Pierwszy dzień w pracy IV

Pierwszy dzień w pracy IV
Byłem zadowolony, że uładziłem kotłujące się w Krysi emocje. I to miała być dziewczyna o maślanych oczach na sam dźwięk mojego nazwiska? A w panikę prawie wpadła na wieść, że być może sławną ją uczynię…
Nie podoba mi się ta nieobecność Stasia. Niewygodne… Wydaje mi się, że Stasiu, angażując mnie do czegoś takiego, zrobił tutaj wszystkim niekoniecznie miłą siurpryzę… A jak mu coś się nie spodoba na blogu? Eee… Przecież w taki Honolulu czy innym Miami, to Internet mają. Zajrzy sobie na bloga i maila wyśle, jakby coś mu było nie tak.
Po lunchu wróciłem do siebie ze szczerym zamiarem przekopania się przez śmietnik zostawiony przez szanownego zleceniodawcę..
Zleceniodawca był szanowny, bo dobrze płacił. Śmietnik był autentyczny i tak samo przydatny jak każdy śmietnik. „Historia firmy”. Gazetowe nudziarstwo, bo napisane chyba jeszcze przed epoką portali internetowych do publikacji w gazecie z dopiskiem drobnymi literkami „tekst sponsorowany”. Albo i bez dopisku. Za to z większymi pieniążkami. Zdobywanie nowych rynków… Ekspansja technologiczna… Patenty… Udziały w spółkach… Inwestorzy… Raporty i bilanse… Budżet na lata…
Co to? Pracę magisterską mam tu pisać z ekonomii, czy innego zarządzania?
Kronika fotograficzna…
O jest pani Krysia! W kostiumie kąpielowym, no, no… Eee… dość dawno to było… Impreza integracyjna… Tropicana… Mikołajki… A tu całkiem świeża pani Krysia… Grand Canaria… No tak. Firma się rozwinęła. A Krysi kalendarze nie dotyczą… Za to Wiktor starzeje się wyraźnie. Od wymoczkowatego maturzysty, przez studenta, który ma zasobnego tatusia, do prawdziwego japiszona. Takiego, co najpoważniej na świecie, powie ci w oczy, że forsa jest dobra i ten kto jej nie ma, nie liczy się… dla niego.
Stasiu. Ten się chyba zupełnie nie starzeje. No, garnitury porządniejsze nosi… Nie żadne tam… I nie sklepowe! Nawet na Armaniego Stasiu by warczał! Miarowe musi być! Buty też na obstalunek! Przedwojenny prawie, konserwatysta!
– A co? Stać mnie! Przez całe życie na to harowałem! I tyram jak głupi, nadal. To mogę mieć takie fanaberie.
– Możesz, Stasiu – poparłem jego stanowisko. Jakoś wpadliśmy na siebie na jednej imprezie kulturalnej. Ja, jako ozdoba, a Stasiu jako sponsor. Wspierał kulturę.
I co ja mam z tego śmiecia wykrzesać?
– Jesteś żonaty, Rysiek?
To Krysia. A ona czego?!
– Hę?
– W tej notce piszesz, że z ranka mówisz do psa, żeby poszedł do pani i z nią poszedł na zające…
A! Krysia siedzi z laptopem na kolanach i bloga czyta. Czy nie obsmarowałem jej… Albo firmy…
– Więc pani, to żona? Bo dom jakby wspólny…
– Dom nie. Podzielony. Moja jest góra. Mansarda, znaczy. Pani jest parter. Piesek jest wspólny.
– Aha. Po rozwodzie?
– E tam. Nigdy ślubu nie braliśmy. Wiesz, mieliśmy tak rozbieżne sfery zainteresowań, że w bardzo niewielu miejscach, te sfery jakoś tam się chwilowo stykały czy przecinały…
– I z tych chwilówek jest na przykład wspólny pies?
– Nie tylko. Jeszcze wyszło z tego dwoje dzieci. Teraz już duże, stare i same mają dzieci… Dziadek jestem.
– To dość intensywnie te chwilki wykorzystaliście…
– No wiesz… Przy tym wszystkim, to dość lubiliśmy się. I jak by nie patrzeć, mieszkamy pod jednym dachem. Choć wejścia mamy całkiem osobne i najzupełniej bezkolizyjne.
