Wielki Tydzień: Niedziela Palmowa

Dzień triumfu.
Mnóstwo ludzi, emocje w oczekiwaniu na coś niecodziennego, poczucie siły w anonimowym tłumie. Ścielą się płaszcze i zielone liście palm. Osioł stąpa z lekkim wysiłkiem a przy tym dostojnie w otoczeniu grupki nieco zagubionych uczniów. Ten, który siedzi mu na grzbiecie pozdrawia i błogosławi ludzi.

Nareszcie! Bóg zesłał Mesjasza! Zbawi nas! Zbawi czyli wyzwoli od rzymskiego jarzma, od poborców podatkowych, od biedy i niedostatku, od pogan, od zrzędliwej żony, od kłótliwych dzieci, od bogatszego sąsiada! Każdy ma jakiś obraz zbawienia…

Dzień triumfu każdego w tłumie, gdzie łatwo zagłuszyć swoją samotność.

Za kilka dni ci sami ludzie będą wspólnie krzyczeć: Ukrzyżuj, ukrzyżuj go!
Jakie to ludzkie…

Dziś dzień triumfu. Wielu ludzi w kościele, las kolorowych palm, ścisk. Znamy smak triumfu. Każdy, choćby jeden raz w życiu, ale go skosztował. Zdany egzamin, piękna dziewczyna, pierwszy samochód, dziecko, dom, praca, awans, podwyżka, podróż… Każdy ma jakiś obraz zbawienia…

Ale naraz w ten triumfalny dzień, słyszymy słowa, które przyprawiają o dreszcze: Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?
To wołanie też dobrze znamy. Każdy, choć jeden raz, wykrzyczał te słowa. Po co dzisiaj je przypominać?

Jak wiele triumfów jest nam dane w życiu? Jeden? Pięć? Dziesięć? Zawsze zbyt mało… Zawsze pozostaje niedosyt, że mogło być lepiej, więcej. Zawsze pozostaje niedosyt, który gna nas gdzieś dalej, bez wytchnienia, często w poczuciu samotności i opuszczenia, nawet przez Boga. Gdzie triumf, który przynosi spełnienie?

Dziś zaczyna się Wielki Tydzień. Tydzień paradoksów. Tydzień, który wywraca nasze postrzeganie osób, zdarzeń i rzeczy. Triumf, który jest początkiem męki. Śmierć, która jest początkiem wywyższenia. Jak to możliwe?

Ruszyliśmy w drogę…

Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Rafał

Zatrzymało się we mnie powietrze.

Wrócę za jakieś trzy minuty, tylko nie mogę doprowadzić się do tego, żeby się udusić.


Hm,

kiedyś napisałem tekst-zabawę formą, gdzie fraza była “Niedziela Napalmowa”
:)
Sam jestem z siebie dumny do tej pory, że to wymyśliłem, acz każde słowo tam na “n “było więc nie było trudne.

A triumf?

Każdy ma jego inny obraz,mnie się podoba w chrześcijaństwie to, że to co wg kryteriów ludzkich jest triumfem, tu nie jest.

Co nie znaczy, że podzielam chrześcijański obraz triumfu, którym by było (?) zjednoczenie z Bogiem.

Dlatego zostaję bez triumfów:)
Znaczy wolny i zdołowany wiecznie:)

Sorry za ten spam, ale tak mnie naszło.

pzdr


Grzesiu

Bez triumfów nie dasz rady na dłuższą metę.
Więc Twoje pozostawanie bez traktuję jako tradycyjną kokieterię ;)

Pozdr


Wróciłam

Tydzień paradoksów…

Ci sami ludzie, którzy dzisiaj nas kochają, jutro mogą krzyczeć ukrzyżuj!

Ci co dzisiaj krzyczą ukrzyżuj! jutro mogą nas pokochać

Życie paradoksów…

Jedni wiedzą to

Inni wiedzą sio

Niektórzy wiedzą czym jest zbawienie dla Drugiego

...........

Gdyby Jezus żył wśród nas, to zapewne wielu szarpałoby jego rękawy:

tu! tu! tu!

nie, chodź do nas! do nas! do nas!

...........

Gretchen dość dobrze Go zna, na ile dobrze człowiek znać Go może.

Czy nie dał każdemu z nas szansy?

Choćby określenia czym dla nas jest zbawienie?

Może pozbycie się tej zrzędliwej żony, może większe od sąsiada bogactwo, może wolność, może…

I czy On nie wierzył w nas bardziej, niż my sami jesteśmy w stanie?

Wita Jerozolimę, a Jerozolima wita Jego.

Jeszcze tylu jest po Jego stronie. Minie jedynie kilka dni… Wszystko niemal się odwróci.

