Strategia dla Polski - część trzecia - realizacja - kraj

Chcę dla Polaków wolności. Chcę, żeby Polacy za swoje decyzje i czyny, przynajmniej te poważniejsze, byli odpowiedzialni. Chcę, żeby taka rzeczywistość trwała w Polsce bez przeszkód – chcę niepodległości.

Do realizacji tych celów potrzebuję pomocy państwa – państwa kierującego się określonymi zasadami, państwa określonego kształtu i jakości. I tylko jego.

Gdybym pragnął dla wszystkich Polaków bogactwa, szczęścia, wykształcenia – byłoby dużo trudniej. Potrzebowałbym zaangażowania ogromnej ilości ludzi dobrej woli, rozmaitych stowarzyszeń i organizacji (które w warunkach państwa Wolności i Odpowiedzialności wytworzą się same – to jedna z implikacji). I nigdy nie doścignąłbym celu, i nigdy nie mógłbym zatrzymać się w pogoni za nim. Złoto czy wiedzę trzeba stale pomnażać, żeby pozostać na tym samym poziomie majętności czy obycia w świecie i jego problemach. Wolność korozji nie ulega. Raz uzyskanej nie trzeba jej poszerzać. Trzeba ją tylko chronić. Do tego wystarcza nam państwo.

Kto stoi na przeszkodzie realizacji tych celów? Paradoksalnie – także państwo. Państwo nasze – i państwa ościenne. Państwa ościenne, bo jeśli akurat nie próbują uzależnić od siebie Polski politycznie, energetycznie czy ideologicznie, to nie mają nic przeciwko wplątywaniu jej w przedsięwzięcia które Jej interesom nie służą – ich interesom za to jak najbardziej. Państwo polskie, ponieważ jest strażnikiem prawa, które wolności, godności i własności w znacznym stopniu nas pozbawia, a z odpowiedzialności częstokroć nas zwalnia.

Drogą realizacji moich celów jest więc objęcie władzy w Polsce, tak by przekształcić ją w coś możliwie najbardziej zbliżonego do państwa mojego modelu, i wybicie się na autentyczną i niczym nie zagrożoną niepodległość.

Pisząc o objęciu władzy nie mam oczywiście na myśli objęcia władzy przez Zetora, tylko przez ludzi chcących realizować te samą, wspólną wizję.

No, truizmom stało się zadość. Musiały zostać powiedziane, bo „ścinanie zakrętów” nie jest zbyt pożądane w tym szkicu. Jednakowoż przepraszam za nie ;)

Zanim zajmiemy się celami polityki międzynarodowej, omówimy kwestie reformy wewnętrznej i jej umożliwienia. Jestem świadomy, że obu strategii nie da się rozdzielić i że muszą być one realizowane równocześnie, z uwzględnieniem siebie nawzajem. Gwoli klarowności obrazu przedstawię je jednak oddzielnie, a zsyntetyzuję dopiero potem.

Budżet Polski wyglądał w 2007 roku tak (w załączniku).

Dwieście osiemdziesiąt miliardów złotych. Z tego na podstawowe funkcje państwa – te, których efektywnego wypełniania potrzeba dla realizacji celów (bezpieczeństwo i infrastruktur publiczna oraz obronność) – trzydzieści miliardów złotych. Plus dwadzieścia miliardów na administrację – acz nie tylko, i nie głównie, wojskową, sądowniczą i dyplomatyczną. Reszta tych pieniędzy – jakieś osiemdziesiąt procent – idzie więc na rzeczy, którymi państwo wedle wizji nie tylko zajmować się nie musi, ale którymi zajmować mu się nie wolno. Na działalność szkodliwą, ba, przestępczą (no chyba ze ktoś udowodni, że wtrącanie się państwa w gospodarkę pomaga lub ze ochrona zdrowia czy edukacja nie są gałęziami gospodarki lub że szkodzenie gospodarce nie jest działalnością przestępczą).

Wygląda na to, ze jeśli udałoby się odchudzić państwo, oddłużyć je i wycofać jego macki z terenów, na których jest zbędne, stać nas będzie na pięć razy większą armie, policję, pięć razy więcej sędziów … A to przy założeniu, ze efektywności wydawania pieniędzy nie da się poprawić, i że wycofanie się macek państwa nie uwolni gospodarki.

