S wynosam

Media donoszą o wydatkach poprzednich włodarzy Warszawy, ponoszonych z miejskich a złotych kart kredytowych na cele reprezentacyjne. Z jednej strony dwadzieścia złociszów na kawę z posłem w kawiarni sejmowej, z drugiej osiemset złotych na kolację z dziennikarzem. I w jednym i drugim przypadku cały szereg procedur, związanych z zapłatą kartą – wydruki, piny, czytniki, wędrówki kelnera. Przy dwudziestozłotowym rachunku też. I to na rzecz ludzi, których zarobki należały do największych w kraju.

Pod koniec osiemdziesiątych lat zaczęły powstawać spółki. Prywatne, czasem z kapitałem zagranicznym. Zaopatrywały wygłodzony rynek i musiały “tworzyć koszta”. W przeciwnym wypadku podatki byłyby wysokie a i przedsiębiorcy pamiętali jeszcze jakie domiary czasami prywaciarze musieli wtedy płacić. Hotel “Mieszko” w wojewódzkim wtedy a bliskim granicy Gorzowie Wielkopolskim, dawał po temu okazję. Kolację można w nim było spożyć albo w ogólnej sali, gdzie jednak wieczorem był dancing (czytać fonetycznie) albo w salce obok.

W głównej sali przewalały się pieniądze nowobogackich z przemytu. Wozili do Berlina Zachodniego papierosy, jajeczka na twardo, szyneczkę własnego wyrobu i inne takie specjały, czasem rosyjski sprzęt fotograficzny, oferowane bądź to przechodniom na “Kudamie” bądź stałym odbiorcom. Z powrotem jechało “siano” – waluta i kasety do “widjo”, pornograficzne. To wszystko owocowało szampańską zabawą. Pamiętam uczestniczkę, wyschniętą na wiór damę, na oko między trzydziestką a sześćdziesiątką, odzianą w przyduże dżinsy z żółtymi szelkami zdobnymi czarnym, gotyckim napisem “Paradise”.

W małej salce przedsiębiorcy “robili koszta“. Na ogół niewielcy, korpulentni, odziani swobodnie acz elegancko, na miarę okolicznych miejscowości. Zawsze mieli miniaturową aktówkę, którą wiertacze nazywali pedałówą. Towarzyszyły im damy. Na ogół niezbyt gustownie dobrane ich stroje śmiało odsłaniały wielce atrakcyjnie rozmieszczone krągłości. Modne były wśród nich, także zimą, plażowe okulary przeciwsłoneczne zatknięte we włosy.

Głównym problemem biednego przemysłowcy było tam uzyskanie rachunku od kelnera, niezbyt chętnego do zdobywania pieczątek na zapleczu. Płacili złotówkami a na głównej sali było siano. Garściami. To co im taki detalista. Który w dodatku nieswoim płaci. Za konsumpcję. Żeby adres był dobrze napisany. A damy też by chętnie potańczyły. Sponsorzy dewizowi też by koszta ponieśli. Nie mogli więc przemysłowcy za kelnerami biegać. Interesu pilnować było trzeba. Trudny był los “bizmesmana“. Szczególnie, jak żądał aby niedopite wino i pozostałe ciasteczka zapakować – dla dzieci może?

Mój kolega z roku opowiadał, jak w pięćdziesiątych latach na wycieczkę do ZSRR wyjechawszy, został tam wręcz odarty z ortalionowego płaszcza. W zamian dostał cały worek “rubiej“. W knajpie, najwytworniejszej w mieście, jako bogacz zamówił szaszłyk “ s agniom”. S wynosam toże ? – spytał kelner. Tak toczna – odpowiedział ciekaw skutku Olej. Po jakimś czasie zgasło światło, orkiestra zagrała wrzaskliwą fanfarę i na olejowy stolik wjechał płonący półmisek. Poszło na to kilka przygarści “rubiej” dodatkowo ale ten wynos. Olej bez żalu zapłacił pieniędzmi, które zresztą łatwo przyszły.

Nie wiem, dlaczego mi się tak skojarzyło.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Bo to się już

ne vrati.
Czytać oczywiście, fonetycznie.
Igła


Igła

Wraca w innej formie. Uporczywie. Szczególnie tam, gdzie lud pracujący miast i wsi spija szampana ustami swych przedstawicieli.


Im większa szyszka tym większy syf

Wiem, bo tuz po studiach zakotwiczyłem za barem i ganiałem z wódką i takimi tam ogórami do jaśnie państwa waadzy. Im wyższy stołek tym głosniejsza gawiedź, tym większy rachunek i pewnik, że z napiwku nici. Był też jeden dość cichy pan. Telewizyjna gęba, ale zupełnie inny od nalanych twarzy z niedopiętymi spodniami. Czuć było klasę. Taki skromny, a potem został marszałkiem

Cytuję:
“dama na oko między trzydziestką a sześćdziesiątką”
znakomite.


Sajonara

To jednak nieźle, kiedy szczyty osiągają ludzie kulturalni.
Miejmy nadzieję, że tak pozostanie.


no osiagają

ale gdy chcą być wierni sobie to się później w windzie z całą nową partią mieszczą.
Królują rozdarci


Sajonara

Polityka, to nie tylko mądrość ale także umiejętność kreowania popleczników. U nas najłatwiej o nich wtedy, kiedy się wskazuje wrogów. Jesteśmy jeszcze na jaskoniowym etapie politycznego rozwoju. Szybko trzeba jadnak będzie zacząć wskazywać rozwiązania i wtedy troglodyci znajdą się w mniejszości. Ostatnie wybory napawają optymizmem.


Subskrybuj zawartość