Nigdy nic nikomu nie wypomni. No może Tomasz trochę oberwie, ale to jeszcze przyszłość.

............

Przecież wbrew wszystkiemu Niedziela Palmowa nie powinna nas uczyć braku zaufania.

Tylko mądrości.

Wyrozumiałości.

Wybaczania.

Dystansu.

I autentyczności. Wbrew wszystkiemu.

...............
Tao- Te – King :

“Kto wspiął się na palce, nie może stać. Kto robi wielkie kroki, nie może chodzić. Kto sam siebie wystawia na światło, nie błyszczy. Kto sam siebie wychwala, ten nie zdobędzie sławy. Kto napada, nie osiąga sukcesu. Kto sam siebie wywyższa, nie może być starszym pośród innych.”

Prawdziwie Wielkiego Tygodnia Rafale.


Rafale, wiesz, powiem tak,

trochę może i tak, ale po prostu tak mam, ze właściwie jedynym triumfem takim globalnym to według mnie jest dobre życie/pozostawanie w zgodzie ze sobą i własnym sumieniem/bycie przyzwoitym itd
Cokolwiek te zdania miałyby oznaczać.
Reszta to dla mnie pozór.

Ludzie mają triumfy różne i nawet mają wyobrażenia o triumfach innych i wydaje się im, że jeżeli ktoś nie ma rodziny/pieniędzy/domu/żony/męża/dzieci/wiary/religii/Boga i czegoś tam jeszcze to przegrał.

A dla mnie trochę wzorem propagandy deMellowskiej to etykietki tylko i ozdobniki, które do szczęścia potrzebne nie są.

Pewnie bredzę, bo kończę piwko i sprawdzam testy z opisówki:)

Trza iść spać.

Kiedyś.


Gretchen

Niedziela Palmowa nauczyła mnie dzisiaj, że jesteśmy słabi a wbrew naszej kondycji próbujemy wspinać się na palce, robić duże kroki, wystawiać się na światło, wychwalać się, napadać, wywyższać się.

Nie przyjmujemy do wiadomości tego, kim jesteśmy i jacy jesteśmy.

Prawdziwie Wielkiego Tygodnia Gretchen ;)


Grzesiu

Podpisuję się pod każdym Twoim słowem :)

Właściwie powiedziałeś za mnie wszystko więc ja już idę spać, nie wiem jakTy.
Coś mi świta, że Ty należysz do tych bardziej uprzywilejowanych co to budzik mają na 11:30 nastawiony.

Ech, życie…

Pozdr


Grzesiu

A Ty jesteś Siergiej Bubka, żeby sobie poprzeczkę tak wysoko stawiać?

Tryumf globalny? Obyś nie tracił z oczu maleńkich i codziennych. Bo są.

Jeśli chodzi o pozór, to wedle buddystów wszystko co jest, jest pozorem i to się nazywa maya . Ale to nie przeszkadza prawdziwie żyć.

Obyśmy umieli oddzielać prawdziwość od mayi.

Jezus mówił o tym samym.

Ziarna i plewy.


Hm,

czy to taki manewr taktyczny z ta zgoda, by się nie dać wciągnąć w jakże fascynującą dyskusję?
:)

Co do wstawania, fakt, jutro prace mam dopiero od 17:) i polegać będzie ona na nudzeniu się i psychicznym męczeniu, ale nieważne.

Ale choć o 11 wstać mogę, to planuję przed 8 wstać, tylko nie wiem, czy się uda.
Pewnie nie:)

pzdr


Gretchen, globalne i lokalne

to ma być:)
Znaczy odnoszące się do każdego dnia.

Tylko nie sprecyzowałem, ale to o czym wspomniałem to nie mają być jakieś zasady wygórowane i podniosłe czyny, tylko świadomość, że codziennie się zrobiło coś dobrego.
Albo starało się.
Albo wykorzystało okazję, by np. sprawić, że ktoś się uśmiechnie.
Albo samemu się uśmiechnąć.
Albo nie zranić kogoś, choć trudno się powstrzymać.

Takie tam.

Kurde, patetycznie wypadło?
I kiczowato?

Jak ja nie lubię tego swojego moralizowania czasem…

I jak tu później nihilistę odgrywać?
I cynika?

Eh, straszni jesteście:)


Rafał

Co prawda do Grzesia napisaliśmy dość rozbieżnie, ale to przecież temu Grzesiowi nie zaszkodzi. :)

Do wiadomości nie przyjmujemy ani tego jacy jesteśmy, ani kim jesteśmy. Przynajmniej nie zawsze.

Ja i tak sobie gratuluję przynajmniej tego, że wiem kiedy odstępuję . To już coś.

Wciąż jednak tak łatwo się gubię, tak łatwo mnie sprowokować, zasiać wątpliwości, wytrącić, przekabacić...

