotnie.

Dziwi mnie jedynie to: podejrzewam, że nawet takie kraje jak Hiszpania czy Włochy bedą jednak z czasem dryfować powoli w kierunku republik (prawdziwych republik)

Na czym polega ich obecna nieprawdziwość?
I co stanowi wzorzec prawdziwej republiki.

Wiem że to oftopik, ale mnie ten (jak rozumiem) skrót myślowy zaintrygował.

Pozdrawiam równie ciepło.

PS. Masz nade mną przewagę osobistego posmakowania wsi. Ja znam wieś jeno z widzenia. Troszkę zazdroszczę.

PS2. Z walentynkami, to trafiłeś w jeden z moich drażliwych punktów, ale ze zgryźliwościami na ten temat poczekam do lutego.


@All

Zbieg okoliczności – właśnie przeczytałem:

Jezus urodził się w czerwcu !

Astronomowie odkryli, iż święta Bożego Narodzenia powinny odbywać się w czerwcu, ponieważ jasna gwiazda, która pojawiła się na niebie ponad 2000 lat temu, widoczna była nad Betlejem 17 czerwca, a nie 25 grudnia.

Według badaczy – Gwiazda Betlejemska była najprawdopodobniej koniunkcją planet (czyli wzajemnym ich ustawieniem w czasie ruchu obrotowego dookoła Słońca w jednej linii – dla patrzących z Ziemi) Wenus i Jowisz, które były tak blisko siebie, że nagle rozbłysły niespotykanie jasnym światłem.

Źródło: http://www.telegraph.co.uk/topics/christmas/3687843/Jesus-was-born-in-Ju...

Pozdrawiam raz jeszcze niestrudzonych badaczy Pisma Świętego !

:-)


Panie Zbigniewie

Wszyscy wiedzą, że Dionizy Większy, obliczając datę narodzin Jezusa w IV w. na zamówienie biskupa Rzymu — był niedokładny.

Kłopot w tym, że wcześniej nikt z wyznawców tą datą się nie interesował za bardzo. Jak już wspominałem, Bożego Narodzenia przed IV wiekiem nie obchodzono, a we wszystkich innych świętach bardziej istotny był ich sens teologiczny niż historiografia.

Chrześcijanie wierzą, że w Wielkanoc i na każdej mszy dokonuje się faktycznie misterium pasyjne, że w każdej celebracji Bożego Narodzenia doświadczamy prawdziwie narodzin Pana. Tu i teraz. W tym kontekście mniejsze znaczenie ma to, czy zdarzenie historyczne miało miejsce 2009, 2005, czy 2013 lat temu.

Co więcej: wyznaczenie świąt Bożego Narodzenia było determinowane nie konkretną datą urodzin Jezusa, nieznaną, lecz pogańskimi swiętami przesilenia zimowego. Ponieważ rzymski kalendarz od tych świąt (mniej więcej) zaczynał początek roku, logicznym wydało się początkujące nową erę narodziny Syna Człowieczego świętować właśnie wtedy.

Podobnie w letnie przesilenie wsadzono wspomnienia św. Jana.

Co do gwiazdy: astronomowie doszukują się w wielu zjawiskach sprzed dwu tysięcy lat ewangelicznej Gwiazdy. Niestety, opis ewangeliczny jest… hm… dość mistyczny. Prócz Magów gwiazdy nie dostrzega nikt inny, gwiazda ostatecznie wskazuje dom świętej rodziny (dom, nie stajnię)... Nigdzie też nie jest napisane, że Mędrcy docierają w chwili urodzin. Opis tej sytuacji następuje po opisie ofiarowania w świątyni (bodaj roczne dzieci go przechodziły), a Herod wydaje rozkaz rzezi dzieci do dwóch lat. Nawet jeśli ta właśnie koniunkcja wystąpiła w czerwcu 4 roku przed Chrystusem, nawet gdyby uznać iż to właśnie była Gwiazda, nie wynika że wtedy dokładnie
a) narodził się Jezus
b) przybyli Mędrcy.

Panie Zbigniewie, w tej notce starałem się napisać o co chodzi w święcie zwyczajowo zwanym Trzech Króli, i że nie o trzech króli i gwiazdę w nim chodzi.
Podobnie, jak w historii Jonasza nie idzie o wielką rybę.

