Miauczenie Tygrysa

Znalazłem się w oku cyklonu, czyli w środku pierwszego w moim dorosłym życiu, kryzysu. Nie w Polsce, a w Irlandii nr 1.

Przyjechałem do Dublina tuż po przyłączeniu do UE, gdy rozpędzona gospodarka wsysała każdą ilość nowych pracowników. W tamtym okresie przyjechało ok. 200 tys. emigrantów, czyli ok. 5% społeczeństwa, przy czym bezrobocie cały czas było na tym samym 3% poziomie. Przyjechało więcej ludzi, niż było bezrobotnych. A ci bez pracy wciąż są na zasiłkach.

Czy było widać symptomy nadchodzącego kryzysu? Gdy się spojrzy wstecz, to pewnie, że je widać. Gdy się jest wewnątrz na codzień, nie ma szans, aby to obiektywnie stwierdzić. Co ja tu robię? Jak to stwierdził kiedyś Igła, układam cegły i podaję zaprawę. Był blisko- jestem architektem. Daje mi to wgląd w najgłębszy obserwowany od lat, kryzys na rynku irlandzkim, który zaczął się właśnie od sektora budowlanego.

Irlandię ominęły wszystkie kryzysy lat 90-tych, a więc azjatycki, rosyjski, i dot-comów (ten ostatni to nawet nie wiem daczego, bo sektor IT jest tu bardzo rozwinięty). Znaczna część kadry zarządzającej nie pamięta żadnego, bo ostatni był pod koniec lat 80-tych. Żaden więc pracownik poniżej 40-go roku życia nie zna smaku kryzysu i zaciskania pasa w dorosłym życiu. To jest słabość, za którą się teraz słono płaci.

Gwałtowny rozwój.

Irlandia ma za sobą 16-18 lat dynamicznego rozwoju, napędzanego inwestycjami zagranicznymi głównie z UE i USA, wspartego umową społeczną zawartą pomiędzy środowiskami pracowników, pracodawców, a rządem o niezbędnych reformach z konsekwencją wprowadzanych w kolejnych latach. (Jedną z tych reform była ustawa, zachęcająca emigrantów z Irlandii do powrotu do kraju i zasada „nie pytamy się skąd masz swoje pieniądze”). Rolnictwo, które było podstawą gospodarki zostało prawie całkowicie zmiecione z powierzchni ziemi, a rząd postawił na nowoczesne technologie, za czym poszedł gwałtowny rozwój budownictwa.

Moment szczytowy.

W szcztowym momencie budownictwo wypracowywało 25% PKB, i zatrudniało 13% wszystkich pracowników. Budował każdy i gdzie tylko mógł. Jeden z pośredników nieruchomości, pytany o swój pierwszy dom, kupiony na pocz. lat 90-tych, powiedział, że zarobił na nim 200% gdy sprzedawał go 2 lata później. I dodał jeszcze: żałuję, że wtedy sprzedałem.

Kilka przykładów z samego szczytu hossy:

- Przyszedł klient, który kupił spłacheć ziemi na granicy wsi, oddalonej od najbliższego małego miasta o 50 km, z dala od głównej arterii drogowej. Zamówił projekt do pozwolenia na budowę na 65 domów. Wioska w tym czasie miała… 75 domów i spadającą populację. Wariat? Nie, jeszcze niedawno, taka inwestycja kończyła się sukcesem.

- Deweloperzy dyktowali ceny i warunki zakupu, wobec tego jakość budowania spadała gwałtownie. Brak pracowników i coraz „ciaśniejsze” terminy, bo następny klient czeka, musiały się odbić na jakości. Czasem sobie myślałem, że Polacy pracujący na tutejszych budowach niewiele z tego wyniosą, raczej oduczą się wszystkiego czego nauczyli się na budowach w Niemczech, Austrii i w Polsce.

- Przeciętna nieruchomość kosztowała już tak dużo, że rodzice zadłużali najpierw swoją nieruchomość i siebie, żeby kupić swoim dzieciom dom/mieszkanie z perspektywą, że kredyt będzie spłacany jeszcze przez następne 50 lat.