Wiem gdzie jest pion, a nawet gdzie poziom, i mimo to nadal tracę z oczu siebie, drogę, drogę, siebie.

Kiedy się wydostanę, to dostrzegam wartość zagubienia.

Obyśmy gubili się jak najrzadziej.

Pozostaję z nadzieją, że spotkam Cię jeszcze w tym Tygodniu.

Dobrej nocy wiosennej. I dnia.


Grzesiu

Ty uważaj, bo to pachnie buddyzmem.

Ateiście nie wypada, jak słowo daję.

:)


E tam nie wypada:)

zresztą ja to jestem chrześcijańskim ateistą jak powszechnie wiadomo:)

A na buddyzmie jak na mnóstwie innych rzeczy się nie znam.
Wcale.

Pozdrówka nocne.


Grzesiu

A to przepraszam – chrześcijańskiemu ateiście wypada. Przynajmniej wiadomo o co chodzi :)

Pozdrówka około południowe.


Rafale

A to Chrystus miał jakieś wyjście? Nie znam się, ale czy Chrystusa przed “urodzeniem się” ziemskim, po prstu nie było?
Czy to nie jest tak, że nie ogałacał sie ze wszystkiego, tylko zwyczajnie urodził się człowiekiem – z woli Boga, a nie własnego wyboru?
Pozdrawiam.


Qwerty

Czy miał jakieś wyjście, pytasz.

Nie mogę oddzielić Ojca, Syna i Ducha. To są trzy osoby tego samego Boga. To co się dzieje z Chrystusem, począwszy od poczęcia z Maryi, dzieje się w jedności tych trzech osób. To nie jest stosunek zależności, podległości, władzy jednego nad drugim.

Urodził się człowiekiem, z woli Boga, czyli ze swej woli. Wolność Boga się objawiła, bo nikt Go do tego nie zmuszał. Więc miał wyjście. Nie przychodzić na Świat.

Ale postanowił inaczej i będąc cały czas Bogiem jednocześnie jest człowiekiem w każdym aspekcie cielesności. W cierpieniu też. W zwątpieniu też. Mógł zejść z krzyża, mógł porazić oprawców, tak, żeby mu bólu nie zadawali. Tylko, że to niczego by ludziom nie pokazało.

Bóg zamordowany jak człowiek. Paradoks, który dla mnie genialnie pokazuje, jak zabijamy w sobie i w innych ten boski pierwiastek, który wszyscy mamy.

Pozdrawiam


Rafale

Czyli zakładasz jego udział w konstruowaniu planu zbawienia ludzkości poprzez własną śmierć? Czy też może jest tak, że to zaplanował Bóg Ojcieć, a Syn Boży jedynie zrealizował. To nie Bóg umarł na krzyżu, tylko Syn Boży… Pytając jeszcze przed śmiercią Ojca, dlaczego go opuścił... Słusznie zauważasz – słowa, które budzą dreszcze.

Czy mógł się zbuntować? Zejść z krzyża? Sprzeciwić sie Bogu? Własnemu Ojcu?

Piszesz, że urodził się z woli Boga, a więc własnej woli… Czy to oznacza, że jest jedynie częścią Boga? Czy też bytem oddzielnym, niezależnym, o własnej woli? Mamy sytuacją albo, albo. Chyba, ze godzimy się na paradoks.

Czy przed jego narodzeniem juz mieliśmy do czynienia z Trójcą? Czy też Trójca “stała się” dopiero po zeasłaniu Ducha Swiętego? A w okresie przed zesłąniem, mieliśmy do czynienia z Dwójcą. Co oznaczać może, że możliwa jest Czwórka. Bo dlaczego nie? Kto zna wyroki Boskie…

Zamordowany… Tak, choć z wizją pewnego zmartwychwstania. Zabiliśmy czlowieka. Bóg zmartwychwstał.

No i jeszcze jedno – zbawienie ludzkości mogło się odbyć w dowolny sposób. To przecież Bóg decyduje, jak zbawia ludzi. Gdyby więc Jego wolą było, by to zejście z krzyża nas czegoś nauczyło, to samą Jego wolą by nas nauczyło. Wybrał inne wyjście.

Pozdrawiam.


Qwerty

qwerty

Czyli zakładasz jego udział w konstruowaniu planu zbawienia ludzkości poprzez własną śmierć? Czy też może jest tak, że to zaplanował Bóg Ojcieć, a Syn Boży jedynie zrealizował. To nie Bóg umarł na krzyżu, tylko Syn Boży… Pytając jeszcze przed śmiercią Ojca, dlaczego go opuścił... Słusznie zauważasz – słowa, które budzą dreszcze.

