Miłować jak siebie samego.... - banalnie niebanalne, a może nawet kluczowe dla Wierzącego.

Jak na mój rozum to przykazanie jest dość proste w zrozumieniu ale dosyć trudne we wdrożeniu go w swoje życie.

U Jezusa określenie “Bliźni” pada w przypowieści o Miłosiernym Samarytaninie.

Ta przypowieść była małym “pstryczkiem w nos” dla zapatrzonych w Prawo Judaistów.

Gdyż Samarytanin był dla Izraelity z Jerozolimy – członka klanu Jakuba z którego miał wywodzić się Mesjasz – kim w rodzaju nieczystego.

Samaria należała do Północnego Państwa Izraelskiego. Znawcy historii wiedzą, że po śmierci Salomona Izrael rozpada się na II państwa. Nie wiem czy ktoś czytał kiedykolwiek na ten temat, ale po śmierci Salomona, PAństwo Izraelskie rozleciało się na dwa. Północne z Samarią jako stolicą i południowe z Jerozolimą jako stolicą.

To Północne -> Samaria zostało zdobyte przez Asyrię, ludność przesiedlona i wymieszana z ludnością Asyryjską
Skutkiem tego dochodziło do małżeństw synów Izraela z kobietami asyryjskimi co było zabronione przez Prawo.

http://www.kosciol.pl/article.php/20041228204913607

STąd też Samarytanami pogardzano i byli Żydami drugiej kategorii – delikatnie mówiąc.

Przypowieść o MIłosiernym Samarytaninie obnaża szowinizm, miałkość moralną i zadufanie synów klanu Jakuba, które zachowało czystość “Krwi” – tych synów którzy uważali, że samo przynależenie do Klanu Jakuba czyni ich kimś Większym niźli inni… – nie tylko poganie ale nawet bracia Żydzi z północy.

Jezus w swojej przypowieści pokazuje, że bliźnim jest każdy człowiek potrzebujący – bez względu na to czy uważany za czystego czy nieczystego.

W innym miejscu Jezus mówi:

“jaką nagrodę otrzymacie skoro wy wyświadczacie dobro jedynie swoim przyjaciołom – przecież i poganie tak czynią.... . Wy miłujcie swoich nieprzyjaciół.”(cytat z pamięci).

W kontekście Żydów i Samarytan widać jaskrawie jak ta miłość nieprzyjaciół ma wyglądać.

I jeszcze trzeci wyróżnik “jak siebie samego”.

“Czyńcie innym tak, jak wy chcielibyście aby i Wam czyniono….”(cytat z pamięci)

A w innym miejscu:

“Jaką miarą Wy mierzycie, taką miarą i WAM odmierzą....”

Jest to wypowiedź mówiąca o kryterium na sądzie ostatecznym… .

Więc tak naprawdę miłość bliźniego jak siebie samego oznacza “napisanie własnoręcznie” kryterium oceny na sądzie ostatecznym dla samego siebie.

Jaką miarą ja mierzę, taką mi odmierzą. Jak ja pomagam słabszym tak i mnie słabemu pomogą... .

A jeśli mam ambicję bycia wiernym Sługą JEzusa – członkiem Jego Kościoła, to wezwany jestem do jeszcze większych zadań: miłowania i bycia miłosiernym nie tylko przyjaciół.. .

Miłować nieprzyjaciół -> pomagać im w potrzebie, tak jak pomagam swoim przyjaciołom z rodziny…. .

***************************************

Wbrew pozorom te dwa przykazania MIłości: Boga i Bliźniego są ze sobą sprzężone i od siebie zależą.

Gdyż “nie można miłować Boga którego się nie widzi, nie miłując człowieka którego się widzi..”.

I to jest – jak sobie człowiek to uświadomi – trudne do zniesienia dla człowieka myślącego kategoriami “tego świata”.

Gdyż tak naprawdę wskaźnikiem tego czy miłuję Boga jest to, jak w praktyce kocham Bliźniego-czynem, nie ustami. Jeśli bliźniego kocham kiepsko to i Boga kiepsko… .

A Jezus dodaje: kto chce być największy z was niech będzie sługą... – i umywa nogi apostołom w Wieczerniku, zamiast “wystawić swoje do umycia”... .

********

Ta analogia bycia sługą wszystkich i umycia nóg jest dla mnie osobiście wzruszająca i oddająca istotę miłosci bliźniego.

Przypatrując się ostatniej wieczerzy mamy do czynienia z Ucztą – Wieczerzą.
Gospodarzem Wieczerzy jest Jezus.

