Niedziela I

Niedziela I

Obudziłem się wypoczęty i o jakiejś normalnej godzinie. Śniadaniowej. Zegarek mi do tego niepotrzebny. Najpierw oszczędna gimnastyka. Żeby się nie spocić. Potem ogolić się i pod prysznic. Resztka kawy w termosie jest jeszcze ciepława. Ale nadaje się. Kaca nie ma… Eee… To jeszcze tak bardzo się nie zestarzałeś, Rysiu…
Można zejść na śniadanie.
Zajazd, to zajazd. Przydrożny. Dysponuje oprócz restauracyjnego menu, normalnymi gotowcami dla kierowców.
Flaki? Wczoraj były…. O! Fasolka po bretońsku!
Kelner nie dziwi się. Albo mam już wyrobiona opinię, albo takiego profesjonalisty, żadne gusta klientów nie dziwią. Do fasolki pasuje świeże chrupiące pieczywko… I tradycyjnie należy do takiego dosypać pieprzu, koniecznie ziołowego, oraz ciut ostrej papryki. Z maggi należy ostrożnie, żeby smaku nie zagłuszyć.
Teraz jest dobrze. Porcja na głębokim talerzu dobrze wystaje nad „kółko”. Na łysinie czuje się kropelki potu po kilku łyżkach. Znaczy, przyprawione jest właściwie. Majerankiem też ładnie pachnie.
Teraz kubek porannej kawki z mleczkiem.
Kelner przynosi maszynkę, żebym mógł zapłacić kartą Fetusonu.
– A ty co tutaj robisz?!
To był prawie wrzask!? Pytanie leciało przez cała salę od wejścia do mojego stolika! W drzwiach stał ten gliniarz co mnie trochę więcej znał i dlatego mniej lubił! Ale wydzierać się w publicznym miejscu nie musiał!
– Nie musisz się tak drzeć, Kubicki. Usiądź na chwilkę, daj dokończyć mi śniadanko i kelnerowi pozwól skasować rachunek.
Kubicki prawie dopadł mojego stolika jednym, dzikim skokiem.
– A na pytanie co tutaj robię, to po kolei: w ogóle to tutaj mieszkam, bo ten firmowy hotelik zaplombowaliście i otaśmowaliście ze wszystkich stron. A jak gdzieś mieszkam, to przeważnie tam sypiam i jadam. Właśnie sobie przespałem noc i teraz rozpoczynam dzionek od śniadania. W całej swojej sytuacji nie widzę niczego co mogłoby tak pobudzać twoją policyjną wrażliwość.
– Miałeś spać na wyspie…
– Kto tak powiedział?
– Ten dozorca, Bronek… Powiedziałeś mu, że idziesz spać. Nie zdziwił się, bo widział ile wypiłeś.
– Ale nie powiedziałem gdzie idę spać. Tutaj jestem jakoś zagospodarowany. Mam swoją szczoteczkę do zębów i swoje golidla. Walizkę z ciuchami. Hantle. Laptop. Zabrałem się furgonetką z Zajazdu. Przecież z tamtych nikt by mnie nie odwiózł, bo wszyscy już coś tam wypili.
– Telefon masz wyłączony…
– Oni tu mają barbarzyńskie obyczaje jeżeli chodzi o wydzwanianie do ludzi… Lubię mieć trochę spokoju, przynajmniej do końca śniadania. To teraz powiedz mi Kubicki, dlaczego tak nawrzeszczałeś na mnie?
– Twoja asystentka, Krystyna Falęcka, nie żyje…
Nabrałem sobie powietrza, żeby powiedzieć coś dowcipnego, albo przynajmniej złośliwego, ale zaraz sobie przypomniałem, że gdzieś wcześniej chwaliłem się Krysi, że warto by ją zabić dla rozruszania akcji. I Krysia była bardzo zdegustowana tym pomysłem.
Cholera! Co ja właściwie piszę? Proroctwa Wernyhory czy innego Nostradamusa?
Kubicki mnie nie nabiera, bo on nigdy nie miał żadnego zapału do robienia dowcipów. To, tym bardziej, dla takiego jestem osobnikiem bardzo podejrzanym! A to, że mnie zna, te podejrzenia tylko wzmaga! Ale sobie nagrabiłem! Może byś tak wrócił, Stasiu, albo choć się odezwał!
– Obsługa Zajazdu potwierdzi, o której przyjechałeś i że byłeś tu cały czas?!
Nadal prawie krzyczał na mnie, tyle że szeptem!
– Pojęcia nie mam czy oni tutaj, aż tak starannie pilnują swoich gości. Na razie nie powiedziałeś ani słówka na temat jej śmierci,,, Wypadek, zamordowana…? Coś tam pewnie sobie podejrzewacie przynajmniej, skoro na mój widok wydajesz z siebie bojowe wrzaski, a potem dopytujesz, czy aby na pewno trzymałem się z daleka od tego zdarzenia. Pewnie będziecie personel przepytywać, to się dowiesz czy mam alibi. A swoją drogą, szkoda takiej zakochanej dziewczyny.