Redukując wydatki państwa do wydatków na budżety sześciu resortów – Obrony, Spraw Wewnętrznych, Spraw Zewnętrznych, Infrastruktury, Finansów i Środowiska – nie tylko zrealizujemy cele takie jak wolność gospodarcza, ale także zwiększymy zdolność państwa do zapewnienia nam bezpieczeństwa i wybicia się na pełna niepodległość.

Tu zaczynają się schody.

Bo takie odchudzenie, chociaż na dłuższą dobre dla Polski i każdego z osobna Polaka, całkowicie zmieniłoby rzeczywistość naszego kraju. Byłoby politycznym, społecznym i gospodarczym trzęsieniem ziemi. Byłoby zmianą tak fundamentalną, że praktycznie każdy musiałby przyjąć ją z lękiem i niepewnością. No i wreszcie zmiana taka uderzałaby w praktycznie wszystkich, którzy uwikłani są w rozdęte państwo. Setki tysięcy urzędników, tracących władzę, posady i korupcyjne żerowiska – plus ich rodziny. Pracownicy państwowych przedsiębiorstw – nagle poddani wymaganiom uczciwej konkurencji, i ich rodziny. Nauczyciele, częstokroć w najbardziej fachowy sposób przekazujący wiedzę w najbardziej oczywisty sposób niepotrzebną do szczęścia nikomu poza garstką osób – i ich rodziny. Ordynatorzy, udzielni książęta na państwowych szpitalach – i ich rodziny. Żule, przepijający zasiłki – i ich rodziny, którym państwo daje alibi na wypadek śmierci krewnego, którego nie próbowały wyciągnąć z biedy i nałogu. Fałszywi renciści – i ich rodziny. Pracownicy ZUS – i ich rodziny. Nadto wszyscy, od których państwo, ten najmniej wymagający (częstokroć za posmarowaniem) i najpewniejszy klient kupuje cokolwiek – i ich rodziny.

Wszyscy pracownicy, którym przyszłoby odebrać absurdalne uprawnienia, poddać wycenie rynku i zasadom umów. Wszyscy studenci filozofii, którzy nie znalazłszy sponsorów w przyszłych pracodawcach, musieliby zapłacić za swoje podróże intelektualne z własnej kieszeni. Wszyscy chorzy na rzadkie choroby, zmuszeni postawić życie na kartę ofiarności współparafian, sąsiadów, bliźnich – i ich zdesperowane, zapłakane rodziny, którymi od pierwszych sekund zaczynają epatować media.

Wygląda więc na to, że jeśli ktoś chciałby obciąć wydatki, musiałby znieść demokrację. Niewykonalne i niezbyt pożądane …

Wygląda na to, że trzeba zmienić sytuację, ludzi i demokrację – na bardziej bezpośrednią.

Ludzie nie zagłosują na mój program z dwóch prostych powodów – bona krótką metę im się to nie opłaca, i bo na dłuższą metę nie potrafią/nie chce im się planować.

Należy więc ludzi do tego planu przekonać, wytłumaczyć im szczegóły, sprawić, by zamiast (tak jak teraz) obłąkańczą wizją anarchisty-szaleńca wydał im się tym, czym jest w rzeczywistości – racjonalną strategią dla pięknej przyszłości. Należy sprawić, by wprowadzenie tego planu stało się dla nich opłacalne także na krótką metę. I należy dać ludziom możliwość realnego wpływu na politykę – uczynić demokrację jak najbardziej bezpośrednią, pokazać prostą zależność między postawieniem krzyżyka przy nazwisku pana X a ilością pieniędzy w portfelu, jakością dróg i kształtem przepisów. Te zależność musi uwypuklać sam system głosowania.

Jak przekonać ludzi? Dała przykład sinistra parte, czyli dobrze nam znana lewica. Przez wyraziste postacie medialne. Przez ludzi powszechnie szanowanych. Przez artystów. Przez celebrytów. Przez rodziny, wspólnoty. Przez pracę organiczną.
Ile trwał marsz lewicy ku władzy nad umysłami, ku rządowi dusz? Ile dzieli Rousseau od dzisiejszych ekologów (że już Pol Pota odpuszczę …)? Setki lat mrówczej pracy wielu ludzi, którzy nie robili nic niezwyczajnego – po prostu wdychali prawicowy smog dziewiętnastego wieku i wydychali lewicę. Nie olbrzymy. Drzewa. Kiedyś kilka wykrzywionych sosenek. Dzisiaj prastara, pankontynentalna puszcza.

