Panienka z okienka

Panienka z okienka.

Jak już miałem Kubickiego na karku, to trzeba było wyskoczyć do sklepu po zakupy jakieś… Na Irkę w sprawach wyżywienia nigdy liczyć nie mogłem. Ona uważała zawsze, że gusta kulinarne chłopa są po prostu wstrętne. I ona jest nie do takich rzeczy stworzona.
Kubicki został jakoś zdalnie oddelegowany do tutejszej komendy, przynajmniej do czasu uładzenia sprawy z nadziewaną wiatrówką. Coś te raporty, smarowane wspólnie z pirotechnikiem, nieciekawie im wychodziły.
– Do sklepu pojadę… Kupić coś specjalnego?
– Nie zawracaj mi głowy, Rysiek…
Do mojego garażu można było dostać się na dwa sposoby. Od zewnątrz, przez dwuskrzydłowe wrota ozdobione wielką kłódką i z ganeczku prowadzącego na schody do mojej mansardy, przez zwyczajne drzwi z klamką. Bez kłódki. Kłódka była solidnie zakluczona na dwa razy, to trzeba było z tej strony.
Autko wyglądało smętnie. Przed wyjazdem odpuściłem sobie myjnię, oczekiwanie na właściciela autko urozmaicało sobie zbieraniem kurzu na czarnym lakierze i szybach. Przecież teraz nie będę zaczynał od myjni! Maznę z przodu i tyłu wycieraczkami, to mandatu chyba nie wlepią? Te drzwi trzeba podeprzeć cegłą, bo lubią się akurat zamykać kiedy wyjeżdżam… Dwie takie na podorędziu leżące trawniczku po obu stronach wrót. Nawet gdy nie ma wiaterku, wolę podpierać… Nogą tą cegłę… Nie lubię się schylać…
Pomarańczowy błysk przed oczami jak gorąca poducha uderzył mnie w twarz …
Ciemno!

