Tu się myśli

Stary, wschodni schemat społeczeństwa, z Chin przeniesiony przez Mongołów do Rosji i przejęty przez ZSRR ukształtował się ostatecznie według hierarchicznego schematu, od góry poczynając następującego: car z dworem a potem sekretarz z biurem politycznym, oprycznina a potem ubecja, kler i bojarzy a potem biurokracja “wyrodniejąca” w inteligencję, swołocz a potem lud. Tego rodzaju schemat społeczny powstał z założenia, że ogół jest głupi jak jego własne buty – o ile w ogóle wszedł był w ich posiadanie – i jego podporządkowanie się interesom państwa wymaga przymusu.

Zachodni schemat, modyfikowany w wyniku kolejnych konfliktów i rewolucji oparł się w końcu na założeniu, że się da ułomności ludzkiego charakteru wykorzystać dla dobra całego społeczeństwa. Jeżeli się bowiem zapewni przestrzeganie pewnych zasad, to naród we własnym interesie zrezygnuje z pewnych korzyści na rzecz wspólnoty. Nazwano to nawet altruistycznym egoizmem. Tam nie oprycznina a możliwość uzyskania awansu poprzez wygraną w konkurencji z innymi obywatelami prowadzi do utrzymywania właściwych norm społecznych i współpracy na tej samej zasadzie, która na przykład powstrzymuje zawodników na boisku piłkarskim od okładania się pięściami.

W Polsce, poddanej na znacznym obszarze w ciągu ostatnich dwustu lat wpływowi wschodu, sentyment do chińskiego sposobu sprawowania władzy jest ogromny. Tak wielki, że po “liberalnych” ekscesach postkomunistów zafundowaliśmy sobie dwuletni powrót do władzy eksponentów moskiewskiej chińszczyzny. Oni ten marksistowski konfucjanizm zmodyfikowali o tyle, że umocnili swoistą odmianę kleru i biurokrację a opryczninę dopiero zaczęli budować. Szczęśliwie tak nieudolnie kryli swoje zamierzenia, że po dwóch latach z ulgą się ich pozbyliśmy.

Teraz, wystawiony na niedogodności pozostawania w opozycji dwór niedawnego władcy zieje nienawiścią do następców. Im intensywniej to robi, tym bardziej następcy się umacniają. Jest bowiem z natury “przeciwskuteczny“. Ucieka przeto tam, gdzie jego domena, gdzie ostańce komuny dają jakąś szansę.

Nieprzypadkiem więc polem walki jest obecnie ochrona zdrowia – jeden z ostatnich już reliktów poprzedniego jeszcze systemu, komunistycznego. Dawniej jej wynaturzenia niegdysiejsza a i raczkująca najnowsza oprycznina dość skutecznie trzymała na wodzy. Ostatnio, pozostając w słusznym przekonaniu, że to najwyższy czas do skoku na kasę, najbardziej cyniczna część medycznego środowiska zaaranżowała serię strajków. Po ich wygaszeniu, także za sprawą tężejącego pośród medyków szacunku dla zasad, odstawieni od władzy dworzanie przystąpili do walki, jak zwykle za późno.

Uregulowanie, nawet częściowo, rozchwierutanego i rozrzutnego systemu opieki zdrowotnej byłoby kolejnym sukcesem nowej ekipy. Mogłaby się zacząć wreszcie tym chwalić. Najgorzej dla poobijanego “caratu” byłoby, gdyby się wskutek ograniczenia marnotrawstwa dało do minimum zmniejszyć podniesienie obowiązkowych opłat. Gdyby można było zapewnić osobistą odpowiedzialność majątkową menedżerów dałoby się to zrobić. Pieniądze przestawałyby bowiem dopływać do szpitali w żywiołowy sposób, poprzez zaciąganie długów i odpływać, w zupełnie już zamierzony, poprzez świadczenie prywatnych usług za pomocą państwowego wyposażenia medycznego. Wszystko przy zupełnie beztroskiej, bo państwowej gospodarce czasem pacjentów – nowy limit na przyjmowanie nieprywatnych chorych za dwa lata.

Przywoływana jest na pomoc konstytucja a przede wszystkim zasady społecznej równości. Ludowi, pozostając w chińskim przekonaniu o jego mądrości, wmawia się, że tylko odebranie mu dodatkowej części zarobków i wpuszczenie ich w otwarty system opieki zdrowotnej poprawi sytuację. I to wbrew własnemu stanowisku sprzed wyborów tak się bredzi. Tylko, że to już nie Chiny ani peerel. Nawet nie IV RP. To Polska. Tu się myśli.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Pan Yayco

sugeruje, że system chiński przetrwał w Polsce w Krakowie.
Jego rzecznikiem na TXT ma być WSP Lorenco, który twierdzi, że pamięta dzieckiem, jak Tatary pierwszy raz Moskwę spalili i że stawał w bitwie na Kulikowym Polu jako konny łucznik.
Igła


Chętnie się z Panem zgadzam, panie Stary,

więc się rozwodził nie będę, nad zaletami Pańskiego tekstu.

Mam jedynie uwagę poboczną. Bardzo trafne uwagi Pańskie o pochodzeniu pewnego stylu politycznego myślenia w jednym miejscu chciałbym uściślić. Otóż nie jest to model chiński, ale mongolski, ordyński.

Różnica jest być może mało, z naszej odległej perspektywy, widoczna, ale istotna, bowiem jest to model ekstensywnego rozwoju, opartego na koczownictwie.

Model chiński jest bardziej intensywny, co widać choćby i dziś, gdy wraz z odpadaniem resztek sowieckiej ideologii, tamtejsza dyktatura stała się wręcz wzorcem intensywnego rozwoju. Nie tracąc nic ze swojego okrucieństwa.

Model koczowniczy znacznie lepiej, moim zdaniem – oczywiście, opisuje histeryczne przerzucanie pieniędzy z miejsca na miejsce, w którym to zajęciu, samo przerzucanie jest ważniejsze od deklarowanych celów społecznych.

Pozdrawiam


Panie Igło,

jak rozumiem, odrzuca Pan moją szczodrą propozycję?


Panie Yayco

Właśnie ja przyjąłem, pod poprzednim komentem.
A tu , wyżej, ma pan próbkę, jak rozumiem nieudaną?
Igła


No, jeszcze

pomyślę nad tym.


Yayco

Opieram się na Mickiewiczu. W przypisach do “Przeglądu wojska” przypisuje chińską proweniencję carskawo prawitielstwa. Pośrednictwo mongolsko – koczownicze było jego zdaniem jednoznaczne.

Ale to było dwieście lat temu. Od tego czasu nauka poszła naprzód…


Myślenie ma kolosalną przyszłość!

Zwłaszcza podczas wyborów…
:)


Jotesz

Ma też godną naśladowania przeszłość.


Igła

Na Kulikowym Polu zdaje się Litwini wyszli najlepiej. Poczekali z rękami w kieszeniach aż się Rusini rozprawili z Tatarami a potem ich samych ograbili z łupu. Może to w innej potrzebie było ale chyba tam.


Subskrybuj zawartość