Pies sobie chodzi gdzie chce, bo nasze ogrody są rozdzielone żywopłotem, a on lubi gdy gałęzie drapią go po bokach. Ja nie lubię… To „cześć”, mówimy sobie z matką moich dzieci, dość rzadko. Ale bez wstrętu.
Słuchaj, moja ty asystentko. Stanisław kazał mi pytać się ciebie o wszystko, co dotyczy firmy. Podobno wiesz o Fetusonie wszystko. To jak wiesz wszystko, to powiedz mi o czym mam napisać książkę?
Co to ma być? Bo te nudziarstwa, które mi zostawił na biurku, nie zainteresowałyby nawet fiskusa. Z czegoś takiego nie da się nawet tytułu na okładkę wycisnąć. To co między okładki wstawiać?
– Myślałam, że jakoś to uzgodniliście…
– Doczytaj notki do końca to będziesz wiedziała co uzgodniliśmy… Dzień jeszcze duży, to chcę obejrzeć sobie ten jeden procent Byrczy, który nie jest Fetusonem…
– Co? Aha… Możemy tam pojechać…
– Pojechać? Tak daleko?
– Kawałek.
Kawałek! No, zdarzało mi się bywać w wiochach ciągnących się kilometrami. Ale tam, na tych kilometrach coś było! Domy! Ludzie! Ze sto numerów! A tu, tylko ten Fetuson!
Krysia pilotowała. Najpierw na szosę, bo i tak na nic innego z firmy wyjechać się nie dało. Potem szosą minąć tą knajpę co już w innej gminie stoi. Potem, po obu stronach asfaltu z pięć kilometrów ugorów i nieużytków powoli zarastających samosieją. I przed zieloną tablicą przekreśloną czerwonym paskiem, że tu właśnie kończy się Byrcza, kazała mi Krysieńka zjechać na porządnie utrzymywaną żużlówkę.
Czemu nie? Nawet lubię takie zwiedzanie. Żużlówka, to wspina się na jakiś wzgórek, to zjeżdża gdzieś między krzaki. Jakiś lasek… Jeziorko… Nie! Widać że to tylko wielki staw. Obwałowania… Groble… No, nieee… Na środku stawu Stasiu pierdyknął sobie wyspę! A na niej pałacyk! Nie… Tego nie mógł Stasiu sobie pierdyknąć, bo wszystko wygląda autentycznie zabytkowo… W spadku po przodkach dostał? A tam! Jakoś obaj ze Stasiem należeliśmy do takich, co przodków zasobnych nie mają. To kupił!
– Objedź jeziorko prawą stroną… Tam jest mostek…
Trzeba było zastosować się do instrukcji… Mostek! Pałac na wodzie! Pewnie mostek zwodzony… A jakże! I podniesiony!
Z domeczku przylepionego do niskiego i raczej dekoracyjnego ogrodzenia wyłazi cieć. Domeczek to służbówka, albo portiernia… I stoi za wodą, na wyspie, przy samym mostku. Dość spore to. Normalne trzypokojowe mieszkanie tam się zmieści… Cieć zna samochód, albo jest uprzedzony… naciska coś gdzieś przy jakimś słupku… albo i nie naciska… Przęsło bezszmerowo opuszcza się i z lekkim stuknięciem opada na przyczółek.
– Jedźmy…
Cieć salutuje do pustego łba na widok Krysi…
– Dzień dobry, Krysiu… A pan, to pewnie ten przyjaciel szefa… Co książki pisze… Na mnie wszyscy wołają Bronek…
– Na mnie Rysiek – zrewanżowałem się, bo cieć wydał mi się sympatyczny… – Mieszkasz tutaj?
– Jasne. Mam oko na wszystko… Niby są wszędzie te nowoczesności i ta woda dookoła… Ale wiesz to, co głupka skusi i jakich szkód narobi? Lepiej dopilnować…

Średnia ocena
(głosy: 4)

komentarze

:)

—->Bo te nudziarstwa, które mi zostawił na biurku, nie zainteresowałyby nawet fiskusa.
wątpię, fiskus ciekawy jest wszystkiego :)
Ale to dobry pomysł na wątek do książki jest.


nudziarstwa dla fiskusa

Biby masz racje, ale jak tyle mi się różnych wątków pootwiera, to potem będę musiał wywołać jakąś katastrofę Titanica, żeby je wszystkie pozamykać Weny moze mi nie wystarczyć!


Subskrybuj zawartość