* * *

Skóra na nosie i pod oczami trochę piecze. W uszach dzwoni. To pod czachą dzwoni. W uszach szumi. Coś jak woda napełniająca spłuczkę w moim kibelku. W kibelku nie jestem na pewno. Przecież na leżąco tam się nie zmieszczę!. I leżę na miękkim. Średnio miękkim. Płótno? Skąd płótno? Ja mam pościel z wełny! Gościu, który mi wcisnął takie coś, mówił, że to z prawdziwego merynosa australijskiego, Włosi produkują. I na golasa się na takim śpi. Tym, na golasa, mnie przekonał. A teraz wcale nie jestem na golasa! Jakieś gatki… Rękawy piją pod pachami! W ciuchach do łóżka wlazłem! I pewnie cudzego!
A czemu oczu nie otwieram? Aaa… Bo powieki pieką trochę… I jakieś farfocle drażnią to pieczenie. Ale przez te farfocle coś widać… Jakieś dziwne widać… okrągłe, wysoko i niebiesko – fioletowe… Tak świeci… Dziwne. Wysikać się trzeba… W co ta noga się zaplątała?! I boli! Szafę mi na nodze ktoś położył? No, mógł położyć. Przecież to nie moje lóżko, to skąd mam wiedzieć czym tu człowieka nakrywają…
Ręką można namacać? Można. Tam gdzie nogawka gatek się kończy, zaczyna się cos twardego i szorstkiego. Jakby troszkę wilgotne. Ale przy udzie mięciutkie coś spod tego twardego wyłazi… Wata. Bałwana gipsowego mi założyli?!
Rozpierniczyłem się autkiem! Nie pamiętam, żebym gdzieś jechał. Autko mam. Brudne. W garażu. Nie jeździłem. Cegłą drzwi podpierałem. Cegła jest porządna, ceglasto pomarańczowa. Zrobiła się nagle wielka… Nie, to był tylko taki błysk… Ale wielki! Walnął mnie ten błysk. Wysikać się muszę… Gips i obce lóżko, to szpital! No proszę! Łeb ci nareszcie zaczyna pracować! To pomarańczowe, to pewnie wyleciałeś w powietrze, panie Ryśku! Taka mina. Cegłę ktoś ci zaminował, tak jak wiatrówkę. Psa nie było, żeby ciebie przypilnować.
Jak szpital to jakieś kibelki tu mają. Da się z tym gipsem? I tymi farfoclami na oczach? Najpierw tyłek na brzeg łóżka. A potem tego gipsowego bałwana… Boli jak cholera. I we łbie bardziej szumi. I te farfocle… Dadzą się odgarnąć chyba… No ładnie! Łeb i pysk mam opatulone jak jakiś „Trzeci człowiek”. Taki serial kryminalny był ze sto lat temu… Ale sikać trzeba!
Gipsowa buła sama uciekła na podłogę i walnęła zdrowo! Ale prawie usiadłem! I zabolało!
Za plecami skrzypnęły drzwi i pstryknęło. Fioletowość zniknęła i zrobiło się jaśniutko. Prawie normalnie.
– Tyyy! Siedź! Dokąd?! Siostro!
Ciężko się obrócić do tyłu i zobaczyć kto tak wydziwia.
Słychać jak zbliżają się, niechętnie klapiące po wykładzinie, rozdeptane zapewne, kapcie. Albo coś podobnego, co w nocy przysługuje.
Nawet udało mi się wstać przy pomocy poręczy łóżka… Tylko na tym gipsie, ani stanąć! Jakieś kule, albo co…
– A pan dokąd?! Leżeć!
Siostra jest śliczna, młodziutka i co mi z tego? Koło niej ten co wrzeszczał na mnie. Gliniarz. Całkiem na czarno. To może ochroniarz? Teraz nawet sądy nie bardzo mają zaufanie do glin i do ochrony prywaciarzy najmują. Podobno tak jest po europejsku.
– Do kibelka muszę…
– Leżeć! Kaczkę podam!
– A tam! Obsikam się cały i pościel zapaskudzę! Kule jakieś siostra da, to sobie pokuśtykam. Już kiedyś takie trenowałem. A on pewnie ma mnie tutaj pilnować to i do kibelka będzie mnie asekurował…
– Na pewno da pan radę?
– Spróbować chyba można, nie?
