W domu

W domu.

Jednak Kubicki musiał odwieźć mnie osobiście! Szefowie mu pewnie kazali nie spuszczać ze mnie oka.
– Zwrócą ci za paliwo? To kawał drogi…
Popatrzał na mnie dziwnie.
– Dobra, Kubicki. Nie zbiednieję. Funduję ci tankowanie. I w drodze możemy prowadzić na zmianę…
Tym sposobem po ośmiu godzinach, bo przerwy na sikanie i kawę były, witał mnie mój piesek i matka naszych dzieci. Piesek mało nie oszalał ze szczęścia.
Matka naszych dzieci, obejrzała mnie z dezaprobatą.
– Ty chyba do końca życia nie zmądrzejesz? To na czole to ma kolorek żółto-zielony i w centrum jakby fioletowe. I nos jakby większy ci się zrobił.
– Już schodzi…
– Aha. Tych dwóch od was, Kubicki, to siedzi u mnie i czeka…
– Jak robotę zrobili to mogli sobie iść do domu – wzruszył ramionami Kubicki. – Chyba za dużo tej kawy ci nie wychlali, Irenko…
– Wcale. Od niego z góry przyniosłam.
– Widzisz, Kubicki – ucieszyłem się. – Nikt na tym nie stracił! Nawet kawy dla was samodzielnie finansuję! – On jest wariat, Kubicki – z westchnieniem pełnym rezygnacji zauważyła matka naszych dzieci. – Chwała Bogu, nigdy nie przyszło mi do głowy wydać się za niego…. Chodźcie do mnie na razie, bo u niego na górze jest zimno jak w psiarni. Ogrzewanie włączyłam dopiero, jak zadzwoniliście, że za trochę będziecie…
Tych dwóch miejscowych gliniarzy to znałem… To znaczy, oni mnie znali. Z zakłócania porządku publicznego, utrudniania organom prowadzenia śledztwa czy innych czynności… Ogólnie rzecz opisując, było to wtykanie nosa w nie swoje sprawy… Przeze mnie… Dlatego bardzo dobrze rozumieli się z Kubickim. – W mieszkaniu i w garażu jest czysto. Żadnych niespodzianek. Żadnych śladów kombinowania z samochodem, w kuchni do niczego nikt nic nie dosypywał. – Jakby coś było dosypane, to właśnie byście wychlali – zauważyłem złośliwie. – Irka kawę dla was przyniosła ode mnie… – U pani też sprawdzaliśmy. Dwa dni roboty. Przez takiego…
Tego co tak gadał, to nawet trochę lubiłem. Kaziu. Tak normalnie, nie służbowo, to fajny gość. Na strzelnicy czasem się stykamy… – Będziecie jakoś mnie pilnować, czy jak?
Wypadało wykazać zainteresowanie. – Będą. Dyskretnie. Z daleka. Lepiej, żeby nie było ich widać. Jak ktoś jest uparty i widzi taką ochronę, to tak czy inaczej w końcu upilnuje. Wcześniej, to ten ktosik, nie mógł się spodziewać, że wykopię ciebie profilaktycznie do domu… Przed tobą nie zdążył. A fotki wszystkich z Fetusonu, to oni już sobie pooglądali. – A ja jestem taka koza, uwiązana do drzewa na przynętę?
Kubicki znowu wzruszył ramionami. – To trzymajcie się… Jadę do siebie… Na raty jakoś dojadę. – Zostań u mnie i prześpij się choć parę godzin. Padniesz.
Ku mojemu zdziwieniu, Kubicki przyjął zaproszenie! – Może masz rację. Jak się prześpię, to jutro pojadę ciurkiem.

