Elections 2008 - why I'm getting pale?

Nie wiem, kto jutro wygra. Piszę właśnie, jak Eisenhower, dwa teksty.
Potem może być bardzo ciężko coś powiedzieć. Jeśli wygra McCain, będzie las przewidywań, obietnic, wystąpień – kurz wyborczy opadnie i przyjdzie pora spojrzeć w twarz kandydata, który przynajmniej dla mnie jest w znacznym stopniu zagadką. Jeśli wygra Obama … Wstać i powiedzieć sobie, że za tym biurkiem siedzi Obama !!! Nie zdołałem się przygotować na tę ewentualność.
Bo Ameryka – to moje największe życiowe złudzenie. Poza Polską.
Wychowałem się, czytając dwie książki. Biblię i historię Polski. Tej wielkiej, potężnej, wspaniałej, barwnej i kochanej Polski. Miałem wyrosnąć na dobrego i mądrego człowieka, który będzie tej Polsce służył. Żeby znowu była taka jak kiedyś, bo wtedy będzie wspaniale. Nigdy jako dziecko nie marzyłem o bogactwie ani czymś podobnym. Nie. Mój ojciec jest kibicem i ja też nim byłem. Kibicowałem Polsce. Tak samo, dokładnie tak samo lub nawet bardziej niż Małyszowi czy innym herosom. Polacy na olimpiadzie otrzymywali swoją porcję wrzasków i łez nie dlatego, że byli najlepszymi na świecie sportowcami, tylko dlatego, że mieli na stroje w określonych barwach. Wiedziałem, że jeśli Polska będzie szczęśliwa, to mnie wystarczy kilka książek, sernik i piłka do kosza.
Co z tego dzisiaj zostało? Cóż, kiedy moi koledzy sprawdzają na przerwach wyniki meczów, ja czytam sobie o walkach Hannibala z Rzymem. I znacznie mocniej obgryzam paznokcie. Poza tym – te czasy już minęły. Trzy lata temu na święta ojciec dostał książkę niejakiego Ziemkiewicza, a że była ładnie wydana, trafiła w moje łapy.
Zmieniłem się całkowicie, zresztą od tego czasu zmieniłem się całkowicie z kilkanaście razy. Kochając ją wciąż tak samo, chciałem dla Polski już czegoś innego. Ale inne miłości zaczynały kiełkować w moim sercu, a Polska … Polska rozczarowywała coraz bardziej. Okazało się, ze nie można po prostu zrobić dla Niej czegoś dobrego. Że aby to zrobić, trzeba ciężkich walk o tę możliwość z ludźmi i systemem, który ma cel dokładnie odwrotny. Że nie wystarczy mieć racji, chęci, talentu – trzeba mieć plecy i układy, sowicie opłacone z nie swojej kieszeni. Jedynym wyjściem była żmudna i niewdzięczna praca u podstaw.
Ale ja miałem już wtedy głowę pełną młodzieńczych ideałów. Klucz do szczęścia prawie wiecznego, i raju, o ile tylko można zbudować go na Ziemi. Na horyzoncie majaczyła zaś Ameryka.
Ameryka – wiedziałem o niej tak mało. Państwo idealne, naród samych Zetorów. Konserwatywno-liberalny absolut w zbroi dawnej Polski, zbroi wspaniałego mocarstwa, przedmurza cywilizacji. Chciałem tam pojechać. Do swoich, do broni obnoszonej na ulicach i sądów, w których przed sędzia nie leżą tomy akt, a prawnicy przemawiają płynącymi prosto z serca słowami. Chciałem być oficerem marines i tak jak chłopaki z „Balck Hawk Down” nieść pokój i kapitalizm krańcom ziemi. Pustynie Iraku wydawały mi się romantyczne i przepiękne, kojarzyły z brzmieniami Systemu.
Śmiejecie się? Ja nie. Bo wiem, że powinno być tak, jak marzyłem. To nie moje plugawe marzenia wdarły się w piękną rzeczywistość, by ją zniszczyć. Było odwrotnie.
Ile zostało z marzeń? Jeśli wygra Obama, opowiem wam jutro. Jeśli nie, też za niedługo. Tymczasem, wracajmy w gąszcz analiz, z tłustym włosem i z gorączką w oczach. Et semper, semper fidelis.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm,

“kojarzyły z brzmieniami Systemu.” ?