Jest się czego uczyć od lewicy, jest. Do pięt im nie dorastamy, jeśli chodzi o zdobywanie władzy.

Kup książkę Dukaja – i pożycz, albo lepiej, kup na święta. Jeśli umiesz pisać – pisz. I nie manifesty, nie apele! Nie powieści z kluczem! Pisz co Ci serce dyktuje, pisz o honorze i prawdzie, pisz o dobru i złu, pisz o odwadze i tchórzostwie. Pisz najlepiej jak umiesz. Niech ani razu nie padnie słowo prawica czy wyrażenie podatek liniowy. Niech ludzie zasypiają pod powiekami ze światem Twoich marzeń, światem który kochasz, światem którym chcesz się podzielić.
Po latach znajdą jego skrótowy opis na ulotce. I zagłosują.

Jeśli jesteś filmowcem, zrób to samo. Albo malarzem. Albo muzykiem. Zaśpiewaj ludziom takie „Forty to one” – i zobaczysz, jak bardzo tego potrzebowali.
Jeśli masz dzieci – dobrze je wychowaj. Jeśli Twój brat ma dzieci – kup im na święta „Korea – Lost Conflict” albo coś o Wietnamie, niech postrzelają do tych, co trzeba, zamiast ganiać Murzynem i okradać ludzi w GTA. Jeśli ktoś uważa Cię za mądrą osobę, której warto posłuchać – opowiedz mu o przyczynach kryzysu finansowego – prostą wersję, którą zrozumie, w przeciwieństwie do medialnego zamydlania oczu potokiem dziwnych słów. Poczuje się mądry – i powtórzy znajomym, żeby wyjść na mędrca. Tak rodzą się przekonania.

A przede wszystkim – rośnij. Jeśli jesteś matematykiem, zdobądź Nobla. Jeśli żołnierzem, Virtuti Militarii. Jeśli sprzedajesz ogórki – sprzedawaj jak najlepsze i zarabiaj jak najwięcej. Zasponsorujesz spotkanie wyborców z Noblista i Bohaterem – czy ich wygwiżdżą?

To jest rewolucja ducha – ta musi się dokonać na poziomie ludzi. Póki przewrót umysłowy nie dojdzie do skutku, nie wypali rewolucja w państwie. Postawmy więc na ewolucję.

Obciąć wydatków za bardzo się nie da, póki wystarczającej liczbie ludzi nie będzie się to opłacało. Ale przecież istnieją także nonfiscal barriers – tu mamy pole do popisu. Skoro urzędy podatkowe muszą zdzierać skórę, zlikwidujmy uznaniowość i wprowadźmy taką samą wykładnie przepisów dla całej Polski – przewidywalność jest przecież ceniona przez przedsiębiorców. Zmniejszmy liczbę inspekcji, które można nasłać na firmę i tym samym sparaliżować jej pracę na czas nieokreślony. Skończmy z idiotycznym podziałem na grunta rolne i inne – i pozwólmy działać rynkowi, zamiast trudzić ludzi odralnianiem ziemi i stwarzać pole dla zachowań korupcyjnych. Pomagając gospodarce, pomagamy rosnąć liczbie przedsiębiorców i ludzi zamożnych – naszych naturalnych wyborców i sponsorów.

I trzecie – ordynacja i sposób rządzenia. Na początek JOW-y. Kontakt ludzi z ich przedstawicielami, kontakt realny, relacje na poziomie załatw-bo-wylecisz. Przenoszenie władzy na szczebel lokalny, na którym łatwiej wygrać, uczyć demokracji, tłumaczyć na przykładach i te przykłady kreować. Docelowo – dla wszystkich równy podatek pogłówny, ściągany raz po roku zaraz po uchwaleniu budżetu. Tak by każdy odczuwał korelację pomiędzy stanem portfela a działaniami swojego posła. Niech ktoś spróbuje uchwalić jakiś bailout albo przywileje socjalne dla jakieś grupy w takich warunkach – kiedy ludzie będą wiedzieli, że da nie państwo ileś trudnych do wyobrażenia milionów milionów, tylko każdy po realnej stówie.

