Dzień trzeci I

Dzień trzeci I
– No, nic na to nie poradzę, że uwielbiam budzić się wtedy, gdy skończę spać! No, tak mam. Co nie znaczy, że nie potrafię obudzić się o dowolnej godzinie, jeżeli sam,. osobiście sobie to wyznaczę. Nie używam budzików. I nie noszę zegarka. I tak czuję kiedy jest pora obiadowa albo lunchowa. I tak widzę, kiedy ludziska kończą pracę i przebierają nogami w kolejce przed zegarem kontrolnym na portierni. I tak widzę, o której jest w mieście gromadny pęd do domów po robocie, albo, o której zaczyna się szaleńczy wyścig spóźnialskich samochodów do roboty.
Wyrecytowałem to do telefonu troszkę zirytowanym głosem.
A jaki, ten glos miał być, skoro była to siódma trzy, a z drugiej strony Stasiu dziwował się.
– No! Nareszcie! Jak już się nagadałeś, to teraz słuchaj…
– I tak nagrywam, jakbym czegoś miał nie zapamiętać…
– Co? No tak. Obejdziesz się kilka dni bez Krysi? Musiałem jej zlecić dodatkową papierologię. Wyskoczyło mi coś…
– Nie widzę problemu. Zresztą, chyba przesadziłeś z tymi maślanymi oczami, bo dziewczyna z każdą minutką jakby z większą rezerwą do mnie podchodzi. Stasiu, tak przy okazji to się zapytam, żeby tobie, albo komuś, w szkodę nie wleźć… Ona zajęta? Albo czyjaś była? Wiesz, były też bywa zazdrosny jak nie wiem co. Albo jeszcze bardziej…
– Ty o czym?! Krysia… W ogóle to rozwódka. Nie wiem, czy ma kogoś aktualnie. Personelowi pod kołdry nie zaglądam…
– A ty i Krysia?
– Dostałem kosza. Ze sto lat temu.
– Co?!
– No, zwyczajnie. Wypięła się na moje awanse.
– A Witek?
– Kto?
– No, synek twój.
– Eee… Ale na sto procent nie powiem. Wiesz, młodzież jest teraz nieprzewidywalna… No to trzymaj się.
Jakoś dziwnie skończył! I o postępy w robocie nawet się nie zająknął. Jakby nie on… I nie zaskoczył, że synek ma na imię Witek. No! Ja mam prawo być o takiej godzinie mało kontaktowy! Ale Stasiu?
Właściwie to nawet dobrze, że nie będę miał przez cały dzień pięknej Krysi. Bo i po co mi ona? I jak przy takiej udawać, że tworzę? Czy ja wiem, czy dla takiej, samo „nasiąkanie atmosferą”, to praca?
Może ją zabić na początek? Na przykład po jakichś gościach w pałacyku na wyspie, pozostaje trup… Do takiego początku można najróżniejsze rzeczy dopisać… Na początek, szkoda by Krysi było… Mogłaby się jeszcze przydać w toku opowieści. W końcu postać to jakaś już jest i nie trzeba się męczyć nad jej stwarzaniem… To może trup innej pani? Ktoś z gości, czy raczej z obsługi…? Kobieta to jakieś podteksty erotyczne? A jak Fetuson, to szpiegostwo przemysłowe? A może wręcz obrona interesów kraju! Robi Fetuson coś, co dawniej nazywało się produkcją „eS” To musiałoby się w to włączyć ABW albo SKW… Całkiem się na tym nie znam i nie chce mi się szukać wśród kumpli jakiegoś konsultanta…
Telefon!
No proszę! Telepatia! Piękna, moja asystentka, Krysia…
– Witaj, Krysiu… I jak idzie ci z papierkami?
– Witaj… Z papierkami – wcale. To wszystko jest w komputerze i wewnętrznej sieci…
– No, tak. Już zapomniałem, że wieczne pióra i podpisy na papierze, to tyko w telewizji można zobaczyć, gdy prezydenci coś tam między sobą podpisują…
– Nie przesadzaj. Nadal całe mnóstwo umów, kontraktów, jest podpisywanych ręcznie… Chciałam zaprosić ciebie na firmową imprezę… Na wyspę… W sobotę o dwunastej… Będziesz miał okazję poznać niektórych kluczowych ludzi w Fetusonie. Prawdę mówiąc, to oni też chcieliby poznać ciebie. W końcu to ich masz „obsmarować”…
– To jakieś tłumy będą?
– Tłumy? Raczej nie… Takie nieformalne spotkania są dość kameralne. Nie sądzę, żeby było więcej niż piętnaście par?
– Par?
– Panowie będą z małżonkami… Przeważnie swoimi…
– A jak ktoś małżonką nie dysponuje? Taki kaleka społeczny jak ja…
– Tacy, najczęściej mają asystentki…
– Aha. A stroje?
– Dowolne. Dżinsy są dopuszczalne i nie kłócą się z kreacjami pań. Jak w Ameryce…
Należało przygotować się duchowo. Pamiętałem, z zamierzchłych czasów poprzedniego reżimu… Na przykład imieniny Prezesa spółdzielni, w której to przypadkowo zupełnie i krótko, byłem vice. Po piętnastej. Świetlica. Stoliki do warcabów zsunięte na sposób bankietowy. Też mniej więcej piętnaście par. Skrzynka wódki. Kiełbasa na gorąco i baniak bigosu. Wino Mistella dla niektórych pań i ciacha rożne. Kawa. Ścisły kolektyw Spółdzielni Pracy, plus paru zaufanych, formalnie mało znaczących spółdzielców. Dobrze, że następnego dna wypadła niedziela. Przez miesiąc nie mogłem spojrzeć nawet w stronę monopolowego, a zapach bigosu przyprawiał mnie o mdłości.
A tu jak będzie? Różności wypisują na blogach o takich imprezach integracyjnych.
Sobota pojutrze.

Średnia ocena
(głosy: 2)

komentarze

Panie Ryszardzie!

I co miałem czekać dwa czy trzy dni aż to dojrzeje.

Pozdrawiam


Nie wiem...

Nie chciałbym nic doradzać. W sprawie tego czekania. Ale gdyby w komentarzu pokazała się jakaś propozycja na ciąg dalszy… Albo jeszcze lepiej! O to by mi się podobało! Gdyby ktoś zaproponował, że mi zapłaci za to co piszę! Albo na odwrót. Zapłaci za to żebym przestał! To byłaby dopiero dobra pozycja przetargowa!


Subskrybuj zawartość