Pierwszy dzień w pracy V

Pierwszy dzień w pracy V

Jedyne co było interesujące w tym zwiedzaniu ostatniego procenta Byrczy, to to, że przerwał je telefon od Stasia. – Cześć! Zabrałeś się już za robotę? – A cześć, Stasiu. Jasne, że się zabrałem. Intensywnie zapoznaję się z otoczeniem materialnym…. – Materialnym – to znaczy? – Teraz jestem na tej twojej wyspie… Poznałem Bronka. Ładnie tu. Grille tu urządzasz? Komary nie dokuczają? – Aha. To sobie oglądaj. Nasiąkaj atmosferą firmy… – Bo co innego mam robić? To co mi zostawiłeś, to materiał do referatu na posiedzenie samorządu robotniczego – pamiętasz jeszcze takie coś jak KSR? – Hi, hi… No pewnie! Ale były czasy! – Tak sobie myślę, że nie chodzi ci o referat… – No ciekaw jestem, czy dobrze zgadłeś! – To ma być coś, co fajnie się czyta i będzie kryptoreklamą twojej firmy… – No widzisz?! Mówiłem ci, że jesteś fachura od takich! Możesz wszystko i wszystkich obsmarować jak najczarniejszą mafię, a nawet jakąś ART.- C… Kryminał możesz z tego zrobić, albo nawet trzęsienie ziemi czy inny płonący wieżowiec. Ale dwie rzeczy muszą na tym tle wypaść jako super wartości… – Pewnie chodzi ci o wartość twoich wyrobów i patentów – No pewnie! Mocarstwa ościenne i inne nie ościenne, a zaprzyjaźnione, o to się zabijają… Czy jakoś tak… – No, chwytam ideę… – Co tu chwytać, jeżeli ci wykładam jak w pierwszej klasie? Kredą na tablicy! – Rozumiem, Stasiu. Ja tylko się upewniam, bo ciebie nie ma pod ręką. A personel, to personel. – O! Też to zauważyłeś! A już myślałem, że dawna bystrość ciebie opuściła… – Myślę, że ty, na tle tego wszystkiego powinieneś wypaść jako j jedyny sprawiedliwy, taki super gość, co ratuje wszystko i wszystkich przed ostateczną klęską…. I żeby było to zaskakujące i nie nachalne… – Ty! Dlaczego ja wcześniej nie wziąłem ciebie do firmy? – Już nie pamiętasz? Leniwy jestem… – A rzeczywiście. Nawet spać potrafiłeś w czasie roboty na dwóch zsuniętych fotelach! W pale mi się to nie chciało pomieścić, w jaki sposób, z tym obijaniem się, nigdy nie podpadłeś… – Jakby to powiedzieć… Chyba mnie trochę lubili… I w przerwach leniuchowania potrafiłem sporo zrobić… – To muszę ci powiedzieć, że w Fetusonie pewnie nikt ciebie nie polubi… – Mówisz tak jakbyś się tego spodziewał od samego początku. – Więcej. Ja to sobie od samiutkiego początku zaplanowałem. To już wiesz wszystko. Trzymaj się.
Całej rozmowie przysłuchiwali się zupełnie niedyskretnie Krysia i Bronek. Jakoś mi to nie przeszkadzało. Nawet jeżeli słyszeli, że mają mnie znielubić. Sam szef przecież tak powiedział! A słyszeć musieli, bo w towarzystwie, tylko ja byłem głuchawy i służbową komórkę miałem ustawiona na full. I sam też darłem się na full, jak na głuchego przystało. – No to już wiem, mniej więcej, o co Stasiowi chodzi – poinformowałem ich radośnie. – Możemy zwiedzać dalej i będę nasiąkał tym Fetusonem. – Nie przypuszczałam, że jesteś w takich stosunkach z Szefem…
Krysia wygłosiła uwagę jakby z żalem. – Wiesz, Krysiu… Ja, zwyczajnie, nigdy nie byłem od niego zależny. I nie jestem. – Jak to?! Przecież podpisałeś kontrakt! Jesteś zobowiązany do respektowania… – Czytałaś ten kontrakt? – No nie… – No to ci powiem, że jedyną rzeczą do jakiej jestem zobowiązany, to obsmarować, mniej więcej literacko, cały Fetuson i was wszystkich, za wyjątkiem produktów i patentów oraz samego Stasia. A jak to zrobię, o której będę wstawał, co jadał i dokąd jeździł, to już będzie zależało od mojej artystycznej duszy i wrodzonej nonszalancji.
Wiktor czytał kontrakt?
Zacukała się!
Jakby z trudem zaskakiwała ta moja asystentka. No, śliczna. Ale chyba będę musiał mówić do niej wolniej. I nie poruszać w jednym akapicie dwóch zagadnień… – Chyba, że teraz… Bo jak jechaliśmy na lotnisko, to mnie się pytał, czy wiem po co zostałeś zaangażowany… – To znaczy, Stasiu zrobił wam wszystkim jakąś siurpryzę… I sobie poleciał gdzieś… Taki to pożyje… – Zazdrościsz mu? – A czego? Harówy? Tego latania po świecie z jednego spotkania na drugie? Nawet jak w międzyczasie wypadną mu trzydniowe wakacje na Seszelach! Dach nad głową mam. Jeść mam co. Na razie choruję sobie odpowiednio do wieku, w sposób mało kosztowny i niekłopotliwy. Nawet, jak sobie gdzieś pojadę na miesiąc albo dwa, to nie bankrutuję z tego powodu i żaden personel mnie nie okrada… – O to, w Fetusonie, Stasiu martwić się nie musi… – Jak ktoś ma taki Fetuson, to martwić się musi. Po to ma tych wszystkich księgowych prawników, ochroniarzy, polisy ubezpieczeniowe… Samych pilnowaczy i pilnowaczy pilnujących tych pilnowaczy. Przecież przy czymś takim, o spokojnym spaniu, albo o zdrowym leniuchowaniu, to nawet myśleć nie wolno…
Wypadałoby choć dwa słowa napisać o wrażeniach z tego zwiedzania… pałacu na wodzie, albo willi na wyspie… Jakoś to można sobie nazywać… No duże to było. Cały parter to jakby sala restauracyjna, plus dwie mniejsze bankietowe i zaplecze kuchenne Na tym parterze to zmieściłby się cały Zajazd , w którym miałem szczęście lunchować służbowo. Za to piętro i poddasze, to były pokoje. Niemal wyłącznie sypialne. Z dubeltowymi, a może nawet potrójnymi łożami. Nawet wyglądało na to, że jest to, dość często i intensywnie używane… A stopień wysprzątania łazienek i zapach świeżej pościeli, sugerował, że wszystko jest gotowe obsłużyć kolejną imprezę. Integracyjną?
Jak była to prywatna rezydencja, to gdzie prywatne apartamenty Stasia? – To tamto atelier – Krysia pokazała budyneczek z przeszklonymi ścianami i dwuspadowym dachem…
No rzeczywiście. Integracja, integracją, ale przecież Szef nie będzie się integrował z integrowanymi! Oni to miedzy sobą mają pozałatwiać, ku chwale firmy i szefa!

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość