Spóźniona relacja - OPEN'ER - Dzień Kobiet

To będzie relacja nowicjusza, który musiał ochłonąć po tym wszystkim. Trochę spóźniona, żeby mu się wszystko w głowie poukładało. Żeby wszystkie nutki, wszystkie riffy wybrzmiały. W końcu jestem gotów…

Czekałem na niego od dawna.

Trzy miesiące dreptania w miejscu ze zniecierpliwienia, już po zakupie biletów.
Odliczanie wsteczne od jakiś dwudziestu ostatnich dni.
Przygotowania i pakowanie w ostatnich godzinach.
Podróż autostradą A1.
Poszukiwania mieszkania znajomej w Rumi.
I już za chwileczkę, już za momencik przekroczymy bramę lotniska…

Jest piątek, 3 lipca. Jesteśmy w Gdyni na Heineken Open’er Festival 2009!!!!!!!!!!!!

Zaraz po wejściu na teren festiwalu zmierzamy słynną betonową aleją w kierunku Tent Stage, gdzie o 19.00 ma zaśpiewać Pati Yang. Po drodze mijamy World Stage, które nam zupełnym nowicjuszom myli się z Main Stage. Dochodzimy do namiotu i dopiero w oddali widzimy główną scenę festiwalu. No cóż, ciarki przechodzą po plecach, bo robi ogromne wrażenie z odległości 500 metrów. Rozbłyski świateł, trzy wielki telebimy i dobrze słyszalny dźwięk. Gra właśnie Maria Peszek. Co będzie się działo, jak podejdziemy bliżej? Naprawdę przyjemne mróweczki pomiędzy łopatkami przechodzą.

Ale teraz Pati w namiocie. Dlaczego? Bo to jest ciekawa dziewczyna, po prostu. Polka, która w wieku kilku lat wyjechała do Anglii i tam przebiegała jej edukacja muzyczna. Młoda, zdaje się niespełna 30-letnia a już wydała dwie frapujące płyty. Piosenki, które dobrze nadają się do tańczenia, ale nie są banalne. Sporo elektroniki, trans, dość mocne bity i jej wysoki, mocny falset. Jest klimat w jej studyjnych nagraniach, jest jakaś tajemnica.

No i czekamy, ludzie napływają. Punkt 19 na scenę wychodzi niska blondynka w towarzystwie faceta z przewieszoną gitarą elektryczną, który od razu staje za kibordami. Mocny transowy rytm, przesterowane dźwięki gitary i Pati zaczyna śpiewać. Mało tego. Ona zaczyna po prostu tańczyć, jakby była na parkiecie dyskoteki. O kurcze! Moment deja vu. Zawsze lubiłem Eurythmics a tu mam jego fajną, współczesną wersję! Bardziej przybrudzoną, mniej gładką, jeszcze bardziej dynamiczną. Dziewczyna po prostu czuje się jak ryba w wodzie. Po drugiej piosence potwierdza, że także doskonale czyje się na Opener. Ale zajebisty festiwal! – wykrzykuje do mikrofonu. Tłum szaleje. Chyba dobrze, że zrezygnowała ze studyjnych aranżacji na korzyść dynamicznego, ostrego koncertu. Przecież to festiwal a nie wieczorek panieński w klubie!

Wychodzę z młodym po 40 minutach, bo jemu taka muza jednak nie leży. Poza tym duszno. Żona zostaje a my spieszymy na danie główne – występ Gossip na centralnej scenie.
Mogę powiedzieć, że to jest moje odkrycie przygotowań do Open’era. Ich przebój, Heavy Cross wałkowany w Trójce jeszcze trzy miesiące temu, po prostu rozłożył mnie na łopatki. Później trochę słuchałem innych nagrań i poczytałem sobie o nich, więc wiem kogo się spodziewać. Razem z nami czeka jakieś 30-40 tysięcy ludzi. Może więcej.

Spóźniają się. Mieli zacząć punkt 20. Pięć minut rytmicznego klaskania, które rozgrzewa publiczność. Wreszcie wychodzą: czarny basista, zarośnięty gitarzysta, chuda jak szczapa perkusistka o skupionej i intrygującej twarzy i… Beth Ditto. Powiedzieć, że ma nadwagę to mało. Ludzie! Ona przy wzroście może 1,70 cm waży ze 100 kg, albo i więcej. Ostro wymalowana i ubrana w czarny, perwersyjny gorsecik, który raczej pasowałby do Madonny, doprowadza tłum do wrzenia. Zero skrępowania, full świadomości swojego ciała. Dla mnie ewenement. Jeżeli dodamy do tego wysoki, bardzo wysoki, mocny głos mamy prawie komplet. Prawie, bo jednak trzeba ją zobaczyć na scenie! Ja nie podejmuję się opisywania tego, co ona tam wyczynia. Nie usiedzi na miejscu. Jej obfite ciało faluje a nogi non stop tańczą rokendrola. Naprawdę!

