Dzień czwarty I

Dzień czwarty I
Czyli jutro impreza. Ślicznie,. Przekopałem się przez śmietnik zostawiony przez Stasia i pooglądałem sobie kogóż to na tej imprezie spotkam. Krysia mi uprzejmie taką listę gości zapodała. Parę osób już znam osobiście. Karol, kierowca i pilot… Chyba faceta nie doceniłem pokpiwając sobie z jego lokajskiego ubranka. Facet ma życiorys! Jugosławia, potem prywatna firma ochroniarska, a potem nie bardzo wiadomo co w Niemczech… Był żonaty. Ta była żona też pracuje w Fetusonie. Nie pisze przy czym. Albo tajne, albo mało ważne… Na filmiku z jakiejś imprezy firmowej, obok Karola, śliczna, czarnowłosa, z rodzaju tych dużych pań, jakie się wielu panom podobają, ale mało który ma śmiałość do takiej. Ja mam. No, taki babolub jestem. Zaraz, to ta była żona, czy jakaś inna do pary? Michał ma żonę. Całkiem nie pracującą, bo dom z dziećmi mu prowadzi. Może nie śliczna i może nie taka beżowa blondyna jak Krysia, ale jak ząbki szczerzy na fotce i oczka mruży, to ja tam się Michałowi nie dziwię, że ją w domu, wyłącznie dla siebie, trzyma. Michał nie ma życiorysu. Widać Stasiu uznał, że ja go znać nie powinienem. Ma mi wystarczyć, że mi płaci. To przyjdzie z żoną, czy z ową Janeczką? Zaczyna mi się plątać to co wymyśliłem, z tym co w realu?
A Bronek tylko wygląda na takiego samotnika! Zaznaczony, że będzie z dziewczyną! Nie żoną, ale taką fertyczną panieneczką, w ciut przykrótkiej sukienusi… Nawet na zdjęciu widać, że taka to nawet do zdjęcia spokojnie ustać nie mogła i całkiem się wierciła. Z profilu i z rozwartymi w gadulstwie usteczkami wyszła.
Krysia ma być ze mną, a sam siebie w lustrze mogę obejrzeć. Nic ciekawego.
Dwie pary, których jeszcze nie widziałem nawet w przelocie.
Profesor Matejczyk Stefan i pani docent dr hab. Wanda Łukowska. Jak Bozię kocham, tak mi Krysia na karteluszku wyszczególniła. Dopytać będzie trzeba, czy zwracać się do takich przy stole należy per „Szanowny Pan Profesor pozwoli…” i Szanowna Pani Docent dr hab…”… Może samo Pani docent wystarczy?
Inżynier Kuba Powiatowy… Menedżer projektu… czegoś tam… Dlaczego wydaje mi się, że projekt ten, to musi być coś bezczelnego? A na pewno mało śmieszne… Inżynier Kuba ma garbaty nos, wesołe oczka, ładnie wykrojone wargi amorka i ponad dwa metry wzrostu. Inżynier Kuba ma żonę, też inżyniera, ale nie Powiatowego. Żonie nazwisko takie jakoś nie pasowało, a może wolała te stare, co na dyplomie inżynierskim pisało. Inżynier Irena Gloska. W parze z takim dryblasem nieźle wygląda. Jak kawałek drużyny do kosza. W każdym razie śliczniejsza i to dużo śliczniejsza od Powiatowego. Chwała Bogu pozwać mnie nie będą mogli za te kpinki, bo przecież nazwiska są całkiem fałszywe.
Jeszcze jedna pani, dawniej, to byłaby taka superkadrowa, albo inny szef Służ Pracowniczych. Teraz to się nazywa dyrektor gospodarowania zasobami ludzkimi. Ale powymyślali! Chyba bym w dzisiejszych czasach, w takiej firmie, na etacie nie wytrzymał! Jako zasób ludzki! Ze śmiechu! No, za dawnych czasach i bez tego śmiechu za długo nie wytrzymywałem. Pani ma do pary, pana od koordynacji międzynarodowej… Chyba nie mąż? Na jej miejscu, to takiego męczybuły w okularkach, zapewne z wrzodami żołądka, do pary bym sobie nie brał. No ale ten pan ma tytuł Dyrektor Procedur Międzynarodowych. To coś takiego jak minister spraw zagranicznych czy raczej sekretarz generalny NATO?
Ta dyrektorska para, to państwo Halina i Adam Semirowscy.
Strasznie familijnie zapowiada się impreza! Cały Fetuson taki rodzinny? Nie do końca. Henryk Janeczek niejaki ma być. Solo. Może, zwyczajnie, cudzą żonę sobie sparuje… Na fotce jest w wieku zdatnym do takich. Można powiedzieć, że wygląd też ma zdatny. Panie lubią takich przystojniaków z łajdacką nutka w obliczu… I widocznym doświadczeniem życiowym. Wiedzą czego się po takich spodziewać. Ale to też jakby zaplecze naukowe Fetusonu, bo stoi w tłumku z takim podpisem pod fotką. „Zaplecze naukowe”. Strasznie drętwe to wszystko. Do Krysi telefon, niech trochę tej drętwości z faceta zdejmie.
– Krysiu… Ten Janeczek… Co on za jeden?
– Janeczek! Och! Mówię ci!
Jeszcze nic nie powiedziała a same zachwyty lecą! Co to robi z dziewczynami taki wygląd! Jak będzie tam Janeczek to ja na pewno nie mam żadnej szansy u Krysi…
– … skończył matematykę i informatykę w Poznaniu… z dziesięć lat temu… Już w czasie studiów pracował dla Microsoftu… Potem taki typowy wolny strzelec. Stasiu go kupił razem z kilkoma gotowymi pomysłami… Dwa lata temu…
No, a ja już sobie wymyśliłem, dodatkowo, taką śliczną Janeczkę! Żonę Michała, która żoną nie jest i zaleca mi podrywanie siebie bez żadnych obaw i po szampanie w stosownych ilościach! To gdzie ona? Ma oczy mieć wielkie, siwe w zielone kropki! Toś sobie, Rysiu, wymyślił!
No to jak już trochę tego wszystkiego mam nazbierane i nawet ten blog leci, to trzeba pomyśleć o schowaniu kopii zapasowych. Na wszelki wypadek. Już zdarzyło się kiedyś, w początkach mojej znajomości w komputerami, że maszyna mi padła. Tak na amen! Nawet najlepszy fachowiec od takich nieszczęść nie był w stanie odzyskać nawet polowy plików. Chwała Bogu, były to jeszcze czasy gdy sporo rzeczy, które miałem w komputerze, wcześniej były zapisane sobie, tradycyjnie, na papierze. W mojej bibliotece walały się pękate teczki z różnymi wycinkami, fotografiami, pudełka pełne fiszek i całkiem nieuporządkowanych notatek na karteluszkach. I bardzo porządnie prowadzone kalendarze książkowe. No! Zabytek jestem! I emeryt, to czasu miałem sporo, żeby to i owo odtworzyć albo i napisać na nowo.
Od tamtej pory nałogowo robię kopie zapasowe wszystkiego. W domciu mam dysk zewnętrzny. Tego bloga to umieszczam w dwóch miejscach. U swojego wydawcy mam kawałek serwera i tam lokuję sobie kopie wszystkich notatek, materiałów, porozpoczynanych tekstów. Szkice pomysłów…
Przecież wszystkiego na raz i wszędzie szlag nie trafi, nie?
Taki kawałek o zagranicznych interesach Fetusonu mam napisany. To go też zapisać!