My, ludzie organizując przyjęcie oczekujemy, że wszyscy przyjdą odświętnie ubrani, przygotowani z prezentami – nie sądzę abyśmy zdzierżyli jakiegoś gościa który przyszedł nie w odświętnym ubraniu i z nieumytymi “kończynami”: brudny, i zaniedbany… .

Natomiast na uczcie Jezusa, GOspodarz opasa się najpierw prześcieradłem i po kolei pochyla się u stóp każdego gościa. Umywa mu stopy i sadza przy stole… .

Warto to sobie uświadomić, że takim właśnie wydarzeniem jest Msza św. Możemy w niej uczestniczyć po “obmyciu nóg” w sakramencie pokuty – te “nogi” nam obmywa JEsus w sakramentalnym spotkaniu… .

************************

Miłość Bliźniego to więc:

- obowiązek miłowania nieznajomych a nie tylko znajomych

- nieprzyjaciół a nie tylko przyjaciół

- to w jaki sposób miłujemy powyższych świadczy o naszej Miłości Boga.

W tym miejscu naszego rozważanie można dać nogę i prysnąć przed takimi wymaganiami Mistrza….., nieprawdaż??

ALe nie jest tak źle, :-)))

Do “noszenia brzemienia tej wymagającej” miłości bliźniego uzdalnia mnie sam Jezus w Eucharystii, dając na pokarm Swoje Ciało i Swoją Krew a także swoje Słowo.

Więc Eucharystia i sakramenty pełnią rolę pomocniczą – aby na mnie spełniło się SŁowo Jezusa “Wystarczy Ci MOjej Łaski..”, albo “Przyjdźcie do Mnie wszyscy którzy utrudzeni i obciążeni jesteście a Ja Was pokrzepię. Jarzmo Moje jest słodkie a jego ciężar lekki…”.

A jeszcze w innym miejscu:

“Kto straci swoje życie z Mego powodu odzyska je… “.

NIE MOŻNA, DOSKONALE MIłOWAĆ BOGA I BLIŹNIEGO NIE SPOTKAWSZY UPRZEDNIO JEZUSA. BO WłASNYMI SIłAMI TO BRZEMIĘ JEST NIE-DO-UNIESIENIA.. .

MOZNA zostać PRZEZ JEZUSA UZDOLNIONYM I WYBRANYM DO TAKIEJ MIłOSCI w pełni – W SPOTKANIU Z NIM.

Wezwanie Jezusa to PEŁNA MIŁOŚĆ BOGA, której wyznacznikiem nie jest “czystość rytualna” lecz sposób i relacja do drugiego człowieka.

Ta relacja – moja – do drugiego człowieka jest MIARĄ jaką kocham naprawdę Boga, oraz miarą jaką zostanie mi wynagrodzone Moje podążanie za MIstrzem jako ochrzczony Katolik.

Przy końcu czasów w taki sam sposób mnie grzesznemu Bóg odpłaci w jaki ja “odpłacałem” swojemu bliźniemu.

W czasie ostatecznym przy zmartwychwstaniu, każdy człowiek będzie potrzebującym…. , potrzebującym miłosierdzia za swoje grzechy.

Ci, którzy byli miłosierni dla innych – na miłosierdzie mogą liczyć. Ci którzy nie byli miłosierni – biada im.

NIe będzie pytania o ilość Mszy św. opuszczonych, ale o Miłość. A MSza św. jest niezbędna do MIłości o jakiej Mówi Jezus.
Chodzenie do Kościoła dla chodzenia jest nikomu nie potrzebna -nawet Bogu…. . Z “chodzenia do Kościoła” ma rodzić się czyste i dobre życie.. .

I to Słowo jest kierowane nie dla pogan ale dla wierzących. Więc bycie Wierzącym to “niebezpieczna sprawa”.... – zobowiązująca i determinująca nasze życie w bardzo diametralny sposób.

Droga nawrócenia więc, to nie bajeczka i slogan ale konkretne, codzienne życie. Zrezygnowanie z własnej pychy i egoizmu a otwarcie swojego serca na innych w sytuacjach które tego wymagają.. .

Oczywiście nie chodzi o to aby sprzedać swój dom i rozdać potrzebującym, ale o to, aby nie być egoistą dla swoich najbliższych i tych pośród których przychodzi nam żyć na co dzień.... – “Cokolwiek uczyniliście jednemu z moich braci najmniejszych Mnieście uczynili….”

To w sytuacjach codziennych naszego życia odbywa się sąd nad nami i nad światem.

W jaki postępuję wobec drugiego człowieka w taki sposób Bóg postąpi wobec Mnie. Oko za oko, ząb za ząb? NIe, gdyż Królestwo Boże to miejsce w którym dobrze się czują Ci którzy postępują wg Przykazań MIłości.