Syn Boży jest Bogiem i umarł na krzyżu. Pytał Ojca będąc we wszystkim podobnym do ludzi, także w lęku, w cierpieniu, w samotności.

Czy mógł się zbuntować? Zejść z krzyża? Sprzeciwić sie Bogu? Własnemu Ojcu?

Myślę, że mógł. Tak jak każdy z nas sprzeciwia się swojemu Ojcu, po wielokroć.

Piszesz, że urodził się z woli Boga, a więc własnej woli… Czy to oznacza, że jest jedynie częścią Boga? Czy też bytem oddzielnym, niezależnym, o własnej woli? Mamy sytuacją albo, albo. Chyba, ze godzimy się na paradoks.

Dla mnie to rzeczywiście paradoks. I Tajemnica. Nierozwiązywalna. Jest częścią Boga, będąc jednocześnie samym Bogiem…

Czy przed jego narodzeniem juz mieliśmy do czynienia z Trójcą? Czy też Trójca “stała się” dopiero po zeasłaniu Ducha Swiętego? A w okresie przed zesłąniem, mieliśmy do czynienia z Dwójcą. Co oznaczać może, że możliwa jest Czwórka. Bo dlaczego nie? Kto zna wyroki Boskie…

Myślę, że to wszystko to sposoby objawiania się Boga ludziom. Dla nas stała się w jakimś konkretnym momencie, ale Bóg jest poza czasem, zawsze i wszędzie.

Zamordowany… Tak, choć z wizją pewnego zmartwychwstania. Zabiliśmy czlowieka. Bóg zmartwychwstał.

Pewnego? Cóż jest pewnego dla człowieka? Jeżeli nawet jest Synem Bożym musi zaufać Ojcu. Jest lęk, jest Szatan, jest alternatywa “mojej” woli, nie bożej. Myślę, że przeżywał to samo co każdy z nas w sytuacji granicznej.

No i jeszcze jedno – zbawienie ludzkości mogło się odbyć w dowolny sposób. To przecież Bóg decyduje, jak zbawia ludzi. Gdyby więc Jego wolą było, by to zejście z krzyża nas czegoś nauczyło, to samą Jego wolą by nas nauczyło. Wybrał inne wyjście.

Wola Boga ujawnia się cały czas w historii świata i pojedynczych ludzi. Człowiek niewiele się nauczył, jak patrzę co się dzieje. 2000 lat po najsłynniejszej w historii kaźni człowieka-Boga jesteśmy ledwie na progu rozumienia jej znaczenia.
Ja przyjmuję do wiadomości, że skoro zbawienie nie dokonało się inaczej więc nie mogło się inaczej dokonać. Nie czuję się na siłach spekulować i tworzyć alternatywną historię zbawienia skoro tyle problemów nastręcza mi rozumienie tej, która miała miejsce.

Pozdrawiam


Rafale

Troche uciekasz z odpowiedziami. No ale rozumiem. Kwestie związane z Boskością są nieopisywalne ludzkim językiem. A już tak opisane – zawsze są ułomne.

Ale pomęczę Cię dalej, jeśli pozwolisz.
Jeśli urodził się jako Bóg, nie jako człowiek i mógł – jako Bóg, decydować czy się urodzić i czy ewentualnie zejść z krzyża i wrogów porazić – nie jest zasadnym pisanie, że jako dla człowieka, zmartwychwstanie nie było dla niego pewne.
Nie zabiliśmy przecież Boga – co najwyżej jego człowiecze ciało, które na 33 lata przybrał. Bóg posiada wszystkie atrybuty Boga – więc także i wszechwiedzę. Fakt przyszłego zmartwychwstania był więc Chrystusowi znany.

Nie wydaje Ci się, ze atrybutem Boga wszechmocnego, musi być niejako z definicji możliwość zbawiania ludzi na dowolny sposób? W odniesieniu do Boga, pojmowanego tak, jak widzą go Chrzescijanie, nie istnieje stwierdzenie “nie mogło”, albo “musi”. Możemy stwierdzić, że ze wszystkich sposobów jakie można sobie wymyślić (plus wszystkie te, które może wymyślić tylko Bóg), Bóg zdecydował się na ten. Przyczyn tego wyboru – nie znamy. Ale wolność woli Boskiej jest chyba zastrzeżeniem fundamentalnym?

Pozdrawiam cierpliwie.


Qwerty

Nigdy w filozofii nie byłem najmocniejszy, więc takie ćwiczenia jakie Ty mi zapodajesz nie przychodzą rzeczywiście lekko, he he.

Ale też nie są one bezsensowne, te pytania i wątpliwości, które stawiasz. Acz sam niewiele mówisz o swoim poglądzie na ten temat i odczuciach.

