Koniec złudzeń

Ten tekst powstał 8 stycznia 2006, na fali afery Wielgusa. Traktuje jednak naprawdę o sprawie znacznie od tej aferki istotniejszej. O polskiej prawicowej rewolucji. Tej samej, o której półtora roku później usłyszałem z ust Rokity w klubie Societe. On zauważył jako iskrę zapalną jedynie aferę Rywina. Ja myślę, że niebagatelne były i inne okoliczności. Rokita mówił, że czas ten ozdrowieńczy przeciąg skończyć, nim się rozchorujemy. Ja już wcześniej oceniłem, że rewolucja się wypaliła. Nie przewidziałem, że dziennikarze i politycy mogą zrobić jeszcze większy cyrk i przez pełne dwa lata fundować nam wileką “Aferę Kaczyńskich”... Główne tezy pozostają jednak aktualne. Pointa również: rewolucję czas kończyć.
PS.Tekst wysłałem do Rzeczpospolitej, ale taka kobyła nie nadaje się do działu Listy, a do publikacji w Opiniach trzeba mieć nazwisko.
Więc to premiera.
[dop.17.10.2008: wyjmuję z archiwum na wniosek Maksa]

Afera wokół abp Wielgusa jest z pewnością wydarzeniem przełomowym. Znaczenie dla polskiego Kościoła, dla hierarchii, ale i dla całego Kościoła katolickiego jest doniosłe. Mnie chodzi jednak o aspekt inny: widzę tą wielką aferę medialną — na skalę Watergate — jako cezurę historyczną. Mam wrażenie — może błędne, czas pokaże — że sprawa ta kończy epokę pionierską IVRP. Nie przepadam za tym terminem zrodzonym z marketingu politycznego, ale faktycznie Polska obecna, a zwłaszcza rysująca się mgliście Polska przyszłości różni się kategorycznie od tego, w czym żyliśmy przez ostatnich kilkanaście lat, a co zwaliśmy IIIRP.

Zawód IIIRP był (wciąż jeszcze jest) ogromny. Impulsem negatywnym do zmian, kroplą, która przelała czarę goryczy, sprawiła, że pomyśleliśmy „tak dalej być nie może” była afera Rywina. Poprawiona Dochnalem, Sobotką, Pęczakiem i kto tam jeszcze był pod ręką, wywołała powszechny gniew wobec bezprawia władzy. Impulsem pozytywnym — który natchnął nas nadzieją w miejsce zgorzknienia, wiarą, że są jeszcze wartości, którym warto poświęcić życie, i że wartości te nie muszą być wstydliwie pomijane w sferze publicznej — były wielkie rekolekcje narodowe przy śmierci Jana Pawła II.
To wydarzenie jest szczególnie ważne, ono moim zdaniem stanowi początek przełomu. Oto okazało się, że świat, w którym wstyd się przyznać do wartości, do religii, do uczciwości; świat, w którym nie ma miejsca na cnotę — pełen jest ludzi, którzy jak my, głęboko przeżywają śmierć świętego. Tłumy wyszły na ulice by modlić się, zapalić znicz, oddać cześć prorokowi naszych czasów. Wzbudziło to w narodzie nadzieje na zamiany, których — jak mi się zdaje — oczekiwaliśmy z trzech stron, z trzech platform społecznych. Te trzy to państwo, Kościół, media.

Naprawa państwa — szybka i radykalna — miała nastąpić na drodze politycznej. To dzięki tej wierze w moralne podstawy polityki PiS dogonił i ostatecznie pokonał PO — partię bardziej technokratyczną. Szybko nadzieje te uległy bolesnej weryfikacji. Owszem, bracia Kaczyńscy realizują własny projekt polityczny, zmieniają państwo — ale spuśćmy zasłonę miłosierdzia na etyczne aspekty ich działań. Pisać hadko. Państwo miało być „przezroczyste”, praworządne. Tymczasem wciąż odgrywa się dla ludu teatr w świetle kamer, a prawdziwa polityka to jakieś mroczne zakulisowe gry, pociąganie sznurków, żeby nie wspomnieć o buldogach pod dywanem.
Kościół — depozytariusz wartości i wiary, jednoczący Polaków — miał zapewnić duchowe przywództwo i moralne wsparcie. Oczekiwano charyzmatycznego wodza, na miarę Wyszyńskiego, na miarę Jana Pawła II. Stąd cyrk wokół abp Dziwisza (niektórzy zawiedli się — spodziewali się wcielonego Wojtyły?), stąd tak wielkie oczekiwania wobec „nowego prymasa.” Mało kto dopuszcza myśl, że czas wodzów w Kościele polskim minął.
Media — pełne szlachetnych, wrażliwych i ideowych dziennikarzy, miały demaskować aferzystów, złodziei i agentów, wspomagać państwo w zaprowadzaniu sprawiedliwości i prawa, uzupełniać Kościół w głoszeniu prawdy. Miały też z wrażliwością mówić o sprawach ważnych dla Polaków — jak po śmierci papieża. Szybko jednak okazało się, że ściganie afer bardziej przypomina polowanie z nagonką, a nie szukanie prawdy (słynny artykuł o Herbrcie we Wprost). Wrażliwość po wypadku w Halembie przypominała raczej wynajęte płaczki niż bliskich. Termin hiena pasuje do niejednego autora publikacji (jak choćby „twórcy” czołówki Faktu „Biskup-kapuś”).