Oczywiście, można Biblię odczytywać jak jakiś Kod Leonarda, według reguł Kabały etc. Można jej też używać jako jednego z zabytków historycznych, pomagającego w badaniach historycznych i archeologicznych. Można.
Ale ja tu nie o tym.

Kłaniam się.


@Odys

Koniec końców sam Odysie napisałeś w okrągłych zdaniach, że wiara czyni cuda – nawet przepis na ciasto półfrancuskie można odczytać jako słowo boże a opisane tam proporcje i piekarskie operacje potraktować jako wielką alegorię i wyciągnąć zeń moralne prawa. Ross O’Grodnick, bohater książki Kosińskiego w jakimś stopniu ukazuje nam takie możliwości. Objawień można doszukiwać się wszędzie a wierzącego żadne argumenty nie są w stanie przekonać, że fakty są inne a to co ludzie mówią nijak ma się do faktów.

Dzieciątko mogło się narodzić w grudniu lub w czerwcu, w Belejem lub w Aszkalonie, pod nową gwiazdą lub starą pochodnią, w obecności mędrców lub karczmarza, w stajni lub w domu, z dziewicy lub wielorodzicy. Fakty są tu tak nieważne, że aż zbyteczne. Ważne, że historia piękna i ludzie chcą w nią wierzyć...

Pozdrawiam serdecznie raz jeszcze i już całkiem milknę.


Przeginasz pan,

Panie Zbigniewie. Nieprawda, że fakty są bez znaczenia.
Ale wiara to nie fakty. Fakty to wiedza.

Oczywiście, wiedza może obalić wiarę. Ale jak dotąd nie dowiedziano się niczego, co by podważało wiarę chrześcijańską. Nikomu nie udało się wykazać, że Jezus nie zmartwychwstał, że nie był tym, o kim opowiada Biblia i Tradycja.

Co więcej, coraz lepsza wiedza historyczna, kulturowa itd. o czasach i miejscu Jezusa z Nazaretu, pomagają wierzącym lepiej rozumieć sens nauki i znaków jakie On czynił.

Widzi Pan, są różne fragmenty Biblii, różnie pisane, i jakby pozbawić je wykładni wiary, to niepojętym staje się czemu poszczególne księgi, a nawet ich fragmenty, oprawia się we wspólną okładkę. Ot, taki erotyk jak Pieśń nad Pieśniami, dość późno spisane mity początku, historia Abrahama, powiastka filozoficzna o Hiobie…
Toż tylko lekko szurnięty fanatyk może oczekiwać, że pierwsze rozdziały księgi Rodzaju są kroniką stworzenia świata. To nie tak, Panie Zbigniewie, że ja wierzę iż moja pra…prababka zerwała owoc z drzewa i skutkiem tego anioł z mieczem ją wygnał etc. To opowieść o mechanizmie oddawania się człowieka pod władzę Zła (zła). Aktualna tu i teraz.
I kiedy czytam o kuszeniu Jezusa, też nie muszę zastanawiać się, jak to było że Szatan przeniósł Go na narożnik świątyni, namawiając by się rzucił a anieli go uniosą — i nikt w zatłoczonym śródmieściu Jerozolimy tego nie spostrzegł. Bo nie o to w tej opowieści idzie.

To, w co wierzę, może Pan przeczytać w Credo. Tam owszem stoi, iż począł się z Ducha Świętego, urodził z Maryi dziewicy, ale już nie ma ni słowa o dacie 25 grudnia roku 1. Od razu Pana uprzedzę, że nie należy do kanonu wiary w żaden sposób kult Całunu Turyńskiego, ani wiara w autentyczność drzazgi z Krzyża Świętego, od której nazywamy cały łańcuch górski i województwo.

Wie Pan, świat naprawdę przywykł już do regularnych odkryć np. grobu Jezusa i jego żony itp, itd. Są niemal równie częste, co odnalezienie Arki Noego. Zapewniam, że z chwilą, gdy ktoś rzeczywiście udowodni fakt, który obali jakiś dogmat wiary, sam o tym ogłoszę. Nawet jeśli odkrywcą dowodu będzie sam dr. Indiana Jones.

Ma Pan sto procent racji, że to wszystko kwestia wiary. Przy czym, warto zaznaczyć, że niewiara jest też wiarą. Bo niestety, trzeba wierzyć, że Jezus nie był Bogiem, czy nawet w to, że się nie urodził w Betlejem. Wiedzieć tego, jak dotąd się nie da. Jednak nawet, gdyby ktoś udowodnił (bo ja wiem, za pomocą machiny czasu), udokumentował całą historię Jezusa z Nazaretu — w to, że był Synem Bożym, i wszystkie implikacje, trzeba by nadal wierzyć.

