Pierwszy dzień w pracy III

Pierwszy dzień w pracy III cd.

Sporo tych wrażeń, jak na pierwszy dzień „na posadzie”! Jako emeryt, byłem od takich, zupełnie odwyknięty!
Karol podwiózł nas pod firmowy hotelik, zaprowadził do garażu gdzie stało moje służbowe autko. Mondeo. A po co aż kombi? Do dużych raczej nie należę. No automat. Żadne mecyje. Da się jeździć. Wprawdzie nie mam pojęcia dokąd i po co, ale pewnie szef wie co robi. Jeżeli Stasiu uważa, że autko powinienem mieć, to niech tam… Krysię na wycieczki będę zabierał…
Krysia zaprowadziła mnie do mojego „apartamentu”. Zwyczajne mieszkanie. Dwa pokoje, kuchnia i łazienka. Duży pokój typu salon, z przeszkloną ścianą wychodzącą na balkon. Wygląda na to, że tu mam pracować. Biurko, komputer, telewizor, dvd… Okrągły stolik i cztery głębokie fotele… Wielka rozczapierzona palma w kącie. Po cholerę mi palma? Co to ja jestem? Dyrekcja jakaś? Może sztuczna, to podlewać nie będzie trzeba… Robią teraz takie…
Mniejszy pokój, to do spanka. Łóżeczko ma wymiary wygodne… Dwuosobowe… Szafa na ciuchy. I toaletka z lustrem, gdyby kobieta jakaś miała tu pomieszkać…
– I jak ci się podoba?
Krysia ogarnęła ręką otoczenie, żebym nie miał wątpliwości o co się pyta…
– Nieźle… Spać mam gdzie. Kawę też jest gdzie sobie zrobić i wypić… Jest tu gdzieś jakaś knajpka albo coś takiego? Obiadów raczej gotował nie będę, wiesz… No chyba, żebym musiał…
– Przy szosie jest taki zajazd… Z normalną restauracją. Teraz chcesz iść na obiad?
– Jeżeli mam być szczery, Krysiu, to mam zaległe śniadanko… Zwyczajnie nie było kiedy… No, bo sama powiedz… Kiedy można zjeść śniadanie, jeżeli pracę zaczyna się o siódmej? Czy byłoby to na przekór filozofii firmy, gdybym tak zaprosił ciebie na śniadanie służbowe do tej restauracji…
– To będzie służbowy lunch – Krysia sprostowała nazewnictwo. – Zapłacisz kartą służbową. Fakturę przyślą bezpośrednio do firmy.
Zabrzmiało to strasznie oficjalnie i służbowo! Czarna rozpacz!
– Chcesz się przebrać?
Pytanie było zaskakujące i wydało mi się zupełnie nieuzasadnione. Przebrać… To co to za knajpa będzie? Jak facet jest w dżinsach, które wciągnął na tyłek cztery godziny temu, to śniadania… Wróć! Lunchu mu nie dadzą?!
– Czyżbym tak prześmierdł tymi Lincolnami i samolocikiem, że w knajpie jeść nam nie pozwolą?
– Myślałam, że zechcesz wziąć prysznic…
Krysia – asystentka była chyba coraz bardziej zdezorientowana.
– W swoim mieszkanku mam też łazienkę i czasem z niej korzystam – wyjaśniłem. – Nie sądzę, żebym miał czym się pobrudzić przez te parę godzin, albo spocić… Tego samolociku naprawdę nie niosłem na plecach…
Chyba Krysia nie polubi mnie jako faceta… Może ona pisarzy to zna z filmów amerykańskich… Każdy czyściutki i ogolony… prysznic najmarniej cztery razy dziennie… I świeża koszula, najmarniej, do każdego posiłku…
A ja jestem emeryt. Przede wszystkim. Koszula to najbardziej pasuje mi na trzeci dzień. I lepiej jak jest z tych ciemniejszych, żeby na kołnierzyku widać nie było… I dżinsy. Mam różne, na różne okazje. Za czasów mojej młodości, stać mnie było najwyżej na farmerki marki „Odra”, jeżeli akurat „rzucili do MHD – e”. Bo takie Levisy, Wranglery, Lee to były dostępne tylko na bazarze za jakieś straszne pieniądze albo w PEWEKSIE, za nie mniej straszne i niesłuszne ideologicznie dewizy. To teraz odbijam sobie. Niby młodszy z tego nie jestem… Taki styl. Mógł Kuroń, to taki pisarzyk też może.