* * *
– I to jest to osławione Honolulu?
– To.
– Całkiem jak na filmach i w telewizji. Żadnych niespodzianek. Nawet kolorki takie same jak na obrazkach…Te dziewczyny z tymi naszyjnikami z kwiatów… Nas też będą ozdabiać? Będę wyglądał jak idiota!
– Nie irytuj się, Stan! Zna ciebie tutaj ktoś?
– No, może masz i rację, Fred. Ale żadnych fotek!
– Jasne!
Sprawnie poszło. Stasiu pozbył się kwietnego naszyjnika już w taksówce.
– Fred! Jesteś pewien, ze oni mają już wszystkie papierki gotowe?
– Na pewno. Nasi prawnicy są wyspecjalizowani we współpracy na rynku amerykańskim i byliby głupcami, gdyby nie mieli tu wsparcia porządnej amerykańskiej kancelarii. Tutejsze prawo korporacyjne jest jednak troszkę inne od europejskiego…
– Tak, wiem. Ze trzydzieści razy to mi tłumaczyliście i za każdym razem rósł koszt obsługi prawnej. Mnie chodzi tylko o jedno… Jeżeli ta amerykańska spółeczka zarejestrowana pod tymi palmami, jest własnością Comaretu w Bazylej, a tenże Comaret jest w stu procentach własnością Fetusonu, to czy mogę tak poprzenosić między naszymi firmami prawa patentowe i inne, żeby na rynkach trzecich chroniło mnie prawo amerykańskie, dyplomacja amerykańska, oraz VI i VII Flota?
– Możesz. Podpisujesz umowę i jesteś najnormalniejszym przedsiębiorcą amerykańskim. Tu płacisz podatki… Stan, nigdy o to się nie pytałem… Jakim sposobem ty masz amerykańskie obywatelstwo?
– I nadal nie będziesz się o to pytał, Fred. Na razie nie stać ciebie na wysłuchanie odpowiedzi.
– Niezbyt miła odpowiedź.
– Bo wcale nie miała być miła, tylko szczera. Nie lubię swoich partnerów, ani nawet szeregowych pracowników, nabierać, dawać im fałszywą nadzieję, przedstawiać wizje świetlanej przyszłości. Interesy to pieniądze. A pieniądze mają bardzo konkretną wartość, w każdym momencie, zresztą, inną. Zajmując się zarabianiem pieniędzy w rzeczywistej gospodarce, nie możesz bujać w obłokach. jak politycy, albo banki inwestycyjne. Masz konkretny towar, albo usługę, za którą ktoś chce zapłacić konkretne pieniądze. To dokładnie, w tym momencie, jesteś tyle wart, co te konkretne pieniądze. A obywatelstwo nie ma tu nic do rzeczy. To tylko ochrona tych konkretnych pieniędzy właśnie, przed takimi cwaniakami jak politycy, banki inwestycyjne i paru innych też mógłbym wymienić.
– Przecież bez banków sobie nie poradzisz?!
– A dlaczego miałbym radzić sobie bez nich? Są pożyteczne. Mam gdzie trzymać swoje pieniądze i mam jak, szybko i bez problemów, płacić za to, co chcę kupić. Wszędzie. I jak kroi mi się jakiś dobry interes, to każdy bank z radością pożycza mi pieniądze, bo wie, że na tym dobrze zarobi.
– Konserwatysta…
– Jeżeli chodzi o kasę i interesy, to tak.

