Niedziela II

Niedziela II

Mam siedzieć kamieniem w pokoju, to będę siedział. A co mi tam! Nawet na Fetuson patrzał nie będę, bo okno wychodzi na całkiem odwrotną stronę. Teren rekreacyjny przynależny do Zajazdu, widać. Obowiązkowe miejsce do grillowania, palenia ogniska, poczerniałe od wilgoci ławy z rozpiłowanych wzdłużnie kłód. Jakieś pojedyncze iglaki rosną tu i ówdzie, dość młode zresztą. A jakie mają być, skoro na tym pustkowiu wypryski kapitalizmu po obu stronach drogi nie dorobiły się nawet pierwszego meszku pod nosem, a kudy im do siwego włosa i patyny tradycji?
Akurat na teraz taka wiśnióweczka by się przydała, bo myśli ponure się kłębią. Może zejść na dół? W barze pewnie mają jakieś modne Amaretto, albo inny likierek Bolsa… Kiedyś marynarze przywozili takie świństwo wanilinowe w kolorze denaturatu. Bols na tym pisało. Dało się pić i skutecznie w łeb lazło… Rany! Przecież ja tego marynarskiego Bolsa, piłem pięćdziesiąt lat temu! Chyba się jednak starzeję! Inny to by sobie dziewczyny dawne wspominał, a nie napitki… Może już dziewczyn nie pamiętam? Albo zwątpienie w duszę się zakradło, że już nie bardzo pamiętam do czego to dziewczyny są…
Ta kropelka na banderoli… Po pijaku nawet bym nie zauważył. Artysta musiał mieć pełną strzykawkę, z założona igłą i taką przebił kapsel przez banderolę. Na papierku dziurkę trudniej dostrzec. Ale flaszeczka napełniona była fabrycznie, uczciwie po sama szyjkę i pewnie igła też dość długa. Jak wcisnął to swoje świństwo do kordiału, to ciśnienie we flaszce ciut wzrosło i jak wyciągał igłę, wcisnęło do niej ciut wiśnióweczki. To miało coś skapnąć, albo choć wisieć na czubku. Szkło przy szyjce też w jednym miejscu się lepiło… Może to ja sam tak utrząsłem w kieszeni, że wyciekło?
Zatrute było już w kartonie, czy mi ktoś dyskretnie podmienił? No, pętałem się trochę z tą nową flaszką, zanim pojechałem. A nawalony byłem jak autobus, to pewnie nie zauważyłbym, gdyby mi głowę podmienili, a nie tylko flaszkę w kieszeni.
Może w kartonie wszystkie zatrute? Na wszelki wypadek, jakbym przebierał? A tam! Po co? Karton tylko naderwany był, z brzegu było widać jedną i puste miejsce po tej, co na półce była… Zanim ją ujrzałem i wydoiłem. I taka operacja ze strzykawką w magazynku byłaby bardziej dyskretna. Strzykawka mała – w dłoni schowasz. A zainteresowanie zapasami trunków w czasie imprezy integracyjnej to rzecz całkowicie naturalna.
Ciekawość dręczy, czy zgadłem! Może Kubicki powie… Przecież wykazuję niespotykaną wręcz gotowość do współpracy z organami!
A taką Krysię to za co, tak po chamsku, przez łeb? No mnie, to rozumiem. Tajna wtyka szefa, to donosi jawnie i denerwuje… Personel nie może skorzystać z luzu… Bo taki opisze zaraz… Ale Krysia? Przy Stasiu od wieków… Pani inżynier, ale jakoś w niej żadnych osobistych ambicji inżynierskich nie zauważyłem… Chyba pasowało jej to asystowanie Stasiowi… Taka dożywotnia, zaufana, osobista sekretarka. Teraz już żadnej nie nazywają sekretarką, tylko każda musi być asystentka! Nawet jak parzy i podaje taką samą kawę, jak porządna sekretarka.