Mnie sikanie wygania z łóżka bladym świtem. Kubickiego chrapanie w drugim pokoju brzmiało po domowemu i uspokajająco. Po cichutku podreptałem najpierw do łazienki, a potem ekspres uruchomić na początek dnia. Za oknem całkiem widno. Pies słysząc parskanie maszynki zlazł na sztywnych łapach ze swojego osobistego fotela i przeciągać się zaczął. Pozwoli mi łyknąć kawy ze dwa razy?
Pozwoli. Nawet i cztery. Nie spieszy mu się? Nie kręci się, ani nie popiskuje? Może to przez chrapanie Kubickiego?
Mój stareńki Łucznik z pękniętym łożem stoi w kącie w kuchni na swoim miejscu. Za szafką z garami. Blisko kaloryfera, to zabytek ma tam sucho i nikt go przypadkowym kopniakiem nie zawadzi.
Paczka śrutu do kieszeni. – Nie cieszysz się piesku? Na zające idziemy… Głupi pies! Czego mnie za nogawki łapiesz i ciągasz? Daj wziąć strzelbę! No czego warczysz? Widzisz! Gościa obudziłeś! – O co się tak awanturujecie?
Kubicki już w portkach i koszuli zajrzał do kuchni. – Zdziwaczało psisko. Nie pozwala mi po wiatrówkę sięgnąć, a tak. to co rano wręcz mnie poganiał, żeby iść z nim do ogrodu… Kawy sobie nalej, łyknij a potem masz łazienkę tylko dla siebie…
Wyciągnąłem wreszcie wiatrówkę z kąta i dopiero teraz pies prawie wariacji dostał! Piskał, za ręce łapał…
Coś nie tak… – Co to za rupieć?
Kubicki się zainteresował i wyraził opinię o zabytku.
Pęknięte loże miałem ściągnięte opaską zaciskową do węży ułożoną na pasku czarnej gumy owiniętej tuż kolo śrub mocujących komorę sprężania do łoża… Ze starości i uderzeń tłoka łoże na otworach rozszczepiało się. – Coś nie tak, piesku…?
Śrubę dociągającą opaskę miałem zawsze skierowaną łbem do dołu… Zawsze? No, prawie zawsze… Ale na pewno po prawej stronie łoża a nie po lewej. Strzelam z lewej reki to łatwiej mi przy wszystkim manipulować po prawej…? Przecież nigdy się nad tym nie zastanawiałem! Połóżmy sobie tą wiatrówkę delikatnie na stole… – Może masz rację piesku… Ktoś tu chyba majstrował… Zadzwoń Kubicki do chłopaków i zapytaj się czy kombinowali coś przy wiatrówce… Czy ją rozkręcali… A jak nie, to jakiegoś sapera trzeba. – Jesteś pewien? – Na pewno nie ja zakładałem tą opaskę. I pies nie daje mi wziąć wiatrówki do reki…
Na sapera wypadło nam poczekać dobre dwie godziny. Na dole u Irki. A potem jeszcze godzinkę, bo moja pukawka pojechała w specjalnym baniaku w ustronne saperskie miejsce.
A potem saper zameldował Kubickiemu, że możemy sobie przyjechać i pooglądać.
Mój antyk był rozebrany w drzazgi. W tej dekoracyjnie rozłożonej palecie części brakowało sprężyny, tłoczyska i prowadnicy. Za to była spora laska czegoś zawiniętego w woskowany papier i z tego papierka wystawały dwa druciki i kawałek plastikowej rureczki w której jakby bateria do pilota telewizora. – Wystarczyło zwolnić blokadę lufy i urwałoby ci łeb – z zadowoleniem wyjaśnił saper. (Policja to chyba pirotechników używa? I nazywa. ) – Albo co innego – dodał po pewnym namyśle. – To będę musiał sobie jakąś nową wiatrówkę sprawić. A psu jakiegoś gnata ekstra zafundować… – Cholera! Będę musiał poczekać u ciebie! Raport z tego on musi napisać i ja też… – To sobie czekaj i pisz te papierki… Tak mi się myśli, Kubicki, że gościu jednak zdążył przed moim powrotem do domu… Mógł takie coś zmajstrować tak na wszelki wypadek, wcześniej. Jak tylko mnie obejrzał w Fetusonie i zdegustował się blogiem…
Pewnie na wiatrówce takich prezentów, jak odciski palców, to nie zostawił – dodałem po chwili. – Nie zostawił… Ale może po innych rzeczach coś się wykombinuje… – Jak te wasze kombinacje będą zbyt długo trwały to mogę ich nie przeżyć, Kubicki. Z Fetusonu mnie wykopałeś, bo tu miało być bezpieczniej… a nie jest… Gówniane takie sprawdzanie… – Pewnie chłopaki sobie pomyślały, że wiatrówki zatruć się nie da – wzruszył ramionami Kubicki. On naprawdę ma coś z tymi ramionami! Co rusz to wzrusza! Czasem nawet po dwa razy pod rząd! I ten dowcip o zatruwaniu wiatrówki też był kiepski! Chłopaki będą i tak mieli przechlapane, bo w raporcie pirotechnika będzie opisane co i jak, a Kubicki też musi coś z sensem wysmażyć!
A okazało się jeszcze gorzej! Musieliśmy siedzieć u Irki i nosa nie wyściubiać, a stado takich rożnych specjalistów od robienia kipiszu, demolowało moją mansardę i garaż! Nawet psa swojego własnego przywieźli, który podobno takie różne wybuchające rzeczy potrafił wywęszyć. Mojego własnego Psa bardzo zdenerwowali bo nie pozwolili mu się zaprzyjaźnić z gościem.
Koło północka szef ekipy kipiszowców zszedł do nas na kawę i zameldował, że nic szkodliwego tam nie ma… – Nie ma, czy nie znaleźliście?
Kubicki nie tylko w stosunku do mnie bywał złośliwy.

Średnia ocena
(głosy: 2)

komentarze

Panie Ryszardzie!

Teraz to akcja zasuwa, aż serce rośnie…

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość