Chiny, Tybet i okolice - warunki wyjściowe

Moje „wystąpienia publiczne” na blogach miały na celu prezentację li tylko wspomnień z podróży. I jak zawsze wyszło jak wyszło. Z racji rozpoczęcia kolejnego sezonu w mojej branży mam coraz mniej czasu, a wypadałoby cykl skończyć. Pozostał jeszcze jeden nieopisany odcinek – z Ałmaty do Kaszgaru. Chyba ważne jest też zamieszczenie informacji o powodach podjęcia wycieczki. Końcowym zaś akcentem, na który chyba trzeba będzie jeszcze poczekać, jest podsumowanie – czyli zebrane informacje na temat Agarthy, ścieżek kreujących New Age, odniesienia do pani Bławatskiej, Steinera, czy Roericha. Wszystko zaś podlane sosem filozofii i wierzeń tamtego rejonu. A całość dotyczy w znacznej mierze średniowiecza, czyli okresu raczej mało medialnie spenetrowanego.

Zdecydowałem zakończyć działalność społeczną typu komunikacja, plany rozwojowe i kształcenie ustawiczne siebie i innych. I zastanawiałem się jak spędzić czas przyjemnie, i pożytecznie. A tu kolega, niejaki Witek Michałowski, znany wycieczkowicz i model niemożebny zaproponował mi udział w wycieczce pod tytułem Wrota Agarthy. Czyli gdzieś tam na pogranicze syberyjsko-mongolskie, gdzie niektórzy upatrywali możliwość kontaktu z innymi cywilizacjami. Niewiele wiedziałem na ten temat, ale wydało mi się to interesujące. Nawet zorganizowane zostało gdzieś w kwietniu spotkanie wraz z poświęceniem szopy myśliwskiej wspomnianego kolegi przez prawosławnego księdza (bo rzecz się miała w okolicach świętej góry Grabarka).

Trzy dni „dochodziłem do siebie” po tych ustaleniach. Witek też. Chyba był (poza ilością) niewłaściwy skład osobowy, a może niezbyt dokładna destylacja.

Dość, że już na początku maja okazało się, że Rosjanie robią jakieś trudności i sprawa padła. Ale mnie podbechtało. Zaproponowałem, aby w ramach rewanżu zaliczyć Chiny w okolicach pustyni Takla – Makan wraz z ewentualnym zaliczeniem bądź Tybetu, bądź Pakistanu lub innych krajów tego rejonu np. w wersji przemierzenia Jedwabnego Szlaku. Tu Michałowski wyciągnął swoje historie pisane o utajnionych dokumentach dotyczących rzekomego pobytu Chrystusa w Ladakhu (jakieś materiały z Notowicza, później Korabiewicza ), i żeby tam się udać celem sprawdzenia, a w drodze powrotnej skrossować Afganistan.

Ta koncepcja nie bardzo mi odpowiadała w sensie ideowym, bo w tzw. międzyczasie zapoznałem się z literaturą tematu i uznałem, że są to zwykłe bajdy leżące u podstaw ezoteryki, a w konsekwencji New Age. Niemniej sama konstrukcja całego systemu powiązań jest niezwykle ciekawa bo trzeba włączyć i buddyzm w różnych wersjach, i hinduizm z Mahabharatą, i mieć jakąś wiedzę na temat zoroastryzmu i pokrewnych wierzeń tamtego rejonu, i rozpatrzyć to przez pryzmat wpływów chrześcijańskich, a zwłaszcza nestorianizmu. A jeszcze zaznaczyć wyraźne wpływy żydowskie.

Niby mieliśmy się wybrać razem, ale wiedziałem, że są to zwykłe podpuchy, gdyż Witek zawsze robił to, co jemu akurat odpowiadało. Tak więc pod koniec czerwca było już wiadomo, że ze wspólnej wyprawy „nici”. I głupio wyszło, bo sporo osób z kręgu znajomych było informowanych o sprawie, a to nie wypada tak tylko gadać. Dość, że z „Michałem” wymieniliśmy e-mailowo ostatnie uwagi używając szlachetnego tytułu „palant”.