Spociłem się od tego próbowania, jak szczur! I gliniarz tylko trzy razy musiał mnie podeprzeć jak się gibnąłem nie tak, na tych kulach.
– Taki stary i taki uparty – siostrzyczka wygłosiła ocenę z wyraźną niechęcią.
– Właśnie dlatego uparty, siostro. Staremu przysługuje wiedzieć co jeszcze da radę. A jakby siostra jeszcze powiedziała co mi jest… Bo nie wszystko domacałem. Noga, to widać i czuć. A to na łbie?
– Trochę poparzone… Ale nie dużo… Od detonacji pewnie w uszach dzwoni… I coś uderzyło w czoło… Pokaleczyło trochę… Światło pana nie razi?
– Nie…
– To pewnie i wstrząsu mózgu nie ma… Aż dziwne, że tak długo nie przecknął się pan…
– Pewnie jak się nieprzytomność skończyła, to sobie dalej spałem, już tak zwyczajnie. Dla relaksu…
– Niech siostra jego nie słucha – przestrzegł gliniarz. – On jest kompletny wariat i pisze ksiązki takie, że każdy go chce zabić… W komendzie mnie uprzedzili.
– E, tam…
Siostrzyczka nijak nie dowierzała.
– Pan policjant nie kłamie, siostro – poparłem opinię władzy.
– A widzi siostra? Zupełny wariat! Przecież inny by się nie przyznał!
Poszli sobie i zrobili znowu wszystko na niebiesko. To pozwoliłem sobie na dalsze spanie. Niedługie. O szóstej rano inna siostra przyniosła termometr, a potem, jeszcze inna, jakieś piguły i dopilnowała, żebym łyknął. Przy okazji zabrała termometr i zapisała coś na tabliczce do takich rzeczy, wiszącej na poręczy łóżka. Potem pokuśtykałem sobie do kibelka, żeby zrobić miejsce na śniadanie. Fatyga była nadmierna, bo skąpe śniadanko dla chorych, zmieściłoby się i tak. O jedenastej urzędowa wizyta łapiducha. Z mądrą miną popatrzył na tabliczkę od termometru. W oczy mi latareczką poświecił. Kazał usiąść i ściągnąć szpitalny kabacik i obmacał mnie w rożnych miejscach.
– Kiedy będę mógł sobie stąd iść, doktorze? Fajnie się czuję…
– Może i fajnie… Ale jak mam kogoś kto walnął łbem o beton a potem był szesnaście godzin nieprzytomny to go trochę potrzymać muszę.
– Siostrze już mówiłem, że pewnie zwyczajnie spałem…
– Aha… Jak ktoś co kilka dni wali o różne twarde rzeczy łbem i mówi potem, że tylko sobie pospał, to ja wolę być z takim ostrożny. Taki łeb to sobie dzisiaj prześwietlimy porządnie i zobaczymy co i jak.
Potem była pora obiadowa. Żadnych kluchów ani pierogów! To jak ja mam zdrowieć, albo mieć chociaż chęć do zdrowienia w takich warunkach?
Za to po obiedzie, gliniarz z następnej zmiany poinformował mnie, że mam odwiedziny.
– Irka?
Zdziwiłem się, bo ona oprócz wstrętu do gotowania, miała wręcz uczulenie na szpitalne zapachy.
– Mówi, że sąsiadka z przeciwka… O kuli przyszła…
– Oooo! To niech wejdzie… Pewnie!
No! To była miła niespodzianka! Baaardzo miła. Wręcz rajcująca, pod każdym względem. Nawet jakby motylki w żołądku się budziły…
Stanęła w drzwiach. W eleganckim długowłosym futerku w ciapki, wełnianej spódnicy robionej na grubych drutach, w kolorze burgunda i śmiesznej czapie, typu paryski Gavroche. Na kozakach z cielęcej skórki miała nasunięte niebieskie foliowe ochraniacze.
Czy ja przypadkiem nie głupieję? Takie pierdółki dostrzegać i zapamiętywać? I już ją widziałem bez tych wszystkich szmatek! Całkiem bez żadnych szmatek! Starą belferkę! Gerontofilia!
Stała w drzwiach i uśmiechała się leciutko zażenowana. Nawet wydawało mi się że rumieniec naturalny jej na policzki wypełza.
– Dzień dobry…
