Weekend z kinem skandynawskim/Przed odlotem ("Reprise" Joachima Triera)

Nawiązując do wpisu Grzesia: Kumple

Pamiętacie jak to było, pięć, dziesięć a może piętnaście lat temu? Kiedy mieliście po dwadzieścia lat? Kiedy świat wydawał się stać przed wami otworem a obok siebie mieliście kilkoro najbliższych przyjaciół i myśleliście, że tak już będzie zawsze? Ten okres w swoim życiu nazwałem na roboczo „Przed odlotem”.

Joachim Trier (bez von, bo nie jest w żaden sposób spokrewniony ze słynnym Larsem) sportretował ten okres w swoim norweskim debiucie „Reprise”. Grupa młodych ludzi, współczesne Oslo, rozmowy o literaturze, pierwsze samodzielne próby pisarskie, czasem jakaś ostra impreza. I powolne „odlatywanie”. Pierwsze sukcesy, porażki, pierwsza praca, pierwsze „dorosłe” problemy, kiedy nie wszystko układa się tak łatwo jak przypuszczali.

Dwaj najbliżsi przyjaciele, Philip i Eric, chcą zostać pisarzami. Wspólnie wysyłają swoje manuskrypty do wydawnictw, wspólnie rozmawiają o swoich literackich fascynacjach, wspierają się i ich przyjaźń ma bardzo mocne fundamenty. Jednak sukces osiągnie tylko jeden z nich. A przy tym okaże się, że „sukces” przyniesie także nieoczekiwane problemy.
To jest przede wszystkim film o przyjaźni tuż „przed odlotem”. Takiej szczerej, mocnej, chłopięco-męskiej przyjaźni, którą pamięta się przez całe życie. I której po latach bardzo często brakuje…

„Reprise” szczerze mówi o cenie, jaką trzeba zapłacić za realizację marzeń. Zmieniają się relacje, zmieniają się priorytety, stajemy się innymi ludźmi także dla nas samych. Ale na szczęście nie ma w filmie odrobiny dydaktyzmu. Nikt tu nie poucza nas jak żyć. Ot, po prostu towarzyszymy grupie młodych chłopaków, którzy chcą podbić, zbawić, naprawić świat. Którzy chcą zaistnieć w tym świecie. Mocno, żeby ziemia zadrżała. Choćby pisząc i wykonując punkowy kawałek pt. „Wydymani palcem przez premiera” – nawiasem mówiąc porywający całą publikę w klubie.

Skandynawowie w swoich filmach mają duże zaufanie do aktorów. Emocje wyrażają nie tylko dialogami. W „Reprise” twarze znów są filmowane z bliska a młodzi aktorzy doskonale to wykorzystują. Swoboda z jaką grają „jednych z nas” jest godna podziwu. Fantastycznie potrafią oddać ten charakterystyczny żal, że już nigdy nie będzie tak jak do tej pory. Jeden z głównych bohaterów, już po przejściach, przypomina sobie rozmowę z przyjacielem, gdzie pada zdanie: To co zostało jest wszystkim. I na wspomnienie tych słów smutno opuszcza głowę. Tak, wiele już należy do przeszłości. Szkoda…

Ale przecież ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Więc dzieje się sporo. Nowe miłości, stare miłości, które nie dają o sobie zapomnieć, wyzwania branży literackiej, nowe przyjaźnie i stare przyjaźni, które tracą na intensywności. I nowe wybory, których trzeba dokonywać w przyspieszonym tempie. Czasem z obawy, że nie wystarczy czasu, żeby załapać się na uciekającą szansę. Ech, skąd ja to znam…

Muzycznie też dzieje się nieźle: Joy Division, New Order, The Jam i jakieś norweskie kapele. No i polonicum: na ścianie pokoju głównego bohatera… okładka winylu Brygady Kryzys!

Jako, że film jest o początkujących pisarzach mówi też po trosze o istocie literatury. O tym, że ma ona władzę nad rzeczywistością. Że tworzy zdarzenia i światy. Że karmi się życiem, aby je natychmiast przekształcić w fikcję. I to jest w filmie bardzo przekonująco i ciekawie pokazane. Reprise znaczy przecież tyle, co powtórka. Z życia… z przeszłości… z młodości…

Na ubiegłorocznym Festiwalu Era Nowe Horyzonty w Cieszynie film był jednym z najlepszych. A teraz już dotarł na dvd do wypożyczalni. Nie ma znaczenia ile lat minęło od naszego odlotu. Po obejrzeniu na pewno wrócą wspomnienia.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Rafał

Jakże Ty pię.... Aaaaaaa przepraszam… tego nie wolno napisać.

W sumie słusznie jeszcze Ci się w głowie przewróci i dopiero będzie bieda.

Czas przed odlotem od wczoraj jest bardzo blisko mnie.

Rozmyślam sobie o różnych tam, i ludziach, i sprawach.

:)


Gre

Niektórzy twierdzą, że juz nic mnie nie uratuje… :P

Jak obejrzałem filmik w piątek (bo to świeża sprawa, specjalnie na grzesiowy weekend ) to wróciły różne takie fajne wspomnienia…

Ech, nostalgia ;)

Pozdr

P.S.