- Nawis pustych nieruchomości to 0.5 mln, na 4 mln populację.

Masa krytyczna.

To co się stało, przypomina mi mechanizm znany nam wszystkim z fizyki, zwany zmianą stanu skupienia. Woda poddana działaniu temperatury przechodzi bezpośrednio ze stanu ciekłego w gazowy. Nie ma stanu przejściowego (półciekłego, lub półgazowego). Zwane jest to często „potężnym westchnieniem”, gdy następuje gwałtowna zmiana, niemożliwa do odnotowania w czasie.

Coś podobnego dzieje się z kryzysami (pewnie nie tylko z tym). Na szczycie hossy, widać tylko jedno- pędzące do przodu ceny, uciekające szanse zarobku i goniący to wszystko konsumenci. Aż tu nagle w firmach, które ciągle cierpiały na niedobór pracowników, zupełnie niezauważalnie i nagle wysechł strumień nowych zleceń, u deweloperów przez drzwi do biur sprzedaży już nikt nie wpadał zdyszany z plikiem banknotów w ręku. Nastała cisza.

Ten stan zawieszenia, trwał niezauważalnie krótko. Po nim nastapiła już droga w jedną stronę- w dół. W 2007 roku zbudowano o prawie 40% mniej mieszkań niż w roku poprzednim, a budowało się dużo: w 2006 ok. 100 tys. mieszkań (dla porównania w Polsce 116 tys. na 9-krotnie większą populację). Ceny spadły gwałtownie (o 15-20%), firmy budowlane przestały budować, a architektoniczne przestały otrzymywać zlecenia. Wszyscy natomiast gremialnie zaczęli zwalniać pracowników. W kilku największych firmach projektowych, zwalniano na raz po 50 osób (1/3 zatrudnionych). U mnie firma ma już prawie połowę maksymalnego stanu zatrudnionych. Jedynymi firmami, które się jako tako trzymały to te, które zlecenia robią za granicą oraz pracujące dla sektora publicznego. Budżetówka miała zaklepane wydatki na najbliższe projekty na 2-3 lata. Miała, bo wpływy z podatków spadły, więc i budżety okrojono. Jeszcze 2 miesiące temu znajoma firma uspokajająco opowiadała o swoich planach na najbliższe 3 lata. Dziś nieśmiało mówi o najbliższym półroczu.

Memento mori

To wszystko brzmi jak memento mori, niestety. Wygląda na to, że symptomy nadchodzącego kryzysu można łatwo pomylić z normalnymi fluktuacjami rynku. Po kolejnym małym szczycie i dołku, zazwyczaj rynek dąży do nowych maksimów. Tym razem rynek zapadł się pod własnym ciężarem.

W Polsce też nie zauważymy nadejścia kryzysu. Proszę o tym pamiętać, słuchając uspokajających oświadczeń gadających głów, o świetnym stanie naszej gospodarki.

Czasem wystarczy mały impuls do zawalenia misternej układanki.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Czas zacząć burzyć domy i budować nowe

Robią tak. np. w Holandii. 18letnie domy idą do wuburzenia, bo nie opłaca się remontować.


bloxer

to Ci powiem że jazda się zapowiada iszybciej niektórzy zacznął wracac niż im sie wydawało…w sumie nie wiem czy się cieszyć, a może?
Prezes , Traktor, Redaktor


jacer

Na szczęście daleko nam również do standardów USA i ich domów “z papieru”. Jak się “tanio” buduje, to potem faktycznie nie ma co remontować.

