Mirosław Dakowski | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
10.03.2007. | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Czy ewolucjonizm jest naukąMatematyka ewolucji a logika ewolucjonistów Motto: The great majority of sequences can never have been synthesized at all, at any time .
Sir Francis Crick o "podwójnej spirali", [19], str. 51 Streszczenie Podano różne zakresy pojęcia ewolucjonizm. Zebrano dostępne obliczenia lub oceny prawdopodobieństw różnych etapów "samoorganizacji materii", od ewolucji chemikaliów przez "dobór naturalny" dla rozmnażania bezpłciowego oraz płciowego i wreszcie powstawania nowych gatunków. Przedstawiono implikacje tych rachunków dla prawdopodobieństw powstania życia i myśli we Wszechświecie w czasie od Wielkiego Wybuchu do teraz. Wyrażono zaniepokojenie dezinformacją w szkołach na temat zbioru poglądów, często sprzecznych między sobą lub błędnych, a nazywanych "teorią". Wyjaśnienie. Nie jest to polemika "kreacjonisty" z "ewolucjonistami", lecz zastosowanie ogólnie przyjętych kryteriów naukowości i argumentów matematycznych do paradygmatu Ewolucji oraz do wierzeń o podłożu ideologicznym. Wiek Wszechświata. Rozumowanie musimy zacząć od Początku. W pierwszych dziesięcioleciach XX w. fizycy, astrofizycy i astronomowie odkryli miarowe rozszerzanie się Wszechświata, co doprowadziło do sformułowania pojęcia stałej Hubble'a i do jej pomiaru, a dalej do uznania fizycznej realności Wielkiego Wybuchu. W ostatnich osiemdziesięciu latach kosmologia rozwijała się wokół zagadnień związanych z faktem, że ok. 13 miliardów (±2 mld) lat temu powstały Czas i Przestrzeń oraz Materia i Energia, czyli cały ekspandujący Wszechświat. Bada się też zagadnienia dalszej jego ewolucji. Te ramy czasowe są dla dalszych wywodów istotne: Na powstanie pierwiastków i ewolucję pierwotnych galaktyk mamy więc "tylko" pierwsze miliardy lat. Zatem wszystkie hipotezy dotyczące ewolucji biologicznej "naturalnej", t.j. opartej jedynie o prawa świata materialnego, muszą zmieścić ten proces (powstania i rozwoju życia w Kosmosie) w (10 ± 2) miliardach lat, jeśli ich autorzy myślą o realnym, istniejącym Kosmosie. Na ewolucję chemikaliów oraz na powstanie życia na Ziemi muszą wystarczyć małe setki milionów lat, a później na rozwój życia pozostaje jedynie ostatnie około czterech miliardów lat. Obliczenia prawdopodobieństw zdarzeń i procesów komplikacji struktur materialnych muszą więc brać pod uwagą ten "warunek brzegowy". Zobaczymy, co na temat tych prawdopodobieństw mówi matematyka ewolucji. Wyniki tych badań i obliczeń są bowiem przemilczane w niektórych gronach ewolucjonistów przekonanych do swych milczących założeń. Ludzie ci, szczególnie popularyzatorzy, zwykle nie zdają sobie sprawy ze ścisłych ram czasowych: między początkiem Czasu a chwilą obecną. Twierdzenia Gödla a "pewniki" naturalistów. Przyczyn i sposobu powstania Wszechświata nie znamy. Zostało też wykazane z matematyczną dokładnością, że w sensie czysto racjonalnym nigdy ich nie poznamy. Zabraniają bowiem tego matematyczne twierdzenia Gödla opublikowane w 1930r. [1]. Można je popularnie podsumować w zdaniu: "Żaden nietrywialny zbiór twierdzeń matematycznych nie może zawierać dowodu na swą niesprzeczność". Pierwotnie Kurt Gödel udowodnił je dla zbiorów twierdzeń arytmetycznych. Można to twierdzenie uogólnić na twierdzenia dotyczące Wszechświata, t.j. jedynego bytu obejmującego przestrzeń i czas oraz całą materię mogącą z sobą oddziaływać. Dość liczni fizycy mający ambicje pisania o dążeniu do Ogólnej Teorii Wszystkiego, w tym genialny Stephen Hawking, w swoim czasie zapewne nie zapoznali się z pracami i osiągnięciami Gödla. Inaczej nie pisali by np. o "chęci poznania myśli Boga" (p.[2], str. 161). Po latach Hawking wycofał się z tego stanowiska [30], ale chyba dalej nie docenił czy nie zrozumiał wagi twierdzeń Gödla (p.[30], str.5). Różne znaczenia pojęcia ewolucja Termin "ewolucja" jest pojęciem wieloznacznym. Tej wieloznaczności nie uwzględnia się zazwyczaj w dyskusjach. Utrudnia to porozumiewanie się i racjonalną dyskusję. Dobrze więc będzie podać i sprecyzować te różne pojęcia.
Należy wspomnieć o innym nurcie ewolucjonizmu. Wymieniam go osobno, gdyż z nauką nie ma wiele wspólnego: Gdy pewni popularyzatorzy lub propagandyści przenoszą sprymitywizowane wersje darwinizmu (jako materialnej walki o byt będącej głównym motorem rozwoju) w obszar stosunków międzyludzkich, prowadzi to do "darwinizmu społecznego". Ta postać "ewolucjonizmu" neguje rolę etyki i moralności w społeczeństwach. Jest jego przerzutem w dziedzinę działań ludzkich. Ci działacze polityczni, którzy traktują społeczeństwa jako hordy wyimaginowanych "zwierząt darwinowskich" usiłują uzasadnić "naukowo" zbrodnie rządzących, które obecnie już są widoczne gołym okiem w wielu krajach, wielu imperiach. Przyczynowość a celowość Ewolucjonizm naturalistyczny, którego niewielką częścią jest neodarwinizm, zakłada, że "naukowe" jest tylko to, co "naturalne, uzyskane przy pomocy znanych praw przyrody". Jest to paradygmat "samoorganizacji materii", ideologia z gruntu materialistyczna. Te manowce myśli w przypadku wąsko wyspecjalizowanych fizyków i kosmologów szerzej a porywająco omawia Stanley J. Jaki w [3 i 4]. Wiele osób piszących o "ewolucjonizmie" przyjęło milczące założenie, że termin ewolucja oznacza jedynie przemiany (rozwój materii martwej czy żywej i jej komplikacje) spowodowane przez prawa Natury, przy wykluczeniu (tak z hipotetycznej rzeczywistości, jak i z dyskusji) możliwości ingerencji Boga Stwórcy. Niektórzy "naturaliści" w trudniejszych sprawach podpierają swe poglądy wymyślonymi pojęciami typu Elan vital, Wieczna Żywina, Pierwiastek (Zasada) Życia istniejący w Naturze, lub Nieznane jeszcze prawa Natury. Są to hipotezy nieweryfikowalne i nieuzasadnione, więc poza dyskusją naukową. A ich twórcy i wyznawcy chyba zaliczają się do panteistów. Będę wyraźnie odróżniał katolickie pojęcie ewolucji (i podobne poglądy innych uczonych wierzących w Boga Stwórcę). W ewolucji tak pojętej nie wyklucza się z naukowego dyskursu rozważania celowych działań Boga. I tylko tyle. Natomiast ateiści czy anty-teiści usiłują możliwość takich rozważań zanegować. Od epoki Oświecenia duża część ateistycznych naukowców rozpoczęła przekonywanie innych ludzi, w szczególności uczonych, że naukowe może być jedynie podejście poszukujące przyczyn zjawisk czy oddziaływań, i to jedynie wśród praw natury. Ukoronowanie tego podejścia można znaleźć w książce "Konieczność i przypadek" J. Monoda. Odrzucają oni (często z oburzeniem) podejście teleologiczne, szukające celu procesów. Nie chcą zauważyć, że gdy na przykład badamy ścieżkę czy drogę, to ciekawsze są pytania o to, dokąd one prowadzą, oraz kto je zaprojektował i zbudował, a nie wyłącznie pytanie o budulec, trwałość drogi czy jej promień skrętu. Tymczasem przyczynowość i celowość są to drogi poznania intelektualnego uzupełniające się, a nie wykluczające. Nie należy metod nauki dopasowywać do wyznawanej ideologii. W książce Hellera i Życińskiego [5] ciekawie omówione są dylematy Monoda (str. 113 i nast. w [5]), ale obaj znani wyznawcy i popularyzatorzy ewolucjonizmu nawet nie wspominają o porażających (dla zwolenników naturalizmu) wnioskach wynikających z obliczeń matematyki genetycznej. Niektóre ze skomplikowanych narządów istot żyjących są zbudowane w taki sposób, że można ich powstanie i istnienie racjonalnie uzasadnić tylko przy przyjęciu celowej ich budowy. Należą do nich (spośród setek układów) np. hemoglobina, skrzydło ptaka czy oko ssaka. O rozrzutności projektanta czy bogactwie projektu świadczy np. fakt, iż znaleziono już 38 zupełnie różnych urzeczywistnionych projektów budowy oka. Niemożliwe jest stopniowe przejście od "plamki światłoczułej" do oka (jak ukazują na filmikach propagandyści), gdyż - jak ktoś słusznie zauważył - 5% konstrukcji oka to nie jest 5% normalnego widzenia, lecz zupełna ślepota. Michael Behe [28] układy takie nazwał "złożoności nieredukowalne". Ich najprostszym przykładem jest pułapka na myszy. Składa się jedynie z siedmiu elementów, jest łatwo wytłumaczalna przy przyjęciu istnienia jej projektu, a prawdopodobieństwa jej powstania drogą kolejnych zmian przypadkowych (mutacji) jest niewyobrażalnie małe. To prawdopodobieństwo musi być wyliczone przez mnożenie prawdopodobieństw niezależnych na poszczególnych etapach konstrukcji. Sławne porównanie Hoyle'a (zniecierpliwionego trudnościami znalezienia płaszczyzny porozumienia matematyka z neo-darwinistami) głosi, że budowa komórki jest nieporównanie bardziej skomplikowana, niż budowa Boeinga 707. A jaka jest szansa powstania Boeinga poprzez działanie wichru na złomowisku? Jest tu implicite zawarte wskazanie, że również budowa komórki przedstawia złożoność nieredukowalną. Wielki matematyk XX wieku Stanisław Ulam obliczył kiedyś górne granice prawdopodobieństwa samo-konstrukcji oka ssaka (p. Tablica ). Przy bardziej realistycznych założeniach możnaby to prawdopodobieństwo obniżyć jeszcze o wiele rzędów wielkości. Żadnego podważenia założeń Ulama i/lub metod rachunku ze strony neo-darwinistów nie było. Czy można rezultaty obliczeń kwitować jedynie milczeniem, jeśli są sprzeczne z dogmatami? Prawdopodobieństwa W Tabeli zebrano niektóre wyniki obliczeń prawdopodobieństw różnych stadiów "samoorganizacji materii". Uwaga wstępna: Przy badaniu procesów uwzględnionych w Tabeli natykamy się na trzy fenomeny nie poddające się żadnej analizie matematycznej ani nawet analizie w kategoriach filozofii Natury. Są to:
Dla uczonego są to Tajemnice. Możliwości liczenia prawdopodobieństw dotyczą tylko faktów bardziej szczegółowych. Część pierwsza Tabeli dotyczy powstania materii i czasu. Dalej zebrano oceny prawdopodobieństw ewolucji pierwiastków, powstania złożonych związków chemicznych i ewolucji pre-biologicznej ("ewolucja chemikaliów"). Od strony faktów doświadczalnych źródłowo i jasno opisuje to P. Johnson w [6] w rozdziale 8. Próbą obliczenia "złożoności nieredukowalnej”, jaką jest powstanie życia, przy założeniach przyczynowych, jest rachunek J. Ninio [9] i dlatego otrzymujemy liczby tak niewyobrażalnie małe. Część następna dotyczy wyników obliczeń szansy zmian przypadkowych w kierunku komplikowania struktur żywych oddzielnie dla planów budowy i rozmnażania bezpłciowych, a dalej - dla rozmnażania płciowego. Ostatnio D. Berlinski w najpoważniejszym piśmie neo-konserwatystów w USA Commentary [26] przedyskutował niemożność wyjaśnienia w kategoriach psychologii ewolucyjnej tak struktury mózgu ludzkiego jak i umysłu (a dalej - jaźni). Klarownie też rozróżnia między mózgiem, umysłem a duszą. W tej dziedzinie obliczenia probabilistyczne wydają się niemożliwe; trzecia Tajemnica. Wszelkie "etapy pośrednie" między wyżej wymienionymi Tajemnicami poddają się próbom ocen czy obliczeń prawdopodobieństw. Cechą charakterystyczną, wspólną tych obliczeń jest, że:
Oceny minimalnej wielkości ujemnego wykładnika n w wyrażeniu pcałkminim=10-n , prowadzą do wartości 700<n<5000, a dla niektórych autorów osiągają wielkość n=1011 (!) , zob. poniżej [9]. Ostatnio na temat "samoorganizacji chaosu" i powstania życia opublikował swe oceny czy rezultaty rachunków A.P. Widmaczenko [7]. Podaje on dla granic "samoorganizacji chaosu" na Ziemi prawdopodobieństwo 10-255 < p < 10-800 (p. Tabela). Pytanie postawione przez autora [7] brzmi jedynie: na Ziemi czy w Kosmosie? Dyskusję tego problemu przeprowadzę w końcowej części artykułu. W bardzo ciekawej książce biochemika i biofizyka Marka Głogoczowskiego "Atrapy oraz paradoksy nowoczesnej biologii" [8] autor cytuje (w Aneksie) oceny samorodnego powstania życia podane przez J. Ninio [9]: Wykazują one, że p < (10)-1011. Jest to liczba niepojęcie mała, nawet dla matematyka. Potwierdza więc absolutną niemożność samorództwa życia przy przyjętych założeniach. TabelaCzas, prawdopodobieństwa a ewolucjonizm.
