Wolność, rynek, sprawiedliwość, pokój (z kuchnią)

Teoria

Wszyscy wiedzą (dziadek też, chociaż czasem zapomina), że mamy kapitalizm. I wolny rynek. Tak zwykło się mówić, odkąd zwykło się mówić, że socjalizm (jak się mawiało o poprzednim ustroju), upadł. Od tego upadku mamy nowe państwo, z nową nazwą i numerkiem, wciąż trzecim, mimo sporów. Państwo to określone jest konstytucją:

Art.2. Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

Z artykułu tego, niemal przepisanego z niemieckiej ustawy zasadniczej (u nich krócej: ein sozialer rechtstaat), dowiedzieć się można wielu ważnych informacji o Polsce, ale ani słowa tam nie ma o wolnym rynku i kapitalizmie. Pewnie dlatego, że to brzydkie słowa są i nie wypada ich na samym początku konstytucji umieszczać.

Mądrość ustawodawcy nakazała zamieścić coś o gospodarce nieco później, po wolności prasy, ochronie małżeństwa (kobiety i mężczyzny) i rodzicielstwa, a także po otoczeniu specjalną opieką weteranów, a zwłaszcza inwalidów. Wiadomo wszak, że ochrona inwalidów jest znacznie ważniejszym fundamentem ustrojowym, niż wolność gospodarcza. Dość, że deklarację gospodarczą uznano za wystarczająco ważną, by znalazła się jeszcze w rozdziale pierwszym “Rzeczpospolita”:

Art. 20. Społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych stanowi podstawę ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej.

Jakże piękny jest to artykuł. Wydaje się, że napisano co trzeba, uniknąwszy brzydkich słów, a za to ile ładnych udało się dodać: dialog, solidarność, partnerzy społeczni. Sam miód.

I to wszystko prawda jest, co tam napisane. Wszyściutko.
Pokażę na kilku przykładach. Osobistych, bo przecież jako prosty człowiek nie sięgam dalej wzrokiem niż do własnego nosa. Ale i na tym krótkim odcinku słowo konstytucji słowem się staje.

Praktyka

Rzeczpospolita jest państwem prawa.
Ba. Żeby jednego.
Mnóstwo praw tu jest.

Np. prawo meldunkowe.
Nakazuje mi być zameldowanym tam, gdzie mieszkam.

Żeby móc zameldować moją liczną rodzinę w wynajmowanym na wolnym rynku lokalu — musiałbym płacić ze dwa razy tyle. Bo zameldowany lokator ma taką ochronę prawną, że pozbyć się go nie sposób. I tak za to, co płacę mógłbym z powodzeniem spłacać kredyt za własne mieszkanie. Ale z liczną rodziną nikt mi go nie da. Nie mam zdolności. Gdybym zaciągnął kredyt, a rok później miał pięcioraczki — nikt by go przecież nie odebrał. Ale skoro najpierw mam dzieci, to kredytu mieć nie mogę. Takie prawidła wolnej działalności gospodarczej, podstawy ustroju gospodarczego.

Za mieszkanie więc płacę więcej niż wynosi średnia krajowa netto, zdaje się.

Bez meldunku.
Czyli już jestem przestępcą.
I rzecz jasna, łamania prawa Rzeczpospolitej przeze mnie nijak nie usprawiedliwia to, że milony much czynią podobnie.
Skoro więcej niż średnia krajowa płacę, znaczy więcej zarabiam, co dowodzi, że nie urzeczywistniam zasady sprawiedliwości społecznej. Na szczęście nie muszę, to Rzeczpospolita musi. Uff.
Ale podejrzany przez to już jestem.

Czytam teraz, że wielka niesprawiedliwość społeczna się dzieje, bo w Stolicy czynsze komunalne podwyższono z 2,50 do 6 zł za metr kwadratowy. Istotnie, grozą powiało. Mimo bohaterskiej postawy radnych lewicowych i (jak się zwykło mówić) prawicowych, nasi skrajni liberałowie przegłosowali ten straszliwy projekt. Popularna gazeta wydrukowała ich zdjęcia i numery telefonów. Niech społeczeństwo wygarnie, krwiopijcom.