Średnia ocena
(głosy: 2)

komentarze

kursywa.

Zapomniałem z pośpiechu. Miała być kursywa od gwiazdek i Honolulu. Tym razem kawałek dłuższy. Ten sam blog puszczam na onecie pt ‘na emeryturze” i tam gdy wrzucam z worda Kopiuj – wklej to jakoś się udaje. Nawet akapity wychodzą. Ale tutaj za to mam sympatyczniejsze towarzystwo.


Panie Ryszardzie!

Jak się chce coś pochylić to się używa na początku i na końcu tekstu takich sekwencji znaków, tylko spacje trzeba pominąć:
< i > tekst do pochylenia < / i >
ten sam tekst skopiowany i pozbawiony spacji:
tekst do pochylenia

Oczywiście zmiany wprowadza się korzystając z opcji „edytuj

Pozdrawiam


Z wrażenia,

że tu tak sympatycznie, aż dwa razy pan ten sam tekst wkleił.

a ja sobie narobiłem zaległości w czytaniu opowieści pańskiej, muszę nadrobić.


Maszyna podpowiada

że zdublowaną notkę można łatwo “zniknąć”, zmieniając jej kategorię na “archiwum”, a później ewentualnie napisać na tekstowisko [at] gmail [dot] com z prośbą o pomoc w jej zniknięciu całkiem.


Szanowna Maszyno!

Mam wrażenie, że Maszynie się trochę nudzi. :)

Pozdrawiam


Jerzy

Czemu niby?


Pani Pino!

Czy chodzi o moją zaczepkę pod adresem maszyny? To nie jest wiedza, którą można racjonalnie uzasadnić. To jest przeczucie, intuicja (choć nie kobieca). Nie potrafię tego uzasadnić, ale tak tę sytuację odbieram i już.

Pozdrawiam


Jerzy

Byłoby możliwe po prostu per Pino? Sorry, ale przyjęłam teraz zasadę, żeby nie być z nikim na pan/pani.


Pani Pino!

Ja nie piszę Pani, jak ma Pani zwracać się do mnie. Miło mi, gdy młoda i zapewne piękna dziewczyna chce skrócić dystans między nami. Niemniej nie jestem pewny, czy potrafię wyhamować to skracanie we właściwym momencie, więc wolę zostać przy archaicznej formie „pani” (śmieszniej by było, gdybym używał formy „panno”).
Proszę mi nie mieć za złe, że próbuję siebie kontrolować w tak prymitywny sposób jak wbijanie się w gorset savoir vivre. Ja po prostu jestem słabym facetem i dlatego muszę się posiłkować takimi protezami.

Pozdrawiam


Dobra,

to ja spróbuję tak jakoś z deka bezosobowo i już zniosę tę “panią Pino” (rotfl).


Pani Pino!

Wiem, że to brzmi śmiesznie, niemniej nie wymyślono niczego lepszego. Zapraszam do siebie na dyskusję o lewicy i socjalizmie.

Pozdrawiam


Sorry, jutro,

mój ojciec miał dziś urodziny, wypiłam półtorej butelki wina.


Subskrybuj zawartość