kułak i spekulant


max

Od początku roku, więcej ludzi wróciło do Polski, niż z niej wyjechało. Podobny do irlandzkiego kryzys zaczyna drążyć UK, na dokładkę funt “tani jak barszcz” + Irlandia ma zadyszkę. Ot i efekt jest:)

kułak i spekulant


Bloxer

oby nie skończyło się tak jak dla wielu moich znajomych w Stanach.
Dolar tak potaniał że po prostu nie wracaja bo kupe szmalcu pójdzie w kosmos.
Jakieś 4 lata temu wrócił mój kolega, chwalił się – kupił samochód i mieszkanie (nota bene zbudowane nielegalnie przez spółdzielnie i ledwo to zalegalizowali po 3 latach)
jego kumple z którym robił na budowie wrócił 3 misiące po nim, stracił po 5 latach pracy tamże 50 tysi, i tego się ludzie zacznął obawiać...i niektórzy zostaną

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Blokserze

Pozostaje tylko pytanie.
Czy lepiej być poobijanym Tygrysem, czy cienkim Bolkiem?
Z nieustającymi nadziejami na przyszłość.
Igła


max

To prawda, chociaż przykładów jest tyle ilu ludzi.
Bardziej chodzi o to, że tendencja się powoli odwraca z powodu nawarstwienia różnych niekorzystnych czynników.
Dla mnie najbardziej fascynujące jest to, jak niezauważalnie i nagle następuje taki kryzys. Po pierwsze dlatego, że zaczął się od sektora, w którym pracuję, a po wtóre bo rynki finansowe to moja pasja i nierozerwalny splot tych dwóch rynków zwykle powoduje wzajemny wzrost i rozwój. Działa to jednak również w drugą stronę.
Jednym zdaniem- oglądam to co się dzieje z wypiekami na twarzy.

kułak i spekulant


Panie Igło

Nie mam wątpliwości, że Tygrysem. Irlandczycy się z tego otrząsną, choć to pewnie nie jest jeszcze koniec, co najwyżej koniec początku i potrwa to jeszcze jakiś czas.

kułak i spekulant


Ciekawe sprawy

jak najbardziej, kryzys zaczyna uderzać w londyńskie City, JP kosi kilka tysięcy ludzi, Citi też (nawet w Polsce), ale taki Mobius na przykład wieszczy juz koniec kryzysu. Ja mu nie wierzę, no chyba że banki zaplanowały tą cała operację coby pozbyc się pracowników w białych rękawiczkach

:)

Prezes , Traktor, Redaktor


max

To prawda- tyle że City kosi z powodu strat na światowych rynkach finansowych, a nie z powodu kryzysu wewnętrznego. Maklerzy nie zarobili dla banków tym razem.
Natomiast w zeszłotygodniowycm Financial Times czytałem o cenach nieruchomości w Anglii. Deweloperzy trzymają jeszcze ceny, ale ci, którzy kupili od nich pod wynajem, w chwili gdy zorientowali się, że dochody z czynszu nie pokrywają rosnących rat kredytu, starają się sprzedać. Jest ich na tyle dużo, że ceny ofertowe są o 25% niższe!
Teraz więc pora na deweloperów

kułak i spekulant


Panie Blokserze!

Doskonały tekst! Wypadałoby przeanalizować dlaczego ludzie wiedząc o groźbie kryzysu pchają się w niego na całego…

To jest to miejsce, gdzie okazuje się, że ekonomia, to pochodna socjologii.

Pozdrawiam


Panie Jerzy

Sęk w tym, że tego się nie wie na pewno. Inaczej kryzysy (prawdopodobnie) by nie występowały. Przynajmniej nie te powodowane chciwością. A tak występują z nieuchronną częstotliwością. I zawsze zaskakują, jak zima drogowców:)

A ekonomia to faktycznie nie jest nauka ścisła:)

Pozdrawiam

kułak i spekulant


Jak wyżej.