– Zakochanej? Chyba nie w tobie!?
– Ty chyba trochę ślepy jesteś, Kubicki. I Krysia też musiałby być ślepa i głupia, żeby na takiego starego dziada polecieć. Była zadurzona jak nastolatka, w takim jednym cudownym dziecku w Fetusonie. Niejakim Janeczku. Heniu mu na imię. Nic do chłopa nie mam, poza tym, że dużo młodszy i ładniejszy ode mnie. Wyglądało na to, że on też w niej się durzył. Ale co do niego to mogę się mylić. Na zakochanych facetach znam się słabo. Ale blaski bijące z zakochanej baby poznam nawet przez ścianę.
Ty, Kubicki… A właściwie, to co ty tutaj robisz, jeżeli trupa Krysi macie na wyspie i tam jest całe stado ludzi do przesłuchania i parę hektarów terenu do oglądania?
– Przecież to normalne… Rano, zobaczyli co się stało, dopatrzyli się jakoś od razu, że ciebie nie ma, to kumpel z technikami i lekarzem tam został, a ja przyjechałem, żeby tutaj twój pokój sprawdzić… Zabezpieczyć co tam jest…
– To miałeś nadzieję, że ja też jestem trup i leżę sobie gdzieś pod płotem? Bo inaczej to po co coś „zabezpieczać”?
– Mniej więcej…
– No, dobra… Zabezpieczanie ci odpadło. To co dalej?
– Posiedzisz tu spokojnie i bez wygłupów przez chwilkę? Pojdę sprawdzić dla spokoju sumienia, jak to było z tym twoim tajemnym opuszczeniem towarzystwa…
– A sprawdzaj sobie. Mam jeszcze kawę do wypicia.
To tylko z daleka tak wygląda przygodowo i ja, jako chojrak przedwojenny się prezentuję! Tak naprawdę, to cała ta niespodziewanie korzystna fucha, przestała mi się podobać, a za to, w sposób zupełnie niespodziewany, widok Kubickiego, wprost przeciwnie. Zacznę go lubić? Czy ja wiem? Jeżeli w czyimś towarzystwie człowiekowi przestają się trząść łydki ze strachu na widok drzwi i zaglądając do filiżanki z kawą przestaje się podejrzliwie pociągać nosem, szukając zapachu migdałów – to już lubienie? Powiedzieć Kubickiemu o takich odczuciach? Chłopisko może się ucieszy, że ktoś go docenia…
A gdybym tak go namówił, żeby na spółkę z tym prokuratorem, dali mi jakiś zakaz zbliżania się do tego cholernego Fetusonu?! Przynajmniej do końca śledztwa! Przecież dwa trupy już są! Na co im jeszcze trzeci? Mój prywatny, zresztą? Pisać sobie mogę nawet w domciu. Mam o czym. Do trupów można różne historyjki podorabiać. W towarzystwie pieska. Fetusonowską atmosferą nasiąkłem dostatecznie. Śmietnik zostawiony przez Stasia mogę sobie zabrać. Temu aktywowi na wyspie… Chyba akcjonariuszom i totumfackim, ulży moja absencja, żeby starożytnego słówka użyć w stosunku do Bronka i Karola, na przykład. Może nie znają tego słówka, to i obrazy nie będzie. No! To jakiś pomysł jest. Chyba Stasiu czepiał się nie będzie, gdy wróci… Pisania nie przerwę, to formalnie będę w porządku…
Zanim Kubicki wrócił do stolika, byłem prawie zadowolony.
– Rzeczywiście, przywieźli ciebie tutaj wieczorkiem, kompletnie pijanego…
– O! Zaraz – pijanego!
– Nawet jeszcze flaszkę w kieszeni masz…
– No mam. Wczoraj, jak poprzednia mi się skończyła to sobie na zapas wziąłem. W magazynku za barem mieli… I płacić nie kazali… Ale jakoś chętka na takie smaki młodości zupełnie mi przeszła.
– Te smaki to co jest?
– A, o!
Wyciągnąłem flaszeczkę i troszkę się zeźliłem, bo jakby do ręki się ciut lepiła… Przecież przez sen jej nie otwierałem? Postawiłem cudo na stole i całkiem przestało mi się podobać.
– Masz Kubicki, takie swoje służbowe rękawiczki z lateksu i torebkę na dowody rzeczowe?
– A ty czego?