Wiara jest irracjonalna, w tym sensie, że nie opiera się na rozumie, dowodzie logicznym itd. Ale nie oznacza to, że wiara z rozumem jest sprzeczna. Cały system teologiny trzyma się kupy, nie zawiera błędów logicznych i niespójności. Ale zawsze u jego podstaw leży jakaś deklaracja wiary. Obawiam się jednak, że i zupełnie świeckie postawy życiowe, systemy etyczne itp. działają podobnie. Zawsze rdzeń stanowi jakiś zespół niesprawdzalnych aksjomatów.


@Odys

Dowodzenie, że czegoś nie ma lub nie było jest na ogół dość trudne. Nikomu np. nie udało się jak dotąd udowodnić, że nie ma pciem i murkwi i że św. Franciszek nie latał wokół kościelnej wieży. Natomiast próba nazwania NIEWIARY w jakieś dziwy niesłychane “INNĄ WIARĄ” jest erystycznym nadużyciem, na którego akceptację jako racjonalista nie mogę sobie pozwolić.

Pan może powiedzieć, że jest Pan zdecydowany w coś wierzyć, pomimo braku przekonujących faktów i/lub znacznej niepewności źródeł. Natomiast nie ma Pan prawa żądać ode mnie abym udowadniał, że było inaczej niż w przechodzącej przez setki ust i uszu relacji jakiegoś szewca czy rybaka dwa tysiące lat temu, skoro nie mówi ona o rzeczach codziennych, lecz o rzeczach niesłychanych i nieprawdopodobnych. To ja mam prawo powiedzieć, że owemu szewcowi lub rybakowi nie daję wiary i już. A jeśli jednak Pan uważa, że warto nadal mnie ewangelizować, to proszę mi wskazać przekonujące argumenty świadczące za tą relacją a nie manipulować nią tak, że raz coś okazuje się zgodne z prawdą a innym razem jest to jednak alegoria lub metafora. Proszę pamiętać, że Kościół wciąż chętnie angażuje się w twardą obronę biblijnych sformułowań – tak było w przypadku Kopernika i Galileusza i nadal jest w przypadku teorii Darwina. Nauka już niejednokrotnie zderzała się z wiarą i zazwyczaj była to bardzo twarda walka, więc proszę mi nie wmawiać, że są to jeno niewinne spory. W tej walce bezwzględnie niszczono ludzi – nie ograniczano się do samych poglądów! Proszę sobie przypomnieć jak zażarcie spierano się o wiek Ziemi – całkiem niedawno! Dopiero, kiedy siła argumentów naukowych okazała się miażdżąca, Kościół wycofał się rakiem i postanowił, że zapisy Genesis to jednak jakaś alegoria i że nie należy ich czytać dosłownie.

Rybka albo pipka, Panie Odys !

(oczywiście postawiłem Pana w roli “wierzącego uogólnionego”, więc nie o wycieczki osobiste mi chodzi, lecz o pogląd).


Hi hi,

“- Dowód Kanta – sprostował z subtelnym uśmiechem wykształcony redaktor – jest równie nieprzekonujący.”

uważaj Ziggi, bo jeszcze Ci głowę zetnie Rosjanka, komsomołka…


@Pino

Bardzo ładnie :-)

Szaszłyk karski raz! Dwie igicze! Flaki po polsku!!!

Pozdrawiam jak zawsze serdecznie,
ZS


Panie Zbigniewie

Ziggi

Nikomu np. nie udało się jak dotąd udowodnić, że nie ma pciem i murkwi

Zgoda z tym chwytem erystycznym. Da Pan wiarę? Chciałem go nawet wykasować. Ale zostawiłem, bo, nawet jeśli nie w Pańskim wypadku, to dla wielu ich ateizm jest pewnego rodzaju religią. Niektórzy czują się nawet tej religii apostołami. Chociaż jest to logiczne nadużycie, to nierzadko odpowiada prawdzie.

Pan może powiedzieć, że jest Pan zdecydowany w coś wierzyć, pomimo braku przekonujących faktów i/lub znacznej niepewności źródeł.