A w końcu Krysia to mój personel, a nie na odwrót.
Trzeba było wypróbować klucze do wszystkiego. Do mieszkanka, do garażu, do Mondeo i do furteczki… Pasowały. Nie wiem dlaczego, ale strasznie mi się spodobało, że Krysia ma dubeltowy komplet do wszystkiego… Zawsze to jest jakaś szansa…
– Ja wypróbuję autko, a ty będziesz za pilota…
– Chyba się nie zmęczę przy tym pilotowaniu – zauważyła cierpko. – Przecież w tej Byrczy, to nie ma gdzie zabłądzić ani dokąd pilotować… Po drodze widziałeś wszystko.
– Po drodze z lotniska widziałem tylko kawalątek szosy i te wasze hale i gmaszyska. I nad bramą wjazdową i portiernią, tem kobylasty napis FETUSON SA.
– No to jest 99% Byrczy.
– Rozumiem, że ten legendarny zajazd z restauracją to ten zaginiony jeden procent?
– A nie. Zajazd stoi po drugiej stronie szosy i już teren sąsiedniej gminy.
– To gdzie ten jeden procent? Mam prawo do takiej dociekliwości, jeżeli mam pisać o firmie, nie?
– To prywatna rezydencja prezesa… Pokażę ci po lunchu.
Nie dało się ani zabłądzić, ani nagadać bo wjechaliśmy na obszerny parking wyłożony ślicznym polbrukiem i ozdobiony jałowcami w betonowych gazonach. Nad zajazdem pisało wielkimi literami ułożonymi z ponadgryzanych dech, że to ZAJAZD. Żeby nikt z Fetusonu się nie pomylił. Tu było miejsce służbowych lunchów, a tam gdzie pisało FETUSON SA, się pracowało.
Nie wiem co ludzie sobie cenią w tych służbowych lunchach. To, że firma za to płaci?
Krysia zamówiła sobie jakąś michę zielenizny, gotów byłem się założyć, że absolutnie bez kalorii i smaku. A ja byłem głodny! Normalnie! To pozwoliłem sobie, na początek kołduny w rosole. Po czymś takim potrafię ocenić czy jadłodajnia jest godna uwagi. Była. Takie kołduny znakomicie pobudzają apetyt. Mieli jeszcze kopytka z gulaszem wolowym. Baaardzo smakowitym. Ze słodkiego deseru zrezygnowałem. Ale nie z kawy…
– Zawsze tyle jesz?
Krysia była tylko ciekawska, czy tylko usiłowała dostosować się służbowo, jako asystentka?
– Zawsze? Nieee… W nocy przeważnie śpię, to nie jem… Dziś, od rana, miałem w brzuchu tylko kawę serwowaną przez Karola w Lincolnie… Więc na pewno, nie zawsze. Ale jeżeli już mam jeść to lubię rzeczy konkretne i w ilościach odpowiednich… Ale rozmowy o dietach to są dobre do telewizji śniadaniowej.
No, to za jednym zamachem znasz już moje zdanie na temat TV i zdrowego jedzenia… Ale w firmie to zajmujesz się chyba czymś ważniejszym niż dietetyka… Dawno pracujesz dla Stasia?