No to Krysię za co? Za dużo wiedziała… O czym? O kim?
To musiała dowiedzieć się tego teraz, niedawno… Bo jakby jej wiedza była dla kogoś groźna wcześniej, to wcześniej by ja utrupił! A może ona nie wiedziała co wie? Na imprezie coś komuś głośno powiedziała i ten się wystraszył?
Załóżmy, że był to ten sam co moje napoje doprawiał. To co o takim mogła Krysia wiedzieć? Że klucze bierze do hoteliku? Każdy brał bo wisiały sobie na widoku i dostępne dla wszystkich. I ona wie, że każdy, zawsze, a nie wie kto konkretnie i kiedy. Widziała jak ktoś, z laboratorium któregoś wynosi flachę z brunatnego szkła z cyjankiem jakimś… Jakby wynosił w kieszeni taką flaszeczkę to i rentgen tego nie zobaczy a co dopiero Krysia…
A może Krysia wiedziała coś, co mogłoby zasugerować powód, dla którego ktoś taki chciał podać mi ostatni napitek?
Nie za dużo kombinujesz, Rysiu? Główka cię zaboli od tego…
Nawet nie zauważyłem, że pora zrobiła się zwyczajnie obiadowa. Żaden lunch już nie przysługiwał. Zresztą, czy w niedzielę jest coś takiego jak pora lunchu?
Obiad zażyczyłem sobie pełnowymiarowy. Rosołek królewski, w którym jest pełno pokrojonych w kosteczkę kawalątków wołowinki, grube kawałki marchewki, pory i natki pietruchy i jako wypełniacz śliczne, lane kluseczki. No, jak tu kluchy odpuszczać, jeżeli są na każdym kroku dostępne? Za to drugie danie było prawie dietetyczne. Miska z pierogami. Dwa ruskie, dwa z kaszą gryczaną, dwa z mięskiem, dwa z bobem, dwa z kapustą i grzybami. Grubo skwarków z boczku było na tym. Dziesięć pierogów, to w sam raz porcja… Gliniana micha była dobrze nagrzana, to smalec i skraweczki nie traciły swojego atrakcyjnego smaku, nawet jeżeli jadło się powoli i z należną uwagą.
Czy ja nie mogę w tym Fetusonie zjeść spokojnie obiadu, nawet w niedzielę?!
Do stolika zbliżał się, prezentując grobowe miny, cały dostępny zarząd firmy, plus Kubicki. Przysiedli się bez słowa. Bardzo dobrze, bo byłem dopiero przy szóstym pierogu. Z kaszą gryczaną.
Kelnerka przyniosła mi kawę i pozbierała talerze. Chwilkę poczekała na michę, bo kilka skwarków jeszcze tam zostało, a ja lubię skwarki z boczku.
– Jak tyle żresz, to dlaczego brzucha nie masz – zainteresował się Michał.
– Twórczość pochłania olbrzymie ilości energii…
Któryś parsknął złym śmieszkiem.
– Policja nie życzy sobie, abym pozostawał w okolicy Fetusonu, bo nie jest w stanie, w żaden sposób zapewnić mi bezpieczeństwa – wykazałem inicjatywę konwersacyjną. – Czy opuszczenie tej przemiłej okolicy przeze mnie, będzie rodziło jakieś skutki prawne wynikające z mojego kontraktu? Pisać oczywiście będę nadal. Bloga też.
– To co? Zamkną cię w jakichś lochach i straże wystawią?
Witek był uprzejmie zaciekawiony.
– Coś w tym rodzaju, panie prezesie – Kubicki włączył się do rozmowy, żeby od naszych przekomarzań przejść do fizycznego wykopywania mnie z zapowietrzonej okolicy.
– W kontrakcie nic nie ma o tym, że masz tu siedzieć kamieniem – mruknął Michał.