Dla mnie Bóg jest Bogiem samoograniczającym się. Widzę to w wielu jego działaniach. Więc nie wdaję się w dywagacje na temat: czy mógł postąpić inaczej, czy mógł użyć ognia, żeby spalić prześladowców, czy mógł wiedzieć, przewidywać...

On się wyrzeka całkowitej władzy nad naszym zbawieniem! Masz rację, może mieć taką władzę, ale wtedy my się nie zmienimy, nasza droga straci sens.

Mam przed sobą fakty, zdarzenia, które miały miejsce, relacje o nich. Mam wreszcie swoje doświadczenie związane ze Zmartwychwstałym. I widzę, że cały sens Ofiary był w tym, że On się decydował na wszystko co będzie. A że nie wiedział co będzie to już mówi modlitwa w Ogrójcu. Jego okrzyk na krzyżu też to pokazuje. On nie puszcza do nas oka: luzik, powiszę trochę i Stary mnie zabierze za 3 dni. A później to już żyć nie umierać!

On dokonał przejścia przez śmierć, żebyśmy my mogli iść za nim trochę bardziej ufni. Ale żeby ludzie mogli zaufać to wszystko było realne i niewiadome dla wszystkich uczestników tego dramatu, łącznie z Jezusem.

Pozdrawiam


Rafale

Filozoficzne dywagacje mogę przeczytać w filozoficznych książkach. Nie szukam tego u Ciebie. Nie ma nic przyjemniejszego, niż spotkać się z Wiara i słowami o niej w takiej formie, jak Twoja. Ewangelizujesz. Piszesz o Bogu tak, jak Ty go widzisz.

W Twoich słowach, widze Chrystusa – człowieka. Nie Chrystusa – Boga. Przynajmniej na czas jego bytności wśród ludzi – bytności człowieczej. Jak piszesz – Boga samoograniczającego się. Zamykającego sie w człowieczeństwie, a tym samym tak bliskiego ludziom. Z całym bagazem strachu, utraty nadziei, niepewności, uczuciu porzucenia. I siły, by jednak przy całej człowieczej słabości, zrobić to co potrzeba. Co che. A nie – musi.

Nie wiem, czy masz rację. Ale dałeś mi trochę do myślenia.
Pozdrawiam.


Qwerty i Rafał

Przepraszam, że się wtrącę... Nie wtrącam się jeśli coś nie nie zainteresuje/wkurzy.
(Nic mnie nie wkurzyło. :)

Teraz będą tylko moje gdybania, więc upraszam się o wyrozumiałość. No. :)

Qwerty, zadajesz bardzo dobre pytania a Rafał błąka się usiłując znaleźć odpowiedź. Ty potrafisz TAK pytać, bo czujesz się/jesteś wolny. Rafał się wije, bo jest ograniczony więzami nakazów/zakazów religijnych (nie wiary!).

Teraz też będą tylko moje gdybania, ale bez odniesień to Ciebie i Rafała. Ot, tak sobie będę bredzić... Postarajcie się jednak odebrać moje gdybania bez urazy. Szczególnie religijnej, Rafale. Bardzo o to proszę.

Ostatni rok był dla mnie strasznie intensywny. Nie pamiętam czy kiedykolwiek pochłonęłam taką ilość stron, nie pamiętam czy kiedykolwiek miałam (to moje odczucie) taką jasność widzenia, nie pamiętam czy kiedykolwiek zdołałam się wybić na obserwację z zewnątrz jak teraz… Być może dlatego, że… Nieważne.

Trójca pojawia się już w starożytnym Sumerze i Babilonie i przewija się nieodmiennie poprzez wieki i religie… Nawet 3 dni “śmierci” prowadzącej do “zmartwychwstania” znajdują swoje odniesienia tysiące lat wcześniej. Na tym poprzestanę, bo wnioski każdy sam może sobie wysnuć.

Rafał napisał dwa bardzo ważne zdania:

Bóg zamordowany jak człowiek. Paradoks, który dla mnie genialnie pokazuje, jak zabijamy w sobie i w innych ten boski pierwiastek, który wszyscy mamy.

W zasadzie najważniejsze dwa zdania. I jak się nad nimi zastanowić, to Rafał właśnie sprzeniewierzył się pryncypialnym zasadom swojej religii, ustanowionym przez ludzi. “Kierowników” tej religii. Zasadom, które następnie zostały przyjęte przez maluczkich.
Dlaczego?
Jak to możliwe, że w każdym z nas jest boski pierwiastek? Czyż religie nie nauczają, że boski pierwiastek jest tylko w wyznawcach danej religii? Czyż religie nie nauczają, że życia w boskiej chwale dostąpią tylko ich wyznawcy?
Jak najbardziej… :)

Rafał pisząc, że boski pierwiastek jest w każdym z nas, nieświadomie napisał prawdę, szczerą prawdę i tylko prawdę.
Bo skoro “Bóg” (jako symbol, czegoś czego nie potrafię jeszcze opisać) powołał każdego z nas na “swój obraz i podobieństwo”, to jakim cudem potem stwierdza, że dotyczy to tylko jakiegoś odsetka tych, których do życia “na swój obraz i podobieństwo” powołał? Odsetka – czyli wyznawców danej religii.