Jakoś dziwnie to zabrzmiało… Po raz pierwszy usłyszałem jej głos. Nutka niepewności?
– Cześć. Siadaj… Strasznie się cieszę… Właściwie, jak masz na imię?
– Anna. A ty, Rysiek. Wiem.
– Jak tu przyjechałaś… Przecież prawie nie wychodzisz z domu…
– Wychodzę… Nie widzisz tego, ani się nie spotykamy, bo idę przez ogród, na parking koło Biedronki. Przystanek autobusu też tam jest. Słyszałam od policji, że to coś poważnego… Nawet wypytywali, czy ktoś nie kręcił się koło domu, jak pojechałeś…
– Fajnie tak popatrzeć na ciebie z bliska…
Jakby rumieniec na policzkach się zwiększył.
– Pewnie się rozczarowałeś…
– Wręcz przeciwnie.
– Wiesz… Nie powiedziałam policji wszystkiego… Bo…
– Rozumiem. Mogłoby wyjść głupio…
– Gorzej. Ja nagrywam na płycie to, co mam w teleobiektywie…
– Nie gadaj!
– Firanek w oknach nie masz, a jeszcze jak wypatrzyłeś, że ciebie podglądam, to zacząłeś w pokoju zapalać światło. Czysta perwersja!
Ślicznie się uśmiecha, ta Ania. I takie iskierki w oczach…
– Trzy dni przed twoim powrotem, w sobotę rano, myślałam, że wróciłeś, bo rano zobaczyłam, że chodzisz po mieszkaniu… Ktoś chodzi… Włączyłam kamerę i automatyczne przegrywanie na płytę. Stale mam wszystko podłączone… Żeby mi jakiś seans nie uciekł. – Ten rumieniec robi się coraz śliczniejszy! – Czymś się zajęłam i potem już nikogo w twoich oknach nie widziałam. To wyłączyłam. Jak pokazali się u ciebie policjanci i zaczęli robić rewizje wszędzie, a potem przepytywać po ludziach, to… Jak miałam im pokazać płytę z tym nagraniem? Mam na niej też te poprzednie twoje gołe wygibasy… I jak są wszystkie razem to widać na nagraniu datowanie i godziny… Może być to ważne… A nie wiem czy potrafię tak przekopiować ten kawałek… żeby było widać… No, nie widać tego co nie wypada… I jak się wytłumaczyć się policji w ogóle z takiego nagrywania? Przecież na pewno zapytają. Dlatego musiałam tu przyjść… Naprawdę nigdy nie planowałam… żeby się z tobą spotkać… Nawet jak już widziałam, że i ty mnie podglądasz…
– Ja nie nagrywałem… Nie przyszło mi to do głowy. Nawet kamery nie mam. Wolałem się przyglądać. Jak tańczysz… Tańczyłaś zawodowo? Nawet nie bardzo daje się zauważyć, że z nogą jest coś nie tak…
– Kilka, kilkanaście minut, obywam się bez kuli…
– I jak siadasz okrakiem na tej mosiężnej poręczy łóżka… Tyłem, przodem, to kula i tak jest po nic.
– Nie sądzisz, że jest z nami coś nie tak?
– Sądzę, że z nami jest coś bardzo tak! Jak długo tak siebie podglądamy?
– Od sierpnia. Jak były te upały to po mieszkaniu prawie cały dzień chodziłeś na golasa. I okna miałeś otwarte.
– Ale ty nie od razu się rozbierałaś…
– Dopiero jak zobaczyłam, że pomachałeś mi ręką. I nie zasłoniłeś okien, ani nie ubrałeś się.
– Ostatnio widziałem, że masz zupełnie nowe ciuszki z rozcięciami w odpowiednich miejscach, albo kończące się tam gdzie są zbędne. I zabawki różne.
– Przez Internet zamawiam. Dam ci tą płytę. Sam zdecyduj co z tym zrobić. Nie masz pretensji, że wcześniej policji tego nie powiedziałam? Może nie doszłoby do tego?
– Przecież i tak wszystko sprawdzali. Garaż też. Tyle, że byle jak.
– Pójdę już.
– Fajnie było ciebie zobaczyć… Jak wyjdę, dasz się zaprosić na kawę?
– Nie prościej będzie, jak przyjdziesz do mnie?
Od razu widać, że dziewczyna ma pedagogiczne przygotowanie!