A widziałaś jak ładnie wkleiłem teledysk?

:D


Pamiętam kilka fińskich

filmów, o zwyczajności no i fajne skandynawskie seriale kryminalne.
Szwedzkie.

Ale tak naprawdę to wrażenie na mnie zrobiła skandynawska literatura klasyczna z przełomów XIX i XX w.
Taka reymontowska.
Surowa i piękna.


Panie Igło

Ibsen?


Rafał

Mnie coś od wczoraj naszło i różne wspomnienia wracają, jeszcze takie sprzed liceum i z liceum, ale przed studiami. Połazęgowałam po sieci nawet.

Ech…

A filmik wkleiłeś mistrzowsko. Gratulacje :)))


A broń Panie

Toć ja zwykły chłopak z małego miasteczka.
A nie z Ochoty albo , o zgrozo, z Grochowa.
;)


Ja uważam

koniec liceum za swój najpiękniejszy czas.

Studia już nie były takie, choć poznałem wspaniałych ludzi.
Ale okolice matury i tuz po – bajka.


Panie Igło

Pan coś podrzuci. Ja nie znam w ogóle tej literatury a Ibsen to tak z urzędu przychodzi na myśl ;)


Nie pamiętam

Książki od ładnych paru lat po kartonach pleśnieją.
Ale tam nobliści też byli.

Surowy klimat, zima, kamienista gleba, owsiany chleb i śledzie, las, północ, polowanie, bieda, stare sagi, wspomnienia po wikingach, pastorzy ubrani na czarno, emigracja do Ameryki.


Igła ma rację,

taka zresztą i późniejsza dwudziestowieczna literatura skandynawska jest np. fińska.
A z noblistów to niechybnie Knut Hamsun będzie, “Blogosławieństwo ziemi”, strasznie dobra rzecz, z “Chłopami” mi się kojarzyła.
W ogóle na początku XX wieku nurt chłopski w literaturze był bardzo popularny i ceniony, chocby własnie Noblami nagradzany.

Zresztą polecam serię Literatura skandynawska wydawaną dawno temu przez Wydawnictwo Poznańskie.
A jak ktoś chce pogłębić swoją wiedzę na ten temat to Iwaszkiewicz napisał świetne “szkice o literaturze skandynawskiej”, dużo się można dowiedzieć.
A tych pisarzy, szczególnie fińskich, ale i norweskich, szwedzkich, islandzkich (Haldorr Laxness i “Dzwon Islandii”, tyż noblista) lata temu mnóstwo czytałem, ale tyż wiele nie już nie pamiętam, bo ostatni raz kontakt dłuższy z literaturą skandynawską to tak na 3, 4 roku studiów miałem.
A zdanie z “Gosty Berlinga” Selmy lagerlof było mottem mojej pracy magisterskiej.
pzdr


Rafale,

powiem tak, tekst genialny, muzyczka genialne, recenzja zachęca, więc pewnie film tyż świetny.

I tylko z jednym się nie zgodzę:

“To jest przede wszystkim film o przyjaźni tuż „przed odlotem”. Takiej szczerej, mocnej, chłopięco-męskiej przyjaźni, którą pamięta się przez całe życie.”

Mam wrażenie, że taka przyjaźń może trwać, zmienia się, bo ludzie się zmieniają, ale trwa i to ważne.
Eh, kroi mi się ten tekst o przyjaźni w końcu…
Ale jeszcze poczeka trochę, a zresztą, co tu pisać, jak w sumie każdy wie, o co chodzi, oczywiście jak ma to szczęście mieć jedną lub więcej osób, które może nazwać przyjaciółmi i one go tak nazwać mogą.


Wiesz...

ja myślę, że jednak przyjaźnie z tego okresu często nie wytrzymuja próby czasu.
Zaczyna się jednak zupełnie inne życie, często w innym miejscu. Coś pęka.

Poza tym zmieniamy się, czasem przechodzimy na “ciemną stronę mocy” ;), znaczy zaczynamy pracować i robić kariery.

I o to mnie się rozchodziło. Film to pokazuje, że jednak więzi, delikatnie, bo delikatnie ale się rozluźniają.


Hm,

ja mam tak że jednego kumpla znam od jakichś 20 lat czyli od 1 klasy podstawówki.

A przyjaciela najbliższego od lat12 prawie czyli od 1 klasy liceum, choć chyba naprawdę przyjaciółmi staliśmy się gdzieś tak pod koniec studiów.
Więc może mam dlatego inne spojrzenie na to:)

A znajomości ze studiów też jakoś trwają i kontakty z ludźmi z liceum tyż.

pzdr


Mam podobnie,

ale też pamiętam ludzi, którzy byli dla mnie ważni w tamtym okresie a są daleko, nawet czasem nie wiem gdzie.

Jasne, że nie ma reguły, bo w końcu wszystko od nas zeleży. Jeżeli dba się o przyjaźń to trudniej ją stracić.

Gorzej jak się człowiek ogląda na drugiego… Później już coraz trudniej wrócić do starych znajomych.


Subskrybuj zawartość