I w ogóle, może trochę więcej ironii i dystansu ;)


Czytając ten tekst można odnieść wrażenie, że

autor jest co najmniej tak stary jak Rogalińskie Dęby…

pora umyć włosy. higiena, misiu, higiena.

“I don’t need to fight
To prove I’m right”


Docencie

Nie zgadzam się.

Jak dla mnie, to idzie młodość, idzie tak, że sama się poczułam stara, z mej zawrotnej przewagi czterech (?) lat :)

A włosy, fakt, powinny być czyste.

pozdrawiam


>Pino

jako wieczny rokendrolowiec nie mogę przyznać ci racji :D …

a włosy jak najbardziej, czyste i pachnące …

“I don’t need to fight
To prove I’m right”


Docencie,

kwestia definicji :)

Znaczy ty jesteś młody, Zetor stary, a ja pewnie gdzieś pośrodku. W balzakowskim wieku, być może.

Poza tym w kwestii ważniejszej jednak się zgadzamy. Zaraz zaczniemy pewnie o szamponach gadać, podczas gdy Autor z obłędem w oku polityczne analizy płodzi…


zetorze, szczerze mówiąc,

to idealizujesz strasznie USA, wystarczy obejrzeć kilka filmów, by tej idealizacji się pozbyć.
Ale cóż, różni ludzie, różne potrzeby, ja tam wolę Europę z wielu względów.
I jakie niesienie pokoju/kapitalizmu?
No sorry, ale to przecież nie nawiność nawet, tylko propaganda.

A co do Polski, oczywiście, że da się tu wiele zrobić, często w niszy, będąc autsajderem i nie politycznie/publicznie, ale da się.

I bez układów i znajomości można zyć/pracować/osiągać sukcesy.

pzdr


>grzesiu

pytasz: “I jakie niesienie pokoju/kapitalizmu?”

zapytaj kobiet, przez które przetoczyli się “chłopcy z marines” ...

“I don’t need to fight
To prove I’m right”


Pino, chodziło o System of a Down

Zespół zresztą skrajnie antybushowski (a kto nie jest?). Kilka płyt oparli na armeńskim folku, bo stamtąd pochodzą. Brzmienia wschodnie kojarzą sie ze Wschodem :)

@ Grzesiu – no nie rozkładaj mnie proszę! Dzisiaj z czytania masz notę Docent Stopczyk, czyli poniżej zera. Oczywiście, że Ameryka dzisiaj nie bardzo a nawet w ogóle nie przypomina odmalowanego obrazu. Zaznaczyłem to chyba wyraźnie.

A że można życ, pracowac, osiagac sukcesy – to sie da i na Kubie. Ale to wynika z samej struktury świata.


Ale wiesz, że twoja wymarzona Ameryka,

też by nie była idealna?
Nie ma rzeczy a szczególnie państw idealnych, chyba że w wyobrażeniach.

A co do USA, to jakoś mam ze 20 krajów w których wolałbym zyć na stałe niż tam np.

A co do Polski?
Wiesz, jakby na to nie patrzeć, mamy najlepszy czas w historii naszego kraju od dwustu jak nie więcej lat.
Można to wykorzystać.
Można jęczeć, że się nie da.

pzdr


>Traktor

z pisaniem u ciebie też słabo. interpunkcję byś poćwiczył.

“I don’t need to fight
To prove I’m right”


Zetor,

hm, tego bym się za Chiny nie domyśliła, chociaż zespół znam. Moim zdaniem wymaga to przypisu.

Jedyne, co mi przyszło do głowy, to że się przejęzyczyłeś i chciałeś napisać Syjonu… ;)

Do Ameryki też mam pewien sentyment, chociaż inny, oparty głównie na lekturze On the road Kerouaca. Znaczy, chętnie bym ją kiedyś przejechała w poprzek, albo i wzdłuż.


>Pino

“from Chicago to LA” ... Route 66 … niestety już nie do przejechania w całości :D


Docencie,

no właśnie, more than two thousand miles all the way :D

Działa na wyobraźnię, przynajmniej moją...


>Pino

w wakacje zrobiłem połowę tej drogi (w obie strony to będzie 2k miles) i powiem szczerze, że to strasznie męczące :)


Nie mów mi takich rzeczy,

niszczysz moje marzenia i burzysz wiarę w konserwatywno-liberalny absolut :P


Ja też wierzę w

z tym, że moja wiara jest niezachwiana!


Subskrybuj zawartość