No i trzeba było coś z tym zrobić. Złożyłem w ambasadach Chin i krajów sąsiednich aplikacje o wizy (nie miałem jeszcze ustalonej trasy) licząc, że jak podam, że do Chin chcę drogą lądową, to mi odmówią (wszyscy podawali, że trzeba przez Pekin). A tu nie – wizę dostałem w ekspresowym tempie. Znowu głupio wyszło. Szukałem przez internet jakiegoś towarzystwa – nikomu nie było po drodze. Samemu trudno się zdecydować, zwłaszcza po kilku latach „zastoju” w domu.

A sytuacja wyjściowa na samotne eskapady niezbyt zachęcająca. I to z kilku względów;
finanse raczej nie najlepsze – ogrodnictwo to teraz tylko na przetrwanie. Zdrowie i wiek – także wiele do życzenia. Z przyczyn chyba przodków ( zawsze się zastanawiam, że bardziej adekwatnie byłoby zadków), mam zaawansowaną podagrę, że niekiedy są problemy z dojściem do toalety. Mało tego; z racji własnych zainteresowań alkoholowych (domowy wyrób win), rozbity słój uraczył mnie sporym kawałkiem szkła wbitym powyżej kostki, co uszkodziło ścięgna, żyłę i część nerwów czuciowych. W efekcie stopa reaguje na temperatury poniżej 10o C, nie mogę stawać na nierównej powierzchni i takie tam. Po górach to mogę wędrować tylko we śnie (i wiele razy to mi się zdarzało).

Elementami napędzającymi była zaś wspomniana wiedza otoczenia, chęć oderwania się od rzeczywistości lokalnej, a do tego względy wychowawcze, gdyż moi synowie wybrali się byli przez Turcję do Iranu i nie wypadało jeszcze „pasować”.

Zatem robiłem przygotowania, rozważałem warianty i usilnie poszukiwałem uzasadnionych powodów do rezygnacji. A tu jak na złość wszystko układało się w najbardziej pozytywny sposób (zwykle jakiś procent naszych działań jest nieudany – tu wszystko szło „jak po maśle” pozbawiając mnie szansy honorowego wycofania).

Prawie do końca marzyłem o jakiejś spokojnej plaży nad ciepłym morzem. Decydujący był ostateczny termin wykupienia zarezerwowanego biletu lotniczego, co miało mieć miejsce w poniedziałek 30 lipca. Tymczasem w sobotę poprzedzającą zgłosiła się Pani, która nabyła od nas „drogą kupna” rośliny (a to już raczej po sezonie) za kwotę bliską planowanym kosztom wyprawy. Na pierwsze dni sierpnia zaś zapowiedziała wizytę inna osoba z zamiarem zakupu za kwotę uzupełniającą.

Taki zbieg okoliczności uznałem za przeważający: trzeba jechać. Później nie byłem już zdziwiony niektórymi zdarzeniami w podróży, niezwykle korzystnym układem komunikacyjnym, dodatkowym (poza planem) zwiedzaniem, czy naszyjnikiem tybetańskim. W czasie całej podróży nie miałem żadnych problemów zdrowotnych. A swoją wydolność organizmu w całym tym okresie oceniam na znacznie wyższą od przeciętnej.

Zastanawiam się, czy to tylko przypadki.

Muszę dodać, że W. Michałowski dotknięty moim stosunkiem do niego wybrał się do Ladakhu celem naocznego sprawdzenia istnienia grobu uznawanego przez niektórych za grób Chrystusa. (Szacunek, bo on ma już 67). Mogę tylko stwierdzić, że moje obserwacje prawdopodobnie odwiodły go od wydania książki potwierdzającej wcześniejsze dywagacje w tej dziedzinie.

No to teraz z czystym sumieniem będę mógł zakończyć cykl.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Wojtasie

To bardzo przyjemne przeczytać osobisty wpis faceta zamiast interpretacji dziwacznych ideologi.
Igła


Świetnie się czyta to podsumowanie,

a ja dalej zaległości mam w czytaniu cyklu o Tybecie.
następnym razem skomentuję jak co poczytam.
Choć pewnie niewiele skomentuję, bo niewiele wiem na ten temat.