Jeśli tego sposobu życia, nie pokochamy i nie polubimy, pewnie i po śmierci nie będzie ono dla nas ciekawe- skoro za życia było “nie godne zachodu”.

WIęc wielkopostne “nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” w kontekście powyższych rozważań brzmi jak wezwanie do dotknięcia “do żywego” motywów własnego postępowania w stosunku do siebie samego, bliźniego i Boga. A także motywacji dla której uczestniczę w praktykowaniu swojej wiary. Czy chodzę “do Kościoła” dla MIłości Bożej która owocuje w codzienności, czy też tak chodzę jak faryzeusz i lewita z przypowieści Jezusa którzy nie zauważyli tego co zauważył nieczysty – Samarytanin.

Jezus powiedział: “Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa Bożego.” (Mt 21,31).”

Czyżby nie właśnie dlatego, że umieli Kochać Bliźniego… i …?

- bijący się w piersi celnik

- płacząca nad swoimi grzechami Maria Magdalena

- żałujący dobry łotr, towarzysz Jezusa z Ukrzyżowania… .

- wreszcie “nieczysty” Samarytanin “widzący Boga”

(To właśnie Ci, których warto mieć przed oczami w wielkopostnym okresie – a może nie tylko w wielkim poście… ).

Pozdrawiam!

p.s.
Przepraszam za długi post.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Jak zwykle:

diziękuję...


autor

Długo, ale dobrze.
Chwila refleksjijestzawsze potrzebna.


“Kochaj bliźniego swego,

“Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”...
Tak to brzmi w całości.

Rozumiem, że Pan się skupił na tej pierwszej kwestii.

Pomijając jednak tę drugą, zmienia się sens.

Bo co to znaczy kochać siebie samego? Znać i akceptować swoje ograniczenia? Żyć tak by na tę miłość do siebie zasłużyć? I czy trzeba zasłużyć? Jaka w takim razie jest granica między tym, że kocham siebie bezwarunkowo a tym, że nie daję sobie przyzwolenia na bycie człowiekiem niegodnym własnej miłości? I znowu, czy to jest możliwe i kiedy?

Myślę, że dopiero zagłebienie się prawdziwe w znaczenie “jak siebie samego” daje odpowiedź na “kochaj bliźniego swego”.

Czytam to jako wezwanie to miłości siebie na równi z miłością drugiego człowieka.
I tu jest pies pogrzebany.

Miłość do siebie ma być pierwotna. Bo kochaj bliźniego swego JAK siebie samego.

Przyjaciel? Nieprzyjaciel?
Bliski? Daleki?
Biały? Czarny? Zielony?
Heteroseksualny? Homoseksualny? Biseksualny?
Lewak? Prawak?
Kobieta? Mężczyzna?
W związku? Samotny?
Wierzący? Niewierzący?
itd. itd.

Można wymyśleć więcej. I jest to bez znaczenia.

Jeśli kocham siebie prawdziwie, jako człowieka ze wszystkimi własnymi ułomnościami to dopiero wtedy, kiedy własne ułomości zobaczę, mogę kochać innego z takimi, lub innymi ułomnościami. Albo różnicami.

Zobaczyć człowieka w drugim człowieku to, moim zdaniem jest przesłanie tego przykazania.

Żeby zacząć kochać siebie, trzeba siebie w swoim życiu dostrzec. Wspaniale jest kiedy kolejną konsekwencją jest dostrzeżenie drugiego człowieka.


Szanowna Pani Gretchen

po Pani komentarzu to tak po ludzku lepiej mi sie zrobiło na duszy i w całym jestestwie.
Czy mogę podpisać się pod Panią?

Serdecznie pozdrawiam

PS>Ma Pani serce i duszę,a po pierwszych Pani wpisach myślałem,że Pani taka zarozumialska.Przepraszam.


Szanowny Poldku

tak sobie myślę,że tego typu wpisy są bardzo potrzebne.
Przypominają,że warto czasem zwolnić,stanąć,usiąść,położyć się nawet i ociupinkę pomyśleć.
Spojrzenie na siebie z perspektywy naszych korzeni i tego gdzie jesteśmy,co robimy i dokąd zmierzamy.

Pozdrawiam


Pani Gretchen

wydaje mi sie, ze komplikuje Pani to co proste.
ten caly zakres przekazów: – nie czyn tego innym, co Tobie niemile – traktuj innych tak, jak chcialbys by Ciebie traktowano – kochaj blizniego swego jak siebie samego
zaklada wg mnie prosta konstatacje: czlowiek w sposob naturalny najbardziej kocha samego siebie i dba o wlasne dobro. w wielkim uproszczeniu, bez dociekania czy sprawdza sie to u jednostek autodestruktywnych czy jakos skrzywionych psychicznie. skoro wiec najwyzsza miara milosci jest milosc wlasna i jednoczesnie zasadniczo niegdy nie chcemy dla siebie zle, przeniesienie zasad stosowanych wobec siebie na innych jest niejako gwarantem “dobra”.

pozdrawiam


Gretchen

Wydaje mi się, że napisaliśmy to samo ale innymi słowami.