Dobra robota.
Ukłony


Bloxerze

mocno skracając – mamy do czynienia z kryzysem wywołanym nadpodażą. jak to zauważyłeś – chciwość z jednej strony (dostawcy) i obawa o dalszy wzrost cen z drugiej (konsumenci). winda cenowa i załamanie konsumentów.

u nas bum mieszkaniowy skończył się, zanim tak na serio się zaczął. buduje się wciąż mało – choć kumple z branży twierdzą że nawet to co sie stawia, to jest katastrofalne gówno nie trzymające żadnych norm. mając dostęp do danych bankowych, muszę jednak stwierdzić że i u nas jest sporo desperatów w wieku lat dwudziestu kilku, umoczonych na setki tysiące złotych w hipotekach kupowanych “na górce”. drobny kryzys – wylot z roboty i dramat, bo po sprzedaży wymuszonej lokalu nadal zostaje sporo do spłaty…

ale takiej nadprodukcji jak w Irlandii, zachwiania struktury zatrudnienia i udziału branży w generowaniu PKB jakoś u nas nie widze… może to dlatego, ze nie widze też tej misternej układanki?


Griszeq

pełna zgoda, u nas są zrywy nie ma tutaj wytyczonej długofalowej polityki. Od zrywu do zrywu,
Prezes , Traktor, Redaktor


Maxie

ja musze ze smutkiem przyznac, ze chyba ostatni premier ktory pogodzil sie z przyszla porazka wyborcza i postanowil niczego nie spierdolic na koniec i nie rozdawac na prawo i lewo to byl belka.
ale jak to jest Max, ze wlosi maja co roku wybory a jakos ciagna ten wozek do przodu? a u nas pacany staraja sie jak moga, by nic nie robic, a i tak na najblizszych wyborach wtopa…


Griszeq

ha, właśnie ostatnio też się zastanawiałem nad Włochami, podobno to 70-ty którys rząd od zakończnia wojny:))

nie mam pytań, ale coś w tym chyba jest, srednio rządza ok. 2 lata, wprwadzaja reformy i spadają na szczaw by po kolejnych dwóch (czasem roku) wrócić

to jest myśl! chociaz nie – u nas przez minimum rok trwa rozliczanie ekipy

zastanawiam się jak wygląda stablizacja po włosku :)

Prezes , Traktor, Redaktor


Bo to, proszę Panów Griszqa i Maxa,

jest we Włoszech tak, że polityka sobie, a gospodarka sobie. Politycy wiedzą, że pod żadnym pozorem nie wolno im zbytnio zaszkodzić gospodarce, bo w końcu z niej, jako politycy, żyją. Nie mówiąc o biurokracji, która – o dziwo – też chyba pilnuje wyżej wspomnianego porządku.

Nam jeszcze trochę do tego stanu brakuje. Jesteśmy na etapie gospodarki jednak zarządzanej centralnie (jesli idzie o idiotyczne przepisy istniejące i nowotworzone), co w epoce przemian jest po trosze konieczne (uzdrowienie finansów publicznych, finansowanie służby zdrowia, energetyka przemysł wydobywczy etc.), przynajmniej w sferze planowania.

Poza tym poznałem kiedyś sytuację włoskich przedsiębiorców, którzy prywatnie (!) deklarowali się jako zwolennicy socjalizmu, żeby nie powiedzieć komunizmu (a trzeba pamiętać, że włoska partia komunistyczna była jedną z najliczniejszych na świecie). Swoje preferencje polityczne głosili oni po zakończeniu pracy czyli na warunki włoskie po 21-ej do 3-4-ej rano. Potem zarabiali pieniądze. I to bardzo duuuże. Jakoś im przekonania nie przeszkadzały w prowadzeniu interesów na wolnym (?) rynku.

Pozdrawiam


Griszeg

To prawda, że u nas “misternej układanki” nie widać. W tym właśnie problem- taki chaotyczny rynek jest bardziej podatny na problemy. Od Irlandczyków jednego się nauczyłem- świetnej organizacji w pracy, to jest absolutna podstawa. U nas, jak pamiętam jeszcze, zawsze się “biegało z pustymi taczkami, bo nie było czasu załadować, taki był zap***”

Pozdrawaim

kułak i spekulant


jako kontra dla Włoch..

to tylko powiem, że w Irlandii premier i partia, która zaczęła wprowadzać wspomniane reformy, rządziła nieprzerwanie od wczesnych lat dziewiędziesiątych.
Zrezygnował dopiero dwa tygodnie temu, (już po wygranych kolejnych wyborach) jak mu zaczęli wyciągać kłamstwo w sprawie kilku tysięcy funtów wpłaconych 15 lat temu na jego konto, z których nie mógł sie wytłumaczyć.