Pomylił się? Jeśli to “pomyłka” to właśnie odpada Mu jeden z atrybutów “boskości”.
A jeśli “Bóg” jest boski i nie ma mowy o pomyłce, to po cholerę powstały religie, jako zbiory zasad, reguł, obrzędów? “Bóg” je stworzył? Wszystkie “na swój obraz i podobieństwo”? Nie wszystkie? To co? – znowu pomylił się? etc, etc.

Spróbuję zdążać do celu tego komentarza, który miał niby to odpowiedzieć na pytania Qwerta:

A to Chrystus miał jakieś wyjście? Nie znam się, ale czy Chrystusa przed “urodzeniem się” ziemskim, po prstu nie było?
Czy to nie jest tak, że nie ogałacał sie ze wszystkiego, tylko zwyczajnie urodził się człowiekiem – z woli Boga, a nie własnego wyboru?

Jezus był. Nawet przed swoim ziemskim urodzeniem. Tak jak każdy z nas.
“Nie było go”, tylko dla naszych pięciu, używanych zwykle, ziemskich zmysłów.

Jezus miał kilka wyjść, jak każdy człowiek (a takim przecież został zrodzony!) obdarzony przez “Boga” wolną wolą.
Właśnie dlatego, że podjął taką a nie inna decyzję (mimo, że był wielokrotnie “kuszony”) stał się prawdziwym “Synem Bożym” w naszym moim przekonaniu.

On wiedział, i nauczał to przez całe swoje ziemskie życie, że “Bóg” jest w każdym z nas; że “boski pierwiastek” w nas daje nam siłę i… wolność; że tak naprawdę nasze “królestwo nie jest z tego świata”; że nie jesteśmy tym, czym co nam się zdaje… On wiedział, że jesteśmy Świadomością i Miłością (wiem, kretyńsko brzmi – ograniczenia płynące z języka) i że te dwa wyznaczniki/argumenty są najważniejsze. On wiedział, że dane nam ciało jest tylko powłoką/obudową dla tych dwóch uniwersalnych… Wiedząc to – wybrał, lub jak kto woli – podążył za wolą “Boga”.

Cała reszta to tylko rytuały, obrzędy i… supresja tej Wiedzy.

Przepraszam za chaos, niezborność, skrótowość.
“Coś” znalazłam. Szukam dalej…


Masz rację, Qwerty

filozof ze mnie żaden. Co najwyżej domorosły, jak to sie mówi ;)

Myślę, że po trosze nikt z nas nie ma racji i obaj ją mamy.
Ot, kolejny paradoks.

Dobry czas na przemyślenia…

Pozdrawiam serdecznie


Magio, fajnie, że zajrzałaś...

Nie ma mowy o żadnym urażaniu, bez obaw ;)

Twoje przemyślenia są w wielu punktach bardzo zbieżne z moimi. Już wyjaśniam:

W zasadzie najważniejsze dwa zdania. I jak się nad nimi zastanowić, to Rafał właśnie sprzeniewierzył się pryncypialnym zasadom swojej religii, ustanowionym przez ludzi. “Kierowników” tej religii. Zasadom, które następnie zostały przyjęte przez maluczkich.
Dlaczego?
Jak to możliwe, że w każdym z nas jest boski pierwiastek? Czyż religie nie nauczają, że boski pierwiastek jest tylko w wyznawcach danej religii? Czyż religie nie nauczają, że życia w boskiej chwale dostąpią tylko ich wyznawcy?
Jak najbardziej… :)

Rafał pisząc, że boski pierwiastek jest w każdym z nas, nieświadomie napisał prawdę, szczerą prawdę i tylko prawdę.

Jezus od początku zwracał uwagę na człowieka bez żadnych dodatkowych dookreślników. Nieważne czy był innej narodowości, innego wyznania, innego zawodu albo podłej kondycji fizycznej i społecznej. Jezus tego nie rozróżniał. I przykazanie miłości nie rozróżnia bliźnich, których mamy miłować.

I ja uważam, że jakiekolwiek inne interpretacje w wierze chrześcijańskiej idą wbrew fundamentom tej wiary. W tym sensie się nie zgadzam, że moja religia ma inne zasady. Moją religia w swym jądrze mówi o bezwarunkowej miłości drugiego człowieka, bo w drugim człowieku jest Bóg. Bóg nas spotyka, dotyka, mówi do nas właśnie przez drugiego człowieka.