– Pewnie, że nie… Najwyżej, gdy ojciec raczy się pokazać, to każe ci znowu przyjechać…
– No to się cieszę. Nagrałem sobie te wypowiedzi na moją prywatną maszynkę. Lubię na blogu cytować dokładne wypowiedzi….
– On jest wariat – spokojnie stwierdził Witek.
– Oczywiście – zgodził się Kubicki z nie udawanym entuzjazmem. – Zawsze taki był!
– To ja zapłacę jeszcze za hotel i jedzonko służbową kartą, a potem ją sobie zabierzesz, Michał.. A przy okazji… Mamy się rozstać, ,przynajmniej na jakiś czas. Nie będę miał okazji potem o taki drobiazg się zapytać… A telefon, to nie to…? Lubię osobiście…
Te patenty Fetusonu… Kto jest autorem największej ilości… Albo najcenniejszej części patentów… Tych jeszcze nie zarejestrowanych w Stanach… Albo jeszcze nie zarejestrowanych nigdzie…
Witek wzruszył ramionami.
– Żadna tajemnica. Powinieneś się tego doczytać w tym, co ojciec ci zostawił. Stefan i Wanda. Każde ma własny zespól badawczy i do Fetusonu przyszli już ze znacznym dorobkiem. Teraz to jakieś osiemdziesiąt procent potencjału firmy w tym zakresie.
– A Janeczek?
– To człowiek na początku swojej drogi. Ma parę ciekawych rozwiązań na koncie. I są z tego już efekty handlowe.
– Aha. No dobra. To pora się grzecznie pożegnać… Miło było…
– Chyba żartujesz!?
Michał był prawie oburzony.
– Wcale. Udało mi się przeżyć. To przecież miłe…
Obyło się bez pożegnalnych czułości. Moja walizka, plus wielka, grubo wyścielana miękkością, torba z laptopem zajęły należne miejsce w kufrze autka Kubickiego. Ten starannie pilnował, abym mu gdzieś nie zboczył i w planach nie namieszał.
Wyjechaliśmy na szosę i nawet gdy wyglądałem na różne strony przez okna, to nie widziałem, żeby ktokolwiek machał mi rączką na pożegnanie.
Pewnie nie będą specjalnie tęsknić.
– Dokąd mnie zawieziesz, Kubicki?
– Na razie, do mnie. Nie mam jeszcze pomysłu. A poza tym niedziela, to moi szefowie też ludzie i takim głupstwem głowy im zawracał dziś nie będę.
– A co do tego mają szefowie?
– Gdybym coś spaprał i jednak ten ktoś dopadłby ciebie, tylko dla tego, że ja sobie odpuściłem, to następnego dnia dostałbym kopa. Kazaliby mi iść na emeryturę.
– To byś sobie odpoczywał. Posiedziałbyś nad wodą, może jakąś wędkę byś sobie kupił i złapał jakiegoś okonka, albo plotkę… Do domu pojadę, Kubicki. Zawieź mnie na dworzec autobusowy i tyle… Nie wymagam, żebyś wiózł mnie pięćset kilometrów swoim prywatnym autkiem.
Kubicki pokręcił głową.
– Mowy nie ma. Pozwolę ci wrócić do domu, dopiero gdy moi ludzie wszystko posprawdzają. Twoja była Pani udostępniła już nam klucze od twojej mansardy. Ona też tego bloga czyta… A mnie zna.
– Nadużywasz w swoim fachu swoich zupełnie prywatnych znajomości.
– Nie zauważyłeś, że robię to niechętnie i tylko dla tego, żeby ci tyłek uratować?
– Zauważyłem. Myślisz, że to aż tak gruba sprawa?
– Jeden trup, to już gruba sprawa. Dwa trupy, w tym samym temacie, to grubość podwójna. I przypominam ci, że ty miałeś być trzecim trupem wczoraj. Grubość sprawy byłaby potrójna…
– Rzeczywiście, jeżeli to mierzyć układaniem trupów jeden na drugim…
– Poza tym, Fetuson, to spore pieniądze, a jednocześnie tematy budzące zainteresowanie rożnych ludzi w rożnych miejscach… I różnych tam, prawie tajnych, służb. Może nawet nie bardzo zaprzyjaźnionych. A ty, świadomie, albo na czuja, jakbyś uchylał rąbka tajemnicy.