Pzdr


Panie Igła

Dziękuję za komentarz. Niemniej , jak Pan zapewne zauważył, mój wypad do Chin był wynikiem sprawdzenia jednej z tych “dziwacznych” ideologii. I niestety równie “dziwaczne” mam poglądy na sprawy fizyki itp.
Cóż, moim problemem jest to, że rację tym poglądom przyznają ludzie dopiero po czasie. Widocznie zbyt daleko wychodzę “przed szereg”. Może za dużo wiem, co jak wiadomo jest szkodliwe.
A tak gwoli wyjaśnienia; mimo, że z Michałowskim zawsze przy spotkaniu używamy naprzemiennie słowa “palant”, to darzymy się wzajemnie dużym szacunkiem. A to człowiek, który swego czasu wydał wojnę Gudzowatemu. Przegrał, ale się nie poddał.


grześ

Obawiam się, że mój cykl tybetański jest aktualnie mało wyrazisty z racji wycofania zdjęć kiedy to zamierzałem wycofać się z TXT. Wisi na S24.
Niemniej może jeszcze do niego powrócę w przyszłośc i“krasząc” zdjęciami pierwsze wpisy (bo wtedy zdjęć nie było).
A może będzie coś innego – jakiś inny cykl? Teraz muszę popracować fizycznie. Odbudować psychikę. I później pomyślę, co dalej.


Panie Krzysztofie,

świetnie się czytało, faktycznie, osobiste tony wiele sympatycznego wyrazu dodają.
Gdy znajdzie Pan chwilę na uzupełnienie fotograficzne całej relacji, będzie akurat okazja lepiej uporządkować pliki, bo dziś dodam tam podkatalogi o które Pan pytał swego czasu.

Pozdrowienia.


Sergiusz

Rzeczywiście takie podkatalogi będą bardzo pożyteczne zwłaszcza jeśli nie prowadzi się własnych katalogów zdjęć, albo miesza różne.
Co do osobistych tonów. Przyznam, że (będę filozofował) cała polityka i nauki społeczne opierają się w dużej mierze na osobistych odniesieniach. Tyle, że nabierają koloru kiedy umiemy to przetłumaczyć na własne odczucia i odniesienia.


Panie Krzysztofie,

podkatalogi już są – tyle ile liter alfabetu (tylko na razie coś sortują się nie-alfabetycznie, zobaczę czemu).

Zgadzam się, że właśnie przepuszczanie rzeczywistości przez osobiste “filtry” nadaje wypowiedzi dopiero indywidualnej barwy i brzmienia, nawet gdy tematem jest jakaś “zwykła” sprawa. To jest zresztą, jak sądzę, klucz do udanego blogowania. Każdy ma dziś przesyt (pozornie) zobiektywizowanego pisania publikowanego w mediach. Pisanie z osobistej perspektywy ma więc przyszłość. Zwłaszcza, że każdy człowiek ma te własne “filtry” naprawdę unikalne, złożone z osobistych doświadczeń, wiedzy, przeżyć etc.


Panie Wojtasie

Już to kiedyś napisałem, ale się powtórzę – za cykl chińsko – osobisty ma Pan u mnie plusa i duży szacunek.

Jeśli chodzi o inne aspekty pańskiego pisania na TXT, to też już chyba jasno wyraziłem swoje zdanie …

a czy Pańscy synowie dotarli do Iranu? Ja od dziesięciu lat się tam wybieram i wybrać się nie mogę...


Panie Krzysztofie!

Osobisty to wypowiedzi powoduje, że ludzie widzą człowieka w autorze, a nie agencję prasową. To jest bardzo pozytywne.

Natomiast nie zgadzam się, że ludzie nie chcą czytać informacje obiektywnych. Chcą, tylko nie na blogu, tylko w serwisie informacyjnym. Na blogowisku chcą spotkać drugiego człowieka.