Ja dodam, że przykazanie “miłości” odnosi się” do tego jak ja siebie miłuję.... . Czyli mierzę innych swoją miarą -> tą którą przykładam do samego siebie.

Jeśli ja w sobie widzę człowieka to i w innym ma go widzieć... .

Ale na tym etapie należałoby zadać pytanie co to znaczy być człowiekiem – chyba to temat na kolejny wpis.

I jeszcze jedna uwaga. Mówiąc o miłości Bliźniego – w kontekście Jezusa – nie można mówić o niej w oderwaniu od przykazanie poprzedzającego to przykazanie, czyli przykazania Schma Izrael -> słuchaj Izraelu Pan jest Twoim Bogiem Panem jedynym. Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego, z całej duszy swojej, ze wszystkich sił swoich …(...), a bliźniego swego jak siebie.

Czyli to jak miłuję naprawdę bliźniego albo siebie zależy od tego jak miłuję Boga. Bo miłość Bliźniego u Jezusa jest motywowana braterstwem wobec Ojca – który jest w niebie.

To nie więzy krwi, rodzinne przyjacielskie czynią nas spokrewnionym ale właśnie wspólne synostwo wobec Boga. I to jest motywacją do miłości bliźniego.

A można tak właśnie kochać bliźniego: nieprzyjaciół, tylko wtedy gdy kocha się BOga, który jest także “Ojcem nieprzyjaciela…” . Ojcem nieprzyjaciela nie w tym sensie, że Ojcem zła które ten nieprzyjaciel czyni – ale mimo wszystko Bóg nie wyrzeka się Ojcostwa ale jest MIłosierny, i Ojcem miłosierdzia, okaże je jeśli ten nieprzyjaciel go zapragnie…. .

Więc jesli nieprzyjaciel jest potrzebujący i wyciąga rękę o pomoc Bóg by mu pomógł. Tak jak Samarytanin pomógł leżącemu w potrzebie.

Miłośc BOga więc jakby zabezpiecza i stanowi źródło do miłości siebie samego jak i drugiego człowieka.. .

Mam nadzieję, że nie zamieszałem za bardzo, :-)))

Pozdrawiam!


Gretchen

Znać i akceptować swoje ograniczenia? Żyć tak by na tę miłość do siebie zasłużyć? I czy trzeba zasłużyć? Jaka w takim razie jest granica między tym, że kocham siebie bezwarunkowo a tym, że nie daję sobie przyzwolenia na bycie człowiekiem niegodnym własnej miłości? I znowu, czy to jest możliwe i kiedy?

KOchać siebie samego to pozwolić się ukochać przez Boga i także innych. Kochać siebie to nie wydać siebie na pastwę Złego.
Miłośc siebie to ucieczka od zła a pogoń za dobrem.
Miłośc siebie to ukochani Dobra(dobra w znaczeniu Ewangelicznym – Jeden jest tylko Dobry).... a odrzucenie zła.

Jeśli siebie kocham w takis sposób to i Ciebie pokocham w taki a nie inny sposób zabiegając o DObro dla Ciebie a nie zło i nieszczęście.

Ja jestem przekonany, że człowiek musi najpierw nauczyć się kochać siebie. Być cierpliwy wobec siebie, gdy z czymś się nie udaje, być miłosiernym wobec siebie aby się nie katować popełnionymi jakimiś błędami w przeszłości ale udzialając sobie kredytu zaufania na przyszłość aby nie popełniać tego samego, być w stosunku do siebie wyrozumiały(nie stawiać sobie zbyt trudnych wyzwań i postanowień ale iść od małych rzeczy do większych).

Kochać siebie to nie zazdrościć, nie nienawidzieć, nie być pysznym… – to pracować nad sobą aby nie dać się zawłaszczyć tym uczuciom.

Jeśli powyższe wdrożę u siebie – to właśnie mnie uzdolni do kochania bliźniego.

No bo co z tego, że będę pomagał innym, modlił się, robił wspaniałe i godne podziwu rzeczy skoro zatrzymam sobie dla siebie pychę.... ?

Niby czynię rzeczy wielkie ale jestem pyszny… – wszystko na nic, gdy będzie to egozim i karierowiczostwo – faryzeizm.

Kochać siebie do przyjąć Miłosierną Rękę Boga i trzymać się jej MOCNO!