p - prawdopodobieństwo powstania przypadkowego, t - potrzebny czas w latach *) znaleziono >38 niezależnych planów budowy oka u zwierząt Pamiętamy, iż w nauce samorództwo tak wysoko zorganizowanych zwierząt, jak ropuchy czy węgorze, jeszcze w połowie XIX w. przyjmowano za fakt potwierdzony "świadectwami". Dopiero Ludwik Pasteur wykazał doświadczalnie nie - zachodzenie samorództwa nawet dla bakterii. W języku matematyki te wyniki doświadczalne dają "tylko" ok. pbact. < ~10-5. Argumenty matematyczne obniżają tę liczbę o ogromną ilość rzędów wielkości. Książka Głogoczowskiego znajduje się w nurcie silnego wśród biologów na Zachodzie lamarck'izmu. Postulowane przez lamarck'istów dziedziczenie cech nabytych przez złożone istoty żywe nie ma prostych, sprecyzowanych założeń matematycznych, niestety nie poddaje się więc ocenom probabilistycznym, odpowiednie prawdopodobieństwa nie są więc reprezentowane w Tabeli. Zobaczmy, jakie są argumenty osób wierzących w spontaniczne powstanie życia. Ian Musgrove [32] podważa rachunki probabilistyczne dotyczące "ewolucji chemikaliów" m.inn. tym, że "wykonalność życia" (life feasibility) zależy od praw chemii i biochemii, które jeszcze są badane. Lepiej to brzmi w oryginale: "that we are still studying". A prawdopodobieństwo powstania życia "is dependent on theoretical concepts still being developed, not coin flipping". Muszę skomentować, że znane prawa chemii, sprawdzone i oparte o mechanikę kwantową, stosują teorię prawdopodobieństwa. Na odkrycie nowych praw można ew. mieć nadzieję, należy w tym kierunku pracować, ale nie można na tej podstawie podważać obliczeń opartych o znane i jasno sformułowane założenia i prawa świata materialnego. Dla przykładu: jakie "prawa chemii" mogłyby radykalnie zwiększyć prawdopodobieństwo syntezy histonu-4 ? Również argument, iż obecnie organizmy żywe są bardzo skomplikowane, ale pierwotne istoty "mogły być pojedynczą, samo-powielającą się molekułą" nie brzmi przekonywająco. Matematyka Ewolucji Najprecyzyjniejsze i jasno opisane obliczenia prawdopodobieństw utrwalenia się zmian przypadkowych a pozytywnych u istot żywych (przy przyjęciu założeń neo-darwinizmu, które na szczęście poddają się analizie ilościowej) opublikował Fred Hoyle [10]. Zastosowane przezeń narzędzia matematyczne znane są i wypróbowane w fizyce teoretycznej [11 i 12], a także stosowane przez innych badaczy w genetyce i badaniu rozwoju struktur żywych [13-16]. Książka Freda Hoyle [10] jest o tyle przydatna do racjonalnej debaty, iż autor podaje wszystkie swoje założenia, używa wypróbowanych metod matematycznych oraz ściśle uzasadnia stosowane przybliżenia. Nikt ich, jak dotąd, nie zakwestionował. Hoyle przyjmuje do obliczeń założenia neo-darwinizmu postulujące, że zmianami budowy istot żywych kierują przypadkowe mikro-mutacje. Cecha szczególna (A) charakteryzuje się odstępstwem od średniej, czyli typowej cechy (a) różną płodnością s ( s - od survival of the fittest..) , jak (1+s):1, gdzie s wynosi ok. 0.01 (tę ważną wielkość można oczywiście w obliczeniach zmieniać). Przyjmuje się, że tempo mutacji (czyli zmian przypadkowych) lambda (λ) wynosi ok. 0.3 na pokolenie. Autor przelicza, jaką szansę mają mutacje "korzystne" w "lawinie" (jak pisze) mutacji szkodliwych. Obliczenia prowadzono przy jednej lub kilku mutacjach na gen. Czytelników chcących poznać czy sprawdzić formalizm matematyczny odsyłam do rozdz. 1 w [10]. Rozwiązanie prostych (dla jednego rodzica, czyli przy rozmnażaniu bezpłciowym) równań różniczkowych daje zaskakujący rezultat: Przy rozmnażaniu bezpłciowym możliwe jest jedynie zachowanie dotychczasowego bogactwa genów, niemożliwe jest zaś powstanie nowych bardziej złożonych planów budowy. Natomiast skąd się to bogactwo wzięło - znane modele matematyczne (nie tylko Hoyle'a) nie potrafią odpowiedzieć. Dla rozmnażania płciowego, z powodu włączenia procesu łączenia i częściowej eliminacji genów ojca i matki (cross over), tak model, jak i niezbędny aparat matematyczny znacznie się komplikuje. Wylicza się prawdopodobieństwa wystąpienia częstości genu A po wielu pokoleniach. Hoyle stosuje znane np. z [12] metody całkowania po trajektoriach. W porównaniu z rachunkami z mechaniki kwantowej obliczenia rozkładu genów w poddanej mutacjom populacji są bardziej skomplikowane, gdyż należy uwzględnić nie tylko czynniki liniowe w s (współczynnik płodności), lecz także kwadratowe (s2). Są też inne utrudnienia (p. str. 88-89 w [10]). Po analizie okazuje się, że mutacje pozytywne mogą "wypłynąć" ponad duszące je mutacje zwykłe, czyli negatywne, jedynie, gdy niedaleko odbiegają od planu podstawowego istoty żywej (wiele małych kroków). Większe zmiany, t.j. dwie, trzy mutacje pozytywne, giną zupełnie po paru pokoleniach. Pozatem, gdyby nawet takie większe zmiany "przebiły się" przez właściwe dla nich nieprawdopodobieństwa, to zginą, ponieważ zmutowane osobniki są bezpłodne: nie mogą się rozmnażać z niezmutowanymi, a szansa znalezienia tak samo zmutowanego partnera jest policzalna, ale niezwykle mała (iloczyn paru bardzo małych a niezależnych prawdopodobieństw). Rachunki potwierdzają więc zdrowo-rozsądkowe obserwacje o niemożności rozwoju gatunków metodą "obiecujących potworów", zaproponowaną np. w hipotezie R. Goldschmidta. Odpowiednie dane doświadczalne przedyskutowane są u Phillipa Johnsona [6] w rozdziale 3: "Mutacje wielkie i małe". Z obliczeń Hoyle'a wynika jeszcze jeden, zaskakujący wniosek: Jakieś, niewielkie szanse na utrwalenie zmian pozytywnych dla organizmu istnieją jedynie przy procesie cross-over genów, możliwym jedynie przy rozmnażaniu płciowym. Hipoteza "ewolucji naturalistycznej" prowadzi więc do wniosku, że życie musiało od razu, od początku powstać w postaci "samczyka i samiczki", a nie z mitycznego "pierwotnego bulionu". Jest to zabawny paradoks paradygmatu naturalistycznego. Model implikuje ten rezultat dla całego hipotetycznego życia, w całym Wszechświecie. Fred Hoyle był matematykiem, fizykiem i astronomem, znał też dobrze biologię. Miał ogromne osiągnięcia w dziedzinie poznania budowy gwiazd i nukleosyntezy w galaktykach i gwiazdach. Dotyczy to szczególnie syntezy pierwiastków ciężkich, niezbędnych jako budulec do powstania życia a powstających we wnętrzach gwiazd olbrzymów. Ciągle aktualna jest teoria nukleosyntezy, powstała przed pół wiekiem, w której autorzy Burbidge, Burbidge, Fowler i Hoyle (teoria znana wśród fizyków jako B2FH) na podstawie znanych już wtedy danych o przekrojach czynnych i rodzajach oddziaływania obliczają względne prawdopodobieństwa powstawania różnych pierwiastków we Wszechświecie. William Fowler za tę (głównie) i parę innych prac otrzymał nagrodę Nobla z fizyki. Hoyle był bardzo dobrym matematykiem wśród takich specjalistów genetyki matematycznej, jak J. Haldane, R.A. Fisher, Sewell Wright, i M.Kimura. Jednak, mimo ugruntowanej pozycji naukowej, rezultaty swych obliczeń p.t. "Matematyka Ewolucji" [10] (szlifowane w czasie wieloletnich wykładów dla studentów oraz biologów) ośmielił się wydać w formie książki dopiero parę lat przed śmiercią. Na tyle mocny był - przewidywany i rzeczywisty - wstrząs w środowiskach naukowych i popularyzatorskich traktujących ewolucjonizm darwinowski jako swoistą ideologię (lub quasi-religię). A reszcie narzucano pogląd, że jest to udowodniona teoria naukowa. Fred Hoyle był zdeklarowanym ateistą. Był zarazem uczciwym i odważnym uczonym. Gdy więc wyliczył, że ewolucja naturalistyczna nie mogła, bo nie zdążyłaby, zajść na Ziemi, przyjął jako hipotezę roboczą, że zestawy genowe były okresowo przysyłane na Ziemię przez jakąś Inteligencję Kosmiczną. Postulował, wraz ze współpracownikami, szczególnie M.C. Wickramasinghe (np. w [17 i 18]), że te interwencje istot rozumnych z Kosmosu stały za zadziwiającymi "wybuchami" nowych planów życia i nowych gatunków, np. na przełomie proterozoiku i kambru (600-585 mln lat temu), czy permu i triasu (~280 mln), a może też ~65 mln lat temu (wymieranie gadów a nagłe różnicowanie się ptaków i ssaków) Ściślej - argumentowali oni, że jedynie takie interwencje mogłyby uratować sensowność samorództwa jako hipotezy roboczej. Wielu sławnych uczonych, ale materialistów (np. F. Crick [19], por. Tabela) również czuło się zmuszonych do "wy-ekstrapolowania" założenia o samorództwie w hipotetyczny Inteligentny Kosmos. Jak jednak to zrobić, by nie narazić się na śmieszność? Hipoteza Wielkich Powrotów a ewolucjonizm Ze względu na ograniczenia spowodowane znaną datą Big Bang'u czas dostępny na "samoorganizację chaosu" (materii) jest jedynie trzykrotnie większy dla Wszechświata, niż dla Ziemi. W związku z tym naukowcy produkujący różne hipotezy o panspermii, a w szczególności o Inteligencji planowo przesyłającej na Ziemię gotowe zestawy genowe [17, 18, 19], które miałyby wyjaśnić kilkakrotne w historii Ziemi wybuchy nowych planów życia, są zmuszeni do zanegowania faktu Wielkiego Wybuchu. Muszą zakładać nieskończoność Wszechświata w czasie, czyli jego wieczność, przynajmniej w przeszłości. Próbowano więc "ratować" wieczność materii przez hipotezę kolejnych Wszechświatów rozpoczynających się Wielkim Wybuchem, a kończących Wielką Dziurą. Taki pomysł nie jest sprzeczny z ogólną teorią względności, choć stan przejścia do nowego Wybuchu nie poddaje się analizie matematycznej. Hipoteza jest jednak sprzeczna z II zasadą termodynamiki. Przy jej lansowaniu unikano więc wspominania o paru przeszkodach:
Wymyślono więc inny model: By ratować tak potrzebną dla paradygmatu materialistyczno-naturalistycznego hipotezę wieczności materii H. Bondi, T. Gold i F. Hoyle [21] zaproponowali Wszechświat "stwarzający się" ciągle: w ekspandującej czaso-przestrzeni pojawiają się "znikąd" nowe cząstki, które mają zapewnić stałą gęstość ciągle rozszerzającego się Wszechświata. Hipoteza ta łamie zasadę zachowania masy i energii, co dla autorów jakoś nie było przeszkodą. Jednak hipotezę tę obaliło co innego: Doświadczenie potwierdza z dużą dokładnością istnienie promieniowania reliktowego po Wielkim Wybuchu, a nie znaleziono promieniowania charakteryzującego "stwarzanie ciągłe". Wielki Wybuch jako początek Czasu i Materii jest więc obecnie w środowiskach astrofizyków uznany za ugruntowany doświadczalnie fakt. Szeroko o implikacjach (logicznych i filozoficznych) pomysłów istnienia wszechświatów oscylujących lub "stwarzających się " pisze fizyk, filozof i teolog Stanley Jaki [3 i 4]. Nieoczekiwane wnioski dla Kosmosu. Niezwykle małe wartości na prawdopodobieństwa różnych procesów na Ziemi, np. powstania życia (p. Tabela) można, jedynie po pomnożeniu przez trzy (!!) ekstrapolować na cały czas istnienia hipotetycznych planet przy najstarszych gwiazdach I pokolenia. Sumaryczny (ujemny) wykładnik potęgi przy prawdopodobieństwach powstania życia na Ziemi (p. wyżej), wynosi co najmniej n min > 700 do 5000 lub więcej. Policzmy: Maksymalną ilość gwiazd w naszej Galaktyce mogących posiadać jakiekolwiek planety ocenia się na ok. 100 mln. (~108), a ilość galaktyk w obserwowalnym Wszechświecie na ok. 100 mld (1011). Liczba nWsz =n-8-11=n-19 jest na tyle bliska liczbie n (np. 5000-19 = 4981), że możemy uznać, iż prawdopodobieństwo "samoorganizacji chaosu" (czy materii) pozostaje dla Wszechświata równie niewyobrażalnie małe, jak dlas Ziemi. Porównajmy ten szacunek z ocenami Carla Sagana [29], który był fanem Inteligencji Kosmicznych. Ocenił on, iż z ok. 1022 gwiazd we Wszechświecie ok. 104 może mieć planety podobne do Ziemi. Różnica między nami polega na tym, że on na podstawie "faktu" życia na Ziemi uznał, że z faktu, iż na Ziemi zycie istnieje, wynika, że musiało ono u nas przypadkowo powstać (pZiemi=1). Tymczasem przytoczona przeze mnie matematyka temu zaprzecza. Ale liczba nWsz wynikająca z tak różnych ocen ilości planet nadających się do zamieszkania jest praktycznie taka sama. Wynikają z tego następujące ciekawe konsekwencje:
Tylko we Wszechświecie trwającym od Minus Nieskończoności w czasie możliwe byłoby powstanie "Starożytnych Cywilizacyj Kosmicznych", "Galaktycznej Inżynierii Genetycznej "i "Panspermii Kierowanej" (por. [17-19] i pomysły wielu innych autorów-naukowców) metodą naturalistyczną. Tylko wieczność Wszechświata może zapewnić ramy czasowe umożliwiające wyewoluowanie Inteligencji Galaktycznej lub Wielkiego Budownika czy podobnych panteistycznych wierzeń. Przy znanym uporze osób "wierzących w jedyność (czy mądrość) materii" można teraz oczekiwać modeli postulujących przenoszenie Myśli czy Planów przez osobliwość Wielkiego Wybuchu. Na razie możemy podziwiać ten kierunek w science fiction, np. S. Lema "Głos Pana" [22], ale zapewne takie hipotezy pojawią się i w czasopismach naukawych. O paradoksach wynikających z rozumowań osób wierzących w "wieczne powroty" pisze pięknie Stanley Jaki w [3 i 4]. Konkluzje Diagnoza Metoda naukowa charakteryzuje się paroma istotnymi cechami:
Natomiast dla różnych zakresów "ewolucji naturalistycznej" sytuacja jest odmienna:
Te trzy powody łącznie wskazują, że próba intronizacji "ewolucjonizmu" jako teorii naukowej nie powiodła się. Czas wstydliwego przemilczania tej sprawy już upłynął. Na pytanie postawione w nad-tytule artykułu wypada odpowiedzieć negatywnie. Na spełniającą kryteria naukowości spójną teorię rozwoju (głównie życia) należy poczekać. Apel. Zadziwiające jest, i przyczyn tego stanu rzeczy należy szukać daleko poza nauką, w jaki sposób biolodzy, uczeni, mogą dopuścić, by poglądy tak sprzeczne z matematyką, tak sprzeczne z logiką, i - co śmieszniejsze - tak sprzeczne wewnętrznie, między sobą (chodzi o neo-darwinizm oraz o syntetyczną teorię ewolucji) - mogły być wykładane na wyższych uczelniach i co gorsze - uczone w szkołach jako teorie naukowe ?! Przykładem może służyć podręcznik Jerzmanowskiego i inn. [24]. Np. podaje się tam jako prawdy naukowe, udowodnione i nie budzące wątpliwości, różne "drzewa genealogiczne" istot żywych. A tymczasem tak paleontologia ( p. np. książkę Phillipa Johnsona [6], rozdziały 4 do 6, czy artykuł D. Berlinski'ego z Commentary [25]), jak i genetyka matematyczna potwierdzają jedynie istnienie fazy stazy, t.j. niezmiennego trwania gatunków (często przez dziesiątki czy setki milionów lat, np. różne rekiny) lub najwyżej ich mikro-zmian w wąskich granicach zmienności. Staza poprzedzona jest stadium nagłego pojawienia się różnych planów i form życia. Intelektualny zmierzch neo-darwinizmu nastąpił pod koniec XX wieku. Mimo przeszło stuletniej indoktrynacji jej wyniki okazują się mierne: Np. Autor w National Geographic [31] str.6, z żalem stwierdza, że obecnie "zaledwie 12% Amerykanów uważa, że ludzie rozwinęli się z innych form życia bez boskiej ingerencji". A propaganda trwa: Podaje się młodzieży do wierzenia jako "teorie przypadkowego powstania życia" dziennikarskie opisy "bulionu pierwotnego" czy "pierwotnej pizzy", lub bezpłodne w dłuższym horyzoncie czasowym dywagacje sprzed 80-ciu lat o "koacerwatach". Opisuje się zupełnie nieudane, bo nic nie udowadniające doświadczenia Millera - Urey'a sprzed lat 50-ciu. Nie pociągnęły one za sobą (jak to bywa przy owocnych odkryciach) serii następnych odkryć, nie doprowadziły do przełomu w poznaniu mechanizmów (i praw) komplikacji i replikacji chemikaliów. Omija się konieczny, szczególnie dla uczniów, komentarz, że był to ślepy zaułek prób stworzenia złożonych związków organicznych mających prowadzić do powstania zalążków życia. Takie deformacje prawdy przez popularyzatorów biologii teoretycznej i doświadczalnej są zdecydowanie szkodliwe dla kształtowania u młodzieży racjonalnych metod poznawania rzeczywistości. Jaki będzie los Nauki? Jest niewyobrażalne, by społeczność uczonych matematyków, fizyków czy chemików tolerowała w swej dziedzinie podobne skrzywienia w nauczaniu, spowodowane przestarzałym, uwiędłym paradygmatem. Czas więc chyba, by podjęto stanowcze procesy oczyszczenia nauki od dominacji ideologii (szczególnie w przekazywaniu młodzieży fałszywych wyników i metod nauki) również w ważnym dziale biologii - nauce o przemianach i rozwoju istot żywych. W ostatnich dziesięcioleciach, a szczególnie ostatnich latach zauważalne jest i coraz częstsze przyspieszone odchodzenie od wypracowanej już w średniowieczu przez scholastyków metody, dzieki której w Europie stworzono nauki ścisłe: Ciągłe, ilościowe porównywanie modelu i doświadczenia; ich ulepszanie; nieuznawanie hipotez niesprawdzalnych; otwarta dyskusja założeń i wyników. Obecnie upowszechnia się ignorowanie dowodów niewygodnych dla osób lub nurtów, które zdobyły "panowanie" w mediach. Osobiście, poza opisanym powyżej, natknąłem się na parę takich fenomenów: Przykładem mogą służyć "podstawy teoretyczne" leków homeopatycznych, jak też lansowanie "dobrotliwego" działania małych dawek promieniowań, jako "uzasadnienie" np. "braku ofiar po Czarnobylu". Ci propagandyści celowo popełniają błąd logiczny: z "braku dowodów wpływu" wnioskują o "dowodzie braku wpływu". Narasta niepokojące zjawisko: W Polsce i na świecie powstały i istnieją "obozy" ekspertów. Powodują to jednak "lobbyści" i politycy z jasnej przyczyny: ogromne zyski grup finansowych. Ignoruje się wyniki pomiarów, dowody i argumenty "drugiej strony". Jakby prawda miała strony... A w dyskusjach zwanych naukowymi zdarza się staranne ukrywanie założeń. Dlaczego w tych festiwalach propagandy biorą udział "uczeni"? Jak im nie wstyd? Szarlataneria nie budzi już powszechnej grozy, ani nie ośmiesza. Za czasów Hitlera to się już w Niemczech zdarzyło: promowano eugenikę (a skutek - naukowe zabijanie ludzi oraz hodowanie innych), obowiązująca się stawała "teoria" o wszechświecie z lodu. Zdarzyło się to też za Stalina w bolszewickiej Rosji: były próby krzyżowania małp bonobo z człowiekiem radzieckim, było "uczenie" pszenicy, by dawała plony na dalekiej północy itp. Teraz, pod uderzeniami mediów, znów wróciła fala bezkrytycyzmu. Zwie się to post-modernizmem. Czy nauka padnie pod naciskiem Interesu lub Ideologii? Przykład szerzej omówiony w tym artykule jest alarmujący. Czy długo będziemy tolerować zbiór sprzecznych hipotez jako zaakceptowaną przez "społeczność naukową" teorię naukową? Takiego zjawiska w działach nauki, które zdobyły szacunek, w ostatnich stuleciach nie było. A w mniej szacownych - nie było to powszechne. W normalnie funkcjonującą naukę wbudowane są sposoby naturalnie i mało boleśnie eliminujące szarlatanów i kłamstwa. Jak zmienić sygnalizowany proces? Tak traktowaną naukę może przecież czekać kolaps. To poważnie niebezpieczeństwo. Szkoda byłoby naszej cywilizacji. Literatura
M.D., prof. dr hab., Instytut Matematyki i Fizyki Akademia Podlaska, Siedlce | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Zmieniony ( 27.09.2009. ) |
komentarze
Magia
“Sławne porównanie Hoyle’a (zniecierpliwionego trudnościami znalezienia płaszczyzny porozumienia matematyka z neo-darwinistami) głosi, że budowa komórki jest nieporównanie bardziej skomplikowana, niż budowa Boeinga 707. A jaka jest szansa powstania Boeinga poprzez działanie wichru na złomowisku?”
Zdanie, które mnie rozłożyło na łopatki, a które może być esencją esencji artykułu profesora Dakowskiego.
O ile w ogóle dobrze cokolwiek zrozumiałam…
Pozdrawiam, nie mogąc pozbyć się obrazu wichru na złomowisku działającego w celu powstania Boeinga.
Gretchen -- 26.10.2009 - 13:10Gretchen
Dziękuję uprzejmie. Myślę, że prof. Dakowski też uśmiechnie się z zadowoleniem.
To porównanie jest przedniej marki. Poprzez swoją obrazowość dokładnie odpowiada przedstawionym wynikom matematycznie wyliczonych prawdopodobieństw “spontanicznego powstania życia” z materii nieożywionej w danym okresie czasu.
Pycha! :)
Magia -- 26.10.2009 - 13:26Mogę jeszcze jedno?
