Metoda jest znana i prosta.
Najpierw wywołuje się jakiegoś autora i cytaty z niego.
Potem wpiera się, że jest znany. Być może?
Ale już dajemy znać czytelnikowi, że jak go nie zna , znaczy dureń.
Potem pod jakiś cytat stawia się tezę, najczęściej wyssaną z palca lub zdjętą z sufitu.
Potem wątpiącego czytelnika obrzuca się obelgą, najlepiej wyzywając go od lewactwa ( albo prawctwa lub katolstwa) i nieuctwa ( bo nie zna cytowanego autora ).
Potem wzywa się na pomoc mamusię, Matkę Boską, patriotyzm, heroizm, własną odwagę przy obalaniu komuny, choć miało się wtedy np 7 lat.
Na koniec stwierdza się, ze nie ma z kim porozmawiać, bo tu są same debile.
I tak zostaje się tygrysem netu.
@Hodowca
Metoda jest znana i prosta.
Najpierw wywołuje się jakiegoś autora i cytaty z niego.
Potem wpiera się, że jest znany.
Być może?
Ale już dajemy znać czytelnikowi, że jak go nie zna , znaczy dureń.
Potem pod jakiś cytat stawia się tezę, najczęściej wyssaną z palca lub zdjętą z sufitu.
Potem wątpiącego czytelnika obrzuca się obelgą, najlepiej wyzywając go od lewactwa ( albo prawctwa lub katolstwa) i nieuctwa ( bo nie zna cytowanego autora ).
Igła -- 09.08.2009 - 14:44Potem wzywa się na pomoc mamusię, Matkę Boską, patriotyzm, heroizm, własną odwagę przy obalaniu komuny, choć miało się wtedy np 7 lat.
Na koniec stwierdza się, ze nie ma z kim porozmawiać, bo tu są same debile.
I tak zostaje się tygrysem netu.