Yayco, Zenek, KWOjtas

:-)))

Pozdrawiam!


Grisza

hgrisza

czlowiek w sposob naturalny najbardziej kocha samego siebie i dba o wlasne dobro. w wielkim uproszczeniu, bez dociekania czy sprawdza sie to u jednostek autodestruktywnych czy jakos skrzywionych psychicznie. skoro wiec najwyzsza miara milosci jest milosc wlasna i jednoczesnie zasadniczo niegdy nie chcemy dla siebie zle, przeniesienie zasad stosowanych wobec siebie na innych jest niejako gwarantem “dobra”.

pozdrawiam

Złota myś!!!!
RZeczywiście mamy instynky samozachowawczy wg którego działamy – jesteśmy subiektywnie skierowani na dobro dla samego siebie.

Ewangelia jeśli coś dodaje do tego dążenia to raczej mówi:

- Człowieku, poznaj co jest dla Ciebie DOBREM a potem zawalcz o nie.

Więc nawrócenie to nic innego jak przeorganizowanie subiektywnie pojętego “dobra” na Dobro którym jest Bóg.

Dajmy na to, przed nawróceniem dobrem subiektywnym będzie np. nieuczciwe dorabianie się zysków.

Po nawróceniu – wiedząc, że Dobro to pośmierci…. – przestanę oszukiwać zew względu na Dobro które Bóg mi przygotował.

************************************

Życie moralne i poukładane życie to także zdrowe życie: brak konflików sumienia, negatywnych uczuć(pycha, zazdrość, nienawiść), to lepsze relacje z otoczeniem i radość życia. Jak psychologia mówi: integracja osobowości.

Ta integracja nie polega na tym, że problemy znikną, ale na tym, że pomimo problemów zachowujemu spokój, podejmujemy z nimi walkę ale jesteśmy spokojni gdyż nasze życie znaczy więcej niż te problemy: “Dzięki waszej wytrwałości ocalicie dusze wasze….”(cytat z pamięci).

Zmienia się optyka widzenia naszej rzeczywistości i nasza relacja do niej.

Pozdrawiam.


Poldek34

Panie Poldku, ja ten zespól bardzo mądrych przykazań rozciągam na ogól stosunków społecznych, bez – ze tak sie wyraże – mieszania w to Boga. Bo ja ateistą jestem. ;-)
Wielokrotnie sie wypowiadałem w tej kwestii – człowiek dobry i dobry chrzescijanin mają w 99% wspólne normy etyczne.
Natomiast w kwestii “subiektywnego” dobra – no to powtorze za Wyrusem i Bocheńskim – ludzie w sposób naturalny wiedzą, co jest “dobre”. I zapewniam Pana że w naturalny sposób oceniamy identycznie miazdzącą większosć rzeczy (w kontekscie dobre/zle).

Odnosząc się do Panskiego przykładu: nieuczciwe dorabianie sie zysków w kontekscie chęci, abym to ja był oszukiwany (traktuj innych tak, jak chcialbys byc traktowany) i jest to dla mnie lepszy stan, niz gdybym był traktowany uczciwie – to juz jest skrzywienie psychiczne – podejrzewam (subiektywnie) że z tak złamaną percepcją “dobra” nie bardzo się da przyjąć “Dobra” płynącego od Boga.
Ale w sumie – w tej drugiej sprawie nie powinienem się wypowiadać.


Giszeg

hgrisza

Panie Poldku, ja ten zespól bardzo mądrych przykazań rozciągam na ogól stosunków społecznych, bez – ze tak sie wyraże – mieszania w to Boga. Bo ja ateistą jestem. ;-)

No proszę ja zaś nie,prawie od urodzenia – jakoś mi tak wyszło, :-)))

Wielokrotnie sie wypowiadałem w tej kwestii – człowiek dobry i dobry chrzescijanin mają w 99% wspólne normy etyczne.
Natomiast w kwestii “subiektywnego” dobra – no to powtorze za Wyrusem i Bocheńskim – ludzie w sposób naturalny wiedzą, co jest “dobre”. I zapewniam Pana że w naturalny sposób oceniamy identycznie miazdzącą większosć rzeczy (w kontekscie dobre/zle).

Subiektywnie ZAWSZE WIEDZĄ. Ale przecież od stopnia tzw. prawości, charakteru, hierarchii wartości to subiektywne dobro będzie zupełnie inaczej definiowane. Więc jeśli 99% to dla pewnego rodzaju – prawychl, uczciwych, i dobrze ukształtowanych ludzi.