Szybko przeliczam, że ja płacę 37 za metr. Ale przecież prywatnie. Na wolnym rynku. Nikt mi nie każe tu mieszkać. Zwłaszcza, że nielegalnie, bez meldunku. Mogę złożyć np. wniosek o mieszkanie komunalne. We wniosku wykazać, że tam gdzie jestem zameldowany ciężko mi mieszkać. To nie byłoby trudne — u rodziców jest już w papierach z 15 osób… Ale po pierwsze, mam za wysokie dochody, by mi przyznano (sprawiedliwość społeczna urzeczywistnia się), a po drugie, miasto nie ma wolnych lokali. Same zajęte. Bodaj sto tysięcy ma tych zajętych.

Ja sam znam dwa takie zajęte mieszkania.
Oba znam po rodzinie.
Ich lokatorzy zmarli, klucze nie zostały administracji oddane, rachunki są opłacane. A skoro są opłacane, to przecież administracja nie dochodzi, czy mieszka tam ktoś, kto uzyskał prawo do mieszkania. Dodajmy, że jak mieszka, płaci, a innego lokalu nie posiada — to nawet eksmisja jest kłopotliwa. Bo mamy państwo prawa i sprawiedliwości społecznej. Wyeksmitowany dostanie zapewne lokal komunalny lub socjalny. Więc lokatorzy mieszkają, adminstracja inkasuje 2,50 od metra i wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Ci lokatorzy jedynie nie mogą się tam zameldować.

Oczywiście, ani w ich przypadku, ani w przpadku dziesiątek tysięcy w pełni legalnych lokatorów mieszkań komunalnych nikt nie sprawdza czy ich dochód na osobę nie jest niesprawiedliwy społecznie, np. wyższy niż u mnie. Nikt też nie sprawdza, czy faktycznie nie mają oni innych mieszkań. Na przykład na własność. Nikt też nie sprawdza, czy mieszkania komunalne nie są podnajmowane po cenach rynkowych ludziom bez mieszkań komunalnych. Przecież prawo wyraźnie mówi, że nie wolno, to chyba obywatele tego prawa nie łamią? Przecież wiedzą, że Rzeczpospolita jest państwem prawa.

I jest to sprawiedliwe społecznie. Bo wszyscy wiedzą (nawet dziadek), że te mieszkania komunalne zajmują ludzie ubożsi. A jak ktoś np. przyjeżdża z prowincji dla zarobku w Stolicy — mieszkanie może sobie kupić lub wynająć. W końcu jak przyjechał zarabiać, to kasę musi mieć. Więc on wynajmuje, bez meldunku. Meldunek ma w domu, znaczy u rodziców (albo już dziadków), na prowincji. Tam też trafia wypracowany przez niego podadek dochodowy (o ile pracuje na umowę). To też jest sprawiedliwe społecznie, bo wiadomo że prowincja jest biedna, a Warszawa bogata i to dobrze, jak podatki mieszkańców Warszawy trafiają na prowincję.

A że rynek mieszkaniowy nie do końca jest wolny, skoro jedna czwarta klientów zaspokaja swój popyt podażą komunalną, po kosztach symbolicznych; że ta monstrualna fikcja mieszkalnictwa komunalnego jest utrzymywana z podatków dochodowych wszystkich zameldowanych w mieście; że mimo to budynki nieremontowane średnio przez pół wieku rozpadają się; że to wręcz fabryka patologii społecznych…
No cóż. Nie ma róży bez kolców.
W końcu nasza gospodarka jest nie tylko rynkowa, ale przede wszystkim społeczna.

Ale ileż pięknej sprawiedliwości społecznej. Opieki nad małżeństwami i rodzicami. Solidarności. Ileż wspaniałego dialogu w takiej gospodarce jest potrzebne. Toż wszystko tu opiera się na dialogu. Dogadujemy się z administracją komunalną, że my płacimy, a oni nie narzekają, dogadujemy się z najemcą, że bez meldunku będzie mieszkał — wszędzie się dogadujemy. Dialog kwitnie.