Konkludując swój tok myślenia, profesor pisze:
“Pojęcie “ewolucji traktowanej jako fakt” ma silne podłoże ideologiczne, a żadnego naukowego. Ewolucjonizmy nie poddają się falsyfikacji. Chyba jedyne argumenty, z którymi zetknęliśmy się ze strony naukowców “wierzących” w ewolucję naturalistyczną, wobec argumentów uczonych posługujących się matematyką, to: “stan aktualny (np. przy pytaniu o powstanie oka ssaka – implicite drogą ewolucji naturalnej) wskazuje, że oko istnieje, więc musieliście przyjąć jakieś (??) błędne założenia. Poprawcie założenia”. Jest to rozczulająca bezradność intelektualna. “
Pozwoliłam sobie wytłuścić ostatnie zdanie, ponieważ zawsze niezwykle ujmuje mnie ten rodzaj pobłażliwej, delikatnej złośliwości w tekstach naukowych.
Moja bezradność intelektualna wobec liczb przedstawionych przez Autora, byłaby dla niego zapewne równie rozczulająca, ale to inna sprawa. :)
Poważnie jednak mówiąc, dla takiego ograniczonego matematycznie umysłu jak mój, ten akapit wiele wyjaśnia. Krótko i treściwie.
Pozdrawiam Pana Profesora i Ciebie, dziękując za Jego zgodę na publikację i Twój trud poszukiwawczy.
Gretchen -- 26.10.2009 - 13:46Gretchen
Prawda, to ładna uszczypliwość. Subtelna.
Te liczby rzeczywiście mogą przerażać. Nie potrafiłabym nawet nazwać liczby, którą zapisuje się jako 0, i osiemset “zer” po przecinku. Zdaje się, że w matematycznym żargonie takie prawdopodobieństwo określa się jako “niewyobrażalnie małe”.
Przy tych liczbach prawdopodobieństwo wygranej w “totka” można uznać za pewnik. :)
Cieszę się bardzo, że “dogrzebałam się” do poglądów tak innych od obowiązujących dogmatów a jednocześnie tak rzetelnie opisanych. Podziękowania należą się tylko prof. Dakowskiemu.
Pozdrawiam.
Magia -- 26.10.2009 - 14:13Czyli nic nie wiemy nadal.
“Na spełniającą kryteria naukowości spójną teorię rozwoju (głównie życia) należy poczekać.”
Ale to stwierdzenie chyba ciut naiwne:
“Wszelkie miliardy dolarów zdobyte na Projekty Poszukiwania Inteligencji Pozaziemskich (SETI, n.p. kiedyś bardzo lansowany projekt Carla Sagana [29], plakietki z rysunkami ludzików na sondach kosmicznych NASA Pioneer 10 i 11, czy Project Phoenix, Mountain View itp.) były i są wydawane nieracjonalnie. Dotyczy to też obecnych wypraw na Marsa, jeśli wśród uzasadnień znajduje się “poszukiwanie wody, w celu dowodzenia powstania życia” w sensie samorództwa. “
na coś te miliardy $ wydają napewno.
AnnaP -- 26.10.2009 - 17:14Aniu
Wiemy sporo ale to w dalszym ciągu zbyt mało, żeby twierdzić, że bezsprzecznie dowiedliśmy w jaki sposób powstało i ewoluowało życie.
Jeśli w ogóle ewoluowało. :) Stopniowej ewolucji przeciwstawiają się już nawet niektórzy genetycy (np. Giuseppe Sermonti, prof. uniwerka w Perugii, jeśli mnie nędzna pamięć nie myli), ponieważ nawet najbardziej “prymitywne” formy życia, jak bakterie, wykazują stopień skomplikowania budowy i funkcji, który temu przeczy; nie mówiąc już o udowodnieniu (interdyscyplinarnym), że rozwój/następstwo gatunków jest wynikiem “skoków” a nie powolnych przekształceń.
W przypadku projektu SETI mogę tylko gdybać. Dla mnie to tylko zasłona dymna dla wydawania kupy forsy na “badania kontaktów pozaziemskich”, gdzie “dym” robi się właśnie za pomocą radioteleskopów.
Opinia prof. Dakowskiego wcale nie jest naiwna. Szczególnie jeśli ma się w pamięci ostatnie bombardowanie Księżyca przez NASA, rzekomo w poszukiwaniu wody. Wody, której obecności na Księżycu dowiodły dane przekazane na miesiące wcześniej z sondy indyjskiej. :)
Można więc zakładać, z dużą dozą prawdopodobieństwa, że chodzi o coś innego niż to, co się nam medialnie “sprzedaje”.
Pozdrawiam.
Magia -- 26.10.2009 - 18:53I o to mi chodzi
Można więc zakładać, z dużą dozą prawdopodobieństwa, że chodzi o coś innego niż to, co się nam medialnie “sprzedaje”.
Pozdrawiam.
taakiej kasy nie wydaje się na nic.
AnnaP -- 26.10.2009 - 19:38Aniu
Właśnie o tym napisałam. Moim skromnym zdaniem “zbomdardowania Księżyca” nie da się dalej uzasadniać “poszukiwaniem wody”, bo bezsprzecznych dowodów na jej istnienie na Księżycu dostarczyła indyjska sonda.
Kasę wydano, fakt. Na pewno nie na “poszukiwanie wody”, bo jw.
W coś ten ładunek walnął. Fakt.
“W co i po co?” – to pytanie pozostaje otwarte. Jeszcze.
Tak sobie myślę (ale jest to już totalna spekulacja), że to nie pierwszy raz, kiedy forsa “medialnie”“ przeznaczona jest na “jedno” a faktycznie płynie na “drugie”.
Magia -- 26.10.2009 - 19:48@Magia
Jak ktoś ma zabobonem umysł zaczadzony, to głupoty wypisuje – taka myśl przychodzi mi do głowy po lekturze tekstu prof. Dakowskiego.
Profesor Dakowski niepotrzebnie zaczął od Godela – niewiele z niego zrozumiał. Twierdzenie Godela nie nadaje się zbytnio do obalania prób naukowego wyjaśniania świata. Wynika z niego jedynie (ale zarazem aż), że matematyka lub każdy inny język formalny charakteryzuje się tym, że w jego ramach nie da się w kategoriach prawdy lub fałszu rozstrzygnąć wszystkich zadań zapisanych w tym języku.
Jeśli się jednak dobrze zastanowić, nie ma w tym absolutnie nic niezwyklego – matematyka np. nie zajmuje się dowodzeniem poprawności swoich aksjomatów, bo nie jest w stanie tego uczynić. Matematyka z aksjomatami nie dyskutuje i nie stara się dowieść ich prawdziwości, lecz na ich podstawie tworzy inne zdania i bada ich poprawność. Aksjomaty matematyki są właśnie tymi “nierosądzalnymi” zdaniami o których stanowi twierdzenie Godela.
Przywołanie Godela przez Dakowskiego jest tutaj wyraźnym echem rozdygotanych emocjonalnie dociekań kosmologicznych ks. Hellera, który koniecznie chciał w twierdzeniu Godela widzieć coś w rodzaju eschatologicznego “młota” na metodę naukową, młota, który obala jej ambicje stworzenia “teorii wszystkiego”.
I o ile nie zadajemy zbyt kłopotliwych pytań czym ma właściwie być “to wszystko”, to umysły przeciętne ustępują pod siłą tego argumentu nie dostrzegając zupełnie jego trywialności. Wszak fizyka matematyczna już niejednokrotnie kazała nam ograniczać zakres swej stosowalności, której granice wyznaczają przeróżne osobliwości. Rozsądny fizyk teoretyczny ma zatem zazwyczaj coś innego na myśli mówiąc o “wszystkim” niż przeciętny humanista.
W ramach tak zawężonej definicji “wszystkiego” twierdzenie Godela nie stanowi istotnego ograniczenia metody naukowej, a brak szerszej dyskusji metodologicznej wokół tego tematu nie jest wynikiem jakiejś zmowy uczonych, lecz po prostu skutkiem wyczerpania tematu.
Przechodząc do dyskusji ewolucjonizmu, zawsze z niezmiernym rozbawieniem wysłuchuję zarzutów kreacjonistów, że “teoria ewolucji” jest niekompletna, niedostatecznie udowodniona, wręcz jest jakąś niezweryfikowaną hipotezą i jako taka nie powinna nawet znajdować się w podręcznikach.
Stwierdzenia takie są o tyle zabawne, że pojawia się natychmiast pytanie – cóż zatem powinno być w podręcznikach, jeśli nie być może poznawczo niekompletna a momentami wręcz borykająca się z dużymi trudnościami koncepja ewolucji? Czyżby wykład przyrodoznawczy powinien stać się hymnem do osoby boskiej, nieznanego i niepoznawalnego Stwórcy, który wiedziony zagadkowymi motywami, o które nie wypada pytać – łaskaw był stworzyć to wszystko – Bóg jeden wie jak?
Absurdalność tego pomysłu bije w oczy – jeśli w ogóle doceniamy metodę naukową, to nie możemy oczekiwać od przyrodników, że w zakresie tak frapującym, jak zagadnienie powstania życia i gatunków poprzestaną na biblijnych wersetach. Jest to bowiem nic innego, jak próba zamknięcia nauki w getcie tabu kulturowego, czego kreacjoniści najwyraźniej oczekują.
Zatem skoro nauki nie da się zamknąć w klatce tabu religijno-kulturowego, to nie pozostaje nic innego, jak żyć ze świadomością, że tysiące badaczy na całym świecie analizują wszystkie aspekty przyrody starając się złożyć z tego co dostępne jakiś łańcuch przyczynowo-skutkowy, który mógłby doprowadzić do powstania złożonych cząstek organicznych oraz zjawiska, które nazywamy życiem.
Probabilistyka nie jest tutaj szczególnie pomocna, ponieważ nie do końca można założyć, że zjawiska samorganizacji podlegają trywialnym statystykom. Jeśli życie powstało na skutek procesów fizykochemicznych, to na pewno nie tak, jak to zostało przedstawione w anegdocie o wietrze wiejącym na złomowisku. Przyroda zna wiele procesów samoorganizacji, które prowadzą do wytworzenia stosunkowo złożonych struktur bez udziału sił innych, niż znane nam prawa fizyki i chemii. Ba – nawet czysto abstrakcyjne procesy, takie jak tzw. automaty komórkowe są doskonałym przykładem na to, jak zdumiewająco złożone formy mogą powstawać wyłącznie w skutek działania kilku prostych reguł oddziaływania. Przyrodnik w ogóle nie jest w stanie zrozumieć utyskiwania kreacjonistów na to, że nie mamy jeszcze przekonującej odpowiedzi na pytanie skąd się na Ziemi wzięły białka czy kwasy nukleinowe. Do niedawna podobnie zagadkowa wydawała się obecność złożonych związków heterocyklicznych w materii międzygwazdowej a przecież egzobiologia ma obecnie niepodważalne dowody ich istnienia w postaci widm w podczerwieni. Przyrodnik nie potrafi pojąć na jakiej podstawie kreacjonista domaga się kategorycznej odpowiedzi na jedno z najtrudniejszych pytań, jakie można zadać nauce już właśnie teraz, natychmiast. Przyrodnik nie nazwie inaczej, jak ideologicznym zaślepieniem próby podważania sensu stosowania metody naukowej w na tym polu jedynie dlatego, że pomimo różnorakich wysiłków nauka nie potrafi udzielić wystarczająco dobrej odpowiedzi na pytanie skąd się wzięło życie po raptem kilkudziesięciu latach badań tego tematu.
Podobie ma się sytuacja, w przypadku podważania przez kreacjonistów osiągnięć metody naukowej w zakresie badań nad powstawaniem gatunków. Kreacjoniści zupełnie pomijają skokowy przyrost wiedzy związany z opracowaniem nowych metod badawczych, dzięki czemu w ostatnich kilkunastu latach paleontologia zacząła dysponować znakomicie większą kolekcją artefaktów, co już doprowadziło do bardzo szczegółowego odtworzenia scieżek ewolucyjnych niektórych form – właściwie krok po kroku. Na tym forum podawałem już link do interesującego wykładu prof. Dzika – odkrywcy “polskiego” dinozaura, który pokrótce przedstawił rozwój aparatu badawczego paleonologa oraz wpływ, jaki na naukę tę wywarł rozwój biochemii molekularnej. Dziwnym trafem kreacjoniści starają się pominąć milczeniem zaobserwowane i potwierdzone przypadki separacji gatunkowej – dostrzeżone współcześnie w przypadku naprawdę już licznej grupy owadów i roślin. Znanym przykladem separacji allopatycznej są ptaki wójciki, których dwa gatunki występujące w Syberii nie krzyżują się, połączone są jednak wąskim pasem populacji “mieszańców” poprzez Wyżynę Tybetańską. Wszysko to są namacalne i bezpośrednie dowody na to, że proces powtawania gatunków trwa cały czas, jest jednak niesłychanie powolny a zarazem nierównomierny. Oskarżycielski ton kreacjonisty – dlaczego pomimo wielu lat badań nauka nie potrafi jeszcze tego wszystkiego dobrze wyjaśnić jest przykładem tej samej ignorancji, co podobnie oskarżycielskie pytanie, dlaczego medycyna nie ma jeszcze skutecznego lekarstwa na raka.
Ideologiczne zacietrzewienie prof. Dakowskiego staje się groteskowe, gdy niezbyt fortunnie próbuje on zasugerować, że hipoteza hormezy radiacyjnej ma czysto propagandowy wymiar. Profesor Dakowski jako matematyk nie spotkał się zapewne nigdy z pojęciem białek czaperonowych, nie wie czym jest mortalina, nie zna badań nad apoptozą i w ogóle niewiele wie w zakresie współczesnej biologii molekularnej. Nie wie – bo gdyby wiedział, to nigdy by takich bzdur nie gadał – wręcz przeciwnie – mógłby wówczas nawet uznać za dobry przykład upolitycznienia nauki kurczowe trzymanie się urzędników WHO liniowego modelu bezprogowego.
Profesor Dakowski chętnie szermuje quasi-dowodami niemożności samoistnej organizacji materii. Jak jednak mamy się odnieść do tabelki, gdzie dominacja lewoskrętnych aminokwasów wśród organizmów żywych pojawia się jako element myślowej układanki, w której zaistnienie takiego fenomenu ma być skutkiem wyłącznie losowego mechanizmu? Prof. Dakowski chyba świadomie ignoruje znane fakty z dziedziny astrobiologii, która już dawno zwróciła uwagę na wyższą trwałość enancjomerów S względem promieniowania kosmicznego, co sugeruje, że być może pierwsze aminokwasy, które znało życie były właśnie kosmicznego pochodzenia. Ponadto, prof. Dakowski zupełnie pomija znany z termodynamiki stanów nieodwracalnych fenomen bifurkacji, czyli lawinowego narastania zmian w określonym kierunku na skutek początkowo niewielkiego, statystycznego odchylenia. Wiadomo też, że formy “lewe” i “prawe” nie są sobie równoważne – złamanie symertii cechowania obserwujemy już w rozpadach promieniotwórczych (tzw. oddziaływania słabe, rozpad beta), gdzie przyroda samorzutnie “wybiera” jeden kierunek istotnie częściej niż drugi. Należy zatem uznać, że selekcja lewoskrętnych aminokwasów nie miała czysto statystycznego mechanizmu (wówczas otrzymujemy bowiem zupełnie absurdalnie niskie prawdopodobieństwo zaistnienia takiego zjawiska), lecz że procesem tym kierował bardziej złożony mechanizm, podobnie jak np. w przypadku dominacji zwykłej materii nad anytmaterią w kosmosie. Kuriozalne już zupełnie jest przywoływanie przez prof. Dakowskiego dywagacji Ulama – Stanisław Ulam nigdy nie twierdził, że oko głowonoga powstało w wyniku “statystycznej samoorganizacji”! Jego wywód wskazujący na zupełne nieprawdopodobieństwo takiego “samorzutnego” powstania oka ośmiornicy na skutek przypadkowego połączenia się drgających cząsteczek w tak złożony twór miał za zadanie wykazać właśnie, że musi istnieć niestatystyczny mechanizm zawiadujący rozwojem biologicznym. Prof. Dakowski wziął i odwrócił wywód Ulama do góry nogami a sam Ulam musi się chyba z tego powodu w grobie przewracać.
Kończąc, dodam jeszcze od siebie, że zbombardowanie przez NASA powierzchni Księżyca nie miało na celu wykazania obecności wody, lecz oszacowanie jej ilości zaabsorbowanej w wierzchnich warstwach gruntu. Bombardowanie było konieczne, gdyż metodami zwykłej analizy spektralnej nie można było nijak określić jak gruba jest warstwa gruntu zawierająca zaabsorbowaną wodę. Nasza droga Czarna Magia jak zwykle poprzekręcała fakty żeby tylko upiec jak się da kolejną sensacyjną teorię spiskową.
Ale oczywiście można też wierzyć, że NASA zrzuciło ładunek bojowy na zalegający pod księżycowym guntem statek Marsjan :-) Można nawet wierzyć w czarną magię!
Zbigniew P. Szczęsny -- 27.10.2009 - 03:22Panie Szczęsny
Nie uwierzy Pan! Kiedy wymieniałam wczoraj korespondencję z prof. Dakowskim, ubolewałam, że nie pojawia się Pan na TXT i dlatego zapewne nie będzie dane czytelnikom zapoznać się z wielką dawką propagandy pro-darwinowskiej pomieszaną z odrobiną treści.
A tu proszę – cud! Moje prośby zostały wysłuchane. :D
Po pierwsze, dziękuję Panu za nadzwyczajną łagodność (jak na Pańskie możliwości) w szermowaniu argumentami ad hominem. Urocze są te frazy:
„Jak ktoś ma zabobonem umysł zaczadzony, to głupoty wypisuje”...
“Przywołanie Godela przez Dakowskiego jest tutaj wyraźnym echem rozdygotanych emocjonalnie dociekań kosmologicznych ks. Hellera,”[...]
“Przechodząc do dyskusji ewolucjonizmu, zawsze z niezmiernym rozbawieniem wysłuchuję zarzutów kreacjonistów” […]
A przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby przeczytał Pan ze zrozumieniem następujące zdanie:
Nie jest to polemika “kreacjonisty” z “ewolucjonistami”, lecz zastosowanie ogólnie przyjętych kryteriów naukowości i argumentów matematycznych do paradygmatu Ewolucji oraz do wierzeń o podłożu ideologicznym.
W zapalczywości swojej nawet nie zwrócił Pan uwagi, że zamiast obalać poglądy wielu matematyków przedstawione przez prof. Dakowskiego, Pan je wspiera.
O! na przykład kiedy pisze Pan:
Należy zatem uznać, że selekcja lewoskrętnych aminokwasów nie miała czysto statystycznego mechanizmu (wówczas otrzymujemy bowiem zupełnie absurdalnie niskie prawdopodobieństwo zaistnienia takiego zjawiska), lecz że procesem tym kierował bardziej złożony mechanizm, podobnie jak np. w przypadku dominacji zwykłej materii nad anytmaterią w kosmosie.