Odnosząc się do Panskiego przykładu: nieuczciwe dorabianie sie zysków w kontekscie chęci, abym to ja był oszukiwany (traktuj innych tak, jak chcialbys byc traktowany) i jest to dla mnie lepszy stan, niz gdybym był traktowany uczciwie – to już jest skrzywienie psychiczne – podejrzewam (subiektywnie) że z tak złamaną percepcją “dobra” nie bardzo się da przyjąć “Dobra” płynącego od Boga.
Ale w sumie – w tej drugiej sprawie nie powinienem się wypowiadać.

Powiem Panu, że jest wg mnie oryginalnym stwierdzeniem, że “złodziej pragnie być okradany” a “zabójca zabijany” .
Ale zakładając, że człowiek może ulegać nie tylko przeciw-rozwojowi pozytywnego, może również stawać bardziej zdeprawowany, mało tego korzystając ze swojej wolności może budować przeciw-prawo w relacji do Prawa Ewangelicznego.

Sęk w tym, że jakie prawo zbuduje sobie za życia w oparciu o takie prawo najprawdopodobniej będzie bytował po swojej śmierci.

“Jaką miarą wy odmierzacie, taką i wam odmierzą....”.

Więc zachodzi pytanie o to co warto… . Wg mnie ta wspólna płaszczyzna dla wierzących i Katolików to akceptacja tego co warto w warstwie etycznej, moralnej i społecznej.

A bycie WIerzącym to nazwałbym wyższa szkołą jazdy gdyż to “warto” dotyka głębiej jestectwa człowieka i jego wyborów.

Pozdrawiam!


Poldek

Panie Poldku – rozjechalismy się troche w definicji slowa dobre. Bo to, ze czlowiek zly uwaza, ze okradanie innych jest dla niego dobre, nie oznacza ze ocenia on samo okradanie za “dobre”. Co wiecej – zapewne uwaza, ze to iz okradanie innych daje mu korzysc, jest znaczy sie dobre, nie oznacza wcale, ze okradanie jego byloby dobre. A gdyby tak uważal, to uznałbym go wlasnie za zachwianego w zakresie wartości.

Dlatego rozróżniłbym ocene tego, co jest “dobre” indywidualnie i co można nazwać roboczo “korzystne” od szerszego oceniania czegos jako “dobre” w warstwie etycznej, moralnej i spolecznej. Bo wlasnie w tym szerszym kontekscie ludzie mamy zasadniczo wspolną płąszczyzne wartościowania (choć nie identyczną).

“bycie WIerzącym to nazwałbym wyższa szkołą jazdy gdyż to “warto” dotyka głębiej jestectwa człowieka i jego wyborów.:” – to Pańskie zdanie i nie będę z nim polemizował, gdyż uważam że polemika w tej kwesti akurat nie jest możliwa. Przyjmuję je natomiast do wiadomości – oczywiscie z pelnym szacunkiem dla Panskego zdania, bez wartościowania.


Griszeg

Co do pierwszego akapitu – zgadzam się z Panem. Zachwianie w zakresie wartości – w tym przypadku gołym okiem widać.

Ale jeśli nie ma żadnych ponadczasowych implikacji konsekwencji wyborów na czym Pan buduje kategorie obiektywnego dobra i subiektywnego(zachwianej wartości moralnej).
Przecież jeśli człowiek nie odpowada za swoje czyny przed nikim – w sensie ponadczasowym, to kwestie moralne mogą podlegać umowie. A jeśli tak, to można je zmieniać, tworzyć wg upodobań. Nie ma punktu oparcia wymaganego do określenia ich obiektywnośći. Kryterium większości jak w Parlamencie jest niewystarczający. Gdyż można się umówić, że od dziś coś nie jest złem ale dobrem, głosem większości. ALbo interesy jakiegoś Państwa są ważniejsze niż istnienie suwerennego Państwa -> Czeczenia, czy nawet niewolnictwo w Chinach. Gdy nie ma oparcia wszystko staje się wzgledne i subiektywne… .

Co do drugiego widzę, że Pan nie za bardzo rozumie co mam na myśli. Np. w dziedzinie małżeńskiej: kwestia tzw. antykoncepcji.

Definiowanie DObra w tej dziedzinie jest inne dla wierzącego a inne dla niewierzącegp gdyz inne jest kryterium dobra. Tak jak w innych kwestiach: – oceny czynów homoseksualnych – definicji rodziny – stosunek do poczęcia i aborcji

pewnie można byłoby więcej tych granicznych dziedzin gdzie DObro jest inaczej definiowane przez Wierzącego niż Ateistę przytoczyć.

Stąd napisałem, że o byciu Wierzącym w kategoriach powołania za które człowiek jest odpowiedzialny nie tylko przed sobą ale i też przed Stwórcą.