– Od zawsze… W 87 skończyłam studia i rozpoczęłam odrabianie stypendium w przedsiębiorstwie, gdzie Stasiu był kierownikiem narzędziowni… Wiesz jak w patrzą mężczyźni na taką zieloną magister inżynier. Do tego po całkiem nie dziewczyńskim kierunku – budowa maszyn… Nie bardzo wiedzieli gdzie taką posadzić, żeby czegoś tam nie popsuła, albo sobie samej krzywdy nie zrobiła, to dali mnie do narzędziowni. Tam nie było gonitwy na akord, ludzie pracowali spokojniutko, tłukli fuchy. To Stasiu najpierw na mnie popatrzał a potem zaprowadził mnie do wypożyczalni narzędzi i kazał zapoznawać się z systemem ewidencji oraz tymi wszystkimi cudeńkami wymyślanego w jego wydziale oprzyrządowania opisanego w tejże ewidencji. To się zapoznawałam. Erwużki wystawiałam na materiały, waliłam pieczątki gdzie trzeba…
A ty?
– Co, ja?
Byłem zagapiony i różne tam sobie wyobrażałem, to zaskakiwałem z opóźnieniem. Krysia chyba nawet parsknęła śmieszkiem.
– Od kiedy ty się znasz ze Stasiem? Wolno kłamać…
– Eee… Zaraz kłamać! Najwyżej troszkę podkoloruję. Za poprzedniego reżimu, w jednej firmie, razem socjalizm budowaliśmy… Czasem nawet zgadzaliśmy się ze sobą, co do metod. Tego budowania. Potem mnie w prywaciarstwo poniosło. Troszkę na saksy do Niemiec. To widywaliśmy się sporadycznie. Jakoś nasze interesy nigdy nie miały żadnych punktów styku… Prędzej już prywatnie, na gruncie rozrywkowo – towarzyskim, zdarzało się nam zetknąć…
– Stasiu wspomniał, że będziesz jednocześnie pisał bloga, z tych codziennych wrażeń… O tym co w firmie robisz…
– Aha. Dopisaliśmy to do umowy… Właściwie, to pierwsze notki zdążyłem już wrzucić…
– Tak bez konsultacji?! Piszesz o wszystkim i wszystkich?!
– Tak jest w umowie. Stasiu od razu doszedł do wniosku, że to może być lepszy pomysł niż sama książka…
– I wymieniasz tam mnie, z imienia i nazwiska, nazwę firmy, lokalizację?! Chyba zwariowałeś! Przecież…
– Nie panikuj, dziewczyno… Masz mnie za idiotę? Pewnie, że nazwiska pozmieniałem. Nawet imię śliczne ci wymyśliłem – Krysia! Żadnych prawdziwych nazwisk i żadnych rzeczywistych nazw. Ja naprawdę mam zamiar zarobić kasę, a nie dać się zrujnować waszym firmowym adwokatom. Poza tym, mogłabyś mieć ciut więcej zaufania do rozumu swojego własnego szefa. Stasiu umie zabezpieczać się przed różnymi siurpryzami.
Jakby jej ulżyło. Troszeczkę.
– Możesz sobie czytywać tego bloga. „Na emeryturze. blog.onet.pl” – dodałem łaskawie. – Albo na TXT. Takie coś, od niedawna, jest znowu czynne…
Jakoś w tym momencie pokazało mi się pod czaszką pytanko: Kogo by tu w tym Fetusonie, albo obok i w związku – zabić? Bo nudno się robi! A profesjonaliści mawiali, że nic tak nie ożywia akcji jak świeży trup!

Średnia ocena
(głosy: 4)

komentarze

Dobrutki ten tekścik :)

Moja siostra, też dajmy na to Krysia, skończyła iście męski kieruneczek.
Ale to Feministka jest, więc chłopów ganiała na budowie tylko szum.
Ale wracając do tematu: oczywiście rzuciłam się do Map Guglowskich żeby sprawdzić, gdzie akcyjka ma miejsce. Zbyt późno dotarło mi do rozumku, że dane zmienione.
Co nie znaczy, że nie będę czytać :)


Czekamy na świeże zwłoki

bezwłocznie:)

A w ogóle wciągam się lekko w tę fabułę.


Takie też na budowach znalem.

Znałem za młodu, takie śliczne na budowach Panie Inzynierki. Cudownie klęły. Klasa robotnicza zastygała w niemym podziwie.


Zwłoki.

Mam już gotowe kawałki nawet z dwoma sztukami świeżych zwłok. Waham się nieco i dopasowuję do akcji ktore to martwe ciało najpierw wyeksponować.


Subskrybuj zawartość