Panowie, czapki z głów, chcielibyście mieć tak skutecznego premiera.

Pozdrawiam

kułak i spekulant


Panie Lorenzo przerazajacy,

no ale to przeciez jest zamkniete kolo. koniecznosc opisanego przez Pana zarzadzania centralnego w okresie transformacji buduje wielopoziomowe uklady i zaleznosci na styku biznes-polityka uniemozliwiajac w zasadzie rozdzielenie tych pionów. w sumie – polityka generuje najszybszy dostęp do gospodarki (pieniędzy) i niejako celem polityków jest utrzymywanie tego stanu przejsciowego jak najdłużej… do dupy to jest.

i tak to chyba jest, ze socjalistami i komunistami mogą być ludzie, ktorzy tego nigdy nie posmakowali…


BLOXERZE

w instytucjach prywatnych wzorce organizacji pracy sa zachodnie. tutaj zarzadzanie przez chaos sie nie sprawdza… zwlaszcza gdy konkuruje sie z firmami zachodnimi.
powiem wiecej – ostatnio moj kumpel wyladowal w centrum informatycznym pod krakowem, ktore mialo obslugiwac wschodnia europe, a skonczylo jako help desk dla calej. kosztem 400 angoli na bruku. i nie zwyciezyly koszty pracy, bo koszty informatykow sa podobne. tylko wlasnie organizacja i profesjonalizm. teraz szkolą sie u nich… amerykanie. to znaczy – ich własciciele.

tak ze to roznie bywa… ale nie mam zludzen, co do bycia druga irlandia…


Świetny tekst

U nas wielkiego załamania nie będzie, bo u nas jeszcze popyt niemały, a jak jeszcze zaczną wracać reemigranci to może ominie nas kryzys.


sajonara

Kryzys pewnie będzie, inna kwestia kiedy- tego nie wiemy.
Problem w tym, że na polskim rynku nieruchomości nie było po ’89 kryzysu. Nikt więc nie jest na niego przygotowany. Było małe spowolnienie i drobny spadek na przełomie 2000/01 i nic więcej. Jest też ważne, że pojawiają się one tam, gdzie się nikt nie spodziewa.
Jeśli chodzi o brak 3 mln. mieszkań i powtarzane wszem i wobec zaklęcie, że w związku z tym rynek będzie dalej rósł, to powiem tylko, że kryzysy powstają, gdy nastąpi splot kilku czynników, pozornie ze sobą nie związanych. Wtedy ów czynnik braku mieszkań może nie pomóc.

Proszę zerknąć na mój wpis o historii kryzysów w krajach OECD od lat 70-tych:

http://www.tekstowisko.com/zapiskispekulanta/53436/krol-jest-nagi-rzut-o...

Pozdrawiam

kułak i spekulant


griszeg

Masz rację, przykłady są różne- ja podałem ze swojego życia, tak jak to pamiętam. Chodzi jednak o pewną tendencję i wciąż pokutujące w Polsce “się nie da”, jak przyjeżdżam do Polski pozałatwiać różne sprawy, to pierwszy dzień mam zawsze spier***niczony, bo uderza mnie nieuprzejmość i oschłość w kontaktach międzyludzkich i że wielu rzeczy nie da się załatwić.
Urzekające u Irlandczyków jest to, że są uśmiechnięci i przyjaźni. Zdarzyło ci się iść ulicą w jakimkolwiek polskim mieście i być pozdrowionym przez nieznajomego przechodnia? Przyjedź do Dublina, to jest dość powszechne.

Wiesz o co mi chodzi- ludzie są inni, podejście jest mniej podejrzliwe i nieufne.