Albo tu:
Kuriozalne już zupełnie jest przywoływanie przez prof. Dakowskiego dywagacji Ulama – Stanisław Ulam nigdy nie twierdził, że oko głowonoga powstało w wyniku “statystycznej samoorganizacji”! Jego wywód wskazujący na zupełne nieprawdopodobieństwo takiego “samorzutnego” powstania oka ośmiornicy na skutek przypadkowego połączenia się drgających cząsteczek w tak złożony twór miał za zadanie wykazać właśnie, że musi istnieć niestatystyczny mechanizm zawiadujący rozwojem biologicznym. Prof. Dakowski wziął i odwrócił wywód Ulama do góry nogami a sam Ulam musi się chyba z tego powodu w grobie przewracać.
Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się aż takiego zapętlenia. :)
Przekażę Pana komentarz prof. Dakowskiemu. Przede wszystkim dlatego, że nie czuję się na siłach by dyskutować o twierdzeniach Gödla.
Mam nadzieję, że Pan Profesor znajdzie chwilę czasu na odpowiedź.
O „Księżycu“ za chwilkę… Muszę odszukać kilka informacji.
Magia -- 27.10.2009 - 11:49Panie Szczęsny
Napisał Pan:
Kończąc, dodam jeszcze od siebie, że zbombardowanie przez NASA powierzchni Księżyca nie miało na celu wykazania obecności wody, lecz oszacowanie jej ilości zaabsorbowanej w wierzchnich warstwach gruntu. Bombardowanie było konieczne, gdyż metodami zwykłej analizy spektralnej nie można było nijak określić jak gruba jest warstwa gruntu zawierająca zaabsorbowaną wodę. Nasza droga Czarna Magia jak zwykle poprzekręcała fakty żeby tylko upiec jak się da kolejną sensacyjną teorię spiskową.
Pozwoliłam sobie podkreślić co nieco.
Pomiary w zakresie, o którym Pan pisze zostały przeprowadzone przez sondy:
Cassini:
http://www.sciencemag.org/cgi/content/abstract/326/5952/562
Deep Imact:
http://www.sciencemag.org/cgi/content/abstract/sci;326/5952/565
Chandrayaan-1:
http://www.sciencemag.org/cgi/content/abstract/sci;326/5952/568
Żeby było śmieszniej pomiary te wskazały na obecność wody i hydroksylu w cieniutkiej warstwie regolitu na nasłonecznionych obszarach Księżyca, czyli tam gdzie jej nigdy wcześniej nie szukano.
Zapodam link do króciutkiego artykułu, który wybrałam ze względu na wypowiedź Paul’a Lucey’a z UoH (podkreślenia moje):
“Within the context of lunar science, this is a major discovery”[…]
“There was zero accepted evidence that there was any water at the lunar surface, (but) now it is shown to be easily detectable, though by extremely sensitive methods. As a lunar scientist, when I read about this I was completely blown away.”
Tymczasem głównym celem projektu LCROSS było poszukiwanie wody pod postacią: lodu, drobin pyłu pokrytych lodem i/lub uwodnionych minerałów; w wiecznie zacienionych kraterach Księżyca. Tak przynajmniej twierdzi NASA: http://lcross.arc.nasa.gov/faq.htm#q1
Ten cel (czyli poszukiwanie wody pod postacią lodu w wiecznie zacienionym kraterze) potwierdza również brytyjski współpracownik NASA przy misji LCROSS: http://www.timesonline.co.uk/tol/news/science/space/article6868167.ece.
Zdaje się jednak, że (jak zwykle) Pan wie lepiej, co było celem misji LCROSS. Lepiej niż NASA. Lepiej niż ktokolwiek. :)
Czy zrobienie 20 metrowej dziury w powierzchni Księżyca można nazwać “nadzwyczajnie/skrajnie czułą metodą”? – na to pytanie niech już każdy sam sobie odpowie.
Magia -- 27.10.2009 - 12:01@Magia
Możliwość zapoznania się odpowiedziami prof. Dakowskiego z pewnością będzie pouczająca. Natomiast co do tej frazy:
“Nie jest to polemika ‘kreacjonisty’ z ‘ewolucjonistami’, lecz zastosowanie ogólnie przyjętych kryteriów naukowości i argumentów matematycznych do paradygmatu Ewolucji oraz do wierzeń o podłożu ideologicznym.”
To droga Pani, przyjąłem ją wyłacznie jako formułę retoryczną.
A w zakresie merytorycznym, jak wielokrotnie pokazywałi Poper czy Kuhn – o czym prof. Dakowski też wspomina (zasada korespondencji) – teorie naukowe rozwijają się mocą atrakcyjności swojego głównego założenia poznawczego i jedynie w określonych okolicznościach tracą na atrakcyjności – wówczas, gdy komplementarne, dobrze ugruntowane i potwierdzone archiwum faktów stoi w sprzeczności z głównymi tezami danej teorii lub gdy pojawi się teoria silniejsza, która daje lepszą zgodność przeiwdywań z faktami w zakresie większych dokładności pomiaru (e.g. taka jest zależność między teorią Einsteina a Newtona).
Obecne stanowisko ewolucjonistów jest zatem takie, że pojawiające się tu i ówdzie trudności w interpretacji niektórych faktów czy nieumiejętność skonstruowania przekonującego łańcucha przyczynowo-skutkowego wyjaśniającego inne nie są jeszcze dostatecznym powodem do “sfalsyfikowania” całej teorii ewolucji rozumianej jako pogląd, że materia na droce procesów fizykochemicznych samoistnie wyprodukowała życie i jego formy gatunkowe i że był to proces stopniowy i rozciągnięty w czasie.
Jak widać, taka definicja ewolucjonizmu nie jest szczególnie polemiczna, można jej jedynie przeciwstawić skrajnie przeciwny pogląd, że mianowicie życie powstało jakoś tak natychmiast wraz ze wszystkimi swoimi licznymi a złożonymi formami gatunkowymi. Fenomen taki byłby zatem równoważny owej boskiej interwencji i jako taki właściwie nie poddawałby się badaniu naukowemu, zatem nauka takim poglądem się nie zajmuje, tym bardziej, że ma przekonujące dowody iż liczne formy gatunkowe jakie znamy dzisiaj nie istniały wcześniej a formy wcześniejsze wyginęły. Ponadto, istnieją przekonujące (lub raczej przekonujące wielu) dowody w postaci artefaktów ilustrujących proces ewolucji gatunkowej – wystarczy chociażby ten news:
http://edition.cnn.com/2009/TECH/science/10/14/darwinopterus.dinosaur.fo...
Wobec tak przekonujących dowodów ewolucji nie ma mowy o tym, aby trudności nieuchronnie pojawiające się tu i ówdzie przy braku rozsądnej alternatywy teoretycznej spowodowały odejście nauki od teorii ewolucji. Nie jest to bynajmniej “kurczowe trzymanie się dogmatu” lecz zachowanie jak najbardziej rozsądne i – w gruncie rzeczy – typowe dla nauki, która nie porzuca swoich dzieci z byle powodu.
Ponadto, w wyjątkowo mętny i nieprzekonujacy sposób prof. Dakowski posługuje się argumentami probabilistycznymi. Matematyka nie jest samodzielnym źródłem wiedzy, lecz jedynie językiem opisu zjawisk. Aparat matematyczny sam w sobie nie zna interpretacji. Należy na to zwracać szczególną uwagę przy posługiwaniu się rachunkiem prawdopodobieństwa, gdyż samo to, że nie znamy natury danego procesu nie oznacza na ogół, że jest on losowy. Narzędzia statystyczne służ właśnie m.in do tego rozpoznania – dzięki nim potrafimy znaleść korelację między różnymi zjawiskami. Ale korelować można jedynie coś z czymś. Probabilistyka nie daje żadnego wglądu w naturę pojedynczych zjawisk. Statystycznie gaz powinien rozpreżać się w nieskończoność a kinetyczno-molekularna teoria gazów nie daje nam żadnej sugestii, że w kosmosie może istnieć siła zwana grawitacją, która taką samorzuctną ekspansję gazów będzie w stanie powstrzymać. Posługując się wyłącznie rachunkiem prawdopodobieństwa należałoby zatem uznać powstawanie skupisk materii w kosmosie za wysoce nieprawdopodobne. Tak mniej więcej mówi do nas prof. Dakowski szermując odważnie, lecz głupio wyrwanymi z kontekstu argumentami probabilistycznymi. Nie on jeden zresztą – na tego typu pseudonaukowych spekulacjach wielu się już przejechało…
Zbigniew P. Szczęsny -- 27.10.2009 - 12:46@Magia
>> Czy zrobienie 20 metrowej dziury w powierzchni Księżyca można nazwać “nadzwyczajnie/skrajnie czułą metodą”?
Oczywiście – pod warunkiem, że powstałą chmurę pyłową będzie się następnie uważnie obserwować metodami spektralnymi.
Więcej tutaj:
http://www.spaceflightnow.com/lcross/091009impact/index.html
Zbigniew P. Szczęsny -- 27.10.2009 - 13:12Ewolucja a matematycy
Polecam ten znakomity artykuł w dwóch częściach:
Część 1:
http://scienceblogs.com/evolutionblog/2006/07/are_mathematicians_qualifi...
Część 2:
http://scienceblogs.com/evolutionblog/2006/07/are_mathematicians_qualifi...
Prace Ulama są dostępne tutaj:
http://www.escholarship.org/editions/view?docId=ft9g50091s;brand=eschol
Warto zwrócić uwagę na poz. 15:
Some Elementary Attempts at Numerical Modeling of Problems Concerning Rates of Evolutionary Processes
gdzie Ulam pisze wprost:
A mention of the results of such calculations in progress at that time was made at a meeting in 1966 at the Wistar Institute in Philadelphia by one of us. The discussion there, as reported in the proceedings of the meeting, was rather frequently misunderstood and the impression might have been left that the results somehow make it extremely improbable that the standard version of the survival-of-the-fittest mechanism leads to much too slow a progress. What was really intended was indications from our computations-simple minded as they were-that a process involving only mitosis, in absence of sexual reproduction, would be indeed much too slow. However, and most biologists realize it anyway, the Darwinian mechanism together with mixing of genes accelerate enormously the rate of acquiring new “favorable” characteristics and leave the possibility of sufficiency of the orthodox ideas quite open. Numerous requests addressed to us for the elucidations and details of the numerical setup made us decide to give this account of our computations.
Zdaje się, że prof. Dakowski tego nigdy nie doczytał...
Ponadto, nie trzeba wiele więcej niż zdrowy rozsądek, żeby zauważyć, że obliczenia Ulama czy Hoyle’a nie są adekwatne do rzeczywistości biologicznej. Poza rozmnażaniem płciowym biologia zna wiele innych form wymiany materiału genetycznego (fagocytoza, koniugacja, wektory wirusowe) a nasze codzienne bieżące doświadczenie związane z uodparnianiem się bakterii na antybiotyki jest najlepszym dowodem na to, że ewolucja dostosowawcza jest mechanizmem nadzwyczaj wydajnym i skutecznym. Stosując aparat matematyczny bez oglądania się na złożone realia biologii należałoby uznać, że bakterie nie mają żadnych szans uodpornić się na wciąż nowe, nieznane im wcześniej trucizny, które oferuje im współczesna farmakologia.
Zbigniew P. Szczęsny -- 27.10.2009 - 14:29Matematyka i ewolucja...
Matematyka o której pisze Mirosław Dakowski nie ma nic wspólnego z teorią ewolucji.
Natomiast teorię ewolucji można pięknie za pomocą metod matematycznych pokazać, a także wykorzystać praktycznie.
Nie tylko do takich zabawek -> http://www.framsticks.com/p/al_main.html
Także do optymalizacji rozmaitych rzeczywistych procesów.
To się robi.
Pozdrawiam
Radecki -- 27.10.2009 - 15:17Radecki
Panie Szczęsny
1)
“Nie jest to polemika ‘kreacjonisty’ z ‘ewolucjonistami’, lecz zastosowanie ogólnie przyjętych kryteriów naukowości i argumentów matematycznych do paradygmatu Ewolucji oraz do wierzeń o podłożu ideologicznym.”
To droga Pani, przyjąłem ją wyłacznie jako formułę retoryczną.
Szkoda, że nie doczytał Pan też, że Hoyle był zdeklarowanym ateistą. A to jego wyliczenia zajmują sporą część tekstu prof. Dakowskiego.
2) Pomieszanie z poplątaniem:
Obecne stanowisko ewolucjonistów jest zatem takie, że pojawiające się tu i ówdzie trudności w interpretacji niektórych faktów czy nieumiejętność skonstruowania przekonującego łańcucha przyczynowo-skutkowego wyjaśniającego inne nie są jeszcze dostatecznym powodem do “sfalsyfikowania” całej teorii ewolucji rozumianej jako pogląd, że materia na droce procesów fizykochemicznych samoistnie wyprodukowała życie i jego formy gatunkowe i że był to proces stopniowy i rozciągnięty w czasie.
Ponadto, w wyjątkowo mętny i nieprzekonujacy sposób prof. Dakowski posługuje się argumentami probabilistycznymi. Matematyka nie jest samodzielnym źródłem wiedzy, lecz jedynie językiem opisu zjawisk. Aparat matematyczny sam w sobie nie zna interpretacji. Należy na to zwracać szczególną uwagę przy posługiwaniu się rachunkiem prawdopodobieństwa, gdyż samo to, że nie znamy natury danego procesu nie oznacza na ogół, że jest on losowy.
Teoria ewolucji opiera się na losowości. Teoria ewolucji nie podaje żadnego innego wytłumaczenia dla powstania “pierwotnej zupy” z której następnie powstać miały bardziej złożone związki chemiczne, a z tych – aminokwasy, a z tych – białka, a z tych – DNA, a z tego – Życie. I Tak Dalej. :)
Tak, matematyka “jest językiem opisu zjawisk.” A probabilistyka całkiem nieźle nadaje się do określenia prawdopodobieństwa wystąpienia zjawisk losowych w danym okresie czasu. Ewolucja jest losowa i ma określone ramy czasowe. Za punkt początkowy przyjmuje się “Wielki Wybuch”, circa 13 mld lat temu.
Probabilistyka wykazuje, że w tym czasie prawdopodobieństwo zajścia wielu losowych zjawisk ewolucyjnych jest “niewyobrażalnie małe.”
Czy to jest język opisu czy “kreacji”?
3)
Poza rozmnażaniem płciowym biologia zna wiele innych form wymiany materiału genetycznego (fagocytoza, koniugacja, wektory wirusowe) [...]
Fagocytoza jest formą rozmnażania?! Formą wymiany materiału genetycznego?!
Ktoś z nas musi wrócić do szkoły…
p.s. A ‘propos Księżyca; wszystko ślicznie tylko gdzie ta “chmura pyłu” się podziała. Tak, ta przez, którą przelecieć miały te wszystkie urządzenia, mierniki i inne spektrometry? :D
Magia -- 27.10.2009 - 15:38Niech Pan da już sobie z tym spokój. Podał Pan artykuł, który powiela tylko wcześniej podane przeze mnie informacje.
@Magia
1) Mało Pani wie z biologii:
http://cat.inist.fr/?aModele=afficheN&cpsidt=1192918
Cytuję:
Changes in the outer membrane of apoptotic cells can induce neighboring cells to become phagocytic. Using genetically marked prostate cancer cell lines, we explored the possibility that genetic information might be transferred from an apoptotic cell to a phagocytic neighbor. [...] This is evidence that genetic information can be transferred from one prostate cancer cell to another through the process of apoptosis, and we term this form of genetic transfer apoptotic conversion.
Ponadto tutaj:
http://cat.inist.fr/?aModele=afficheN&cpsidt=17900277
Oraz tutaj:
http://biologyofcells.blogspot.com/2007/12/phagocytosis.html
In some instances, phagocytosis does not result in the destruction of phagocytozed bacteria – this mechanism is considered responsible for serial endosymbiosis. Endosymbiotic bacteria have been experimentally observed to undergo endosymbiotic gene transfer.
2) Obłok uderzeniowy niezbyt widowiskowy, ale był:
http://www.nasa.gov/mission_pages/LCROSS/main/LCROSS_impact_images.html
3) Należy dobrze zdawać sobie sprawę, co ma się na myśli posługując się terminem “losowość”. O ile w miare dobrze rozumiemy na czym polegają (losowe) mutacje genetyczne, to niezbyt dobrze rozumiemy naturę procesów, które doprowadziły do powstania tak złożonych struktur. Czy złożone związki organiczne, z których później powstało życie powstawały w swobodnym oceanie? Wówczas byłoby to istotnie dość nieprawdopodobne z powodów czysto termodynamicznych. Ale być może powstawały w innych warunkach – np. na wilgotnej powierzchni minerałów, która odgrywała rolę katalityczną? Ważna rola centrów metalicznych w kluczowych białkach enzymatycznych zdaje się sugerować taką możliwość. Jak wówczas liczyć to prawdopodobieństwo? Czy liczyć je w przeliczeniu na dostępną powierzchnię minerału, czy w przeliczeniu na objętość znajdującym sie w nim porów?
Rozważania takie pokazują, jak bardzo modele probabilistyczne zależą od ogólnej koncepcji zachodzących procesów.
Proszę mi np. pokazać dobry model “probabilistyczny” wyjaśniający powstawanie ropy naftowej – będę naprawdę wdzięćzny. Ale oczywiście można założyć, że podobnie jak wszystko inne – Bóg ją po prostu tak jak jest – stworzył.
Zbigniew P. Szczęsny -- 27.10.2009 - 16:21O tak, panie Zbigniewie
Nic nie wiem. Nic kompletnie. Dlatego niewątpliwie przyjmę za newsa Pańskie doniesienia o endosymbiozie. To doprawdy jest news! Taki sprzed 50 lat (teoria pani Margulis). Choć gdyby dobrze poszukać to nawet ponad stuletni (nie pamiętam nazwiska autora i nie chce mi się szukać, przepraszam).
Zapomniał Pan zapewne dodać, że takie wchłonięte organizmy niestety podlegają takim przekształceniom, które praktycznie je “unicestwiają” pozbawiając możliwości życia poza organizmem gospodarza. Pozostaje tylko jakaś część ich materiału genetycznego, który owszem – jest powielany w następnych pokoleniach organizmu nosiciela.
