Pan jest trochę jak ten gość z Syrakuz, któren, o wiele chciał pozbyć się rozmaitych petentów, co zamawiali u niego sprytne maszynki do wszystkiego, powiedział im podobno: Δος μοι πα στω και ταν γαν κινήσω.
Czy powiedział, czy nie powiedział, sprawa, dla nas tu z Panem, obojętna. Tak czy inaczej dotknął on, a Pan też Wielkiego Mitu.
Stałego elementu. Latarni morskiej. Odwiecznego marzenia człowieka leniwego, żeby było wiadomo co i jak z góry, bo wtedy myśleć samemu nie trzeba.
Wyobrażenia, że są w życiu społecznym sprawy niezmienne, są – jak zgodnie sądzą N i Pan Y – fałszywe.
Nic takiego nie ma , panie Lorenzo i obawiam się, że Pan o tym dobrze wie, tylko publiczność podpuszcza, jak wymieniony wyżej Syrakuzańczyk, który nie rozumiał, że rzymska racja stanu lepsza jest od syrakuzańskiej.
Jakby zapytać N, to on by powiedział, że polska racja stanu jest. Ta sama i ciągle inna. Tak jak kultura, postrzegana w swym trwaniu jako tradycja, tak i jej poszczególne elementy (w tym ten, o który Pan pyta), trwają w ustawicznej zmianie.
Wielokauzalność świata powoduje, że polska racja stanu modyfikuje się i dostosowuje. Jej kryzys, uważa N, polega na powtarzających się systematycznie okresach skostnienia, kiedy nie jest w stanie odpowiadać na nowe wyzwania.
Weźmy sobie drobny przykład: zagrożenia. Przyznać łatwo, że istotnym elementem polskiej racji stanu winna być zdolność do odpowiadania na zagrożenia. Jeżeli zatem jakieś zagrożenie trwa (na przykład rosyjskie), to zdolność przeciwstawiania się onemu, należy wciąż do owej racji. Jeśli natomiast zagrożenie znika, to i racja go nie potrzebuje, bo niby po jaką cholerę? Zagrożenie szwedzkie moderowało (w sensie – kształtowało) polską rację stanu w wieku XVII, a nawet nieco dłużej. A dziś nie moderuje.
Oczywiście odrębną kwestią jest zdolność do wykrywania, opisywania i definiowania zagrożeń. Jakby kto go pytał, to N by powiedział, że słyszy opinie, ale nie widzi syntezy.
I tyle N ma na ten temat do powiedzenia. Na odchodnym dodaje, że to co powiedział dotyczy każdej racji stanu: norweskiej , portugalskiej i kameruńskiej też. I że każda zagrożona jest fatalnym wapnieniem. Tyle tylko, że tamte, jemu osobiście, powiewają.
Pan Y uważa, że N marudzi. Jego zdaniem, racja stanu to wykręt. Działania polityczne, jego zdaniem rzadko przypominają grę w szachy. Już prędzej w krótkiego, albo , za przeproszeniem Pańskim, w dupniaka. A w Polsce, to jeszcze w gapę...
Racja stanu jest nie problemem tkanki narodowej, a kolokwialnym i propagandowym elementem autodefinicji. Przede wszystkim polityków. Definicji ostrej, dzięki której nosicielem racji stanu może być tylko ten, kto ma identyczne poglądy do tego, kto akurat o racji mówi. Reszta to zaprzańcy są.
W zabawny sposób wpływa to na niektórych blogerów. Ale o tym Pan Y pisał nie będzie, bo jeszcze chwilę poczeka, choć martwią go brudy, które jak zawsze mają skłonność do wypływania na wierzch.
Przeprasza też Pana Szanownego, że nie udzielił żadnej sensownej odpowiedzi.
Szanowny Panie Lorenzo,
Pan jest trochę jak ten gość z Syrakuz, któren, o wiele chciał pozbyć się rozmaitych petentów, co zamawiali u niego sprytne maszynki do wszystkiego, powiedział im podobno: Δος μοι πα στω και ταν γαν κινήσω.
Czy powiedział, czy nie powiedział, sprawa, dla nas tu z Panem, obojętna. Tak czy inaczej dotknął on, a Pan też Wielkiego Mitu.
Stałego elementu. Latarni morskiej. Odwiecznego marzenia człowieka leniwego, żeby było wiadomo co i jak z góry, bo wtedy myśleć samemu nie trzeba.
Wyobrażenia, że są w życiu społecznym sprawy niezmienne, są – jak zgodnie sądzą N i Pan Y – fałszywe.
Nic takiego nie ma , panie Lorenzo i obawiam się, że Pan o tym dobrze wie, tylko publiczność podpuszcza, jak wymieniony wyżej Syrakuzańczyk, który nie rozumiał, że rzymska racja stanu lepsza jest od syrakuzańskiej.
Jakby zapytać N, to on by powiedział, że polska racja stanu jest. Ta sama i ciągle inna. Tak jak kultura, postrzegana w swym trwaniu jako tradycja, tak i jej poszczególne elementy (w tym ten, o który Pan pyta), trwają w ustawicznej zmianie.
Wielokauzalność świata powoduje, że polska racja stanu modyfikuje się i dostosowuje. Jej kryzys, uważa N, polega na powtarzających się systematycznie okresach skostnienia, kiedy nie jest w stanie odpowiadać na nowe wyzwania.
Weźmy sobie drobny przykład: zagrożenia. Przyznać łatwo, że istotnym elementem polskiej racji stanu winna być zdolność do odpowiadania na zagrożenia. Jeżeli zatem jakieś zagrożenie trwa (na przykład rosyjskie), to zdolność przeciwstawiania się onemu, należy wciąż do owej racji. Jeśli natomiast zagrożenie znika, to i racja go nie potrzebuje, bo niby po jaką cholerę? Zagrożenie szwedzkie moderowało (w sensie – kształtowało) polską rację stanu w wieku XVII, a nawet nieco dłużej. A dziś nie moderuje.
Oczywiście odrębną kwestią jest zdolność do wykrywania, opisywania i definiowania zagrożeń. Jakby kto go pytał, to N by powiedział, że słyszy opinie, ale nie widzi syntezy.
I tyle N ma na ten temat do powiedzenia. Na odchodnym dodaje, że to co powiedział dotyczy każdej racji stanu: norweskiej , portugalskiej i kameruńskiej też. I że każda zagrożona jest fatalnym wapnieniem. Tyle tylko, że tamte, jemu osobiście, powiewają.
Pan Y uważa, że N marudzi. Jego zdaniem, racja stanu to wykręt. Działania polityczne, jego zdaniem rzadko przypominają grę w szachy. Już prędzej w krótkiego, albo , za przeproszeniem Pańskim, w dupniaka. A w Polsce, to jeszcze w gapę...
Racja stanu jest nie problemem tkanki narodowej, a kolokwialnym i propagandowym elementem autodefinicji. Przede wszystkim polityków. Definicji ostrej, dzięki której nosicielem racji stanu może być tylko ten, kto ma identyczne poglądy do tego, kto akurat o racji mówi. Reszta to zaprzańcy są.
W zabawny sposób wpływa to na niektórych blogerów. Ale o tym Pan Y pisał nie będzie, bo jeszcze chwilę poczeka, choć martwią go brudy, które jak zawsze mają skłonność do wypływania na wierzch.
Przeprasza też Pana Szanownego, że nie udzielił żadnej sensownej odpowiedzi.
I pozdrawia z należną natarczywością
yayco -- 27.08.2008 - 09:50