Mogę. I mówię tak nie tylko w dziedzinie religii.
Np. podobnie odnoszę się do teorii ewolucji. Ogólną teorię względności też uznaję za prawdziwą, choć nie tylko jest nieudowodniona, ale jeszcze rozumiem ją w nie większym stopniu, niż przecietny Polak – katolik dogmat o niepokalanym poczęciu.

Natomiast nie ma Pan prawa żądać ode mnie abym udowadniał, że było inaczej…

Oczywiście, Panie Zbigniewie. Niechże Pan nie wierzy i nie udowadnia. Ale jak Pan zechce ogłosić, że Darwin był w błędzie, Einstein się mylił, a Jezusa nie było — niech Pan zdobędzie dowody.

A jeśli jednak Pan uważa, że warto nadal mnie ewangelizować...

Wierzę, że każdego warto. Pan nie stanowi wyjątku.

... to proszę mi wskazać przekonujące argumenty

Zacznijmy od tego, że ewangelizacja to domena rzeczywistości realnej nie wirtualnej. Awatar awatara nie nawróci. Podobnie — nie słyszałem, by ktoś uwierzył przeczytawszy. Wyżej to tak troszkę bawiłem się zestawiając chrześcijaństwo z teoriami naukowymi. Po prawdzie to jedna i druga wiara są zupełnie czym innym. Nie tylko dlatego, że teorie naukowe z założenia są możliwe do udowodnienia, a religie — nie. Ale dlatego przede wszystkim, że chrześcijanin nie tylko wierzy w istnienie Boga. Nie tylko uznaje za prawdziwą historię Jezusa z Nazaretu, zmartwychwstanie zwłaszcza. Chrześcijanin zawierza Bogu, cały tym żyje. A zawierza dlatego, że ufa obietnicy.

Pan przeczyta historię Abrahama, Panie Zbigniewie. Tak to działa właśnie. Oto człowiek, który czuje się bankrutem. Nie ma syna. I ziemi. I do niego przychodzi Bóg, z obietnicą. Długą drogę potem zajmie Abrahamowi dojście do pełnego zaufania tej obietnicy. Ale to właśnie to zaufanie jest wiarą.

Cała Biblia o tym opowiada. Wielokrotnie i na różne sposoby. Nowy testament pozwala obietnicę pojmować w wymiarze uniwersalnym, i tym się od starego odróżnia. Ale wiara zawsze jest i dotyczy tu i teraz, Panie Zbigniewie. Dotyczy Pana i mojego doświadczenia egzystencjalnego i w nim się rodzi.

Pan pyta, o argumenty, jakimi Pana będę przekonywał o prawdziwości chrześcijaństwa.
Owszem, są. Ale zawsze będą one jedynie osobistym świadectwem, zupełnie stronniczym doświadczeniem. Dlaczego ja wierzę. Gdzie Prawda objawiła się w moim życiu. Nadając mu sens. Mogę Panu obiecać, na mocy mojej wiary, że i w Pańskim życiu może się objawić.
Ale reszta jest między Panem a Bogiem. Argumenty za chrześcijaństwem może Pan zebrać jedynie własnym doświadczeniem owoców zaufania obietnicy.

Rzecz jasna, można i należy badać naukowo okoliczności działalności ziemskiej Chrystusa, choćby po to, by lepiej rozumieć jego posłannictwo. Ale i po to, by odpierać zarzuty sceptyków. Ale jak już mówiłem, choćby udokumentować każdą godzinę życiorysu Jezusa, nie znajdzie się dowodów wiary.

Jest pan takich właśnie argumentów ciekaw? Polecam choćby Vittorio Messoriego Opinie o Jezusie i inne książki z serii. Gość odnosi się rzetelnie do większości popularnych zarzutów.

I prosze mi nie wytykać Galileusza. Ja tam nikogo torturami straszyć nie zamierzam. A z faktu, że niejeden niewierzący zabił chrześcijanina nie wyciągam pochopnych wniosków czy zarzutów. Jeszcze tylko jedno. Nic mi nie wiadomo, by mój Kościół (rzymski, powszechny) w kwestii teorii Darwina chętnie angażował się w twardą obronę biblijnych sformułowań. To, primo, dziedzina zainteresowań głównie amerykańskich protestantów; secundo — nawet jakiś biskup jest kreacjonistą, a nawet gdyby byli i wszyscy, to ta teoria nie stanowi i nie stanowiła elementu oficjalnej doktryny wiary.