Ot, na przykład żyła sobie kiedyś bakteria fotosyntetyzująca, która po wchłonięciu przez komórkę gospodarza stała się chloroplastem. [edit] Inaczej mówiąc: z pozycji żywego, autonomicznego organizmu została zredukowana (ta bakteria) do poziomu “żywego” organellum w obrębie innego organizmu.[/edit]
Niewątpliwie taki endosymbiont (kiedyś niezależny organizm a teraz tylko część organizmu gospodarza) ŻYJE, bo przecież jakiś fragment jego materiału genetycznego się powiela. Ups, przepraszam – ROZMNAŻA.
O tak! Każde pojęcie i każdą defincję można sprowadzić do absurdu, wprowadzając do nich nowe, “postępowe” elementy. Dzięki temu “redukcjoniści Życia” (na czele z Dawkinsem) mogą krzyczeć, że zbudowanie cząsteczki DNA (Venter) i powielanie tego procesu to już prawie stworzenie Życia. Można też wtedy krzyczeć, że “żywym” jest replikujący się program komputerowy.
Na moje nieszczęście, czynniki ideologiczno-naukawe nie wydały jeszcze nakazu uznania tych wrzasków za obowiązujące dogmaty. To i jestem dalej gupia, znaczy: wiem tyle co nic.
Nie zamierzam przedstawiać Panu modelu probabilistycznego wyjaśniającego powstawanie ropy naftowej. Nie to jest tematem przedstawionego tekstu. Proszę zachować te tanie chwyty erystyczne dla kogoś innego.
To, że nie dopuszcza Pan do swojego rozumu, iż wyliczenia różnych matematyków, przedstawione w tekście prof. Dakowskiego, powstały na podstawie danych dostarczanych od lat przez ewolucjonistów, nie jest moim problemem.
Nie jest też moim problemem Pańska pseudo-argumentacja: jeśli “rachunki” nie pasują do teorii tym gorzej dla “rachunków” a ich autorzy to kreacjoniści szerzący zabobon.
Nie są to moje problemy, bowiem (w swoim małym, konserwatywnym rozumku) dalej uważam, że jedyną formą dyskusji naukowej winno być przedstawienie kontr-dowodów; w tym konkretnym przypadku wykazanie, że np. Hoyle przyjął złe założenia a Gyul czy Widmaczenko pomylili się w obliczeniach.
Ze swojej strony mogę tylko podziękować Panu za wprowadzenie mnie, po raz kolejny, w dobry humor.
Dziękuję.
p.s. Na kwestii “Księżyca” też Pan poległ, ponieważ to rozmiary chmury pyłu były jednym z głównych czynników warunkujących powodzenie misji. Nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, że im mniejsza chmura tym krótszy czas przelotu przez nią sondy a co za tym idzie – mniej zebranych danych.
Magia -- 28.10.2009 - 15:29@Magia
Winszuję dobrego humoru – podobno głupcy nigdy go nie tracą ;-)
Z podziwem patrzę, jak Pani ignorancja w zakresie nauk biologicznych pozwala Pani po pierwsze nie dostrzegać, że endosymbioza – tak bardzo przez Panią wzgardzona – odpowiada np. w przypadku tak złożonych organelli jak chloroplasty czy mitochondria skokowi ewolucyjnemu będącemu ekwiwalentem wykształcenia przez organizm gospodarza ok. 1000 genów.
Wybaczy Pani, sądzę jednak, że świat nie bylby taki, jakim go dziś znamy, gdyby eukariota nie rozwinęły się poprzez mechanizm endosymbiozy, u podstaw którego leży fagocytoza.
Ponadto – przywołane przeze mnie nowe artykuły z dziedziny badań nad transferem materiału genetycznego między obumierającymi na skutek apoptozy komórkami nowotworowymi a pożerającymi je fagocytami pozwalają jednak na cały proces spojrzeć zdziebko inaczej niż – jak to się Pani była łaskawa wyrazić – “ponad stuletni news”. W podobny sposób można przecież ponaśmiewać się również z całej genetyki – wszak mało kto nazwie Grzegorza Mendla “naszym współczesnym” – nieprawdaż? Ale jak wiadomo – głupcom niewiele do śmiechu trzeba ;-)
Pozwolę sobie zatem autorytatywnie poinformować Panią, że endosymbioza jest przez współczesną biologię uważana za potwierdzony eksperymentalnie mechanizm ewolucyjny a nie za interesującą teoryjkę sprzed lat.
Chociaż oczywiście może Pani – łaska pańska na pstrym koniu jeździ – nie zgodzić się z podręcznikami. Niezgodę Pani uszanuję, lecz – pozwoli Pani – nie będę już więcej z nią w tym temacie polemizował.
Co do innej kwesti, którą byla Pani łaskawa poruszyć – “redukowalności życia”, to chciałbym tylko zauważyć, że nie Dawkins zaczął temat, lecz wyłonił się on poniekąd samoistnie podaczas badań nad takimi tworami ewolucji, jak wirusy czy priony. Byty te charakteryzuje bowiem owa obrzydliwa nieostrość, która nie pozwa na trywialne zakwalifikowanie ich ani do materii żywej ani do martwej.
Rozumiem jednak, że Pani na choroby wirusowe (przed prionami Boże uchowaj!) nie zapada, zatem temat Pani ani nie dotyczy ani nie wzrusza…
Na koniec mała uwaga na temat Pani słynnego “małego konserwatywnego rozumku”. Otóż była Pani łaskawa napisać, że “jedyną formą dyskusji naukowej winno być przedstawienie kontr-dowodów”. Sądzę, że dla uporządkowania tematu warto tę myśl rozwinąć. Nie do końca bowiem jasne jest co dokładnie ma Pani na myśli posługując się słowem “dowód”. Czym bowiem były wypowiedzi (wczesnego) Ulama czy Freda Hoyle’a – jest Pani pewna, że dowodamii? Śmiem wątpić – tezy obu zacnych panów (co Ulam przecież w przywołanym przeze mnie późniejszym artykule sam potwierdził) miały raczej charakter prowokacji intelektualnej – protestu przeciwko trywialnym uproszczeniom, które pozwalały bezkrytycznie zakładać, że mechanizm “doboru naturalnego” jest czymś tak jasnym i oczywistym, jak budowa cepa. Ich istotą było zapoczątkowanie dyskusji – takiej właśnie jaka miała miejsce w roku mojego urodzenia w Filadelfijskim instytucie Wistar na temat “Wyzwań matematycznych wobec noeodarwinistycznej interpretacji ewolucji” – zasadniczej i owocnej dyskusji między biologami a matematykami, która pozwoliła jednym zrozumieć jak bardzo uproszczone i nieadekwatne do rzeczywistości są ich modele a drugim – jak świetny jest aparat pozwalający dane modele oszacowywać. Zatem główna dyskusja z tezami Hoyle’a czy Ulama (zwracam uwagę, że tezy te dziś są również nie najwyższej świeżości), nie sprowadza się do tego, że się kwestionuje ich aparat matematyczny, lecz do tego, że kwestionuje się poprawność poczynionych przez nich założeń i uproszczeń przy konstrukcji modelu. A w tym temacie już się wypowiedziałem – nie można zakładać, że życie powstawało w warunkach gazu doskonałego. W takich warunkach w przestrzeni kosmicznej powstawały i wciąż powstaja byc może niektóre cząsteczki organiczne, ale bardziej złożone struktury już nie. Koniec i kropka.
A już zupełnie nie wiem co sądzić o trudno dostępnych tezach ukraińskiej specjalististki od spektroskopii w ultrafiolecie Anastazji Widmaczenko na temat “Prawdopodobieństwa samoorganizacji chaosu”. Naprawdę nie wiem – o samej autorce niewiele wiadomo a jej pracy nie ma nawet w DeepDyve. Profesor Dakowski utrzymuje widać dość ezoteryczne kanały wymiany informacji… Naprawdę szukałem: “Видмаченко А.П.” występuje w Internecie dokładnie 3 razy! Nie chwaląc się – ja mam więcej wystapień...
Przyznam ponadto, że sam nie porwałbym się na temat “samoorganizacji chaosu” w jakiejkoliwiek swojej pracy – nawet wówczas gdybym bardzo znacznie udoskonalil swój aparat matematyczny. Naprawdę – daję słowo – nikt na świecie nie wie jakie jest prawdopodobieńswo “samoorganziacji chaosu”. Najpierw wypada bowiem określić dobrze o jaki chaos i o jaką organizację chodzi. Sądzę, że nazwisko “Widmaczenko” możemy sobie po prostu podarować jako środowiskowe kuriozum nieistotne dla postępu wiedzy naukowej…
Pondato jednak przyznam, że w przypadku misji Centaura trzeba być “geniuszem, żeby zauważyć, że im mniejsza chmura tym krótszy czas przelotu przez nią sondy”.
Sonda S-S/C obserwowała bowiem zdarzenie zderzenia sondy Centaur z powierzchnią Księżyca z odległości ok. 3200 km a wówczas nie czas lecz apertura urządzeń pomiarowych ograniczała dokładność pomiaru spektroskopowego. Nadmieniam, że po niespełna 20 minutach sonda S-S/C również zakończyła swój żywot w zderzeniu z powierzchnią Księżyca, lecz tego zdarzenia już nikt nie miał szczęścia obserwować. Instrument sondy S-S/C przekazały jednak, że zderzenie Centaura z Księżycem było dość mikre – powstał krater o średnicy jedynie ok. 30 m – dlatego jego widowiskowość była tak mizerna. Żeby przy obserwacji z dystansu kilku tysięcy kilometrów jakąkolwiek rolę odegrał czas przelotu sondy nad regionem zderzenia, trzeba by chyba na Księżyc spuścić mały ładunek jądrowy, którego wybuch wyniósłby pył ponad obserwowany przez sondę S-S/C zarys tarczy Księżyca. Na coś takiego NASA jednak się nie zdecydowała…
Pani Magio – to nie jest dyskusja – to jest pogrom!
Przykro mi,
Zbigniew P. Szczęsny -- 29.10.2009 - 08:31ZS
Panie Zbigniewie
Mnie przykro nie jest. Mało! Nie spodziewałam się żadnej innej odpowiedzi z Pana strony. Niestety, jakby Pan nie odwracał kota, ten zawsze będzie miał ogon tam gdzie go ma – z tyłu.
Napisał Pan, że fagocytoza to forma ROZMNAŻANIA i forma WYMIANY materiału genetycznego.W moim komentarzu wykazałam Panu, że tylko przyjmując punkt widzenia redukcjonistów można to uznać za te procesy, o których był Pan łaskawy wspomnieć.
Tymczasem nikt, kto zachował choćby resztki zdrowego rozsądku, nie może tego (fagocytozy) uznać za rozmnażanie, bowiem w wyniku wchłonięcia jednego organizmu przez drugi występuje redukcja ilościowa, co jest zaprzeczeniem głównej funkcji rozmnażania – jak sama nazwa wskazuje: mnożenia organizmów czyli tworzenia potomstwa.
W przypadku fagocytozy mamy przede wszystkim do czynienia z mechanizmem transdukcji, który odywa się poprzez ZAMIANĘ całości materiału genetycznego innym lub też WBUDOWANIE części materiału genetycznego w już istniejący. (Do tego ostatniego odnosił się mój przykład).
Kolejne zdania mojego komentarza odnosiły się (domyślnie, czego Pan nie pojął; przymusu nie ma) do znaczeniowego rozszerzania pojęć w miarę pojawiania się kolejnych teorii, sub-teorii do teorii, itd, które potrzebują odpowiedniego słownika do opisu sankcjonującego ich prawdziwość.
I tak (kontynuując przykład) znaczenie słowa “wymiana” zostało sztucznie powiększone o “zamianę”. Zasada wzajemności (kiedyś nieodzowny składnik opisu znaczeniowego słowa “wymiana”) została pominięta, co staje się o tyle widoczne, że znaczenia słowa “zamiana” nie poszerzono już o “wymianę”. :)
Redukcjonistom niewątpliwie jest to bardzo na rękę. Mnie nie musi się to podobać, o czym zdaje się Pan zapominać. Zapewne w myśl nowej koncepcji “pluralizmu”, która dopuszcza wielość stanowisk i poglądów pod warunkiem, że są one zgodne z tymi uznanymi za jedynie słuszne.
Tylko redukcjoniści mogą uznać fagocytozę za formę rozmnażania a komórkę nowotworową za żywy organizm, podnosząc (wg klasyfikacji “cech Życia” Gantiego) czynniki potencjalne dla uznania organizmu za żywy do rangi warunków koniecznych. No cóż – każdy orze jak może.
Określa mnie Pan mianem głupca na podstawie swoich własnych konfabulacji, jakobym gdzieś napisała, że “wzgardziłam” endosymbiozą i nie doceniam jej roli w powstaniu eukariotów. Tymczasem nawet słowem o tym nie wspomniałam, bo nie tego dotyczyły Pańskie wcześniejsze komentarze.
Tak widocznie jest, kiedy jedynym celem pisania (jak w Pańskim przypadku) staje się manipulacja. Tym razem poprzez mnożenie wątków pobocznych, nie związanych w żadnej mierze z tematem głównym i obrażanie adwersarza.
Mogłabym Pana poprosić o powtórne przeczytanie tego, co napisałam w poprzednim komentarzu a także tego, co piszę teraz oraz o ponowne odniesienie się do moich słów. Tylko po co? Czytelnicy otrzymaliby tylko kolejną porcję specjalistycznego żargonu (bez wyjaśnień, ale jeśli to Pana dowartościowuje to ‘OK) i nową dawkę wątków, które nic do tematu nie wnoszą a tylko zaciemniają jego przesłanie. Chociaż z drugiej strony patrząc – możliwość poznania technik propagandystów jest też, na swój sposób, kształcąca.
(Tak przy okazji, Pański „dowód“ na fałszywość obliczeń Widmaczenki poprzez wykazanie znikomej ilości cytowań w internecie jest wprost “porażający”. Już dawno tak się nie uśmiałam. Dziękuję. “Dowód” prawie tak porażający jak fraza “Przywołanie Godela [sic!] przez Dakowskiego jest tutaj wyraźnym echem rozdygotanych emocjonalnie dociekań kosmologicznych ks. Hellera”, gdy tymczasem nawet dość pobieżne przeczytanie ze zrozumieniem tekstu daje jasną odpowiedź: prof. Dakowski nie zgadza się poglądami ks. Hellera. Świadczą o tym też inne artykuły na stronie Profesora.)
Zanim więc Pan znowu zaleje Czytelników słowotokiem nie mającym nic wspólnego z tematem głównym przypomnę to, co napisałam w komentarzu do Ani:
Wiemy sporo ale to w dalszym ciągu zbyt mało, żeby twierdzić, że bezsprzecznie dowiedliśmy w jaki sposób powstało i ewoluowało życie.
Dotyczy to również teorii Darwina i jego następców. Oczywiście zgodnie z wykładnią Dawkinsa i Pana własną mogę być: “głupia, niedouczona lub złośliwa”. Jednakże (pomijając już niewygodne dla darwinistów wyliczenia matematyków) to nie ja “ścięłam drzewo filogenetyczne”, jeden z głównych filarów darwinizmu. Zrobił to “New Scientist”. (O czym również można przeczytać w jednym z artykułów umieszczonych na stronie prof. Dakowskiego w zakładce “Ewolucjonizm”.)
Kończąc tę “fascynującą” rozmowę – pozdrawiam.
Magia -- 29.10.2009 - 15:02@Magia
Czy Pani czyta jednym okiem?
Napisałem wyraźnie:
“Poza rozmnażaniem płciowym biologia zna wiele innych form wymiany materiału genetycznego (fagocytoza, koniugacja, wektory wirusowe)”
A Pani mi na to, że napisałem (tutaj zacytuję Panią):
“Napisał Pan, że fagocytoza to forma ROZMNAŻANIA i forma WYMIANY materiału genetycznego”
Pani coś się chyba pomieszało pod kapeluszem i na siłę wtłacza mi, że utożsamiam wymianę materiału genetycznego z rozmnażaniem, chociaż sens mojej wypowiedzi jest zupełnie inny i wynika z niego jedynie relacja dokladnie odwrotna – czyli że rozmnażanie jest formą wymiany genów a nie że wymana genów jest rozmnażaniem.
Podałem fagocytozę jako zajwisko istotne dla ewolucji, ponieważ po pierwsze – zwiększa realne temo zmiany struktury genetycznej organizmów w stosunku do tego, co możliwe byłoby jedynie droga mutacji losowych oraz ponieważ właśnie dzięki temu procesowi eukariota wzbogaciły się dwie kluczowe organelle: chloroplasty, dzięki którym Ziemia zmieniła swoją atmosferę na tlenową oraz mitochondiria, dzięki czemu możliwy był dalszy rozwój organizmów w tej atmosferze.
A Pani – przepraszam za słowo – coś tutaj pitoli od rzeczy przez trzy akapity stojąc na z góry straconej pozycji i jeszcze przekręca (zapewne świadomie) moje słowa tylko po to, żeby następnie z hukiem obalać tezy, których nigdy nie wypowiedziałem. To są jakieś, kurna, bolszewickie metody odbiegające od wszekliej kultury dyskusji – wypraszam sobie!
Ponadto nigdzie nie wykonywałem “dowodu” obalającego wyliczenia Widmaczenki, lecz wskazałem, że do tych jakoby rewolucyjnych wiliczeń nie sposób dotrzeć, ponieważ nie tylko samej publikacji, lecz nawet wzmianek o autorce nigdzie w sieci nie ma. Jeśli będzie Pani łaskawa przesłać mi tę unikalną publikację, to będę mógł pomyśleć o dyskusji merytorycznej, lecz na obecnym etapie pozwoliłem sobie jedynie na ironię, że prof. Dakowski ma dostęp do ezoterycznych źródeł informacji naukowej, które nie są dostępne normalnemu jak ja śmiertelnikowi i przechodzą zupełnie niezauważone pomimo rewelacji, jakie podobno w sobie niosą.
Ponadto Graham Lawton nie ściął dzrzewa filogentycznego zupełnie, a jedynie odrąbał z niego konar “Prokariota”. Eukariotyczne drzewo życia wciąż ma się całkiem nieźle. A ponadto – powołując się na ten właśnie artykuł dowodzi Pani właściwie wprost, że nic, ale to nic Pani z tego wszystkiego nie kuma, ponieważ “odrąbanie” prokariota z drzewa życia przez Lawtona polegało li tylko na wskazaniu, że wszelkie próby wyznaczenia pionowej struktury rozwojowej wśród prokariota są naciągane ze względu na dużo wyższe niż wcześniej sądzona tempo poziomej wymiany materiału genetycznego między gatunkami – właśnie w skutek mechanizmów takich jak koniugacja, wektory wirusowe i… fagocytoza. Dzisiejsze szacunki wykazują, że blisko 90% materiału genetycznego organizmów prokariotycznych pochodzi z wymiany międzygatunkowej, podczas gdy wśród eukariota “crossbreeded” DNA to jedynie ok. 10% puli genowej. Dzięki temu można wciąż twierdzić, że pionowe struktury ewolucyjne są decydujące wśród eukariota.