Pozdrawiam

kułak i spekulant


Bloxerze

no na mentalnosc to nic nie poradzimy. w koncu zaszlosci kilkudziesieciu lat, gdy jesli nie przycwaniaczyles i nie zalatwiles na boku, to szans na nic nie bylo, nie znikna ot tak sobie, w chwile.
moze powracajacy ludzie z zachodu przywioza inna kulture? moze dojdzie do tego, ze nie trzeba bedzie lizac dupy gosiewskiemu czy teraz jakiemus dupkowi z po, aby cokolwiek zalatwic w urzedzie?
potrzebna jest masa krytyczna, ktora przewazy szale…

w duzych miastach, tak kosmopolitycznych jak wroclaw, gdansk czy poznan, zachowania ludzi sa diametralnie inne, bardziej zblizone do opisywanych przez Ciebie. no ale nie tylko tymi paroma miastami polska stoi…

co do nieufnosci – no popatrz, a sami mamy we wlasnym mniemaniu opinie super goscinnych, ufnych i otwartych… a rzeczywistosc skrzeczy …


fakt, to większość narzuca standardy

boję się więc, że jak już “wrócimy” to skapcaniejemy i słomy do butów znów nawpychamy- i będzie pienknie!

Najpierw nabraliśmy nawyków i standardów irlandzkich, ale już Polacy w Polsce nas przytną coby z szeregu głowy nie wystawiać.

Cholera, zrzędzę trochę:) nie?

kułak i spekulant


jeszcze słówko

kiedyś kryzys będzie – zgoda tak jak kiedyś pewnie będzie hossa. hehe
Ja sobie tak kombinuje co do obecnego roku. Zresztą kombinuje sobie a muzom, bo danych nie mam żadnych.

Co do cwaniaczenia, o którym pisał Griszeq to niestety nadal trzeba cwaniaczyć, bo u nas pomalowano trawniki, ale często wciąż komuna i przez brak prawdziwej konkurencji każdy kombinuje jak oskubać bliźniego.


Szanowny Griszqu

Trochę to wszystko skomplikowane, na dodatek zbyt duxo zmiennych, by znaleźć satysfakcjonującą wszystkich (mam na myśli blogerów biorących udział w tej rozmowie) odpowiedź czy przepowiednię raczej.

Mentalność nasza kształtowała się setkami lat – to raz. Mentalność nasza jest różna na wsi, w małych miasteczkach i dużych miastach. By jeszcze bardziej skomplikować, to wcale nie musi sie ona tak bardzo róźnić od mentalności ludzi zamieszkujących odpowiednie wsie, miasteczka czy miasta na zachodzie Europy, choc się różni (np. mentalność chłopa bretońskiego może być bardzo podobna do mentalności chłopa z kieleckiego, choć pewne zmiany jeśli idzie o podejście do techniki istnieć może). Podobnie na innych poziomach.

Powrót “emigrantów” z pieniędzmi i ich wpływ na społeczne zachowanie Polaków zasiedziałych zależeć będzie z pewnością od tego, skąd wywodzili się oni przed “emigracją” itd, itd. Część zapewne znowu wejdzie w stare buty i przy wsparciu swoich pieniędzy może po prostu przejąć władzę na prowincji. Inni – wkurzeni zastana sytuacją – wyprowadzą się z powrotem, spróbują edukować “starych”, albo się zapiją, choć mogą tylko i wyłacznie zając się robieniem pieniędzy w układzie z “zasiedziałymi”.

Inaczej może być w dużych miastach. Stąd snucie marzeń czy wyobraźeń na podstawie jednostkowych przypadków może być obarczone bardzo duźym błędem. Wydaje mi się, że potrzebne są badania wśród “emigrantów”, jak i wśród “zasiedziałych”.

Zmiany mentalnościowe są procesami wieloletnimi, wspartymi przemianami gospodarczymi, społecznymi, politycznymi, a takźe związanymi z podejściem do religii na przykład. Dziś możemy jedynie snuć marzenia czy raczej dywagować na temat przyszłych zmian w tej kwestii.

Pozdrawiam serdecznie


Subskrybuj zawartość