Tak jak afery wokół Samoobrony i LPR, kolejne zmiany rządu i koalicje, a zwłaszcza rozwód PO z PiS rozwiały naiwne złudzenia co do polityki, tak sprawa Wielgusa dotyka Kościoła i mediów.
W Kościele konsekwencje są poważne. Uwidocznił się jaskrawo rozłam między skupionymi wokół Rydzyka tradycjonalistami, widzącymi Kościół jako masę wiernych prowadzonych przez niemal arystokratyczne struktury kleru a pozostałymi, także podzielonymi środowiskami. Autorytet episkopatu zastał poważnie nadłamany. Zgorszenie jest powszechne — nie tyle faktami współpracy księży z komuną, co póbami zatarcia tego dla jednych, a próbami demaskowania dla drugich. Widać też, że wiara jest słaba. Kler zajmuje się karierą i polityką, wierni są zateizowani, lub nierzadko sfanatyzowani.
Media, na koniec, w tej aferze odniosły pyrrusowe zwycięstwo. Spektakl był przedni — napięcie rosło, kolejne tytuły publikujące dowody w sprawie wyprzedawano na pniu, w końcu nastąpił wymarzony dla każdego reżysera spektakularny finał. Dziennikarze są dumni — szlachetnie obronili prawdę przed zakusami korporacji kleru, doprowadzili do obalenia biskupa… Jednak kurz opada i widać coraz wyraźniej, że nie jest tak ładnie. Dziennikarze podzielili się bardziej niż kiedykolwiek dotąd, obrzucając wzajem błotem jak politycy. Podkopali swoją wiarygodność. Przede wszystkim jednak, po raz kolejny, ale bardziej jaskrawo niż dotąd wyszło, że mediom nie zależy na prawdzie, lecz na niusach. Że o ten spektakl chodzi właśnie. Ofiary się nie liczą.

Cóż, rodacy — utopie nie istnieją. Czeka nas mozolny trud budowania realnej rzeczywistości nowej Polski. Polityka będzie pełna podstępnych chwytów, nieczystych zagrywek, a politykom zależeć będzie na własnej karierze bardziej niż na Polsce. Kościół będzie musiał stanąć twarzą w twarz z wyzwaniami współczesności: przedstawić ofertę zagubionym tradycjonalistom, ale otworzyć się na różnorodność świeckich środowisk. Nade wszystko jednak trzeba postawić ewangelizację, nie władzę, na pierwszym miejscu. Media zaś spadną z piedestału autorytetu i nadziei narodu do roli im właściwej — wędrownego dziada, którego czasem się z ciekawości posłucha, czasem psami poszczuje.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Odysie

Ciekawy tekst.
I dlatego do polecanych nie idzie.
Tam na razie witamy nowo przybyłych.
A pan to od wczoraj, stary textowicz jest.
:)

Igła – Kozak wolny


Cóś w tym jest co Pan pisze,

Panie Odysie.
Zmęczony jestem, to mi głupoty do głowy przychodzą i asocjację miałem, wedle której ostatnie dwa lata mi się skojarzyły z Październikiem (wedle proporcji) i mi wyszło, że teraz będzie małą stabilizacja.
Bo ja za początek małej stabilizacji mam wizytę Gomółki w Moskwie, gdzie omawiał status wojsk sowieckich w Polsce. Koleją jechał, a na całej trasie tłumy go pozdrawiały, jako restauratora suwerenności. Ciekawe, że po tej wizycie już o suwerenności raczej nie wspominano.

I jeszcze jedna uwaga.
Polskie rewolucje są mało krwawe i za mało mają fajerwerków. Normalnie jak się wygrywa, to się zabija zdrajców stanu (to jest figura retoryczna, bo prywatnie nie popieram kary głównej) i robi imprezę. Z wyszynkiem i pannami (dla Pań – z funkcjonalnym ekwiwalentem panien) Potem się leczy kaca. Ładnie kiedyś ujął sir Ralf Dahrendorf.
A u nas nawet jak ktoś wygra, to do roboty zagania i imprezy na świeżym powietrzu kasuje. W efekcie pijemy w domu i też mamy kaca, ale bez wcześniejszej zabawy.
To i nie dziwota, że naród wybrał sobie teraz imprezowanie, bez rewolucji. Ja mu nawet tego za złe nie mam, temu narodowi…


Panie Igło

Pańskie zaciekawienie to dla mnie zaszczyt.
Jak również awans do starszaków ;)

odys: W drodze


yayco

Ech, trochę stabilizacji by się przydało. Ale tej alegorii z podróżą do Moskwy nie qmam… Czyżbym przeoczył coś w sprawach zagranicznych? Możem naiwny, ale jednak zdaje mi się, że dzisiaj Polska ma – lepszych czy gorszych, ale jednak – partnerów i sojuszników, i nikt nie jeździ do obcych stolic po wskazówki…

Co do rewolucji i wielkiej imprezy. Tak, mi też troszkę brak tego normalnego zwycięstwa nad komuną, z łukiem tryumfalnym i defiladą zwycięzców, z wielką ucztą i ochotniczą rozbiórką warszawskiego dzieła bratnego architekta Lwa Rudniewa. Pewnie dlatego też jest ta “dogrywka” z ostatnich dwu lat. Choć jak się okazuje, po latach się nie da. Ale jednak nam w historii nie brak i bardziej krwawych i mniej udanych rewolucji. I jak sobie pomyślę, że i tak mogło być, to jednak dziękuję za to co jest.

odys: W drodze


Panie Odysie,

to była jedynie asocjacja, nie alegoria.


Subskrybuj zawartość