Panie Zbigniewie, czy nie uważa Pan, że powoli wyczerpujemy możliwości dyskusji? Nie chcę Pana pozostawiać bez odpowiedzi, to byłoby niegrzecznie, a wydaje mi się, że staczamy się w otchłanie jałowego sporu o dwutysiącletniej historii…


Szanowna Pino

Strzał w samo sedno.
Ach, jakąż miałem ochotę przywołać ten cytacik już niemal na początku debatki…

Radość wielka, że ktokolwiek to czyta poza mną i Panem ZS.


@Odys

Panie Odysie – zgadzam się z Panem co do konieczności znalezienia sobie już innego temau do rozmowy, lecz przede wszystkim chciałem podziękować za – jakby to powiedzieć – no właśnie – ZA KULTURĘ DYSKUSJI – która w dodatku wcale nie była pozbawiona emocji czyli tzw. bigla.

Tak trzymać – pozdrawiam gorąco i życzę miłego wieczoru!


Panie Zbigniewie

Cała przyjemność po mojej stronie.

Kłaniam się


Odysie, Ziggi (& all)

Wasz dyskurs czytało się świetnie. Gratulacje!

(Choć i tak nie mogę się oprzeć wrażeniu, ze Ziggi sobie na tę okazję
jakieś alter ego wynajął;-)

Pozdrowienia,


Merlot, Zbigniew, Odys

merlot

Wasz dyskurs czytało się świetnie. Gratulacje!

(Choć i tak nie mogę się oprzeć wrażeniu, ze Ziggi sobie na tę okazję
jakieś alter ego wynajął;-)

Pozdrowienia,

Mam nieodparte wrażenie, że Odys “ugłaskał” oponenta zachowując zimną krew. Ziggi zadał kilka bardzo sensownych pytań z których ładnie wybrnął ODYS na niektóre nie odpowiedziawszy.
Aż szkoda, że tak szybko zrezygnował Ziggi z dalszej dysputy “dając się ugłaskać” – takie odniosłem wrażenie.

Pozdrawiam!

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


Ech, Poldku

Nie dmuchaj już w te dogasające węgielki.

Nie da się wszystkich wątków poruszyć a tym bardziej wyczerpać w jednej dyskusji. Będzie jeszcze niejedna okazja.

Dobrej nocy

PS. A Pan Zbigniew jest kuty na cztery łapy, nie da się ot tak ugłaskać wbrew sobie. ;)


Odysie,

mnie to ojciec czytał na dobranoc, jak miałam osiem lat :)

Nie mam tej książki w domu, z pamięci poleciałam. Zgadza się dokładnie?

Tu musimy odnotować kolejny szczegół tego straszliwego, majowego wieczoru…

Pozdrawiam, chichocząc


Odys

odys

Nie dmuchaj już w te dogasające węgielki.

Nie da się wszystkich wątków poruszyć a tym bardziej wyczerpać w jednej dyskusji. Będzie jeszcze niejedna okazja.

Dobrej nocy

PS. A Pan Zbigniew jest kuty na cztery łapy, nie da się ot tak ugłaskać wbrew sobie. ;)

:-)))

Dobranoc i dobrego tygodnia życzę!

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


Ojej, Pino droga

...nie wiem, nie wiem naprawdę.

Ja też, wstyd przyznać, nie mam tej książki w domu.
Czytałem raz jeno, ale bardzo dobrze zapadła mi w pamięć.

O, żona mi uświadamia, że drugi raz czytałem jej, na głos.

Podsunęłaś dobry pomysł, żeby dzieciom czytać za kilka lat.

Mój u-ko-cha-ny fragmencik brzmi:
Wódkę? Kobiecie?! Madame, to czysty spirytus!

Chichoczę takoż.


Taaak,

i zaświadczenie w celu okazania milicji i mojej żonie, że spędził noc na balu u szatana jako środek lokomocji, otworzyć nawias, wieprz, zamknąć nawias.

Pani, takie życiowe, że łzami płakałam.

pozdrawiam Odysie – i tak Cię lubiłam, ale teraz jeszcze mi to skoczyło wzwyż o dziesięć punktów :)


@Merlot

Hehe,

Nie – nie wynająłem alter ego ani nie skorzystałem z usług klona. Po prostu – Odys pokazał, że jest w stanie podjąć się obrony swojej wiary używając lepszych lub gorszych argumentów, lecz nigdy nie posunął się do tego, aby użyć argumentum ad personam.