– Myślisz, ze to co na blogu, to taki rąbek? To ty mi możesz też troszkę rąbka uchylić… W tych nagraniach kamer, w hoteliku znaleźliście coś? I na wyspie też są kamery. Podobno cały monitoring robiony jest całkiem profesjonalnie i w sposób bardzo kosztowny.
– Uhm. Bardzo dobrze widać jak się upijasz ta wiśniówką. Nawet nas widać jak gadamy z wami w tym biurze. Ale już od godziny dwudziestej trzeciej, na żadnym nagraniu, w żadnym miejscu twojej Krysi nie widać. Nigdzie. Ani na korytarzach, ani przy barze, ani w łazience, ani w jej pokoju.
– To w takich miejscach też są kamery?!
– Są. Zamaskowane, ale są. Szef ochrony pokazał mi instrukcję, wedle której wyłącza niektóre kamery, aby nie naruszać prywatności i innych takich… Bardzo solidnie nie naruszał. Wszyscy po trzy razy żonami mogli się pozamieniać w nocy i na golasa latać po korytarzach, a kamery tego by nie widziały…
– No tak… Słuszna instrukcja. Te korytarze i pokoje są wykorzystywane pewnie w sposób rozrywkowy i niejako, w dowolnych konfiguracjach… Może nawet w swingersów personel się zabawia w ramach integracji?
A Krysia, do pokoju wpuścić mogła każdego bez obaw… I każdą… Sami swoi. Wiecie, mniej więcej kiedy to się stało?
– Bardziej mniej, niż więcej. Między 23.00 a 4.00.
– Skąd ta czwarta?
– Jakiś cudowny błąd włączył kamery na korytarzu o czwartej i do siódmej rano wszyściutko się nagrywało. Nawet pokazało jak o siódmej do drzwi Krysi puka dziewczyna pana Bronka… Puka i puka… I wchodzi i zaraz wylatuje stamtąd z wrzaskiem. Wrzask też się nagrał. Wizualnie. Widać jak wrzeszczy.
– Wierzysz w takie cudowne włączanie i wyłączanie kamer?
Kubicki wzruszył ramionami.
– Z komputerami można robić różne sztuki. Nawet zdalnie. A w tym Fetusonie, przecież fachowców od zabawy z komputerami nie brakuje… Tak naprawdę, to nikt tam nie ma alibi. A przyłożyć w łeb czymś takim jak skarpeta… kobieta też potrafi… Tak na oko, wedle lekarza, to walnął Krysię ktoś z tyłu i był mniej więcej jej wzrostu… Tak mu się zgadywało…
– Krysia była dość wysoka… W szpilkach, to nawet metr osiemdziesiąt… Całkiem nie mój rozmiar – sam nie wiem po co to dodałem. – To pewnie będziecie szukać teraz różnych niteczek, paprochów i innych takich…
– Pewnie tak…
– Kubicki… W takich dużych korporacjach, a nawet i w mniejszych firmach, to szefowie jakoś monitorują, co personel robi na służbowych komputerach… jakie strony oglądają, do kogo pocztę wysyłają i takie tam…
– Fakt.
– W tym Fetusonie to gdzie to robią i kto tym rządzi? Sprawdzałeś?
– No.
– I co?
– A nic.
– Nie kontrolują?
– Podobno Krysia kontrolowała… Przeglądała to, co nie wiem jak nazwać, jak jej szefowie kazali. A potem kasowała zapisy… Chyba.
– Bo nic nie ma?
– Nie ma. Twardego dysku nie ma…

Średnia ocena
(głosy: 1)
Subskrybuj zawartość