Inna sprawa, że muzyka zespołu to jeden wielki i dynamiczny rytm. Mało tam melodii, nawet gitara i klawisze służą raczej utrzymaniu odpowiedniego tempa. Ale jest Beth. I jak dla mnie to w zupełności wystarczy. Ona robi wspaniały show. Skaczemy razem z nią, bez wyjątku wszyscy. Młody po prostu odlatuje. W drugiej piosence Beth robi wspaniały cytat. Śpiewa dla Michaela Jacksona jego „Billy Jean”. Świetne. Później będzie jeszcze kawałek przeboju Tiny Turner („What’s love…”) i wyraźnie dla publiczności, którą jest zachwycona, „We are the champions” Queenów. Śpiewał cały festiwal, a capella.

Beth zbiega do fanów, wszystko widać na telebimach. Widać, że ona, choć zwierze sceniczne, jest po prostu zachwycona naszymi reakcjami. Ale to wszystko dzięki jej spontaniczności, dzięki hipnotycznym, mocnym bitom, dzięki temu, że pozwolili nam się bawić. Zostajemy do samego końca z młodym. Żona ucieka wcześniej na Kapelę Ze Wsi Warszawa i na Gabę Kulkę. No cóż. Na festiwalu zawsze są jakieś kompromisy, ale mnie by nikt nie wyciągnął z koncertu Gossip nawet końmi.

Po 70 minutach zabrzmi jeszcze Heavy Cross, ja stracę świadomość wrzeszcząc razem z Beth refren. I koniec. Nie ma bisów. Ekipa techników szybko wchodzi na scenę. Za 30 min następny wykonawca. Takie są prawa festiwalu. Szybko się ich uczymy.
Zahaczamy o Gabę Kulkę. Śpiewa „Song to the siren”. Ja znam ten utwór z wykonania Roberta Planta. I na zawsze pokochałem tą piosenkę. Gaba radzi sobie dobrze. Żona mówi później, że dla niej to był koncert dnia, obok Gossip oczywiście. Swoboda w kontakcie z publicznością, wręcz śpiewanie na zamówienie było podobno ujmujące.

Jeszcze widzimy trochę z oddali na World Stage Kapelę Ze Wsi Warszawa. No, tamci dają prawdziwy show! Pięknie się komunikują z publicznością. No i charakterystyczny zaśpiew Mai Kleszcz. Ich muzyka na żywo ma wielką siłę to trzeba przyznać.

Trochę odpoczywamy, przebieramy się bo zbliża się 22 i chłód od morza nadciąga. Idziemy w okolice Main Stage. Tam daje występ The Kooks. Słyszałem, że wielu ludzi przyjeżdża specjalnie na ten koncert. Byłem zdziwiony. I obserwacja ich występu tylko to zdziwienie pogłębiła. Jak dla mnie mało oryginalne połączenie Oasis, trochę Arctic Monkeys, szczególnie wokal. Ot, tacy młodzi chłopcy z gitarami, którzy niewiele mają nowego i twórczego do powiedzenia, ale są przystojni i chrypią tam gdzie trzeba.

Idziemy na Duffy. Bo to jest jeden z koncertów, na który czekam. Młody jest załamany. Nie znosi spokojnej muzy. A ja Duffy polubiłem i to bardzo. Niestety koncert jest w namiocie, masa ludzi, duszno i ciemno. Ok, czekamy. Nastrojowe przeboje muzyki angielskiej z lat 70 i 80 z głośnika. W końcu wychodzi spora ekipa muzyków, aplauz, gwiazdy jeszcze nie ma. Wychodzi, standing ovation. Zaczyna się show. Dołączają dwie dziewczyny stylizowane na lata 70. Jest już komplet: 6 muzyków, chórek i ona. A ja z piosenki na piosenkę tracę sympatię do Duffy. Dlaczego?

Brakuje mi jakiejś spontaniczności. Wszystko jest wystudiowane, każdy ruch piosenkarki., każde odrzucenie włosów do tyłu. Piosenki są w takich samych wersjach jak na płycie, może trochę bardziej dynamiczne. Żona celnie podsumowała: jakby nagrywała program dla telewizji. Szkoda, że nie zdobyła się na więcej luzu i żywego kontaktu z publicznością. Ma wspaniały, mocny głos i dawała temu wyraz podczas koncertu. Tylko, że na festiwalu to za mało. Trzeba się z publicznością zbratać. A ona zachowywała się tak, jakby hołdowała zasadzie wystarczy być. Te sztuczne uśmiechy, ech… Jestem rozczarowany.

Niestety Moby’ego nie widziałem, bo młody już dłużej nie wytrzymał. Wróciliśmy o 1.00 na kwaterę.
Jak było tego naszego pierwszego dnia? Bardzo tanecznie i energetycznie. Rej wodziły kobiety. My chłonęliśmy wszystko z szeroko otwartymi ustami. Jutro będzie tu kilku silnych mężczyzn. I my będziemy już bardziej doświadczeni.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Rafał

Coś musi być w Openerze… Nie znam nikogo, kto mówiłby o tym festiwalu inaczej, jak tylko przez zatchnięcia zachwytu.