Polecam Pani naprawdę przeczytać jakiś porządny współczesny akademicki podręcznik biologii ewolucyjnej – chociażby “Ewolucję” Douglasa Futuymy. Wtedy dalsza rozmowa będzie miała sens. Bo obecnie jest pani jedynie upierdliwą ignorantką, która braki wiedzy próbuje nadrobić czcym gadulstwem.
W tym wszystkim jedyne Pani zdanie, z którym jestem w stanie się zgodzić, to to właśnie:
“Wiemy sporo ale to w dalszym ciągu zbyt mało, żeby twierdzić, że bezsprzecznie dowiedliśmy w jaki sposób powstało i ewoluowało życie”.
Ale najpierw proszę mi wskazać kompetentnego biologa-ewolucjonistę, który utrzymuje, że “już bezsprzecznie dowiedliśmy w jaki sposób powstawało i ewoluowało życie”. Jeśłi mi Pani takiego znajdzie, to będzie dla mnie bomba, ponieważ ja się z takim rodzynkiem jeszcze nie spotkałem. Jedyny kategoryczny pogląd spotykany wśród ewolucjonistów jest jedynie taki, że teoria ewolucji jest obecnie jedyną poważną teorią, która na drodze naukowej stara się wyjaśnić fenomen życia. Jest tak, ponieważ koncepcje kreacjonistów nie mieszczą się w sferze dyskursu naukowego a są raczej emanacją religijnego doktrynerstwa. Kreacjoniści nie mają nikomu nic do zaproponowania poza czepianiem się, że pomimo lat badań nauka wciąż nie jest w stanie czegoś tam wyjaśnić. Ale to, że nauka czegoś nie jest w stanie wyjaśnić nie zmienia faktu, że postęp wiedzy jednak następuje a nasze obecne zrozumienie procesów ewolucyjnych jest znakomicie lepsze niż miało to miejsce w epoce Darwina.
I tym optymistycznym akcentem również kończę ten temat, gdyż odnoszę wrażenie, że pole dyskusji zostało już wyczerpane.
Zbigniew P. Szczęsny -- 29.10.2009 - 17:07Panie Zbigniewie
Krótko.
Napisałem wyraźnie:
“Poza rozmnażaniem płciowym biologia zna wiele innych form wymiany materiału genetycznego (fagocytoza, koniugacja, wektory wirusowe)”
A Pani mi na to, że napisałem (tutaj zacytuję Panią):
“Napisał Pan, że fagocytoza to forma ROZMNAŻANIA i forma WYMIANY materiału genetycznego”
To nie ja czytam jednym okiem.
Poza rozmnażaniem płciowym nauka potrafi wyróżnić wiele form rozmnażania bezpłciowego.
Gdyby napisał Pan: “Poza rozmnażaniem [ – ] biologia zna wiele innych form wymiany materiału genetycznego (fagocytoza, koniugacja, wektory wirusowe)” mogłabym przyczepić się tylko do “wymiany”.
Dalej Pan nie rozumie dlaczego? A to pech!
Proszę mieć pretensje do siebie. Aczkolwiek nie przypuszczam by kiedykolwiek to nastąpiło. Jest Pan zadufanym w sobie pyszałkiem.
Pisze Pan, że zgadza się (łaskawie) z jednym napisanym przeze mnie zdaniem tylko po to, by (ignorując temat tekstu) zażądać wskazania “biologa-ewolucjonisty, który utrzymuje, że “już bezsprzecznie dowiedliśmy w jaki sposób powstawało i ewoluowało życie”. Zupełnie zapominając też, że w szkołach nawet nie wspomina się o głosach krytyki (nawet takich jak te z tekstu) tylko naucza o darwinizmie jak o “prawdzie objawionej”.
Dalej pisze Pan, zaprzeczając swoim wcześniejszym słowom (że niby się Pan zgadza z tym co napisałam w tym jednym zdaniu) a co pozostaje w zgodzie z tym co ja napisałam powyżej o “zapominaniu”, że teoria Darwina jest “jedyną poważną teorią, która na drodze naukowej stara się wyjaśnić fenomen życia”; co z kolei oznacza ni mniej ni więcej, że inne prace, poglądy, teorie, słowa krytyki są niepoważne. A jeśli są niepoważne to po co zawracać sobie nimi głowę, prawda?
To akurat, zapewne, napisał Pan szczerze, ponieważ właśnie takie stanowisko upoważnia Pana (w jego przekonaniu) do wyśmiewania prac innych naukowców, bo przecież tylko “biolodzy-ewolucjoniści” są wg Pana uprawnieni do wypowiadania się w tym temacie.
Jednym zdaniem, jest dokładnie tak, jak napisałam wcześniej:
Pluralizm w Pana wykonaniu to zgoda na wielość stanowisk i poglądów pod warunkiem, że są one zgodne z tymi uznanymi za jedynie słuszne – czyli zgodne lub uzupełniające “jedyną poważną teorię ewolucji”. Teorię Darwina.
Niczego Pan nie udowodnił, nie wykazał błędów metodologicznych w założeniach matematyków, nie obalił żadnych wyników obliczeń przywołanych w tekście prof. Dakowskiego.
Za to, czego można było być pewnym, prof. Dakowskiego i mnie wyzwał Pan od głupców i kreacjonistów. Obśmiał matematyków. Czytelników zalał potokiem wątków pobocznych kompletnie nie związanych z tematem tekstu i, niewątpliwie, podbudował Pan swoje ego.
Na zdrowie.
Magia -- 29.10.2009 - 18:33@Magia
Na temat Pani zupełnie żałosnych prób usprawiedliwienia się z nieumiejętności czytania tekstu ze zrozumieniem nie będę się już wypowiadał, bo szkoda czasu i atłasu – każdy kto to czyta sam widzi… (rozmnażanie bezpłciowe nie prowadzi przecież do wymiany materiału genetycznego, więc w ogóle jest poza kontekstem).
A co do meritum ostatnich akapitów… Pisze Pani:
“To akurat, zapewne, napisał Pan szczerze, ponieważ właśnie takie stanowisko upoważnia Pana (w jego przekonaniu) do wyśmiewania prac innych naukowców, bo przecież tylko “biolodzy-ewolucjoniści” są wg Pana uprawnieni do wypowiadania się w tym temacie”
No to bardzo poproszę o przedstawienie mi chociaż jednej teorii naukowej (czyli nie posiłkującej się pojęciami sił nadprzyrodzonych), która starałaby się tłumaczyć fenomen powstania życia i gatunków?
Proszę poważnie, ponieważ mnie oprócz teorii ewolucji znane są jedynie pomysły, których wspólną cechą jest postulat, że życie na Ziemi zostało “zaimportowane” z kosmosu. I chociaż oczywiście nie mam podstaw, aby sądzić, że jakieś pra-pierwotne formy życia istotnie spadły na Ziemię na jakiejś komecie, to słabością takich teorii jest to, że w żaden sposób nie odpowiadają one na pytanie skąd w ogóle życie wzięło się w kosmosie? Dlatego takie teorie są intelektualnie miałkie, chociaż trudno zaprzeczyć, że samo zjawisko panspermii być może miało miejsce – na razie nie ma przekonujących dowodów ani na tak ani na nie. Hipoteza o “kosmicznym” pochodzeniu życia na Ziemi jest zatem jedynie odsunięciem problemu a nie jego rozwiązaniem. Podstawowe pytanie o mechanizm powstania życia – jak nie na Ziemi, to poza nią – pozostaje w ramach tych hipotez wciąż bez odpowiedzi.
Zatem droga Pani – proszę o przywołanie tutaj licznych a intelektualnie nośnych teorii aspirujących do naukowego wyjaśnienia tego jak życie powstało oraz skąd wzieła się tak liczna obfitość gatunków. Z przyjemnością zapoznam się takim przedstawieniem.
A jeśi koniecznie Pani prosi o ARGUMENTY przeciw antyewolucyjnej probabilistyce, oto one:
1) Obliczanie prawdopodobieństwa konkretnego wdrożenia ewolucyjnego zamiast całkowitego prawdopodobieństwa realizacji funkcji życiowych:
Chodzi o to, że dajmy na to Hoyle oblicza np. prawdopodobieństwa ułożenia się genów akurat tak, że kodują hemoglobinę. I wychodzi mu mała liczba. A powinien raczej liczyć nie prawdopodobieństwo powstania tego akurat białka, lecz wszystkich możliwych cząsteczek zdolnych do skutecznej realizacji funkcji oddechowych – wśród których hemoglobina jest jedynie jedną z możliwości.
Można np. zauważyć, że zmiana większości ze 141 aminokwasów tworzących hemoglobinę niezbyt mocno wpływa na jej funkcjonalność o ile nie dotyczy samego regionu centrum aktywnego, na które składa się jedynie 25 aminokwasów. A ponadto, jak wiadomo – nawet wśród znanych nam form życia różne gatunki wykorzystują różne zbudowane cząsteczki do realizacji funcji oddechowej – np. mięczaki wykorzystują w tym celu hemocyjaninę, która zawiera miedź zamiast żelaza i nie zawiera charakterystycznych dla hemoglobiny grup porfirynowych.
Już taka pobieżna analiza poważnie rewiduje skalę prawdopodobieństwa wystąpienia sekwencji kodującej białko pełniące funcję przenośnika tlenu – zamiast 1 po stu ileś zerach mamy jedynkę po jedynie kilkunastu zerach!
Rozumowanie takie można nawet bardziej uogólnić za każdym razem odrzucając postulat realizacji danej funkcji w jakiś konkretny (akurat nam znany) sposób, lecz prosząc w ostatecznym rachunku o wyznaczenie wszystkich możliwości realizacji warunków koniecznych i wystarczających do uznania danego bytu za formę życia: przejawiania przezeń jakiegoś metabolizmu i homeostazy.
2) Nie ma podstaw, żeby zakładać równe prawdopodobieństwo wszystkich mutacji. Odkrycie białek czaperonowych pokazało jednoznacznie, że organizmy dość skutecznie chronią najbardziej krytyczne elementy aparatu genetycznego przed uszkodzeniem. Chronią określone rejony DNA dalece bardziej niż inne – mające mniejsze znaczenie dla przeżycia i rozmnażania. Oznacza to, dodatkowy czynnik pomniejszający liczbę fatalnych w skutkach mutacji a promujący mutacje korzystne dla organizmu.
3) Nieuwzględnianie presji ku samooorganizacji układów wynikającej z termodynamiki stanów nieodwracalnych.
Przełomowe prace Prigogina pokazały, że niektóre procesy termodynamiczne, które przebiegają w układach znajdujących się w stanie odległym od równowagi termodynamicznej często prowadzą do wytworzenia zorganizowanych struktur, niejednokrotnie o dużej symetrii. Trywialnymi przykładami takich struktur są np. komórki konwekcyjne, które przejawiają najczęściej symetrię sześciokrotną, ale mniej znane są tzw. reakcje oscylacyjne, jak np. reakcja Biełousowa-Żabotyńskiego sprowadzająca się do utleniania bromianami kwasu malonowego do dwutlenku węgla w obecności katalitycznych ilości jonów ceru i ferroiny jako wskaźnika potencjału redox. Reakcje osylacjne mają duże znaczenie w biologii – regulują np. pracę mięśnia sercowego czy aktywność komórek nerwowych. Wydaje się, że reakcje oscylacyjne zachodzące w pierwotnych układach (pre)biologicznych mogły mieć duże znaczenie dla powstania życia. Bez uwzględnienia praw termodynamiki układów nieodwracalnych należałoby uznać spontaniczne utworzenie się takich wysoko uporządkowanych układów za niezwykle mało prawdopodobne, podczas gdy w praktyce takie formy samoorganizacji są dość częste.
Jak widzi Pani – nie jesteśmy bezradni wobec zarzutów stawianych teorii ewolucji przez probabilistów. W praktyce panuje w środowisku biologów opinia, że są to podobnej natury zarzuty, co wyliczenia niektórych specjalistów od aerodynamiki, wg których trzmiele nie powinny latać, bo przy takiej budowie anatomicznej i mechanice lotu jaką mają – nie byłyby w stanie wygenerować wystarczającej siły nośnej, żeby podnieść się z ziemi. A jednak trzmiele jak na złość – latają – dając przy okazji biologom okazję do uśmiechu.
Zbigniew P. Szczęsny -- 30.10.2009 - 14:46Ło matko!
Kończyny opadają, kiedy czytam Pańskie wywody/dowody/“ARGUMENTY przeciw antyewolucyjnej probabilistyce”.
Lektura słów:
Chodzi o to, że dajmy na to Hoyle oblicza np. prawdopodobieństwa ułożenia się genów akurat tak, że kodują hemoglobinę. I wychodzi mu mała liczba. A powinien raczej liczyć nie prawdopodobieństwo powstania tego akurat białka, lecz wszystkich możliwych cząsteczek zdolnych do skutecznej realizacji funkcji oddechowych – wśród których hemoglobina jest jedynie jedną z możliwości.
jest niezapomnianym doświadczeniem. :)
Oto Pan Szczęsny, mówi, że Hoyle nie powinien swoich “rachunków” odnosić do tego co chciał, tylko do tego, co Pan Szczęsny mu wskaże. To, bardzo mocny argument. Bardzo. :)
Ten “argument” utwierdza mnie również w przekonaniu, że nie czytał Pan “Matematyki ewolucji”, co zupełnie nie przeszkadza Panu polemizować ex catedra tymi “herezjami”. :)
Na Pański postulat liczenia prawdopodobieństwa powstania “wszystkich możliwych cząsteczek zdolnych do skutecznej realizacji funkcji oddechowych” odpowiem zatem słowami samego Hoyla:
Prawdopodobieństwo powstania choćby jednego z polimerów żywych organizmów przez przypadek jest takie samo jak prawdopodobieństwo, że całkowicie wypełniający przestrzeń Układu Słonecznego niewidomi, obracający w rękach kostkę Rubika, ułożą ją prawidłowo i równocześnie.
Niestety, na nic więcej chwilowo mnie stać bowiem oczekuję na dostawę “Matematyki ewolucji” a nie zwykłam wygłaszać (jak Pan) “prawd objawionych” bez zapoznania się z tekstem źródłowym. Taka już ułomna jestem, przepraszam. :)
Na argument z “trzmiela” odpowiem “roślinami kwiatowymi”, które niewątpliwie istnieją a nikt (włączając w to Darwina) nie potrafi wyjaśnić fenomenu ich powstania. Czy podanie tego przykładu świadczy o tym, że jestem kreacjonistką?
O tak, to taki sam dowód na mój “kreacjonizm” jak wszystkie powyższe przedstawione przez Pana, “dowodzące” wyznawania kreacjonizmu przez wymienionych w tekście matematyków. :)
Pozdrowionka.
Magia -- 01.11.2009 - 13:49Panie Zbigniewie
Miałam dać temu pokój ale nie dam.
Na temat Pani zupełnie żałosnych prób usprawiedliwienia się z nieumiejętności czytania tekstu ze zrozumieniem nie będę się już wypowiadał, bo szkoda czasu i atłasu – każdy kto to czyta sam widzi… ( rozmnażanie bezpłciowe nie prowadzi przecież do wymiany materiału genetycznego, więc w ogóle jest poza kontekstem ).
(Podkreślenie w cytacie jest moje)
No w końcu przyznał mi Pan rację. Fagocytoza, której szczególnym przypadkiem jest endosymbioza (czyż nie ten przykład Pan podał? :) nie jest formą wymiany materiału genetycznego, jak Pan twierdził. Uprzejmie dziękuję. To dlatego wielu badaczy ewolucji chce by endosymbiozę zakwalifikować jednoznacznie do rozmnażania płciowego? – żeby “udowodnić” wymianę materiału genetycznego? (ROTFL)
Potwierdził Pan również (niestety dla Pana :) stanowisko Hoyla oparte na jego “rachunkach”:
Przy rozmnażaniu bezpłciowym możliwe jest jedynie zachowanie dotychczasowego bogactwa genów, niemożliwe jest zaś powstanie nowych bardziej złożonych planów budowy.
i dalej:
Hipoteza “ewolucji naturalistycznej” prowadzi więc do wniosku, że życie musiało od razu, od początku powstać w postaci “samczyka i samiczki”, a nie z mitycznego “pierwotnego bulionu”. Jest to zabawny paradoks paradygmatu naturalistycznego. Model implikuje ten rezultat dla całego hipotetycznego życia, w całym Wszechświecie.
Opinie względem moich zapatrywań proszę sobie darować.
Tekst prof. Dakowskiego znalazł się na moim blogu ze względu na wyjątkowość poruszanych zagadnień i brak szerokiej świadomości istnienia matematycznego podejścia do zagadnień ewolucji.
Nie potrafię zasklepić umysłu na jednej teorii. Nie potrafię i będę robić Rejtana (jak Pan) broniąc na ślepo jakichś pseudo dogmatów. Obcym jest mi fanatyzm, w tym naukowy.
Najlepszego!
Magia -- 01.11.2009 - 15:04@Magia
:-)))
Prawdopodobieństwo powstania choćby jednego z polimerów żywych organizmów przez przypadek jest takie samo jak prawdopodobieństwo, że całkowicie wypełniający przestrzeń Układu Słonecznego niewidomi, obracający w rękach kostkę Rubika, ułożą ją prawidłowo i równocześnie.
To jest akurat kiepskie, ewidentnie błędne i wielokrotnie w literaturze wzmiankowane, jako przykład złego rozumowania w probabilistyce. Jako celny kontrargument podaje się przykład płatków śniegu. Obliczono, że możliwości krystalograficznych w układzie sześciokrotnym takim, jaki realizowany jest podczas powstawania śniegu jest ponad 10 do potęgi 2500. Gdyby trzymać się rozumowania Hoyle’a, to skoro powstanie jakieś konkretnej śnieżynki jest tak znikomo prawdopodobne (jak jego zdaniem – powstanie któregokolwiek KONKRETNEGO białka), to śnieg w ogóle nie powinien padać...
Powtarza Pani po prostu jak papuga to, co gdzieś zasłyszy a nic z tego nie rozumie…
Podobnie z tą fagocytozą. Jeśli takie np. mitochondrium zostało trwale włączone do aparatu komórkowego eukariota (endosymbioza), to znaczy, że przejęta została cała sekwencja genów je kodująca i trwale zintegrowana z aparatem genetycznym gospodarza. Podane przeze mnie odnośniki literaturowe dowodzą takiej możliwości eksperymentalnie. Konkluzja jest taka, że w NIEKTÓRYCH PRZYPADKACH (ale przecież nie zawsze) fagocytoza prowadzi jednak do wymiany genów.