I cieszą się gdy go spotykają. Pozdrawiam


xipetotec

Niech Pan traktuje nasze boje jako wojnę cywilizacji. Nie mam zamiaru ustępować, gdyż jestem przekonany (to subiektywne, ale poparte długim czasem porównań), o wyższości własnego wyboru. I będę dążył do jawności wszelkich zależności.
Ale to nie jest nic osobistego, choć w niektórych aspektach taką formę przyjmuje.

Co do synów. Byli. Ale mam problemy z wyciągnięciem opisu . Do tej pory nie miałem okazji zobaczyć zdjęć. Jest to konflikt pokoleń. Zwłaszcza ze starszym.
Z docierających do mnie informacji wynika, że zaliczyli wszystko, co planowali. A np. zaczeli od tego, że w autobusie sypialnym po przekroczeniu granicy Iranu Michał (starszy) dostał wysokiej temperatury. Młodszy (też Krzysztof) nie chciał go budzić i dojechali drobne 500 km dalej niż zamierzali.
A młodszy przywiózł sobie strój feddaina wraz z atrapą kbkaK, co wykorzystuje przy różnych okazjach.
Minąłem się z nimi o kilka godzin w Stambule (oni wracali, a ja zaczynałem).

W okresach między odwarkiwaniem wymieniliśmy uwagi z których wynika, że Michał chyba podejmie w tym roku moje kierunki (być może uzupełni pozostałą część Jedwabnego Szlaku – Turkmenia, Uzbekistan). Ale to jeszcze “palcem na wodzie pisane).
Pozdrawiam cywilizacyjnie (może bardziej właściwe :cywilizowanie?);)


Jerzy Maciejowski

Mam wątpliwości odnośnie odbioru informacji.
Po pierwsze tylko niewielka część (każdego) społeczeństwa jest zainteresowana wiedzą o świecie. To konsumenci medialnej “papki”.
Natomiast z zainteresowanych; z racji olbrzymiej ilości wiedzy zbędnej i trudności z jej właściwym przetworzeniem, chętnie korzystamy z analiz osób znanych i wiarygodnych. Agencje informacyjne to najłatwiejszy sposób przekłamywania.
Proszę spojrzeć np. na GW. Tam jest 99% prawdziwych i dobrze opracowanych wiadomoći. I “tylko” ten 1 % zmienia rzeczywistość.
Podobnie np. KAI. Mało kto wie, że przewaga kapitału w tej agencji jest w rękach środowisk żydowskich. Czy ma to wpływ na przekaz informacji?

Dlatego uważam, że jedną z najbardziej podłych metod niszczenia społeczeństwa jest wprowadzenie ustawy o ochronie danych osobowych. W efekcie boimy się swego nazwiska, swego otoczenia i swoich poglądów.
Pan podpisuje się nazwiskiem. Ja też. Myślę, że czas (znowu wychodzę przed szereg), aby rozpocząć wojnę z anonimowością. Chrześcijański personalizm jest podstawą budowy cywilizacji. Wraz z osobistą odpowiedzialnością. Utajnianie jest obcym cywilizacyjnie wtrętem niszczącym nasz system wartości.
Pozdrawiam


Szanowny Panie Wojtasie...

...podczas nieodległej w czasie transakcji wyciągnięcia z Pańskiego gospodarstwa interesujących mnie odmian funkii podam ponownie swe imię i nazwisko. Ponownie, bo jestem przekonany, że przy jakiejś emocjonalnej wymianie zdań i to własnie na Pańskim blogu już zdążyłem uchylić przyłbicy. Pozostanę przy joteszu, bo jest bardziej znany i wygadany a Jacek Sz. nic nikomu nie mówi, nawet jeśli za Sz. postawił bym jeszcze ileś liter…

Teraz Pańska wędrówka po Chinach nabrała jeszcze ciekawszego tła osobistego!
A politycznie i tak będziemy się różnić – jak Polak z Polakiem. Byle dzięki temu Polska stawała się fajniejsza i bardziej zrozumiała.
:)