Twoja relacja jest właśnie tak sugestywna. Aż czuję żal, że mnie nie było.
Do tego wszystkiego, Opener jest nad morzem… Czegóż więcej chcieć?

Zdziwiłam się, że Duffy rozczarowała, więcej bym od niej oczekiwała. Lubię ją i wyobrażałam sobie, że na koncercie musi być niezwykła, a tu proszę...

Może za rok się wybiorę, kto wie?


A gdzie youtubki?:)

A na poważnie, fakt, każdy tym Openerem się zachwyca w sumie i w wirtualu i w realu, a ja jakoś sceptyczny jestem, bo ja jednak nowej muzy ni za bardzo nie znam ni się jakoś w niej nie lubuję.
Tego Gossip zespołu to np. nic nie słyszałem albo nie wiem, że słyszałem.

Ale w sumie znajomi w następnym roku planują się wybrać, więc może i ja zahaczę o ten festiwal.
Tyle że chyba droga ta impreza?
Acz zważywszy na moje wszelkie festiwalowe plany dawne (Metalmania, Castle Party, Woodstock), które nie wyszły, to i pewnie na ten nie pojadę.

Ale my tu gadu, gadu, a 28 sierpnia w Krakowie moja ukochana Lacrimosa, eh, trzeba chyba będzie przeżałować te 120 zeta i pojechać, no bo zobaczenie Tilo Wolfa na żywo to może być niezapomniane w sumie:)


Witam dyżurnych Komentatorów txt :):):)

Bardzo mi miło.

Gretchen
No cóż, dzisiaj w trójce Artur Orzech stwierdził, że nigdy by się nie wybrał na Duffy. Ale na Open trafił na nią i był zachwycony.
Może się nie znam…

Grzesiu
Na Lacrimosę jedzie mój znajomy z Rzeszowa ;)
I nie kręć nosem na ten Opener. Pojedź, sam zobaczysz, że warto.

Pozdr


Rafał

Bardzo miło Cię widzieć, że tak się odwzajemnię. :)

No widzisz jak to jest Orzech nie miał zamiaru, a się zachwycił, Ty zamiar miałeś i się nie zachwyciłeś.

Jak się dowiedziałam, zbyt późno, że Duffy była, to żałowałam. Ciekawe czy ja bym się zachwyciła, czy wręcz przeciwnie. Tego jednak się nie dowiem już.

Natomiast to co jest chyba niepotarzalne, to atmosfera, atmosfera, atmosfera… i organizacja. Tak mówiom wszystkie .

Nie za bardzo ktoś chce skrytykować, żeby ukoić mój żal. Ech…
:)


Krytykować można:

- zakaz wnoszenia słodyczy; – wąskie gardło wyjazdu dla samochodów (stałem ponad godzinę jednego dnia); – za mało punktów rozlewania napoi zimnych (nie piwa) do plastikowych kubków; – Tent Stage (duszno, specyficzna akustyka, ciasno);

tyle mi przyszło teraz do głowy.

Ukoiło?


Iiiiiii tam,

jakoś niespecjalnie :)

Ponieważ:

słodycze niechętnie

samochodem nie jeżdżę, znaczy nie prowadzę (mam też dość dużą, wrodzoną cierpliwość do oczekiwania w korkach, albo na wjazd gdzieś)

te napoje zimne… no, to jeszcze by mogło być

ewentualnie ten Tent Stage jeszcze… ale duszno i ciasno to zazwyczaj jest na koncertach, taka już ich uroda, akustyki się można czepnąć, o!

Jednakże doceniam Twój trud, nie myśl sobie. :)


Rafale,

ja po prostu ko nserwatywny lewak jestem i ciągle tego samego słucham, a znajomego pozdrów, doby wybór:), ja w sumie jeszcze biletów na Lacrimosę nie kupiłem, więc nie wiem czy pojadę,ale chyba trza mi się zdecydować, bo w sierpniu bilety już o 20 zeta droższe, a karnet na Openera top po ile jest w sumie?


re: Spóźniona relacja - OPEN'ER - Dzień Kobiet

Zaraz wkleję swoją relację z całych 4 dni :)
Choć z linkami będzie sajgon…

pzdr


Futrzaku, czekamy, czekamy,

tylko uważaj na komunikat 503 cus tam dalej, bo ostatnio on TXT lubi:)


@ grześ

No i jest, tylko mi wyj***ło 3 razy :) i nie wiem, jak pozostałe skasować.

P.S. Wy też macie problem z 404, 503, 202, 666, etc? Ze tak powiem – been there :)

pzdr


E tam, TXT nigdy problemów takowych nie miało,

i smigało że hej:), ale od wczoraj cuś śmiga mniej:(


hehe

nie miało, nie miało
i ma!

:D


@ RAFAŁ

Proszę usunąć mój koment do Grzesia, nie tu go wstawiłem. Dzięki.

pzdr


Subskrybuj zawartość