Więc Pani tutaj po raz kolejny na parę akapitów ciągnący się wywód, rozpoczynający się od zdania:
Fagocytoza, której szczególnym przypadkiem jest endosymbioza (czyż nie ten przykład Pan podał? :) nie jest formą wymiany materiału genetycznego, jak Pan twierdził.
mozna o kant d… piotłuc, no bo właśnie chodzi o to, że w niektórych przypadkach fagocytoza jest formą wymiany materiału genetycznego.
Pani nie umie czytać ze zrozumieniem – Pani po prostu idzie w zaparte do granicy śmieszności.
I nigdzie nie potwierdziłem stanowiska Hoyle’a:
Przy rozmnażaniu bezpłciowym możliwe jest jedynie zachowanie dotychczasowego bogactwa genów, niemożliwe jest zaś powstanie nowych bardziej złożonych planów budowy.
lecz powiedziałem, że przy rozmnażaniu bezpłciowym nie mamy do czynienia z wymianą aparatu genetycznego (wymianą genów między różnymi organizmami).
Natomiast pula genowa i tak nie jest stała ze względu na przypadkowe mutacje oraz wymienone już inne formy wymiany materiału genetycznego: koniugację i fagocytozę :-)
Warto tutaj więc po raz kolejny zauważyć, że Pani “magiczna” metoda prowadzenia dyskusji polega przede wszystkim na systematycznym przekręcaniu i przeinaczaniu wypowiedzi adwersarza a następnie w zbijaniu takich wypaczonych argumentów – czyżby nie potrafiła Pani polemizować w sposób bardziej cywilizowany nie uciekając się za każdym razem do takich małych oszustw? Mnie ten sposób rozmowy zaczyna już męczyć – nie widzę żadnej przyjemności w konieczności każdorazowego prostowania Pani kłamstewek i wielokrotnego przywoływania dosłownego brzmienia swoich poprzednich słów, ponieważ Pani za każdym razem je przekręca. Rozmowa z Panią w ten sposób zanadto zbliża się do poziomu magla. Może więc Pani chowała się w maglu i podczas rozmowy z Panią trzeba cały czas trzymać się za portfel, bo inaczej pieniądze znikną?
Żegnam.
Zbigniew P. Szczęsny -- 01.11.2009 - 18:24Tak, panie Zbigniewie
Dziękuję uprzejmie za podzielenie się z Czytelnikami opiniami na mój temat.
Pozostając w stanie “porażenia” :) – pozdrawiam. Pa.
Magia -- 01.11.2009 - 17:09@Magia
Zanim Pani porażenie osiągnie etap kompletnego udaru radzę zapoznać się z tym dość przystęnym artykułem, który – w przeciwieństwie do dyrdymał opowiadanych przez ramola Dakowskiego – wprowadzi Panią zdziebko w świat współczesnych rozważań nad matematycznymi i termodynamicznymi aspektami ewolucji:
http://www.plosbiology.org/article/info:doi/10.1371/journal.pbio.0050142
Zwracam przede wszystkim uwagę na ważne nazwisko LLoyda Demetriusa:
http://en.wikipedia.org/wiki/Lloyd_Demetrius
któremu zawdzięczamy nowatorskie spojrzenie na rolę procesów nieodwracalnych (entropowych) w ewolucji, które badał zarówno w skali ewolucji molekuł (enzymów, gdzie wartość stałej Michaelisa-Menten jest dobrą miarą dostosowania ewolucyjnego), jak i całych populacji gatunków.
Specjalnie dla Pani przygotowałem do ściągnięcia prezentację w Power Pointcie zawiarającej zwięzłe przedstawienie jego teorii ukierunkowań, która jawi się współcześnie jako najpoważniejsza fizyko-matematyczna teoria ewolucji:
www.ziggi.pl/other/demetrius/demetrius.ppt
Zwięźle:
In finite populations it was shown that the dynamics of invasion is a stochastic process which is predicted by the parameter evolutionary entropy, a measure of the demographic stability or robustness of the population. This demographic parameter has been integrated with Mendelian genetics to develop a dynamical theory of evolution called directionality theory. This theory predicts relations between ecological constraints and life-history variables and provides a framework for explaining the diversity of physiological and morphological properties which exist in natural populations.
A tak dla czystej przyjemności mam dla Pani małe ćwiczonko intelektualne pt. “od nauki do ideologii”.
Tutaj jest artykuł źródłowy z dobrego pisma PHYSICAL REVIEW LETTERS:
www.ziggi.pl/other/demetrius/evolution_prl.pdf
Tutaj natomiast:
www.ziggi.pl/other/demetrius/evol_news_summary.pdf
jest jego pierwsze amerykańskie omówienie “ludzkim językiem” – już z drobnymi elementami ideologicznymi w tle, ale jeszcze bez przegięć – jedynie ze wskazaniem, że wypowiedziane popularyzatorskim językiem zdanie jednego z odkrywców (Chakrabartiego):
Control theory offers a direct explanation for an otherwise perplexing observation and indicates that evolution is operating according to principles that every engineer knows.
zwróciło uwagę kreacjonistów od “inteligentnego projektu” i autorzy odkrycia poczuli się zmuszeni odżegnać od tego doborowego towarzystwa:
The scientists do not know how the cellular machinery guiding this process may have originated, but they emphatically said it does not buttress the case for intelligent design, a controversial notion that posits the existence of a creator responsible for complexity in nature.
Ale tutaj już jest wszystko poprzekręcane, pomylone są zasadnicze pojęcia a cały sens odkrycia odwrócony do góry nogami:
http://creationism.org.pl/teoria_kontroli
W tekstcie głównym (artykule naukowym) znajdujemy klarownie zdefiniowany cel badawczy, omówione niedostaki dotychczasowych modeli (termodynamicznych) oraz korzyści płynące z zastosowania z wykładanej w kusie automatyki przemysłowej teorii kontoli do procesów biologicznych i tego konsekwencje dla teorii ewolucji:
A current challenge in evolutionary theory is to identify how the fitness measures of complex biological systems depend on the physical properties
of their constituent proteins.
In the hierarchical evolution of protein networks, biological self-organization influences the dynamics that occur on shorter time scales. Although most theories of evolutionary dynamics have modeled evolution as a dynamical
system seeking to optimize a potential or free energy, multi-time-scale evolution of protein networks may be modeled within a broader framework as a control
problem. Optimal control (OC) theory is generally concerned with the determination of the time-dependent functional form of the Hamiltonian of a controlled dynamical system that maximizes a desired objective function.
An important difference between a dynamical system and a control system is that the latter distinguishes between the free dynamics of the system and the dynamics regulated by controls. In the present case, these controls can take the
form of functional protein properties.
The evolution of a biological system may be modeled as a control system if the regulatory functional properties of its constituent proteins coevolve with the network’s overall function. Should the evolutionary dynamics of such a system demonstrate features indicative of optimal controls, this would constitute evidence that the system’s evolution has attained a sophisticated level of self-organization amounting to the solution of an OC problem.
Here, we show that application of this theory to active site mutations
in an enzyme network of central importance for metabolism—the electron transport chain—indicates that the redox potentials of electron transport proteins are controlling the evolutionary dynamics of this network in an optimal
fashion, providing insight into the self-organization of this system.
Natomiast z artykułu dla “inteligentnych inaczej” zamieszczonym na portalu kreacjonistów cała sytuacja wygląda jednak tak, jakby fakt, że zachowanie białek nie jest przypadkowe, lecz spełnia oczekiwania teorii kontroli był sam w sobie jakimś zaprzeczeniem zdrowego rozsądku czy też wymykał się możliwościom natury aż tak, że sami badacze bezradnie rozkładają nad tym faktem ręce a tylko głupio uśmiechając się idą w zaparte i pomimo tak oczywistego “dowodu” na to, że mamy do czynienia z “inteligentnym projektem” twierdzą (bezpodstawnie) co innego.
Tak właśnie robi się kreacjonistyczną “krytykę” badań nad ewolucją – z jednej strony twierdzi się, że nie ma co badać, bo “matematycy przecież udowodnili, że w sposób abiotyczny życie powstać nie mogło” a jak jednak systematyczne badania naukowe pokażą w końcu nieoczekiwane możliwości natury, wciąż wynikające jednak z podstawowych praw fizyki, to się odwraca kota ogonem i mówi, że skoro tak fantastycznie to wszystko samo działa, to musiał to być “inteligentny projekt”. Tak kreacjoniści pasożytują na prawdziwej nauce sami nie mając nic, ale to nic do zaproponowania.
Polecam lekturę, jeśli w maglu cokolwiek jeszcze się czyta…
A sam się już definitywnie żegnam.
Zbigniew P. Szczęsny -- 01.11.2009 - 22:07No, poczytałam sobie
Momentami interesujące, nawet bardzo. Tylko jak to się ma do tematu głównego?
Czy Pan kiedykolwiek zrozumie, że nie da się wykazać “niższości czerwonych jabłek” poprzez dowodzenie “wyższości zielonych gruszek”?
Myślę, że wątpię.
Magia -- 03.11.2009 - 18:06@Magia
Ma się tak, że probabilistyczna krytyka teorii ewolucji, o której tyle napisał Dakowski była ciekawym tematem ok. 30 lat temu a w tzw. międzyczasie udało się wykazać, że:
- rachunki stojące za tą krytyką są oparte na błędnych przesłankach lub zbyt daleko idących uproszczeniach.
- skonstruowano nowe matematyczne modele uwzględniające subtelną naturę procesów termodynamicznych (Demetrius), które nie wykazują wad modeli wcześniejszych i dają wyniki symulacji ewolucji populacji zgodne ze stanem faktycznym.
- wykazano (Chakrabarti), że procesy dostosowania ewolucyjnego przebiegające na bardzo niskim poziomie stanowią czynnik, którego wcześniejsze modele matematyczne teorii ewolucji nie brały pod uwagę, co powodowało istotne rozbieżności między stanem faktycznym a symulacjami rozwoju prostych organizmów.
Ja cały czas staram się zwrócić Pani uwagę na to, że Hoyle czy Ulam nie tyle wykazali krytyczne ułomności teorii ewolucji en gross, ile raczej wykazali, że przy pomocy modelu będącego próbą uproszczonego ujęcia w formalizm matematyczny poglądów na temat mechanizmów ewolucji jakie obowiązywały w latach 60-tych nie dało się wykonać symulacji, która dawałaby oczekiwane rezultaty.
Wyniki takie nie stanowią jeszcze wystarczającej krytyki teorii ewolucji, ponieważ:
a) Teoria ta de facto – bez podbudowy w postaci wiedzy merytorycznej o szczegółach procesu dostosowawczego na poszczególnych etapach rozwoju nie daje wystarczającej ilości parametrów, które poddają się matematycznemu modelowaniu (proszę się np. zastanowić nad zasadniczą zmianą przebiegu trajektorii prawdopodobieństwa po uwzględnienieu rozmnażania płciowego – czy można byłoby tę zmianę zamodelować nie wiedząc uprzednio o tym, że istnieje możliwość rozmnażania płciowego?)
b) Dobre modele ewolucji nie mogą nie uwzględniać rygorów termodynamicznych. Procesy życiowe przebiegają w warunkach izobaryczno-izotermicznych, co skłania do refleksji, że jest ono mechanizmem, na który krytyczny wpływ mają wartości różnicy potencjałów Gibbsa (entalpii swobodnej) mierzonej między żywym ustrojem a jego otoczeniem. Wartość tej różnicy będzie zależna od konkretnego otoczenia organizmu, czyli od konkretnego środowiska, w jakim przyszło mu funcjonować. Ponieważ potencjały termodynamiczne odgrywają (Prirogin) kluczową rolę w procesach samoorganizacji – nie da się sformułować “uniwersalnego” modelu matematycznego pierwotnych procesów samoorganizacji w oderwaniu od wiedzy o środowisku w jakim zachodziły. Stąd moje wcześniejsze uwagi, że nie można liczyć prawdopodobieństwa powstawania np. peptydów na zasadzie czysto kombinatorycznej. Cząsteczki będą inaczej organizować się w masie “pierwotnej zupy” a inaczej na powierzchni zanurzonego w niej kamienia – zwłaszcza, jeśli będzie on rudą jakkiegoś metalu o dużej zdolności koordynacyjnej (posiadającego powłokę elektronową “d”).
Nie wierzy Pani? To Pani zwróci uwagę: benzyna sama nie zapali się w powietrzu. Ale jeśli przytknie pani do niej drucik platynowy, to wywoła Pani samozapłon. Aż tak własności powierzchni mogą wpłynąć na zachowanie się otaczającej ją materii!
Pani “zachłyśnięcie się” nie pierwszej świeżości rewelacjami prof. Dakowskiego mnie nie dziwi – tak manipuluje się osobami, które nie mają dostatecznego przygotowania w zakresie nauk przyrodniczych i nie są w stanie samodzielnie wychwycić niuansów naukowej argumentacji. Dziwi mnie jednak upór, z jakim stara się Pani (nie po raz pierwszy na tym portalu) budować obraz nauki jako struktury niewiarygodnej, zbudowanej na wygodnych a niekoniecznie dobrze umotywowanych dogmatach i podlegającej daleko posuniętej manipulacji ze strony świata polityki i biznesu.
Ja – będąc jak najbardziej świadomym niepokojących procesów komercjalizacji nauki uważam ją jednak wciąż za jeden z bastionów stosunkowo mało zależnych od różnych nacisków a zarazem środowisko, w którym gadanie głupot opłaca się najmniej. Nauka jest wciąż godnym szacunku wytworem kultury Oświecenia i jeśli tylko nie prosić uczonych “zróbcie coś, żeby było dobrze”, to jest wspaniałym narządziem poznawczym, któremu zawdzięczamy możliwość znaczącego uniezalażenia się od “okoliczności przyrody” i uzyskanie większego niż drzewiej bywało wpływu na nasze otoczenie. Stąd moje przekonanie, że nauki należy bronić zarówno przed naciskami i maipulacją jak i przed nieuzasadnionymi zarzutami uderzającymi w samą jej istotę, podważającymi jej zdolność do promowania dobrych teorii i eliminowania tych złych. Sądzę, iż społeczeństwo, które utraciło zaufanie do nauki stanie się podatne na manipulację i propagandę w stopniu nam nieznanym – bezradny wobec niepodlegającej naukowej weryfikacji informacji tłum będzie okrutny i podatny na demagogię. Naprawdę lepiej, żebyśmy zaufania do nauki nie tracili. I chociaż praktyka edukacyjna bywa różna, a szkolnictwo od dawna nie nadąża za postępem badań naukowych, to nie zgadzam się, że nauczanie o ewolucjoniźmie jest dezinformacją a teoria ewolucji “zbiorem poglądów, często sprzecznych między sobą lub błędnych”.
Profesorowi Dakowskiemu – niegdysiejszemu fizykowi mylą się po prostu wymogi i rygory jakim sprostać winna szanująca się teoria w dziedzinie nauk matematycznych z wymogami i rygorami, jakie stosuje się wobec nauk, które ścisłego formalizmu matematycznego nie stosują lub stosują go jedynie wyrywkowo tam, gdzie udało się zaproponować przekonujący model (biologia ogólna, nauki społeczne, nauki o Ziemi).
Moje uwagi nie są zatem dowodzeniem wyższości jabłek nad gruszkami, lecz solidną, wieloaspektową krytyką tekstu prof. Dakowskiego – być może jak dotąd najsolidniejszą z jaką ten tekst w ogóle się spotkał, ponieważ renoma prof. Dakowskiego w środowisku naukowym jest już od wielu lat tak niska, że mało kto zadaje sobie trud podejmowania z nim jakiejkolwiek dyskusji…
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.11.2009 - 01:35Brawo, panie Szczęsny. Brawo!
Otrzymałam dziś rano przesyłkę z książką „Matematyka ewolucji“ Freda Hoyla, wyd. Megas, 2003.
Już zapoznanie się ze stopką wydawniczą pokazuje, jak pan Szczęsny manipuluje/kłamie.
„Ja cały czas staram się zwrócić Pani uwagę na to, że Hoyle czy Ulam nie tyle wykazali krytyczne ułomności teorii ewolucji en gross, ile raczej wykazali, że przy pomocy modelu będącego próbą uproszczonego ujęcia w formalizm matematyczny poglądów na temat mechanizmów ewolucji jakie obowiązywały w latach 60-tych nie dało się wykonać symulacji, która dawałaby oczekiwane rezultaty.”
Informuję zatem, że esej Hoyla powstał w 1987 roku a jego pierwsze wydanie książkowe, poprawione i uzupełnione przez autora o “mechanizmy ewolucji obowiązujące” w latach 90-tych! ukazało się w 1999 roku.
Tak to jest, kiedy nie ma się nawet bladego pojęcia o książce, którą z takim zapałem się krytykuje.
Ponadto, pan Szczęsny, kontynuując swoje wywody ex catedra, porusza się dalej w ewolucyjnej skali mikro. Tymczasem Hoyle pisze (str. 20), że już korzystanie
“ze zdrowego rozsądku podpowiada, że teoria Darwina jest słuszna w skali mikro, a błędna jako wyjaśnienie całościowe. Króliki powstają z trochę innych królików, nie zaś z bulionu czy z ziemniaków. Kwestia, skąd się one wywodzą, stanowi nierozwiązaną jeszcze zagadkę (…)”.
Pan Szczęsny dalej więc dowodzi wyższości gruszek nad jabłkami.
Zanim powrócę do lektury, wystosuję do pana Szczęsnego ostrzeżenie: każdy komentarz Pana, w którym znajdą się ataki ad hominem (ze szczególnym uwzględnieniem osób, które z różnych względów nie mają możliwości obrony swoich poglądów i dobrego imienia na TXT, jak np. prof. Dakowski) zostanie wycięty.
Magia -- 04.11.2009 - 12:18Pańskie chamstwo przekroczyło wszelkie granice mojej tolerancji.
@Magia
Pani Magio – oryginalne poglądy Freda Hoyle na temat ewolucji zostały po raz pierwszy przedstawione przez niego już w 1958 roku w książce Lifecloud, gdzie najpierw “wykazuje” on, że szanse matematyczne powstania życia na Ziemi były nikłe i sugeruje, że życie przywędrowało na Ziemię z Kosmosu (Hoyle był i chyba nadal jest gorącym orędownikiem hipotezy panspermii).
