Zapomniane płyty - Radiohead "Kid A"

Płyta jest zapomniana przeze mnie. Nie słuchałem jej od dłuższego czasu, na pewno rok, może dłużej. W dorobku zespołu Radiohead stanowi istotny punkt zwrotny i nie jest kontynuacją wcześniejszych, bardzo udanych albumów.

Pamiętam czas kiedy czekałem na ukazanie się tej płyty, rok 2000. I popłoch, gdy usłyszałem pierwsze piosenki. Zawód, żal, że nie podnieśli poprzeczki wyżej, że nie przeskoczyli samych siebie, że nie znokautowali poprzedniej kongenialnej „OK. Computer”.

Przyjęło się uważać tą płytę za słabszą, za nie do końca udane poszukiwanie nowej drogi. Ileż to przed nimi zespołów wędrowało na manowce za sprawą wewnętrznego głosu, który kazał ciągle coś zmieniać, ulepszać, poszukiwać kolejnych dziewiczych jeszcze lądów… Wydali później „Amnesiac” – rozwinięcie poetyki „Kid A”, bo pochodzący z tych samych sesji – i następnie koncertowy album „ I Might Be Wrong”, podsumowanie poprzednich dwóch płyt.

I nagle okazało się jak bardzo byliśmy ludźmi małej wiary, jak bardzo nie potrafiliśmy dostrzec w tych piosenkach świeżości, szczerości, nowego brzmienia. Jak bardzo nie potrafiliśmy im zaufać, że to wszystko dokądś prowadzi, że odnaleźli nową ścieżkę. Koncertowe wersje odsłoniły rzeczywistą siłę studyjnych nagrań. Do momentu wydania płyty live mało kto wierzył, że oni będą to w stanie zagrać na żywo. Ale zagrali i to jak zagrali!

Teraz znów wracam do „Kid A”, na 48 godzin przed koncertem Radiohead w Poznaniu. Myślę, które utwory będzie mi dane usłyszeć na żywo, które chciałbym bardzo usłyszeć…

Płytę otwiera Everything In Its Rigth Place – niepokojące połączenie brzmienia keyboardów i hipnotyzującego głosu Toma Yorka. Gdzieś się ta muzyka snuje, narasta, później cichnie, ale nie pozwala przerwać słuchania.

Bardzo lubię The National Anthem z jego otwierającymi rytmicznymi riffami gitary i wyraźną, klasyczną perkusją. Tu wydaje się nam, że stąpamy po znanym lądzie. W połowie utworu wspaniale wchodzi twardy saksofon a później inne dęciaki. Wciąż są gitary i perkusja. W pozornym zamieszaniu wciąż jest dużo ładu. Można tańczyć…

Później wspaniale uspokaja How To Disappear Completely. Jak jazda samochodem
po pustych szosach, spokojna i smutna melodia, elektronika dyskretnie schowana za konwencjonalnymi instrumentami i sekcją smyków. Wszystkiego dopełnia głos Yorka.

Optimistic jest dla mnie też podróżą, ale już nie oniryczną. Gitary są ostrzejsze i mniej tu elektroniki. Sam rytm utworu już podkręca trochę adrenalinę. Ale jeszcze nic takiego się nie stało…

W końcu Idioteque. Elektronika bierze górę, niespokojny rytm, agresywne sample i hipnotyczny głos Yorka powtarzający słowa piosenki jak mantrę. Niepokój i cierpienie. Ale bez rezygnacji, z walką, z agresją nawet. Wersja koncertowa powala. Także przez silne uderzenia konwencjonalnej perkusji.

Tak, ten album się nie zestarzał. Wciąż się broni, więcej, wciąż można go słuchać niemal na nowo. Fantastyczne świadectwo twórczego rozwoju jednej z najważniejszych grup muzycznych naszych czasów. Jednego z najważniejszych zespołów osobiście dla mnie.

Odliczam godziny. Koncert już blisko…

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Rafale

i jak po koncercie?
W ogóle to musze się w końcu z ta muzą tu zaserwowaną zpaoznac, ale to pewnie dopiero jak sam wrócę z koncertu:)

Pozdrówka.


Hm, posłuchałem dopiero teraz, smętne to strasznie

szczególnie trzeci utwór, dołujące jak DCD prawie:)

Po Liście Trójki powrót do wieczoru z Radiohead będzie i posłucham se utworków z twojego tekstu o koncercie Radiohead.

pzdr


Subskrybuj zawartość