Niech każdy Polak, kiedy przyjdzie mu przy urnie decydować o prawach pracowniczych, czuje się pracodawcą i klientem – nie pracownikiem. Kiedy przyjdzie do bezpieczeństwa i uprawnień policji – niech czuje się facetem z bronią i panem na swojej ziemi, a nie ofiarą szukająca wsparcia. Kiedy przyjdzie decydować o podwyżce akcyzy, niech czuje się nie beneficjentem zasiłku – tylko koneserem wina.

Koneser – to brzmi dumnie. Gość na zasiłku nie.

Tu mamy implikację – wyrósłby naród ludzi głowy noszących wysoko. Ale do implikacji przejdziemy po części o polityce zagranicznej.

Średnia ocena
(głosy: 0)
ZałącznikRozmiar
budzetpolski2007a.gif9.55 KB

komentarze

Zetorze,

ponieważ co niektórzy nawet na TXT przymierzają się do spisania swoich wizji i pomysłów, marzeń itd. mam taką sugestię, żeby każdy, kto podejmuje temat, na końcu każdej notki dawał linki do polecanych przez siebie tekstów innych blogerów. Plus oczywiście linkowanie do własnych tekstów z serii, żeby nie trzeba było tego ręcznie szukać na blogu.

W ten sposób może powstać taki spis treści debaty, tworzony przez samych piszących, ponad granicami i bez kontroli adminów czy koordynatorów.

Mam na myśli niekoniecznie spis wszystkiego, ale raczej wybranych/polecanych przez autora.

Co myślisz?

Pozdrawiam.


Edukacja

Podstawowa edukacja nie może być gałęzią gospodarki. jest to zdobycz cywilizacyjna pozwalająca utrzymać jedność społeczeństwa. Prywatyzując szkolnictwo zatomizujesz społeczeństwo, biedotę wpędzisz do getta, która wobec braku alternatywy wyjdzie na ulicę i przewagą liczebną oraz determinacją życiową wyrżnie takich jak ty, którzy widzą działanie oświaty na wolnorynkowych zasadach.

Zarabiać można, a nawet trzeba na edukacji ponadpodstawowej.


Adamie

Miki linkuje teksty z całego netu na blogu inicjatywa.salon24.pl. Dam mu znac zalinkuje każdy z Tekstowiska.

A co do tekstów bratnich – tak naprawdę to nie mam zbyt wiele czasu na czytanie, w pracach innych rozeznam sie, jak wszyscy skończymy i przyjdzie pora syntezy. Zresztą wiele osób marudzi i się leni. Sam Nicpoń chory leży. Łazarz – inicjator – nie naskrobał jeszcze nic. Major – główny reprezentant lewitów – też nic.

@ Piotr Saj – ano getta mogłyby się wytworzyc. Jakby ludzie przestali byc ludźmi (co nawet możliwe) a rynek rynkiem (niemożliwe).

Powiedzmy że Rysiek z klubu nie ma pieniędzy, żeby jego ósemka dzieci uczyła sie abecadła. Zanim Rysiek przyjdzie na trening, trener robi zbiórkę. Tak dycha każdy, chłopaki. Za trenerem idzie pan Grzegorz i notuje sobie, kto nie dał. I traktuje tych ludzi na walkach jak na ulicy.

Następnym razem dają już wszyscy.

Loterie na dzieciaki robi rada miejska.

Zbiórkę robi parafia.

Trzeciaka kochanka wielkeigo biznesmena Koziodupca ma miękkie serce i Koziodupiec też daje coś niecoś.

Oczywiście wyżej opisany model może funkcjonowac tylko w dostatnim i raczej rozwinietym społeczeństwie – ale do tego dążymy.

Po drodze – działa rynek.

W epoce miliona robotów zapotzrebowanie na żywe widlaki gwałtownie maleje. Ludzie dążą ku całkowitemu zaniechaniu prostej pracy fizycznej. Podstawowego wykształcenia, obycia i wiedzy wymaga nawet praca dyskotekowego ochroniarza.

