Konkrety, niestety, są słabością napotkanych przeze mnie dotychczas przeciwników kar fizycznych.
Bo teorie są piękne. Jak socjalizm na przykład.
A szczere oburzenie i pragnienie pokoju — zawsze szlachetne.
Ciekawe, że dotąd nigdy nie spotkałem kogoś, to napotkałby model “niefizyczny” w rodzinie z liczbą dzieci większą niż trzy.
To oczywiście może świadczyc o tym, że rodziny wielodzietne są z gruntu siedliskiem patologii, a odpowiedzialny, światły i wrażliwy człowiek wielu dzieci nie ma. Taki poględ to nic nowego, ale na moment go odłóżmy na bok, nie analizując jego sensowności.
Może też wynikać z tego, że obracam się w specyficznym towarzystwie, a częstość występowania rodzin wielodzietnych w społeczeństwie jest tak mała, że trudno o reprezentatywną próbę wśród ludzi napotkanych.
Może jednak wynikać z tego, że wrodzone cechy ludzi umożliwiające przeprowadzenie takiego właśnie procesu wychowawczego nie są powszechne — i przy większej ilości dzieci “trafi się” takie, z którym dobrym słowem się nie załatwi wszystkiego.
Może też wynikać z tego, że w rodzinach niewielkich daje się ograniczyć lub wyeliminować pole konfliktów. Ludzie bardziej żyją obok siebie, niż ze sobą — i to pozwala rozwiązać każdy problem metodami dyplomatycznymi.
Przyznam, że ogromna większość interwencji rodzicielskich u nas wynika z bezpośrednich lub pośrednich konfliktów czy rywalizacji między samymi dziećmi.
Na koniec — ja się tych konkretów dopominam, bowiem ja jestem ojcem praktykującym, nie zaś studentem ojcostwa.
Igło
Konkrety, niestety, są słabością napotkanych przeze mnie dotychczas przeciwników kar fizycznych.
Bo teorie są piękne. Jak socjalizm na przykład.
A szczere oburzenie i pragnienie pokoju — zawsze szlachetne.
Ciekawe, że dotąd nigdy nie spotkałem kogoś, to napotkałby model “niefizyczny” w rodzinie z liczbą dzieci większą niż trzy.
To oczywiście może świadczyc o tym, że rodziny wielodzietne są z gruntu siedliskiem patologii, a odpowiedzialny, światły i wrażliwy człowiek wielu dzieci nie ma. Taki poględ to nic nowego, ale na moment go odłóżmy na bok, nie analizując jego sensowności.
Może też wynikać z tego, że obracam się w specyficznym towarzystwie, a częstość występowania rodzin wielodzietnych w społeczeństwie jest tak mała, że trudno o reprezentatywną próbę wśród ludzi napotkanych.
Może jednak wynikać z tego, że wrodzone cechy ludzi umożliwiające przeprowadzenie takiego właśnie procesu wychowawczego nie są powszechne — i przy większej ilości dzieci “trafi się” takie, z którym dobrym słowem się nie załatwi wszystkiego.
Może też wynikać z tego, że w rodzinach niewielkich daje się ograniczyć lub wyeliminować pole konfliktów. Ludzie bardziej żyją obok siebie, niż ze sobą — i to pozwala rozwiązać każdy problem metodami dyplomatycznymi.
Przyznam, że ogromna większość interwencji rodzicielskich u nas wynika z bezpośrednich lub pośrednich konfliktów czy rywalizacji między samymi dziećmi.
Na koniec — ja się tych konkretów dopominam, bowiem ja jestem ojcem praktykującym, nie zaś studentem ojcostwa.
odys -- 05.06.2008 - 18:50