Nie nazwał mnie podłym lewakiem, nie zarzucił agenturalnej przeszłości, nie sugerował, że jestem ojcobójcą czy dzieciożercą, nie zarzucał mi prób zdeprawowania maluczkich, nic nie mówił o mojej matce, nie nazwał mnie amoralnym hipokrytą, nie obruszał się jak gąska, że nie obchodzą mnie poważane przez niego autorytety.

Ja również starałem się jak najmocniej, aby nie naruszyć tej konwencji.

To wystarczy, aby prowadzić sensowną i kulturalną rozmowę nawet na najtrudniejsze tematy – rozmowę, która – co korzystne – okazała się interesująca także dla tych, którzy nie biorąc w niej czynnego udziału, starannie ją śledzili.

Uważam, że nie posuwając się do słownej nawalanki można prowadzić naprawdę emocjonującą dyskusję, jeśli tylko oponent nie jest sztywniakiem, jeśli jest osobą, która się szanuje, lecz zarazem potrafi odróżnić stylistyczną uszczypliwość od prymitywnej obrazy, jeśli ma szerokie pole światopoglądowe, czyli tzw, “polot” i umie różnicować dystans między formą a treścią w zależności od charakteru danego fragmentu rozmowy.

Okazuje się wówczas, że taka rozmowa – chociaż niejednokrotnie nieprowadząca do jednoznaczego finału – potrafi wzbogacić uczestników, przede wszystkim na zasadzie oddziaływania osobowości drugiej strony. Dobrze prowadzona rozmowa jest budująca, ponieważ jest namacalnym dowodem na to, iż po drugiej stronie stolika nie zawsze siedzi jełop, wariat, prymityw, czy pierdoła, lecz od czasu do czasu trafia się inteligentny człowiek, którego doświadczenie, emocjonalność czy motywacje okazują się na tyle inne od naszych, że naprawdę godne uwagi i wymagające uwzględnienia, jeśli zależy nam na rozumnym ogarnięciu otaczającącej nas rzeczywistości.


Mów tak dalej, Ziggi

to Cię dodam do polecanych jako ulubionego (byłego) agresywnego lewaka;-)

A poważnie, to Panowie pokazaliście rzeczywiście coś świeżego w blogerskich obyczajach. Że obok koncepcji zabij przeciwnika na śmierć i przeciwstawnej jej ach jak to pan pięknie ujął panie radco można rozmawiać normalnie.

Prawie jak przy szklaneczce wina. W interesującym towarzystwie.


@Odys

Nie będę ukrywać, że trochę się rozczarowałam, bo Joyce’a lubię.

Ulisses też na początku mnie przerażał, tyle że nie tonażem, a stylem. Trzy razy do niego podchodziłam i poddawałam się po przeczytaniu kilkudziesięciu stron. A potem coś w mojej głowie musiało się poprzestawiać ;-), bo gdy podjęłam kolejną, czwartą już, próbę doczytałam Ulissesa do końca i się zachwyciłam.

A wracając do niespodzianki, to cieszę się, że natknęłam się na Twój artykuł. Mam kolejne tematy do rozważań nad moją wiarą-niewiarą.

Ania


@Odys

Nie będę ukrywać, że trochę się rozczarowałam, bo Joyce’a lubię.

Ulisses też na początku mnie przerażał, tyle że nie tonażem, a stylem. Trzy razy do niego podchodziłam i poddawałam się po przeczytaniu kilkudziesięciu stron. A potem coś w mojej głowie musiało się poprzestawiać ;-), bo gdy podjęłam kolejną, czwartą już, próbę doczytałam Ulissesa do końca i się zachwyciłam.

A wracając do niespodzianki, to cieszę się, że natknęłam się na Twój artykuł. Mam kolejne tematy do rozważań nad moją wiarą-niewiarą.

Ania


Aniu

To i ja się cieszę.

Obiecuję tego Joyce’a nadrobić. Ale bez terminu.


Odysie

Wlazłem na minę z tą Republiką, bo zasadniczo większość erupejskich krajów podpisuje się przecież pod tym systemem organizacji Państwa, choć każde widzi to trochę inaczej. Nie ma wiec w praktyce możliwości wskazania “wzorca”.
Wypada mi więc wycofać sie ze stwierdzenia “prawdziwa” republika. Co też czynię.
Aby uściślić – chodziło mi o taką formę Republiki, w której następuje doktrynalne rodzielenie kościoła (jakiegokolwiek) od państwa. W takiej formie, że Państwo dba aby w przejawach jego działalności nie występowały żadne elementy religijne. Republika jako organizm NEUTRALNY światopoglądowo (w rozumieniu religii) – neutralny nie w znaczeniu: równomiernie rozłożony wyznaniowo zgodnie ze strukturą wyznaniową społeczeństwa, tylko “awyznaniowy”. Oczywiście, nie chodzi o “antywyznaniowość” Państwa, bo z tym to bym sam walczył. Jeśli coś pokręciłem albo niejasno napisąłem, to daj cynk.