Dlatego w interesie żadnego przedsiębiorcy nie leży istnienie ludzi bez podstawowego wykształcenia.

Były szkółki przy kościłach, byłby przy gildiach, korporacjach, a odpracujesz jako goniec albo weźmiesz u nas kredyt.

Zreszta – moja matka jest nauczycielką, znam realia płacowe. Z prostych wyliczeń wychodzi mi, że za jakieś dwie stówy w miesiacu spokojnie mógłby dzieciak miec pię matematyk polskich lekcji przyrody i informatyki w tygodniu – i utrzymany zostałby poziom płac nauczycieli. I kolejne dwadzieścia godzin na przykład na roznoszenie ulotek.

A pensje rodziców to teraz ich pensje brutto. Nie stac ich? Jesli jak ogromna większosc ludzi mają góra troje dzieci?

Ogólne koszta szkolnictwa modelu prywatnego to dzisiejsze koszta minus utrzymanie MEN. Czyli mniej.

Oczywiście – dziś bogaty dotuje dzieci biednego.

A biedny płaci za bailouty bogatego, jego urojenia o złych fabrykach powodujacych ocieplenie klimatu, raje podatkowe itd.

Zlikwidujmy dzisiejszy socjalizm-korporacjonizm, a zobaczymy, czy ta cała biedota, za którą różni manipulatorzy tak sie ujmują, nie okaże sie fajnie porsperująca klasę średnią – jeśli tylko zdejmie sie jej z piersi państwowe glany.

Pozdrawiam


Zetorze,

to faktycznie nie jesteś na bieżąco.

Major napisał jakoś parę godzin temu, o ile wiem. Mało tego, on postuluje karabin dla każdego i takie inne, niezbyt lewackie pomysły.

Z tym linkowaniem nie zrozumieliśmy się. Uważam że centralny spis treści w jednym miejscu jest błędem.

Linkować, a zwłaszcza polecać powinni się nawzajem sami blogerzy, niezależnie od tego gdzie piszą, a całość, jeśli będzie miała swoją masę, powinna utworzyć niezależną od wszystkich blogowisk “ekumeniczną” stronę inicjatywy. No ale to tylko moja sugestia.


To dobrze że Major napisał

Ale dziś juz nie zajrzę z późno.

A na Salonie jest ekumenicznie – teksty są z blogspotu, kontrowersji, tylko Tekstowisko jakoś niereprezentowane …


Zetor

Powiedzmy że Rysiek z klubu nie ma pieniędzy, żeby jego ósemka dzieci uczyła sie abecadła. Zanim Rysiek przyjdzie na trening, trener robi zbiórkę. Tak dycha każdy, chłopaki. Za trenerem idzie pan Grzegorz i notuje sobie, kto nie dał. I traktuje tych ludzi na walkach jak na ulicy.

Nie widzę specjalnej różnicy między tym co jest teraz. Teraz też robisz zrzutke na dzieci Ryśka i pan Grzegorz pilnuje, żebyś tą zrzutkę robił.

Jestem za minimalizacją administracji (usunąć kuratoria), oddanie szkół we władanie rodziców (niech oni bezpośrednio zarządzają szkołami) Rozdział kasy jak dzisiaj. System podobny do bonu oświatowego, tyle, ze teraz kasa przypadająca na jednego ucznia przejadana jest przez masę pośredników. Niech ta kasa przeliczana na jednego łebka trafia bezpośrednio do danej szkoły i niech rodzice realnie gospodarują tymi pieniędzmi.


@ Piotr Saj

Dzisiaj tak nie ma. Pan Grzesiu nie czuje konieczności, skoro jest opieka społeczna.

Co do Twoich propozycji zgoda. Najpierw wprowadźmy Twój model, zostawmy go na parę lat, przyzwyczajmy ludzi. I tak w każdej dziedzinie. Niech sie społeczeństwo przez ten czas wzbogaci i wzmocni moralnie, przygotuje na nastepny skok – ku wększem,u liberalizmowi.

Bo nie chodzi o przemianbę gwałtowną, ale trwałą.


Subskrybuj zawartość