Na koniec wrócę do uchwały miejskiej. Budzi ona we mnie niewielką iskierkę nadziei, że cały ten burdel może być ciut wyprostowany. Bo jej sednem nie jest podwyżka z cen symbolicznych na ceny wyższe ale wciąż symboliczne. Uchwała wprowadza system ulg, dzięki któremu ubodzy lokatorzy nadal będą płacić 2,50 od metra. Ale to oznacza, że jakoś będą sprawdzane i rejestrowane dochody tych lokatorów. A wówczas, po pewnym czasie powstaną dane wykazujące ile lokali komunalnych zamieszkują rzeczywiście ludzie ubodzy, a ile pozostaje w rękach warszawiaków bogatszych.
I może, po latach, ktoś będzie miał odwagę coś z tym zrobić.

O ile jakiś konstytucjonalista nie znajdzie wcześniej powodów by uwchwałę wywalić do kosza.

Na razie, pozostaje żyć w polskim grzęzawisku bez nadziei na poprawę.
I każde pytanie o adres uściślać: zameldowania, czy do korespondencji?

PS. Tusk dwukrotnie, w kampanii i w exposee obiecał likwidację meldunku. Czekam.

————————————————————————————————————————

Suplement

Gdy pisałem ten tekst, byłem jeszcze przed lekturą łykendowej “Rzepy”. Naprawdę, nie wiem czemu ten temat mi wyskoczył.
Ale gdy w niedzielne popołudnie zerknąłem na żółte strony (rzadko czytuję, trzeba przyznać), nieźle się zaskoczyłem. Obiecywany projekt Tuska już jest. I jest jak myślałem. Niedasie. Polecam lekturę:
http://www.rp.pl/artykul/4,199762_Meldunki_zostana__tylko_zmienia_nazwe....
Cóż. Dobrze nie będzie. Ale może choć ciut ciut lepiej?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Sam mam

DO bez adresu. Od niedawna.
Czekam na pierwsze wylegitymowanie mnie przez policjantów.
Wyślę ich pod most.


Igło

Aż tak źle nie jest u mnie. Ja mam adresy dwa. Oficjalny i prawdziwy.

Dura lex sed lex (po polsku: durne prawo, ale prawo)

Pozdrawienia (dla policjantów również)


Odysie,

po pierwsze popraw, bo powinno być “ein sozialer Rechtsstaat”.

A poza tym ten meldunek to w ogóle jest rzecz, której mało kto przestrzega, cąłe studia ludzie mieszkają przecież niezameldowani i jak zmieniają stancję/mieszkanie też się nie meldują.

Co ciekawe nie wiem, jak jest dokłądnie (może który prawnik lub ktoś kto się na tym zna), ale np. jak obywatel wyjeżdża na dłużej za granicę to też chyba to powinien komuś w urzędzie jakimś zgłaszać i się czasowo wymeldować/odmeldować?
Tak ostatnio wyczytałem gdzieś.


Grzesiu

Jedyny pożytek z meldunku jaki znam, zawiera się w poniższej anegdocie.

Jeden znajomy mojego ojca, w czasach wiadomych, starannie wypełniał zapisy ustawy, meldując się tymczasowo w każdym miejscu w którym przebywał dłużej niż trzy dni. Urząd, jak wiadomo, nierychliwy, ale sprawiedliwy. Skutkiem przemeldowania cała wojskowa korespondencja wzywająca do WKU trafiała pod nowy adres. Tyle, że delikwent, zawodowo jeżdżący po Polsce, już tam nie mieszkał. Co oczywiście zgłaszał natychmiast, meldując się tymczasowo w nowej lokalizacji. Zanim do wojska stosowne informacje dotarły, gość znów się przenosił. Z powodów zawodowych. W końcu pewnie oficer, zasypany papierami naszego Latającego Holendra, postanowił je dla świętego spokoju zgubić.
I człowiek z ewidencji Wojska Polskiego zniknął.

Ale to dawno było.
No i obowiązek obronny jest tematem na zuepłnie inną historię.

PS. Poprawiłem, dzięki. Jak widać, mimo wysiłków mego germanisty, język ten pozostał mi obcy.


Spontanicznie i ogólnie

Odysie!

Jak ja lubię czytać te Twoje notki!

Zawsze dają mi do myślenia. Nieraz uczą, a nawet i bawią;)
Najczęściej jakoś nie umiem ich skomentować, nie wiem czemu, może kiedyś się nauczę, a może ten typ (marywww) po prostu tak ma.