Tak więc ja naprawdę nie sprawdzam kiedy dana pozycja została wydana, gdyż poglądy Freda Hoyle’a na ewolucję są ustalone od lat sześciesiątych.
Natomiast pozostając z szacunkiem do Freda Hoyle’a pozostanę również przy swoim i pozwolę sobie nie komentować wypowiedzi szacownego astrofizyka, gdzie pozwala on sobie uzasadniać określone poglądy powołując się na “zdrowy rozsądek i intuicję”. Niech to już raczej pozostanie bez komentarza…
A skoro już zamawia Pani książki przez Internet to naprawdę raz jeszcze polecam tę pozycję:
http://www.inbook.pl/a/produkt/id/206373/ksiazki_ewolucja_douglas_futuym...
ZS
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.11.2009 - 13:09Panie Szczęsny
Istnieje, przynajmniej dla mnie, zasadnicza różnica między poglądami, które ktoś przedstawiał np. w 1958 między wierszami (czy we fragmencie) w jednej książce, a poprawionym i uzupełnionym o najnowsze (w okresie nanoszenia poprawek i uzupełnień) osiągnięcia nauki w temacie ewolucji wydaniem 40 lat później innej książki, poświęconej w całości zagadnieniu matematyki ewolucyjnej.
Pan zawsze usiłuje znaleźć kij, nawet najbardziej absurdalny, żeby komuś dowalić. A już wybitną frajdę (szczególnie, kiedy nie czytał Pan źródeł) sprawia Panu obrażanie posłańców.
No cóż. Taka już Pana chamska uroda.
Książki wybieram sobie sama. Wtedy, kiedy “zamawiam je przez Internet” również.
(Proszę sobie darować te marne uszczypliwości.)
EOT
[edit] ps. Hoyle nie jest gorącym orędownikiem panspermii. Hoyle zmarł 8 lat temu.
Magia -- 04.11.2009 - 13:40@Magia
Droga Pani,
Po pierwsze – mamy rok 2009 i zbliża się on do końca. W związku z tym ksiązka z 1987 roku również nie jest aktualna. Ponadto – nie mam zamiaru ponownie powtarzać dlaczego wywody Hoyle’a nie są szczególnie wartościowe i dlaczego nie znalazły one kontynuatorów ani wśród matematyków ani przyrodników. Jeśli chce Pani wierzyć, że tezy Hoyle na temat ewolucji zawierają prawdę objawioną – Pani wola. Może Pani również wierzyć we wszechobecne spiski i zmowy uczonych, którzy zapewne nie zajmują się niczym innym, jak tylko chowaniem tych prawd niezwykłych pod dywanem. Życzę siły w wierze!
A mówi Pani że Hoyle zmarł – przykro mi. Ja naprawdę nie interesuję się biografią Freda Hoyle’a i jego osoba nieszczegolnie mnie interesuje. Jeśli umarł – to trudno – niech mu ziemia lekką będzie, ale fakt ten nie ma znaczenia dla teorii ewolucji.
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.11.2009 - 14:42Próbując za wszelką cenę przedstawić mnie
i prof. Dakowskiego (innych już pomijam) jako kretynów, chyba nieopatrznie… sam się Pan ośmieszył.
Informuję zatem, że esej Hoyla powstał w 1987 roku a jego pierwsze wydanie książkowe, poprawione i uzupełnione przez autora o “mechanizmy ewolucji obowiązujące” w latach 90-tych! ukazało się w 1999 roku.
Po pierwsze – mamy rok 2009 i zbliża się on do końca. W związku z tym ksiązka z 1987 roku również nie jest aktualna.
Kolejne zdania Pańskiego komentarza to bełkot, pełen niedomówień i insynuacji.
Jeśli chce Pan dalej coś w ten marniutki sposób udowadniać – bardzo proszę.
Oprócz tego, proszę wbić sobie do głowy (choćby raz na jutro ), że zdarzyło mi się kiedyś w życiu przeczytać “Erystykę” Schopenhauera i tego typu sztuczki (szczególnie w Pańskim, prymitywnym, wydaniu) wyłapuję z łatwością.
Pa!
p.s. Pańska pogarda dla osób “inaczej wykształconych”, dla osób “myślących inaczej” jest ogromna. Dlatego też na deser proponuję tekst z GW (to chyba po Pańskiej linii i na bazie) zatytułowany Fizykoterapia.
Być może po lekturze znajdzie Pan odpowiedź kim Pan jest (poza byciem przypadkowym wytworem “pierwotnego bulionu”) i dlaczego (być może) nigdy nie stanie się Pan Człowiekiem, takim jak np. prof. Warczewski.
[edit] p.s. 2 :) Tak się zastanawiam jaki jeszcze temat może u Pana wywołać paroksyzmy wściekłości? Jakiż to obrazoburczy temat mógłby spowodować ponowne wytoczenie hektolitrów piany? Hm… chyba znalazłam taki temat.
Magia -- 04.11.2009 - 15:56Ale najpierw skończę czytać nieaktualną książkę z “1987” :), następnie uporządkuję zebrane informacje w temacie X, zrobię selekcję, a dopiero potem coś o tym napiszę.
@Magia
Już dobrze, dobrze – jak tam Pani chce – świstak zawija w sreberka… :-)
Powinna pani jeszcze celnie zauważyć, że Hoyle wielkim uczonym był.
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.11.2009 - 16:12@Szczęsny
A nie był? :)
Za parę dni, może za tydzień, z przyjemnością popatrzę (lub tylko wyobrażę sobie) jak Pan będzie znów “zawijał w sreberka”. Ło matko! :D
Magia -- 04.11.2009 - 16:22@Magia
A co – przedstawi Pani dowód na istnienie Boga? – Zacieram ręce :-)
(ja dowodu na jego nieistnienie co prawda nie mam, ale radzę sobie intelektualnie bez zbytecznych hipotez).
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.11.2009 - 16:34I jeszcze trochę dla zabawy
HOW ANTI-EVOLUTIONISTS ABUSE MATHEMATICS:
http://www.math.jmu.edu/~rosenhjd/sewell.pdf
Teorematy 5.2 i 5.3 są bezpośrednią polemiką z tezami Freda Hoyle’a – zmartwię Panią – jest to dyskurs… matematyczny, który kończy się tak:
Hoyle’s argument is wrong for many reasons, the most fundamental being the absurdity of extrapolating to geologic time a mathematical model that is reliable only for short-term data. [..] There are other problems. Early in his book Hoyle states, “...a considerable fraction of individuals born in every generation exhibit some new mutation, the great majority being harmful in some degree.” This premise is entirely false. As indicated earlier, most mutations are neutral.[...] This leads us to the most insidious aspect of Hoyle’s work. His book offers no index, no bibliography, and only the briefest mention of any other work in population genetics. Most of his book is spent rederiving old results, without giving any indication that they are not oroginal to him. A lay reader will inevitably get the impression that the formidable mathematical machinery employed by Hoyle, coupled with his dismissals of work that came before him, constitutes a devastating attack on Neo-Darwinism. It doesn’t.
Tak właśnie rozbijają Pani marzenia o klęsce teorii ewolucji. Przykro mi.
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.11.2009 - 17:40Panie Zbigniewie
Proszę sobie “tłuścić” ile dusza zapragnie. Takie zachowanie pozwala na rozładowanie napięć wewnętrznych, czy cóś. :)
Nie zrobił Pan nic ponad przedstawienie czyjegoś punktu widzenia na obliczenia Hoyla. Czy ja to muszę traktować jak “prawdę objawioną”? Nie. Nie muszę tym bardziej, że za co najmniej zabawny uznaję “argument”, że praca Hoyla jest kitu bo ten nie cytował innych.
[edit] Niby kogo miał cytować skoro są to jego własne “rachunki”? :) [/edit]
Poza tym, jeszcze nie skończyłam czytać “Matematyki ewolucji”. Czego zdaje się Pan nie zrobił, za to sika w majty z zachwytu nad czyjąś krytyką tej pracy. Czy to przypadkiem nie jest właśnie przyjmowanie czegoś na wiarę? :)
Proszę wybaczyć – można se to wsadzić...
Magia -- 04.11.2009 - 18:07@Magia
Zwracam uwagę, że to Pani “sikała w majty” nad publikacją Dakowskiego – jeszcze zanim kupiła Pani książkę Hoyle’a :-)))
Natomiast ja nie przyjmuję argumentów na wiarę – po raz dziesiąty pokazuję na różne sposoby, że wywody Hoyle’a nie stanowią dla teorii ewolucji żadnej poważnej krytyki – nie wiem jeszcze co mogę zrobić, żeby Panią przekonać – sądzę, że się po prostu nie da. Ani rzeczowa argumentacja, że u podstaw jego argumentacji leżą błędne założenia ani przytaczanie prac naukowych ani polemik innych autorów – w tym, jak Jason Rosenhouse – matematyków – nic. Jest Pani twarda jak skała i upaja się tym, że nie znam daty śmierci Pani herosa. I jeszcze zarzuca mi Pani – że “nic nie zrobiłem”. A co jeszcze mógłbym zrobić – bardzo proszę o sugestie, bo zabrakło mi pomysłów. Dyskusja z Panią naprawdę jest jak z przysłowia “gadał dziad do obrazu…” lub “rzucanie grochem o ścianę”. Nie ma – po prostu nie ma sposobu, żeby na Pani jakiś argument zrobił wrażenie – jest Pani doskonale zaimpregnowana przed myśleniem.
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.11.2009 - 18:24"Uprzejmnie" dziękuję za wnikliwą krytykę.
Po raz kolejny zresztą. A co mi tam. ;)
Tak, ma Pan niewątpliwie rację. Już samo przeczytanie przeze mnie tekstu prof. Dakowskiego należy uznać za sikanie w majty z radości. A cóż dopiero mówić o publikacji!
W mordę!, przed przenikliwością Pańskiego umysłu można już tylko bić pokłony.
Ave Ziggi!
Proszę ewentualnie zachować trochę własnej niepowtarzalności na następny tekst.
Magia -- 04.11.2009 - 18:44Trochę głupio by było, gdyby wyprztykał się Pan tu z całego arsenału własnej wiedzy i uroku osobistego, nie? :)
@Magia
Co prawda, to prawda. Czekam zatem – skoro wyszło na to, że robię tu za strażnika racjonalizmu, to niech tak będzie. Pozostawiam Pani wdzięczną rolę sekciary…
Zatem, à la prochaine!
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.11.2009 - 19:48Panie Zbigniewie
Przepraszam bardzo ale… w odniesieniu do fragmentu cytatu zapodanego przez Pana:
[..] There are other problems. Early in his book Hoyle states, “...a considerable fraction of individuals born in every generation exhibit some new mutation, the great majority being harmful in some degree.” This premise is entirely false. As indicated earlier, most mutations are neutral.[...]
Z przykrością stwierdzam, że ktoś usłużny podesłał mi zeskanowane fragmenty książki Michael’a Behe “Darwin’s Black Box”. (Proszę wybaczyć, że nie będę się dzielić tymi skanami. (“ORMO” czuwa.:)
Z przykrością zawiadamiam, że podesłanych mi fragmentów pracy tego biochemika wynika, że większość mutacji jest neutralna lub negatywna.
Innymi słowy: spontaniczne mutacje są zwykle błędami, które zachodzą podczas replikacji materiału genetycznego. Co nie jest niedorzecznością jeśli przyjąć za uzasadnione twierdzenia genetyków o całych stadach chorób genetycznych, które trapią nie tylko homo sapiens sapiens.
Nadto, wydaje się, że ten mechanizm (spontanicznych mutacji) jest zbyt zawodny by napędzać zmiany pozytywne, które winny być, wg teorii Darwina, dominujące.
[edit]Nadto, w związku z powyższym, Behe twierdzi, że procesy życiowe każdej komórki są “zbyt złożone” by uznać je za efekt przypadkowej, spontanicznej mutacji.[/edit]
Powyższe prowadzi mnie do wyrzucenia na śmietnik przytoczonego przez Pana cytatu.
Magia -- 10.11.2009 - 19:19Przepraszam.
@Magia
Wie Pani, Michael Behe akurat jest dość znany, bo to on jest odpowiedzialny za pojęcie “nieredukowalnej komplikacji”, która jest jedną z osi argumentacji zwolenników “inteligentnego projektu”... Ale do rzeczy:
Większość mutacji jest NEUTRALNA, ponieważ dotyka mało istotnych regionów DNA. Nie przynosi ani istotnych korzyści ani nie wywołuje drastycznych szkód. Wiele takich mutacji jest tak czy inaczej eliminowana przez mechanizmy naprawcze DNA lecz te, które się utrwalą odpowiedzialne są za tzw. dryft genetyczny, dzięki któremu systematycznie wzrasta różnorodność genetyczna.
Większość mutacji ma taki właśnie neutralny charakter, ponieważ jedynie ok. 7% aparatu genetycznego koduje “twarde” funkcje, które są skrajnie zależne od określonej sekwencji aminokwasów. Wspominałem już np. o hemoglobinie, w której przypadku jedynie 25 aminokwasów na prawie póltorej setki koduje centrum aktywne, od którego funckcjonalności zależy przeżycie organizmu.
Zmiany negatywne, które obniżają zdolność dostosowawawczą organizmów, chociaż są częstsze – nie są utrwalane w populacji, poniważ organizmy takie na ogół giną bezpotomnie.
Zmiany pozytywne natomiast, pomimo tego, że są rzadsze – utrwalają się w populacji włśnie dlatego, że organizmy, które są nośnikami takich korzystnych cech lepiej się reprodukują.
To, że Behe coś twierdzi, to akurat nie jest takie ważne, ponieważ “nieredukowalna komplikacja” jest pojęciem dość arbitralnym – zdaje się, że jeszcze niedawno Behe żartował, że chociaż już Darwin badał ewolucjyjny rozwój narządu wzroku, to nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie skąd wzięła się pierwsza komórka światłoczuła, ale zdaje się, że Pan Behe trochę wymiękł po odkryciu cryptochromów i ich znaczenia dla rytmu okołodobowego…
Pozdrawiam,
Zbigniew P. Szczęsny -- 12.11.2009 - 01:58pytanie
czy rozumie Pani na czym opiera sie wyliczenie pdba wykreowania sie molekuly bialka? jakie zalozenia przyjeto? pewnie zalezy to jakos od gestosci materii, ale jak: liniowo?kwadratowo? wykladniczo? losowo :P?
jak to sie ma do rzecvzywistosci? np jak zmodyfikowac to wylczenie tak, by mozna oszacowac pdbo wytworzenia sie molekuly bialka w Mglawicy Krab, gdzie gestosc molekul lokaknie siega 1000/cm3 a temp wynosi 10 tys K? Czy Pani rozumie te wyliczenia? Podobno Pani nie bierze nic na wiare?
ja jestem prostym chemiko-fizykiem, niech Pani nie pisze duzo slów, nie trzeba, potrzebuje kilka liczb, nie ukrywam by trochę Panią sprawdzić...
szczęśliwego Nowego Roku
==============
Sir H. -- 31.12.2009 - 15:18po co nasze swary głupie,
wnet i tak zginiemy w zupie…
Panie Hamiltonie (serze)
Mnie Pan nie sprawdzi, bo – jak powszechnie wiadomo – Magia jest głupia jak but.
Magia się nie zna. Na niczym. Ledwo potrafi zliczyć do dziesięciu.
Magia może sobie tylko obserwować jak zakłamane szkiełko i oko kruszy się w posadach, wydzielając smród i jęcząc przeokropnie.
Magia tylko się cieszy; bo to nie ona wymyśliła elektryczny wszechświat, który zaczyna wiązać wszystko do kupy. Nie ona dała nagrodę za najlepszą pracę naukową w dziedzinie fizyki Nassimowi Harameinowi, który bada bardziej duchem niż szkiełkiem a matematyka wcale mu w tym nie przeszkadza. To nie Magia, po interdyscyplinarnych* badaniach, doszła do wniosku, że tzw. “śmieciowe DNA” jest pozaziemskiego pochodzenia.
Nie słyszał Pan tym, Serze Hamiltonie? A to pech! :) Nie jest również moją, Magii, winą, że żadne z wielkopańskich mediów nie raczyło Pana o tym poinformować.
Buziaczki przedNoworoczne! :)
ps. *Specjalizacja jest dla insektów! Niestety, nawet tego zdania nie wymyśliłam. :)
Magia -- 31.12.2009 - 16:25re: prof. Mirosław Dakowski: Czy ewolucjonizm jest nauką - Matem
ok, nie podyskutujemy zatem. dyskusja na taki temat to osiąganie kolejnych milestones, a już na PIERWSZYM mamy problem…
nie dręczę więcej, może to trochę nie fair
co do interdyscyplinarności… miałem niedawno zajęcia ze studentami zwane “calculations without calculator” to była właśnie kwintesencja interdyscyplinarności. poza tym, fizyka daje największe możliwości myślenia interdyscyplinarnego. fizyka to kilka prostych modeli stosowanych do różnych bardzo różniących się od siebie problemów, pewnie słyszała Pani o tym jak Fermi potrafił oszacować w mig liczbę stroicieli fortepianów w Chicago. To jest właśnie to. Żadna tam specjalizacja. Ktoś kiedyś powiedział że cała fizyka to wzór Taylora + oscylator harmoniczny . Może troszkę przesadził, ale tylko troszkę.
co do postępów fizyki przemilczanych przez media: mam w RSSie subskrypcję Phys Review Letters, niech mi Pani wierzy, 2009 przyniósł przynajmniej w mojej dziedzinie jeden całkowity przełom i nigdzie o tym nie przeczytałem w mainstreamie. Harameina w PRL nie było, ale nie chcę go deprecjonować. Nieważne…
pozdrawiam, idę offline
==============
Sir H. -- 31.12.2009 - 17:43po co nasze swary głupie,
wnet i tak zginiemy w zupie…
Panie Hamiltonie
Ludzie tacy, jak dla przykładu Haramein czy “spółka” Talbott & Thornhill w peerelowskich mainstreamowych mediach nic by nie opublikowali. Zresztą nie tylko peerelowskich, jak doświadczenie pokazuje. Płaski, choć trójwymiarowy, ogląd świata obowiązuje do dziś. En masse.
[Tak na marginesie, Haramein jest za młody. Hierarchia tego nie lubi. Żadna. By publikować byle gdzie, byle jak i byle co – trzeba było być co najmniej Kwaśniewskim. :)]
Miło słyszeć, że ma Pan zgoła odmienne spojrzenie na specjalizację niż sterowane milijony. :) To raczej mało popularna opinia.
Serdeczności i do kiedyś tam.
Magia -- 31.12.2009 - 18:09