Napisałem to całkowicie świadomie :)

Nie pamiętam, który dokładnie fragment Katechizmu Kościoła Katolickiego, ale z pewnością mówi, że zbawienia dostąpią nawet ludy, które o Jezusie nie słyszały. Tak więc mój Kościół nie obiecuje zbawienia jedynie dla swoich zauszników ;)

Bóg, który jest Panem Historii z pewnością przyszykował nam wszystkim drogę, na końcu której może się okazać, że najmniej ważne są nasze etykiety. I to nie pozostaje w sprzeczności z nauczaniem mojego Kościoła.
Święty Paweł, w hymnie o miłości pisze, że teraz widzimy niewyraźnie, jak przez szkło, szybę. Przyjdzie jednak czas, że poznamy twarzą w twarz.

Nie ma nic bardziej wartościowego, niż szukanie.
Powodzenia Magio!

Pozdrawiam serdecznie


Rafale

I tak i nie.

W Katechizmie jest dział pt. “Człowiek jest otwarty na Boga”. Śliczny on jest, ten dział.
Stoi w nim napisane, jak wół na miedzy, że

Pragnienie Boga jest wpisane w serce człowieka, ponieważ został on stworzony przez Boga i dla Boga. Bóg nie przestaje przyciągać człowieka do siebie i tylko w Bogu człowiek znajdzie prawdę i szczęście, których nieustannie szuka:

a nawet dziale “Człowiek odpowiada Bogu” można znaleźć perełkę:

Przez swoje Objawienie “Bóg niewidzialny w nadmiarze swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół i obcuje z nimi, by ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjąć ich do niej” 1. Adekwatną odpowiedzią na to zaproszenie jest wiara.

To dotyczy KAŻDEGO człowieka. Świetnie!

Są jednak działy (nawet ten ostani, przeze mnie wymieniony), w których mówi się o posłuszeństwie wiary, które jest utożsamiane z posłuszeństwem religii.
A przecież Wiara nie jest tym samym, czym jest Religia. Kropka.
Mydlana bańka pryska.

Twoja religia mówi to, co mówi.

Moja- nasza (?) wiara mówi, że każdy nosi w sobie “boski pierwiastek”. Że każdy jest dzieckiem “Boga”. Mówi też, że do “Boga” prowadzą różne drogi. To samo twierdzą we “wstępach” wszystkie nauki innych religii. Diabeł, jak zwykle tkwi w szczegółach. A te szczegóły są już dość makabryczne, z karą śmierci “doczesnej” lub “wiecznego potępienia” włącznie.

A tu po prostu (wg mojego “rozumu”) chodzi o to, że religia nie jest tożsama z wiarą. Wiara nie jest tożsama z religią.

Dla mnie wiara jest “Świadomością łączności z Nieokreślonym”. Religia zaś, zbiorem zasad i rytuałów ustanowionych przez człowieka dla ograniczenia/zastraszenia innego człowieka.

Pokoju ducha Rafale.
Pozdrawiam ciepło.


Dobrze Gretchen napisała

Powietrze.

Tak naprawdę z nas ono schodzi.

Z pogardą, zapomnieniem, ułudą, hipokryzją, nadzieją.

Łazimy z koszyczkiem święconki.
Bo tak trzeba.

Dzielimy się jajeczkiem.
Bo tak od zawsze.

Międląc w myślach i słowach ludzi & obelgi.
Grzechy własne i cudze.

Zmęczenie..


Magio

Ja nie neguję Twojego punktu widzenia, bo on może być bliski prawdy: religia ma mało wspólnego z wiarą.

Tylko, proszę, nie mów głośno na mieście, że ja takie rzeczy wygaduję ;)

Na poważnie, zasady i rytuały są ważne. Budują relację z Bogiem, pomagają przynajmniej. W żadnym razie jednak nie mogą one przysłaniać CZŁOWIEKA (czy człowiek dla szabasu czy szabas dla człowieka).

Diabeł chciałby, żebyśmy się na szczegółach skupiali. Lepiej skupmy się na ważniejszych sprawach. Cóż jest ważniejszego niż człowiek.

Komunałami już lecę samymi.
Wyciągnęłaś mnie na manowce ;)
Taki Klub Poszukiwaczy Sprzeczności założyliśmy, he he.

Pozdrawiam z wdzięcznością


Rafale

Łomatkoiojczeorazwszystkieinne!

4 razy ta sama odpowiedź?

Faktycznie musiałam wyciągnąć Cię na manowce. :D


Jakiś chochlik albo inny czort

ale już wyczyściłem.