Szanowny Panie jotesz

Proszę nie odbierać mych uwag nazbyt sugestywnie. Dążenie do jawności nie ma cech bezwzględności.
Moje wpisy w tym względzie mają tylko umożliwić uświadomienie konsekwencji swych wyborów. I każdy ma do nich prawo.
Już dawno temu, kiedy przestawałem być konsumentem “papki” i zauważać różne niespójności zacząłem zastanawiać się, co jest dla nas ważne. Wyszło, że wolność. A czym jest? Po długim namyśle ukułem własną definicję: wolność jest prawem do odpowiedzialności.
Tylko prawem, bo gdyby była obowiązkiem, to zaprzeczałaby z zasady samej wolności. Minęło kilkadziesiąt lat i nie znalazłem lepszego określenia.
Co do jawności. Wie Pan. Większość moich wpisów określających polskie cechy oparta jest na konstatacji, że ta specyfika opiera się na “otwarciu” i czytelności wszelkich zjawisk w życiu społecznym. Nawet jeśli są złe. Proszę to porównać np. ze stosunkiem Rosjan do mordu w Katyniu. Ale też nie odpowiadają mi próby obarczania całej Polski i Polaków odpowiedzialnością za ekscesy jakiejś niereprezentatywnej grupki, zwłaszcza jeśli te próby są czynione przez tych, którzy sami mają dużo więcej na swoim sumieniu.
Różnice zawsze będą. Dobrze, że podobnie widzimy piękno przyrody. Tu się nie różnimy zbytnio. Już z kobietami gorzej, bo one inaczej widzą kolory (to fakt).
Chyba kiedyś wpis na ten temat by trzeba było. A może ktoś się pofatyguje wcześniej?
Pozdrawiam


Panie Krzysztofie!

Myślę, że nie jest problemem ochrona danych osobowych. Problemem jest mieszanie praw osób publicznych i prywatnych. Ponadto chroni się dane osobowe, a paparazzi robią zdjęcia w prywatnych sytuacjach…

Myślę, że schizofrenia takiego działania jest groźna.

Pozdrawiam


Panie Krzysztofie!

Wolność jest dobrem najwyższym dla bardzo nielicznych. Większość ponad wolność ceni sobie bezpieczeństwo i dlatego jest tak łatwo ich wziąć za twarz. A wszyscy deklarują, że wolność jest najważniejsza.

Pozdrawiam


Jerzy Maciejowski

Odnośnie ochrony danych i powiązań.
Mamy do wyboru model społeczny, gdzie porządku pilnuje policja i inne służby. Inwigilują i podsłuchują. Słowem zaczynamy się zbliżać do państwa terroru. Najlepszym przykładem jest tu USA.
I wariant proponowany; Rzeczypospolita, gdzie aparat ucisku był słaby, a porzadku pilnowała ówczesna elita, czyli szlachta – w okresie międzywojennym inteligencja.
Mnie interesują koszty poszczególnych rozwiązań. I kierunki do jakich prowadzą.
Proszę porównać moje wpisy np. Polska nie rządem, a prawem stoi, ale i inne.
Ja nie narzucam, ale staram się pewne zprawy zamarkować.
Temat jest olbrzymi. Jak go przedstawić i wypromować? A ja poza pisaniem po ok. 12 godzin pracuję.
niemniej cieszy mnie przynajmniej, że wzbudza to zainteresowanie.
Pozdrawiam


Ja nie narzucam, ale staram się pewne zprawy zamarkować...

Szanowny Panie Wojtasie – mi to odpowiada. Doszedłem już do takiej blogowej filozoficznej mądrości, że tam, gdzie temat jest chociaż częściowo dla mnie do zaakceptowania, tam komentuję. Unikam natomiast wpisywania się w blogi skrajnie różne od mego systemu wartości, czyli tam, gdzie nie ma najmniejszej szansy na choćby jeden wspólny punkcik porozumienia.

Zdarza mi się też omijać blogi, w których słownictwo mi nie pasuje. Zupełnie nie pasują do blogowania słowa, które i sam używam, ale tylko gdy młotkiem nie trafię w gwóźdź, tylko w palec…

:)


Subskrybuj zawartość