– Na flaszkach się znam! Nawet prawdziwą akcyzę od lewizny odróżniam. To na banderoli, takiej wiśniowej plameczki być nie powinno… A jakby nawet zakrętka nie trzymała jak należy to plamka byłaby gdzieś z boku, przy końcu gwintu… A tu jest na samej górze…
– No to co?
– Za dawnych czasów, gdy rozpoczynaliśmy budowę kapitalizmu i jeździłem do Mińska za interesem, na miejscu, do wszystkiego musiała być flaszka. Pod ręką, na rogu ulicy była taka drewniana obskurna budka z monopolem. Kierownik tej budki sprzedał mi elegancko zakapslowaną flaszeczkę czystej. Pięć minut później, w zaciszu domowym rozlaliśmy do degustacji, po szklaneczce czystej i nie śmierdzącej niczym… wody. Nawet ichni sanepid by się nie czepił. Z flaszeczką, kapslem i moim gospodarzem wróciliśmy do obywatela kierownika. W zamian za to, że nie obiliśmy mu pyska zademonstrował nam, w jaki sposób za pomocą strzykawki i zestawu dwóch igieł, opróżnia flaszkę z wódki i napełnia ją odpowiedniej jakości wodą z kranu. I co robi, żeby kapselek nie przeciekał zanadto i czym nakłucie maskował.
– Za dużo gadasz.
– To ze strachu… Wczoraj miałem szczery zamiar sobie jeszcze łyknąć.
– Widział kto, wczoraj, że to właśnie pijesz?
– A wszyscy! Głośno to zachwalałem i niezbyt chętnie częstowałem niektórych.
Kubicki pewnie znowu mnie mniej polubił. Wykonał jeden nerwowy telefon do ekipy technicznej na wyspie, żeby solidnie i z rozumkiem zabezpieczyła wszystko w barze i magazynku, a cherry cordial mają potraktować z należytą atencją. I dobrze byłoby, żeby zaraz tu dwóch przyjechało bo właśnie takie podejrzane znalezisko jest.
Szef zajazdu zbliżył się niepewnym krokiem do naszego stolika.
– Panowie…! Co jest?! Tak nie wypada! Zamieszanie ze wszystkim przy panu Ryśku i jeszcze alkohol całkiem nie nasz przyniesiony… Nie wypada ze swoim do stołu…
– Tego nie macie na składzie?
Kubicki skorzystał z okazji, żeby zrobić jeden śledczy kroczek dalej.
– No pewnie, że nie! Tego nikt dzisiaj nie pije… I do koktajli też nie bardzo…
– Ale w ramach cateringu na wyspę wy dostarczaliście?
– Wina, tak. Koniaki, whisky, nawet porządną żytnią i inne czyste… Ale nie takie. Na fakturach by było, to bym wiedział.
– Mówiłem ci Kubicki, że ja jestem taki zupełny zabytek!
– Nie denerwuj mnie co rusz, tym wypominaniem swojego wieku! Myślałby kto, że pamiętasz wojnę japońską!
– Prawie… Ja już z dziesięć lat na studiach różnych się pętałem, jak ciebie matka do pierwszej klasy zaprowadziła. Taki knypek śmieszny byłeś. Podkolanówki. Krótkie porteczki na szelkach i biała koszulka pod szyją zawiązana aksamitką. Kurde! Jakbym to wczoraj widział! Ty… Twoi przyjechali… Szybkie chłopaki!
– Zabierzcie to… Na flaszce powinny być na pewno odciski tego niedorobionego Conan Doyla. Macie je już od poprzedniego razu, to jak najszybciej je wyodrębnijcie i poszukajcie czy inne się nie znajdą. No i niech sprawdzą, czy nie zatrute i jakim sposobem…A teraz jeszcze pójdziemy do jego pokoju i popatrzymy sobie czy czegoś podejrzanego tam nie ma.
– Będę wdzięczny – wtrąciłem się radośnie.
– A zaraz potem zapakujesz swoje walizki i osobiście dopilnuję, żebyś opuścił trwale okolice Fetusonu i Byrczy…
– Jakbyś mi to jeszcze na jakimś papierku nakazał… Nie chciałbym, żeby było to jakieś umyślne z mojej strony naruszenie kontraktu… To jednak spora kasa, a z zaliczki już nic mi nie zostało…
– W domu będziesz siedział i sobie pisał. Czytałem umowę. Nic tam nie ma, że musisz być tu uwiązany.
– Ale jakby papierek to wiesz… Po rusku. Bumaga żyźń spasajet…
Kipisz w hotelowym pokoiku to prościutkie zajęcie. Zresztą, starać się za bardzo nie było powodu, bo przecież żyłem! A Krysia nie…
– A z Krysią to co właściwie?