Ale czytam je zawsze. I lubię, lubię po prostu.


Ciekawie opisane,

tak normalnie,

kurczę, mam nadzieję że Twoja nadzieja nie umrze:)

Podpowiem Ci tylko że jak brałem kredyt z żoną która ma nowy dowód ale ze starym adresem, a ja mam nowy z nowym to bankwoie nie przeszkadzało i żadnych zaświadczeń nie wymagał

to już coś odnośnie meldowania

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Mario, Maksie

Dzięki za komplementy.


Tusk obiecał

Kaczyńscy uwalili.
I nadal ryją.

Czas dokonać radykalnego zwrotu w polityce.

SLD z Oleksym & Millerem.
Moim zdaniem – to jest to.
;)


meldunek musi zostać

Jak by wiedzieli który GOPS ma pomagać w imię sprawiedliwości społecznej danego uciemiężonego.

Niedawno wyczytałem u Chętkowskiego, że w Łodzi (zapewne procweder ogólnopolski) studenci przemeldowują sie do rodziny w Szczecinie czy innym Wałbrzychu by dostać miejsce w akademiku choć mieszkają w Łodzi) ale w akademiku wiadomo lepiej się studiuje.

Ja jestem zameldowany TU, żona i dzieci TAM. Mieli się przemeldować, ale to kosztuje (dowód, paszport), a poza tym nie po drodze mi do przedszkola TU, i nie ma żlobka TU. TAM bym się nie dostał, gdyby dzieci nie były TAM zameldowane.
Teraz czytam, ze poraz kolejny kombinują ja TU przyłączyć do TAM, więc nadal się nie przemeldowuje, bo znowu trzeba będzie zmieniać dokumenty.


Igło

?

Czy gdzieś to jest w moim tekście?

Na razie w poruszanej kwestii Kaczyńscy (tzn. ich żołnierze) w Warszawie sprzymierzyli się z chłopakami z SLD.

Co obiecywali Kaczyńscy w Polsce w kwestii mieszkalnictwa, to nawet wypominać hadko. Dość, że było to bardziej księżycowe, niż komunikacyjna licytacja przedwyborcza HGW i Marcinkiewicza…

Myślę, że alternatywą nie żadne SLD jest. PO PiS będzie się wypalał przez jeszcze najmniej 4 lata. Potem przyjdzie nowy gajowy i wszystkich z lasu wyp…
Kto to będzie? Nie wiem.
Ale, jak zawsze, nie mam dobrych przeczuć.


Sajonaro

Niedasie.
Co było do okazania.

PS. Dodałem suplement.

PS2. Swoją drogą, jakie to piękne państwo, które za mnie przewidziało, do której szkoły pójdą moje dzieci, do której przychodni — i żeby to nie było zbyt daleko od miejsca zamieszkania. To moje państwo. Takie piękne jest. I mnie też piękniej już. Od razu.


A czy ja mówię, że..

..jest?
Mnie tak jak każdemu postępowemu blogerowi, wszystko się z Pisem kojarzy.
W dzieciństwie często przez Żoliborz przejeżdżałem.
Jak starzy po chleb, kiełbasę i buty dla dzieci z prowincji jechali.
Do stolycy.
To i opryszczki się nabawiłem.
A w wakacje nad morze do Sopotów. Z FWP.
:)


Panie Odysie,

odys

PS2. Swoją drogą, jakie to piękne państwo, które za mnie przewidziało, do której szkoły pójdą moje dzieci, do której przychodni — i żeby to nie było zbyt daleko od miejsca zamieszkania. To moje państwo. Takie piękne jest. I mnie też piękniej już. Od razu.

a gdzie Pan mieszka?

Bo ja musiałem sam szkołę dla Dziecka znaleść (znaczy dawniej, bo liceum to sobie sama wybrała, bo ją wdrożyłem do tej wolnej woli, o której Panu wspominałem gdzie indziej). A przychodnia to wiem, gdzie jest (faktycznie bardzo mam blisko), ale Dziecko tam już pewnie z dziesięć lat nie była.

Ja mieszkam na Grochowie, w Warszawie. W budżetówce jestem zatrudniony.