Zasadniczo, najbliżej do tej formy Republiki jest chyba Francji. Hiszpania wykonuje jakieś dziwne ruchy, które nie do końca rozumiem i nie wiem dokąd prowadzą.

Z innej beczki – wracając trochę do dyskusji Twojej z Ziggim. Argument z wiara w to co uważa Einstein i z wiarą w Boskość Jezusa to jednak moim zdaniem dość typowy błąd ekwiwokacji. W sporej ilosci dyskusji dostyczących religijności pojawia się to także w postaci stwierdzenia, że ateiści “wierzą w nieistnienie Boga”. Zasadniczo, dla ateisty (nie chodzi mi o antyteistów) wszelka dyskusja o Bogu w ogóle jest pozorna. Kwestia “Wiary” w znaczeniu mistycznym dla ateisty jako taka nie istnieje. Natomiast agnostyk (choć i tu nalezałoby sie skupić na defincji – bo pojawiają się i takie, że agnostycy zachowuja teistyczną wiarę) z zasady stwierdzi równoważność (dosłownie) wiary w Jezusa, Zeusa czy Manitou i – w przeciwieństwie do co poniektórych wierzących – zadnej z tych wiar nie wyróżni, resztę wrzucając do “okultyzmu” czy czy choćby “bałwochwalstwa”. Po prostu równie nieudawadnialne jest nieistnienie/istnienie Jahwe jak i Dionizosa.

W sumie – to zgadzam sie z Twoim zdaniem, ze nawet udokumentowanie kazdej godziny życia Jezusa, łacznie z ewentualnym znalezieniem jeg gorobu i ciała, nie miałoby wpływu na samą wiarę. Wiara (mistyczna) z definicji nie wymaga żadnych dowodów.

Pozdrawiam.


Griszku

Republika
Żywię głęboką obawę, że instytucjonalny ateizm (czyli całkowita neutralność wobec wszelkich Kościołów) jest utopią i bardzo łatwo może w praktyce owocować antyteizmem (czyli jakimś szykanami wobec różnej maści wierzących).

Ateiści, agnostycy, wiara i niewiara
Moje przekomarzanie się z ZS nie było, jak sam zastrzegłem, ścisłe. Ale u jego podstaw legło podobne podejrzenie do wyżej wspomnianego w kwestii neutralnej republiki.

Rozumiem na czym polega konsekwentny ateizm. Rzecz w tym, że trudno się z nim spotkać w naturze. Trudno nie znaczy niemożliwe. Mój ojciec był takim właśnie szczerym ateistą gdy ja byłem małym dzieckiem. Do dziś pamiętam i zapewne odbija się to na mojej wierze, że na pytanie jak to jest z Bogiem, jest czy nie, odpowiedział mi bardzo serio, że można wierzyć, że jest, ale dowodów nie ma. I on nie wierzy.

Ale często ateistami mienią się ludzie podobni do opisanej w Paragrafie 22 kobity, która wściekła się na bluźniącego Yossariana, bo Bóg w którego nie wierzy nie jest głupi, zły i bezradny czy jakoś tak (z głowy czyli z niczego przytaczam). Większość ludzi określających się tym terminem, z którymi rozmawiałem, okazała się raczej (w coś) wierzącymi niż niewierzącymi. Mieli jakiś-tam wizerunek Boga (i Kościoła najczęściej), który odrzucali. I jakiś kanon na pół mistycznych uzasadnień. Ale konsekwentnymi sceptykami nie byli żadną miarą.

Agnostycyzm, z całym szacunkiem, też nie wydaje mi się być szczególnie często praktykowany.

Najłatwiej dziś o najróżniejsze mieszanki wierzeń mniej lub bardziej mistycznych, którym równie daleko do konsekwentnej wiary, co do konsekwentnej niewiary. Chyba po prostu — nieosiągalna jest konsekwencja.


Subskrybuj zawartość