Pytanko zadałem mało gramatycznie, ale wystarczająco zrozumiale, żeby podkreślić swoje średnie zainteresowanie nieboszczką.
– Ktoś dał jej czymś ciężkim po głowie… U niej w pokoju. Nie wiadomo czym. Jakieś nietypowe narzędzie. Nic pasującego na miejscu nie znaleźliśmy… Lekarz twierdzi, że to ciężkie, usiało być do pewnego stopnia miękkie…
– Skarpeta z piaskiem – pękłbym gdybym się nie wtrącił! – Ja tam bym walił skarpetą z piaskiem. To takie pożyteczne narzędzie z przedwojennych kryminałów. Walniesz, potem piaseczek wysypujesz choćby do kibelka, albo jakieś większej doniczki z palmą, skarpetkę na nogę, na wierzch bucik i idziesz sobie. Narzędzie zbrodni dyskretnie idzie z tobą.
– Ty jesteś chory!
– Wcale. Ja tylko się cieszę, że to nie mnie ktoś przywalił. I że apetyt na wiśniówkę mnie opuścił we właściwym momencie…
– To ciesz się bez gadania!
– Chyba nie wytrzymam, tak nic nie gadać… Tam na wyspie, Bronek i mówił, że wszystkim komputer steruje z siedziby ochrony Fetusonu…
– Jakim wszystkim?
– No, kamerami, zapaleniem i gaszeniem świateł w czasie nieobecności gości, żeby udawało wszystko, że ktoś tam jednak stale się kręci. Podobno nawet rolety czasem się podnoszą albo opadają. Takie inteligentne domostwo…
– Aha. To pewnie, jak mają mostek podniesiony i te monitorowanie to nikt obcy tam by się nie zakradł?
– Teoretycznie. Praktycznie, to tak samo dziurawy system, jak w hoteliku. Ja się stamtąd wykradłem i nikt nie zauważył. Jakby ktoś chciał, to taką sztukę w drugą stronę też zrobi. A mostek podniesiony to najwyżej autka nie przepuści. Ale na piechotkę przejść, bez moczenia majtek, to i ja bym dał radę.
– Tak płytko?
– Nie mierzyłem. Tam koło tego atelier leci nad wodą taka estakada, na której wiszą rury gazu, kanalizy, wody i kabel prądu też. Chyba. Dziurek w tym nie robiłem i nie sprawdzałem co w której rurce jest. Górna rurka ma średnicę tak z dwadzieścia pięć centymetrów. Po czymś takim, te kilkanaście metrów przejść potrafię.
– Sprawdzimy na pewno.
– Jasne, że sprawdzicie. Bo to na blogu będzie napisane, że wam zapodałem.
– Na blogu?! A po co?!
– Zwyczajnie. Bronię swojego tyłka. Zapodałem wcześniej, że Krysię warto byłoby zabić dla ożywienia akcji. To gdybym teraz udawał, że mnie tam nie było i nie miałem żadnej fizycznej możliwości przemknięcia się tam w sposób dyskretny, a wy odkrylibyście, że jednak takiej sztuki dokonać mogłem, miałbym przechlapane.
– Aha. Wiesz? Łeb mnie boli już od twojego gadania i tych twoich pomysłów. Pójdę sobie. A ty masz tu siedzieć kamieniem i nawet nie próbować przechodzić na drugą stronę szosy.
Po drugiej stronie jest Fetuson, a jak ty tam się zbliżasz, to zaraz mam więcej roboty… Dwa trupy już mi wystarczą.

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

No, no dzieje się

a ja sobie zaległości narobiłem w poprzednich odcinkach i teraz nie wiem jak czytać, czy chronologicznie czy na wyrywki:)

W kryminałach czy horrorach czy innych thrillerach to człek lub zajrzeć na ostatnią stronę (typ czytelnika, którego nienawidzi Stephen King), ale w powieści odcinkowej to autor ma władzę:)

Pozdrawiam.


Wedle gustu

Czytać sobie można wedle gustu. Nawet co nudniejsze kawałki odpuszczać. A jak się człowiek pogubi i już całkiem nie wie co i jak, a nawet dlaczego, to może zwyczajnie, od początku. Jako autor, jestem zupełnie nie obraźliwy. I władzy nadużywać nie zamierzam. bo i jak miałbym to zrobić, jeżeli nigdy nie miałem napisanych do przodu więcej niż paru kawałków? No, chyba, że ambitny i komentujący czytelnik swoje propozycje by zgłaszał, albo i w zgadywanki sie bawił, to może i napisałbym mu coś na przekór.


Subskrybuj zawartość