Wielki Tydzień niestandardowo.

właśnie urodziła mi się córeczka ma początku Wilkiego Tygodnia, :-))))

Pozdrawiam!~:-)


Gratulacje!!!!!

To jest dopiero okazja!
;)
Wszystkiego dobrego!


Rafał

ano, Wielkanocnie się zrobiło nad ranem Wielkiego Poniedziałku.
W takim momencie gdy widzisz rodzące się dziecko zdanie z Biblii: “Słowo stało się ciałem i zamieszkało pośród nas” nabiera niesamowitego, namacalnego znaczenia.

To co jest ideą.. staje się człowiekiem… .

Poprostu odjazd…. .

************************
“SZUKAĆ! To rzucić się w głąb samego siebie, zanurzyć się w poszukiwanie Boga;
wynurzyć się,
by szukać człowieka.”


Poldku

Wszystkiego najlepsiejszego (znaczy: lepszego od najlepszego) dla Twojej świeżo narodzonej córeczki.

To największa radość, kiedy rodzą się dzieci!
One są Przyszłością.

Pozdrowienia w kolorze “indygo”. :)


Poldku, gratuluję

i wszystkiego najlepszego z tej okazji.

No to teraz można powiedzieć, że ostatnie nieobecności tu masz usprawiedliwione:)

Pozdrawiam.
Panią Poldkową a szczególnie Poldkównę też oczywiście.


Magio

Postaram sie to zamknąć “na krótko”. Moim skromnym zdaniem, w świecie Boga wszechmocnegi i wszechwiedzacego, oczywiście dowolnego boga w dowolnej religii, ale z przypisanymi takimi atrybutami, mówienie o jakiejkolwiek “wolnej woli” jest co nieco zabawne.
Wszystko, co w życiu zrobisz, jest zdeterminowane pomysłem Boga na to, co masz zrobić. Każdy Twój ruch, każdy wybór, każda “wolna wola” jest jedynie odegraniem scenariusza napisanego kiedyś tam przez Boga. Jasne – scenariusza nie znasz. Ale cokolwiek zrobisz – to miało być przez Ciebie zrobione. Jeśli okażesz sie zbrodniarzem, to taki był plan Boga kiedy Cię wymyślił. Jeśli Świętym, to tak miało być. Każde Twoje działanie, któe prowdzi do zbawienia czy wiecznego potępienia, jest Bogu wszechwiedzącemu z definicji znane. Jako że jest także twórca absolutnie wszystkiego, świata w którym nic nie pochodzi spoza Niego, także Twoje wybory pochodzą od niego.

W jakiś sposób masz rację. Odrzucam taką definicję Boga i świata. Bliżej mi do wersji niezaangażowanego twórcy, który jest stworzycielem świata, ale ten świat pozostawił nam. Jak naukownca, który zaszczepił życie, ale nie wie, co z tego wyrośnie. Jeśli Bóg ma być, to wolę takiego. A co – jestem człowiekiem, takie moje wilcze prawo.

Żartuję.

Ale najbliżej… No jeszcze nie wiem, do czego mi najbliżej.

Pozdrawiam.


Qwerty

(Twoja?) Wizja wszechogarniającego determinizmu nieco przeraża. :)

Nie potrafię ubrać tego w słowa. Zresztą (IMO), to nie słowo było pierwsze. Słowo jest graficznym lub werbalnym przedstawieniem myśli. Słowo nie istnieje bez rzeczy i nie-rzeczy, nie istnieje bez kontekstu, nie istnieje bez myśli.
To myśl była początkiem… Jakoś tak.

Kiedy doszłam już do tego “wiekopomnego” :) wniosku coś się we mnie dokonało.
Piszę coś, bo dalej nie umiem ubrać tego w słowa.
Coś, jakby uświadomienie sobie własnej Świadomości. Nie, nie takiej pięciozmysłowej, przez małe “ś”, która pozwala mi odbierać i przetwarzać informacje/dane płynące ze świata materialnego i, którą ja nazywam Rozumem.
Coś, jakby wyjście poza Super Hologram.
Coś, jakby jestem wszystkim i wszystko jest we mnie.

A takie Coś musiało mieć swoje konsekwencje, w postaci odrzucenia przewodników, pośredników, obrzędów i rytuałów. Konsekwencje w postaci nowego pojmowania wolnej woli, i zdania sobie sprawy z niesamowitej odpowiedzialności jaką ta moja nowa wolna wola na mnie nakłada.

Jakoś tak.
Chaotycznie i po łebkach, bo nie odnalazłam jeszcze wszystkiego.
Zrobiłam dopiero jeden mały krok. Malutki.

No, to wystarczy tego bredzenia. :)

Pozdrawiam.


Subskrybuj zawartość