Pozdrawiam


Panie Yayco

A próbował Pan, od drugiej strony?
Znaczy zapisać Dziecko do szkoły w innej gminie?
Albo pójść do przychodni z innego rejonu?

Moja żona, co nie próbuje jakichś badań wykonać, to musi wykazywać, że jest z rejonu. Jak nie — opłata. I żadne przekonywania, że rejonizację zniesiono, nie pomagają.

Z przedszkolem było podobnie. Rejon ma pierwszeństwo. Zresztą dzieci pań zatrudnionych także. Toteż, by mieć miejsce w przedszkolu, zaradne panie domu załatwiają sobie lewy papier, że pracują.

W ogóle całe te meldunki są po to, by Panu pomóc. I mnie. Dziecku szkołę, całej rodzinie lekarza zapewnić, pomoc społeczną, przydział mieszkania komunalnego, dom kultury i wszystkie inne dobrodziejstwa.
Takie to nasze państwo wspaniałe jest.
Tylko mu podaj, gdzie mieszkasz, a ono ci wszystkie zagwarantowane konstytucyjnie rarytasy dostarczy. Tak czytałem.

PS. Ja mieszkam też w Warszawie, ale wprost przeciwnie. Zatrudnony też jestem wprost przeciwnie. Może to stąd mój cynizm i malkontenctwo.


Igło

A żeś się Pan naczytał chyba Ererki czy co.
Może Kacypiryna na to pomoże.

Pozdrawiam, zaniepokojony


Panie Odysie,

co ja myślę o tej Konstytucji, to ja parę razy pisałem. Można przeczytać.

W każdym razie, jak już , to z literatury pięknej wolę kryminały, akcja lepiej jest podtrzymywana.

A co do pana pytań, to przyznam szczerze,że przyzwyczaiłem się za różne rzeczy płacić. Ale nie za wszystkie muszę.

Ostatnio spotkałem jednego lekarza, jak raz wychodzącego z budynku, gdzie mi kładą pasek na półkę. Zapytałem się go, kiedy będą na grypę szczepienia. Spojrzał na zegarek i powiedział, że ma pięć minut , to mnie zaszczepi. Jakoś tak.

Dodam, że nie pracuję w służbie zdrowia.

Oczywiście, mógłbym wybrać rejonową przychodnię (nie mam pojęcia gdzie to jest, jeśli idzie o dorosłych) i mógłbym Dziecko wysłać do rejonowej podstawówki (wiem gdzie jest), albo i gimnazjum (nie wiem nawet, czy jest rejonizacja).

Ale jakoś wybrałem inaczej. I jeszcze się będę upierał, że wyszło mi taniej, bo na korepetycjach zaoszczędziłem i na paru innych rzeczach.

Widzi Pan, ja nie czuję się osaczony przez biurokrację.

Ja wolny człowiek jestem, choć zameldowany. Dokonuję wyborów i ponoszę za nie konsekwencje

Pozdrowienia


Panie Yayco

Ja nawet czytałem, co Pan pisał. Czytam zazwyczaj.
A że nie komentowałem…
Najpewniej nie miałem nic mądrego do dodania.

yayco

A co do pana pytań, to przyznam szczerze,że przyzwyczaiłem się za różne rzeczy płacić. Ale nie za wszystkie muszę.

Najlepsze są te, za które muszę płacić, choćbym nie chciał.

Czy ja się czuję osaczony przez biurokrację?
Nie.
Ja się czuję jakbym pływał w morzu absurdu.

Już nawet zacząłem tu wymieniać w punktach, ale przerwałem i skasowałem.

Wie Pan, była taka książka dla dzieci kiedyś: “Gelsomino w krainie kłamczuchów”. Baśniowym krajem władał stary pirat, który w obawie przed oskarżeniami za swe czyny, odwrócił urzędowo sens wszystkich słów, wartości. Odtąd walutą stały się fałszywe pieniądze, prawdomówność była karana, wysoki znaczyło niski, a złodobro.
Później, jak podrosłem, to przyszło mi na myś, że to był opis komunizmu.
Ale dziś zdaje mi się, że wciąż żyjemy w krainie kłamczuchów.
To jest trochę, jak scena końcowa filmu “Kingsajz”.


Subskrybuj zawartość