Autostopem przez Azje - bo mam już osiem lat

Romek ma trzydziestkę, Jonasz – 10 lat. Podróż autostopem ze Szczecina do Lhasy zajęła im dwa miesiące. Do Japonii – trzy. Na miesięczny Tour de France zabrali pięć euro, ale przywieźli z powrotem. „Wymyśliłem to, bo to bardzo oszczędny sposób na wakacje” – mówi Romek. „No i nic nie zbliża bardziej, niż tygodniowy pobyt w tureckim więzieniu”. W ruskim zresztą też siedzieli. Na Sachalinie – egzotyka musi być.
Zaczęli, kiedy Jonasz miał sześć lat. Skromnie. Przeszli piechotą na Hel, sypiając pod łódkami ratowników. „To nie to co rybackie – schludne, nie śmierdzą rybą”. Wtedy narodził się pomysł na finansowanie podróży. „Napisaliśmy po prostu, że zbieramy na dojście na Hel. Jonasz najkoszmarniejszymi kulfonami dopisał, że na lody też.” Wkrótce mieli już za co jeść. Potem zaczęli sprzedawać swoje rysunki. „Najlepiej było w Lhasie” – opowiada Romek – „Rozłożyliśmy się na bardzo krótko, baliśmy się policji, mogliby nas zwinąć. Tybetańczycy ruszyli za nami i nie mogąc się opędzić od chętnych, musieliśmy zostać.” Problemy? „Tylko w Mongolii. Tamtejsza waluta ma bardzo małą wartość i musieliśmy zbierać do kartonu, żeby pomieścić te wszystkie banknoty. Sumę potrzebną na śniadanie odliczaliśmy do późna w nocy.
Potem była Francja. I Szkocja. „Kilkulatek jest za mały na autostop do Indii – jedźcie sobie do Rosji”. Nic, nawet żona i brak funduszy, nie mogło ich powstrzymać przed tą wyprawą. „Na co dzień zajmuję się wyszukiwaniem i promocją niepełnosprawnych twórców – nigdy nie wiesz ilu Nikiforów czeka na odkrycie” – odpowiada Romek, zapytany o życie zawodowe. „Jest to jednak bardziej praca społeczna niż zarobkowa – na żadne biuro podróży nigdy nie byłoby nas stać. Na szczęście na niczym nie można zajechać tak daleko, jak na ludzkiej życzliwości.”
Jak wybrać cel podróży? Czemu Indie? „Cóż, Jonasz chciał dotknąć słonia a ja miałem ochotę zjeść coś dobrego” komentuje własną decyzję fan indyjskiej kuchni.
Swoboda i zupełny luz w każdej sytuacji to zresztą ich znak firmowy. Kiedy w Katmandu jego ojciec leżał nieprzytomny z gorączki, Jonasz zgubił wszystkie pieniądze jakie mieli. „Kiedy choróbsko na chwilę mnie odpuściło, posłałem go, żeby szukał tego portfela. Wrócił po półgodzinie, cały uszczęśliwiony. Znalazłeś? Nie, ale uświadomiłem sobie, że pierwszy raz zgubiłem aż tyle”. Parę lat temu ich rodzinę spotkał szereg nieszczęść. Na pytanie Jonasza „jak spędzimy wakacje?” Romek odparł, ze na pewno w depresji. „Skończyło się tak, że pojechaliśmy nad Morze Martwe”.
Kontakty z ludźmi? „Raz jeden Francuz wiózł nas przez Mongolię. Patrzę – jurta, mówię, że wysiadamy. Pomyślałem, ze spać w jurcie jest fajnie. Jest. Jej mieszkańcy gościli nas trzy dni, uczyli Jonasza jeździć konno. Strasznie się polubiliśmy, chociaż rozmowy przebiegały tylko na migi. Wieźliśmy ze sobą dinozaura z pluszu, żeby go zakopać na Gobi i wywołać sensacje archeologiczną. Pytam się Jonasza, czy go zgubił. Pamiętasz tę fajną Mongołkę? Tak. No właśnie. Dinozaura nie będzie.”
Czy trudno podróżuje się z dzieckiem? „Kiedyś mi się załamał pod Kijowem. Mówi: mieliśmy zostać w Polsce albo zwiedzić Japonię, a siedzimy na Ukrainie.” Innym razem, kiedy szmuglowano ich przez granicę Tybetu, Jonasz głośno poprosił, żeby mu zdjąć sandały. „Parę sekund później faceci z kałachami zaczęli sprawdzać naszą ciężarówkę”.
Jonasz za swoje wypracowanie o wakacjach zawsze dostaje … zero. Do Polski wracają zazwyczaj dopiero w październiku. Jak radzą sobie z opresywnym systemem – nie zdążyłem zapytać, Romek i tak spóźnił się na pociąg. Zdążyłem natomiast stwierdzić, że ten gość to nie tylko najlepszy ojciec, ale chyba najskromniejszy facet pod słońcem.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Ojcowie i synowie

Zetorze, przeczytałem Twój tekst kilka razy, z coraz większą przyjemnością.