Kubicki był następnym odwiedzającym.
– Do kitu z takimi gliniarzami, monitoringiem i innymi nowoczesnościami – zirytowałem się. Trochę na pokaz. – Wy jesteście dobrzy tylko do zbierania i oglądania nieboszczyków! A ja, nieboszczykiem być nie zamierzam!
– Coś ty znowu wykombinował?
Kubicki był najwyraźniej zaniepokojony.
– A nic! Rozpytywaliście się po sąsiadach, czy ktoś coś zauważył, nie? I co? Nikt nic nie widział i nie słyszał, a w ogóle, to oni są z innego województwa i pojęcia nie mają co się dzieje w ich dzielnicy i kogo mają za sąsiada.
– No, mniej więcej… To normalne.
– Pewnie! Zwyczajnie, nie mają do was zaufania i tyle… Byliście w tym domku naprzeciwko?
– No pewnie! Tam przede wszystkim! Jakaś mało kontaktowa kobiecina… Emerytowana belferka, czy coś takiego… Patrzy w telewizor a nie w okno…
– Akurat! Masz tu laptop?
– No, mam…
– Dam ci takie porno do oglądania… I sam też popatrzę…
– Masz coś nie w porządku z głową…
– To też. Ten kto to nagrał, oprócz mojego gołego występu, złapał chyba jakiegoś ktosia w moim mieszkaniu. No, dawaj maszynkę!
Kubicki przez dłuższą chwilkę chłonął w milczeniu moją gimnastykę z hantlami… Wreszcie z zazdrością zauważył.
– No. Brzuch ci wcale nie wystaje… Ale te inne tak. Wygląda to jakbyś do kogoś się wdzięczył.
– Prawidłowo wygląda. Przegoń to prawie do końca. Widzisz, ze tam są daty sprzed miesiąca… Operatorka kamery była bardzo systematyczna… I golusieńka…
– Operatorka?
– Zazdrościsz i tyle! Od czegoś musiało mi sterczeć! O jest! Cofnij kapkę!
– Słabo widać…
– Ale rozpoznać się da! I fachowców od takich też macie, to sobie obraz wyostrzą.
– Dlaczego akurat ten on? Karol! Kierowca prezesowej limuzyny i pilot samolociku.
– Bo mógł bez zwracania uwagi w firmie.
– Po co, skoro i tak, cyjanku ci do ekspresu dosypał?
– Na wszelki wypadek. Niemcy gadają, „eine doppelte Schnur, zerrisene nicht”.
– Nie przechwalaj się taką niemczyzną z ogólniaka. Kto to nagrywał? Jakiś świadek z tego być musi… No tak, świadkowa… Hi, hi, hi…
– Chyba zrobicie to jakoś dyskretnie i kulturalnie…
– Żartujesz chyba?! Kulturalnie? Takie prawie ekshibicjonistyczne wygibasy?
– To są zwyczajne zaloty! Nagranie robiła moja ulubiona sąsiadka z przeciwka. Ta nie kontaktowa, stara belferka. Ania. Dziś mi to przyniosła. Jest bardzo kontaktowa!
– Tak zwyczajnie?! Bez żadnej krępacji?
– No, może troszkę się czerwieniła… Troszkę – przecież ja też ją podglądałem…
– Jezu! Zamiast tylko jednego wariata, prawie zboczonego, mam parę emerytowanych seksoholików! Chyba napiszę raport o przejście na emeryturę!
– Głupi! Kup sobie tylko dobrą lornetkę i poszukaj odpowiedniego okna!
– Nie zawracaj mi głowy oknami! Muszę zorganizować zatrzymanie tego Karola… I to zaraz, zanim będzie jakiś następny trup, albo co innego… Myślisz że tą twoją asystentkę też on? Niby dlaczego?
– Mówiłeś, że sprawdzaliście w jej komputerze jak są kontrolowani pracownicy. Co oglądają w Internecie, do kogo mailują… I że nie ma twardego dysku…
– No to co?
– Jeżeli mam zielone pojęcie o takich nowoczesnych sekretarko – asystentkach, to najczęściej monitorują dla swoich szefów, wyjazdy samochodów służbowych i wybycia pracowników. Karol, żeby zdążyć wrócić na imprezę musiał w obie strony czymś obrócić. Autko? Jest zaprzyjaźniony na prywatnych lotniskach, mógł coś latającego wypożyczyć… Znają go. Fetuson też znają. Ale u Krysi w komputerze mógł się pokazać jakiś ślad takiej wycieczki. I wcale nie był pewny, czy ona takiego czegoś nie zauważyła. A jak zwinął dysk, to już wiedział, że takiej stracie, dziewczyna będzie się dziwić ponad miarę… Tak mi się to mniej więcej układa…
– Ty znowu coś piszesz czy naprawdę wiesz?
– U mnie to się wszystko razem miesza. Gdyby ciebie tak co drugi dzień ktoś po łbie walił, to też by ci się mieszało! Idź już i zabierz się za jakąś sensowna robotę, Kubicki!
Ej! Zaczekaj… Pilnujecie chyba jakoś tych wszystkich Fetusonowych mózgowców od patentów? Bo na mój rozum to o kasę chodzi, a nie o frustrację niedocenionego kierowcy limuzyny. A największa kasa Fetusonu jest w tych główkach od patentów… Znałem kiedyś za poprzedniego reżimu takiego jednego doktora – dyrektora zjednoczenia czegoś tam, który pojechał sobie na urlop zagraniczny i zostawił puste szuflady biurka. Jego patenty pojechały razem z nim. Teraz bywa tak samo, tylko kasę za to bierze się większą.
– Ty wiesz, czy tylko piszesz?
– Lepiej zadzwoń do Witka. No, do wiceprezesa…

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

Panie Ryszardzie!

Szacunek.


Subskrybuj zawartość