Zresztą mogę powiedzieć, że wierzę też, że za swoje wybory i definicję dobra odpowiedzialny przed Stwórcą jest także ateista mimo, że nie wierzy.
Jednak zakres tej odpowiedzialności jest różny dla wierzącego jak i niewierzącego.

Wierzący będzie oceniany znacznie surowiej gdyż: “Sługa który wiedział jaka jest wola Pana ale jej nie czynił otrzyma dużą chłostę. Ten zaś co nie wiedział jaka jest wola Pana i jej nie czynił, otrzyma małą chłostę...”.)cytat z pamięci.

A dlaczego tak się dzieje, inny cytat:

,Biada tobie Chorazynie, biada tobie Betsaido, bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się te cuda które są u was, dawno by w worze i popiele pokutowały. Ale powiadam wam: Lżej będzie Tyrowi i Sydonowi w dniu sądu aniżeli wam (Mat. 11:21,22).

Dlatego też większa odpowiedzialność wierzących: Katolików, chrześcijan za swoje wybory i czyny ze względu na większą wiedzę i świadomość ich konsekwencji.

Ci jedak krórzy uwierzyli w Jezusa i dają świadectwo w swoim życiu, nad nimi sądu nie ma… . Ci stali się Synami Bożymi i dziedzicami Królestwa Ojca. A więc nieba. Więc jak wierzący nie jest “kupcem” nieba za dobre uczynki ale jest przez Wiarę w Jezusa i świadectwo o nim DZIEDZICEM nieba. Tak jak syn dziedziczy po Ojcu.

To jest ta różnica pomiędzy powołaniem w Wierze i nie… .

No ale sad ostateczny ma być zaskakujący: “wielu ostatnich ma stać się pierwszymi a ostatnich pierwszymi.” – stąd czuwanie nad właściwym kryterium poznawania dobra jest chyba najcenniejszą rzeczą jaką powinien mieć ukształtowaną nie tylko człowiek niewierzący ale przede wszystkim wierzący.

Pozdrawiam.

Pozdrawiam.


Poldek

Panie Poldku. Nie oceniajac wedlug kryteriow wspolczesnych tego co kiedys, tylko stosując analogie: na przestrzeni czasów, wspolna platforma moralna i etyczna dla wierzacych i niewierzacych byla w zasadzie taka sama. Ewoluowala. Rzecy akceptowane przez wierzących i hierarchie koscielna byly jednoczesnie akceptowane przez srodowiska laickie. Obowiązujące zasady etyczne, rozumiane jako umowa spoleczna rozwijaly sie dokladnie w tym samym kierunku jak te odkrywane w Wierze (nie wiem, czy uzylem dobrego zadania – ale intencje Pan zna). Z zasady – bez względu na różną ocenę źródeł zasad moralnych i etycznych, w zasadzie dotarlismy do naszych czasów – ateisci i wierzący – z płaszczyzną niemalże pełną (wspólną).
Dlatego uznaje odpowiadanie przez czlowieka przed soba i spoleczenstwem, a jesli mu to nie pasuje – to przed sądem ;-).
niekoniecznie przed Stwórcą.

musze sie ewakuowac – ale dziekuje za dyskusje, temat uwazam jak najbardziej do rozwiniecia.


Grigszeg

Dlatego uznaje odpowiadanie przez czlowieka przed soba i spoleczenstwem, a jesli mu to nie pasuje – to przed sądem ;-).
niekoniecznie przed Stwórcą.

Ja nie jestem aż takim optymistą co do tego “Nimalże pełną” np. w dziedzinie ochrony życia, definicji rodziny, zrównanie prawem związków homoseksualnych z małzeństwami, in vitro.

Znalazłoby się jeszcze kilka.

Natomiast co do odpowiedzielności przed społeczeństwem to – co pan powie na kraj taki który nazywa się Chiny – gdzie panuje niewolnictwo.

Wszyscy odpowiadają przed panstwem i społeczeństwem… , i co z tego.

Społeczeństwo przecież może się umówić na niewolnictwo – ale wg mnie będzie to bezprawie a wg ateisty???

Jakiego argumentu użyje ateista wobec demokracji która padła ofiarą zdegenerowanych grupy społecznej która ma większość w parlamencie.

Pozdrawiam!


Panie Zenku

Jak się Panu lepiej na duszy zrobiło to cieszę się bardzo, bo jakoś ostatnio tutaj ludziom się gorzej robiło :)

Podpisać się oczywiście Pan może.

O ile rozumiem Pana pierwsze wrażenie względem mojej osoby, to cieszę się że się ono w inne obróciło.


Griszeq

Może ma Pan rację, że ja komplikuję rzeczy proste :)

Czytam to, co Pan do mnie napisał i im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że napisalismy podobnie tylko ja mam tendencję do rozwlekania a Pan to ujął krócej.

