Coś za coś


 

Jarosław Kaczyński powiada, że w 1991 roku ówczesny szef Urzędu Ochrony Państwa, Andrzej Milczanowski okazał mu zweryfikowane dokumenty świadczące o współpracy Wałęsy z SB. Obecny prezes PiS podchodził do nich sceptycznie ale uzyskał zapewnienie, że są autentyczne. Na uwagę, że treść donosów jest spójna a gramatyka wypowiedzi poprawna, co jaskrawo kontrastuje z wypowiedziami Wałęsy usłyszał, że to agent wysłuchawszy donosu podyktował Wałęsie jego treść. I ten ją własnoręcznie przeniósł na papier. Andrzej Milczanowski zaprzecza. Ba, twierdzi, że się Kaczyński dopuszcza kłamstwa. W odpowiedzi Kaczyński eskaluje natężenie sporu. Twierdzi, że były szef UOP “łże“. Potem zaś w Radiu Maryja zapewnia o gotowości złożenia religijnej przysięgi na dowód prawdziwości swoich rewelacji.

Stosunkowo niedawno inny były premier z kręgów PiSu, Kazimierz Marcinkiewicz, zapewniał o skazie na obyczajach obecnego prezydenta. Ów miał kazać premiera podsłuchiwać. Pan Kazimierz na dowód swojej prawdomówności deklarował poddanie się badaniu na aparaturze do wykrywania kłamstw. Odpowiedź prezydenta Kaczyńskiego także zdradzała irytację. Tak dalece, że ujawnił, iż kazał Marcinkiewicza z premierostwa wyrzucić. Rzecz mało prawdopodobna w świetle naszego prawa. Ale wyartykułowana.

Nie chcę wchodzić w ocenę zachowań uczestników poszczególnych sporów. Nie będę także na podstawie formowania reakcji, jakiego się niektórzy z nich dopuszczają, oceniał kto bardziej a kto mniej się wydaje wiarygodny. Bowiem nawet gdyby premier Kaczyński przysięgę był złożył lub premier Marcinkiewicz zaświadczenie z wariografu okazał byłoby może więcej materiału do rozważań ale i pojawiłyby się nowe wątpliwości, innego tylko rodzaju. Nie w tym rzecz. Chodzi mi o swoistą ambiwalencję w obozie PiS.

Niezależnie od stanu faktycznego zarówno premier Kaczyński jak i premier Marcinkiewicz, subiektywnie może ale wiedzieli o niej i wierzyli w charakterologiczną ułomność swoich szefów. Dość w ich mniemaniu zasadniczą. Każdy z nich przecież ustawicznie podkreślał swój niezłomny i bezkompromisowy wstręt zarówno do delatorstwa jak i nieuczciwości. Braku poszanowania prawa. A każdy z nich przymykał oczy na oczywistą sprzeczność swoich zasad z rzeczywistością, którą mieli swoim uczestnictwem afirmować. Obaj więc sprawowali władzę w nagrodę za oportunizm. Albo obaj wykazali tolerancję dla ludzkich słabości swoich pryncypałów.

Tolerancja zaś nie jest największą zaletą protagonisty PiSu. Także pryncypialnego pana Kazimierza. Pozostaje zatem oportunizm.

Oczywista oczywistość.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Nic dodać...

...nic ująć!
:)


Świetny tekst !

Bo tu nie chodzi o żadną prawdę, ale o oportunizm – czyli o prawdę “wygodną” – taką, która pozwala uzyskać doraźną polityczną korzyść.

Tak samo Traktat Lizboński – raz może być wielkim sukcesem a już kilka dni potem – najwyższym niebezpieczeństwem…

Pozdrawiam!


Jotesz

Dzięki


Zbigniew

Dobre skojarzenie. Nie stać ich aby ich nie było stać – jak to wyraził klasyk.


Subskrybuj zawartość