I pewnym zdziwieniem, że mam do czynienia z tym samym Zetorem, z którym pojedynkowałem się na wyświechtane argumenty w czasach zamierzchłych.

Pięknie opisałeś Romka i Jonasza.

Podobne wibracje odczuwałem czytając dość dawno temu cienką książeczkę Wiliama Saroyana.

Pozdrawiam,


fajnie mieć takiego ojca

trafnie to ująłeś w tagu Zetorze :-)


Obłęd :)

Kojarzy mi się to co nieco z moim byłym – przejedziemy całą Europę za dwa złote, za które kupimy sobie bułkę, co by nie zgłodnieć.

Ciekawe, na kogo wyrośnie młody. Bo perspektywy zyskał, jak żaden dziesięciolatek.

Jeszcze to imię...


Merlocie

Ja po wykładzie/sladowisku/prezentacji/spotkaniu też je sobie pare razy przewinąłem we wspomnieniach – i nawet obciałem sie “na Jonasza”.

Z tym samym Zetorem na pewno nie masz do czynienia. Ewolucja to zmiana, a im intensywniej żyjemy i myślimy, tym bardziej tą zmianę przyśpieszamy. Mam wrażenie że od tamtego czasu Zetor już parę razy zmienił sie nie do poznania.

“Pantha rei”, jak powiedział ze łzami w oczach mój kumpel, przewróciwszy trzy półlitrówki naraz ;)

Tym niemniej żadnego słowa by nie cofnął, a szczególnie tych wyświechtanych jak Tiara Przydziału.

Adamie – cudownie, chociażj bym sie nie zamienił. A do tego ten ojciec jeszcze zna Kazika …

Pino – pełno tam było ludzi takich jak Twój były. Tylko pytanie, czy jemu sie te rajdy udawały? Bo im tak. Chociaż jeden, moralnie wątpliwy, kradł ze sklepów jabole i potem je im sprzedawał. Ale to za komuny.

No właśnie spotkałem tylko Romka a szkoda, bo od Jonasza wziąłbym aytografy na zapas i zdjecia bym porobił. Do tego wszystkiego chłopak strasznie dużo czyta i to takiego np. Erica Schmitta, którym zreszta raczył kiedyś po polsku mnichów buddyjskich. Co z niego wyrośnie? Napoleon to mało, moim zdaniem.

Żeby tylko jak zostanie nastolatkiem, nie uczynił tego swoim głównym zajęciem …

Pozdro all


Ech Zetor,

nawet jak taki fajny tekst napiszesz, to musisz w komentarzu coś bez sensu palnąć. Ale może to niechcący było.

Nie, mój były niczego nie kradł ani nie wynosił. Kradzieżami wszelkiego typu brzydzi się organicznie.

Rajdy mu się owszem, udawały, choć niejedną osobę wrażliwszą przerażały potem anegdotki z podróży. W paru takich peregrynacjach uczestniczyłam i było to nawet bardziej ciekawe, niż męczące.

Chłopak, jeśli załoga kiedyś go wyrzuci, nie daj Bóg, za burtę, to jak zasunie Schmittem, zaraz wielka ryba udręczona go wypluje, prosto na brzegi Niniwy… ;-)

pozdro


@ Pino

“pełno tam było ludzi takich jak Twój były. Tylko pytanie, czy jemu sie te rajdy udawały? Bo im tak. Chociaż jeden, moralnie wątpliwy, kradł ze sklepów jabole i potem je im sprzedawał. Ale to za komuny.”

Wypowiedź powyższa ma trzy części. Jedna łączy Twojego byłego ze środowiskiem obieżyświatów. Druga łączy obieżyświatów z możliwością kłopotów w trasie. Trzecia łączy kłopoty w trasie z jednym takim sławnym w światku alpinistą, co to jabole kradł jako żak ale jako tenże żak za bardzo się nie wstydzi, owszem, umieszcza ten fakt w swojej ksiażce.

Wygląda na to że Twojego byłego od niewinnej i anehdytycznej kradzieży dzieli gruby mur dwóch uogólnień – mur intelektualnie nie do przeskoczenia, przynajmniej dla autora tychże słów. No ale jak ktoś ma taran firmy Pride i drabinkę marki Prejudice …


Zetor,

spoko, luz i drugie zdanie komentarza.

Ponoć tu za spokojnie, więc staram się rozrabiać ;)

Choć z drugiej strony, może poczujesz się zadziobywany? Diabli wiedzą, nie wiadomo już, jakiej marki dobierać tarany i drabinki.

pozdro


Subskrybuj zawartość