Zapewne, zdrowy na umyśle człowiek będzie dbał o swoje dobro i będzie siebie kochał. Być może z tego będzie wynikało podobne jak siebie traktowanie innych. I to będzie ten gwarant dobra, o którym Pan pisze.

Tak się zastanawiam teraz, że znam zbyt wielu ludzi dla których dobro własne jest odległą galaktyką. Dla wielu ludzi też dobro innych jest ważniejsze niż ich własne. Chciałam zwrócić uwagę, że jedno bez drugiego jest niemożliwe. Albo, żeby ująć rzecz mniej kategorycznie, bardzo trudne.

Ewidentnie nałożyłam tutaj perspektywę własnej kałuży.


Panie Poldku

Choć z różnych miejsc i perspektyw rzeczywiście napisaliśmy podobnie :))

Pan zakotwicza swoje przekonania w Bogu, co zrozumiałe i oczywiste. Ja trochę podobnie do Pana Griszeq, spojrzałam na zagadnienie od strony człowieka po prostu. Niekoniecznie wierzącego.

Czytam to co Pan pisze i to co pisze Pan Griszeq, i to co ja napisałam i prowadzi mnie to do wniosku, że różnymi drogami można iść i wcale tak bardzo się w dążeniach nie różnić.

Czy to nie krzepiące?


Gretchen

Owszem to bardzo krzepiące gdyż można rzecz, w pewnych sprawach można być “jednego ducha”. Czy o “ekumenizm” nie zahaczyliśmy, :-)))

Powiedziałbym, nadzwyczaj krzepiące.
Powiem Panu, coś może co Pan wie albo nie; ale kiedyś byłem zafascynowany mniszym sposobem życia i wie Pan jaki jest fundament na którym można budować życie Zakonnika?

Fundamentem koniecznym jest bycie CZłowiekiem.

I gdybym miał tę naszą – zaryzykuję – wspólną drogę nazwać, to nazwał bym ją “Byciem Człowiekiem”.

Może MIckiewicz pisząc “Miej serce i patrzaj w serce” – odwoływał się właśnie do Człowieczeństwa?? Na mój “chłopski rozum” tak.

p.s.

trzeba by pomyśleć o następnym wpisie. Co znaczy być Człowiekiem. Ale to ryzykowny wpis: gdyż definicja człowieczeństwa w warstwie biloicznej i metafizycznej jeszcze ujdzie, ale jakby np. chcieć zdefniować zachowania człowieka na ludzkie i nieludzkie??? To już problem. Gdyż przecież można być człowiekiem a postępować nieludzko…..?? Czyli być z “urodzenia” a z postępowanie nie…. .


Panie Poldku

Dlaczego Pan pisze do mnie “Pan”? :)

Ja kiedyś też byłam zafascynowana mniszym życiem. I to pewnie znowu z tych samych powodów, które ja określiłabym w ten sposób: odwaga twardego stanięcia twarzą w twarz ze sobą we wszystkim co to ze sobą niesie. Ostry obraz.
Po to by oddać to innym, w jakiejkolwiek formie.

Ten wpis o byciu człowiekiem – dobry pomysł :) choć ryzykowny…
Jestem świeżo po lekturze tekstu Pana Parakalaina (chyba nie przekręciłam nicka) i tam jest w tej sprawie, tylko odwrotnie.

W tym co Pan pisze wstępnie o Człowieku już widać, że wyodrębnia się kryterium różnicujące w postaci przynależności gatunkowej z jednej strony a człowieczeństwa rozumianego jako sposób życia, z drugiej.

Zapowiada się bardzo ciekawie. I mogłoby być niezwykle ekumenicznie :)


Gretchen,

przepraszam za Pan – głupio wyszło, ale ma Pani taki nick, że samo “włazi jaki Męska postać”.

Postaram się trzymać w ryzach.

Co do mniszego życia dla mnie chyba aż tak zorganizowane życie “od dzownka do dzwonka” nie jest. Jestem bardziej “lotnym” człowiekiem…. .

Więc świeckim Wierzącym “żem” – ale co to za różnica. Bóg ten sam i świadectwo to samo.

A co do wpisu o CZłowieku. Muszę to przemyśleć. Może mnie natchnie, :-))) A może Pani napisze – będzie ciekawiej. Bo ja znowu w ujęciu Biblijnym i religijnym, więc może się to wydawać trochę sztampowe.

Gdyby napisał ktoś o CZłowieku w ujęciu ogólnoludzkim to bym skomentował i dorzucił nadbudowę.

Proszę spróbować

Pozdrawiam!


Subskrybuj zawartość