Bezradność Obywatelska

Dwadzieścia lat temu, w Stoczni Gdańskiej wybuchł drugi historyczny strajk. To było w sierpniu 1988. A zaraz potem komuniści zgodzili się na rozmowy Okrągłego Stołu.

“… – W piątek 19 sierpnia kilku naszych młodych działaczy zaczęło na stoczni rozdawać ulotki… – wspomina Alojzy Szablewski, ówczesny przewodniczący “Solidarności” w Stoczni Gdańskiej. – Wezwali Lecha Wałęsę, ten przyjechał i wtedy zapadła decyzja, że w poniedziałek 22 sierpnia rozpoczynamy strajk… Zarządziłem, że dokładnie o siódmej przerywamy pracę i opanowujemy most pontonowy na stoczni. Udało się, po godzinie strajkowało już trzy tysiące ludzi. Potem wysłałem stoczniowców, uzbrojonych w rurki, aby przejęli bramy. Pogonili …esbeków. Ustroiliśmy bramy i kontrolowaliśmy sytuację.

Stoczniowcy przedstawili wtedy dyrekcji zakładu tylko jeden postulat – legalizację “Solidarności”. Do protestu przyłączyły się inne gdańskie zakłady… Strajk z sierpnia 1988… osobiście wspierało wielu znanych opozycjonistów m.in. Jacek Kuroń, Adam Michnik i obaj bracia Kaczyńscy. Władze uległy, wyszły z propozycją rozmów. 31 sierpnia Lech Wałęsa po raz pierwszy spotkał się z generałem Czesławem Kiszczakiem. Postawił warunek: legalizacja “Solidarności”, a Kiszczak: wygaszenie fali strajków. Strajki w całym kraju zakończyły się w pierwszej połowie września. Rozpoczęły się przygotowania do Okrągłego Stołu.” *

Dzięki temu strajkowi mamy od niemal dwudziestu lat swoje państwo.

Państwo upartyjnione, zbiurokratyzowane i marnotrawiące pieniądze podatników.

To moje państwo nawet nie zapytało swoich obywateli o to, czy chcą włączyć się w światowe szaleństwo zbrojeniowe i straszy obywateli, ze jak nie będziemy mieli tarczy, to nas wrogowie zniszczą. Moje państwo nazywa to polityką.

Moje państwo nie potrafi z obywatelami rozmawiać.
Moje państwo uważa, że wie lepiej.
Moje państwo nie potrafi przedstawić obywatelom listy dziesięciu najważniejszych problemów społecznych do rozwiązania.

Nie potrafi przeprowadzić uporządkowanej, publicznej debaty nad każdym z tych problemów.
Nie potrafi przedstawić uczciwie całego spektrum możliwych rozwiązań – od prawa do lewa.
Nie potrafi powiedzieć obywatelom: musimy przestać wyszarpywać sobie wszystko. Musimy przestać się siłować. Musimy zastanowić się jak zrobić, żeby możliwie wiele osób zaakceptowało rozwiązanie problemów.

Moje państwo.

Moje państwo zaraz wepchnie nas w wojnę na Kaukazie, tak jak wepchnęło polskich żołnierzy do Iraku i Afganistanu.

Moje państwo jest właśnie takie.

A ja mam moralnego kaca. Bo kiedy kończył się Okrągły Stół miałam nadzieję i wierzyłam, że po komunie państwo będzie nasze, dbające o dobro obywateli. I teraz się czuję jak kretynka. Lepiej by mi było, gdybym nie brała kiedyś serio solidarnościowych marzeń.

Rozmawiam dziś w internecie o tym państwie. A to w na stronie salon24.pl, a to na stronie tekstowisko.com.

Delilah: mówimy NIE instytucjom, które w biały dzień i w świetle prawa robią nas w bambuko. Ale w sumie co z tego że mówimy NIE?

Grześ odpowiada: no nic.

Ja pytam: nie sądzicie, że to pewien kłopot, że możemy tak sobie mówić NIE i nic z tego nie wynika? Kłopot – dla demokracji – fundamentalny.

Ano kłopot – mówi Delilah – Ale co z tym fantem można począć?

Ja na to: No właśnie. Jedna wielka Bezradność Obywatelska.

Tekst od 24 sierpnia jest na stronie www.obywatel.org.pl

*Skróciłam to, co napisał Maciej Sandecki w gazecie trójmiejskiej:
http://miasta.gazeta.pl:80/trojmiasto/1,35612,5615591,Rocznica_sierpnia_...

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm,

jak już ustaliliśmy (albo ja teraz samowolnie ustalam, ale myślę, że się zgodzisz) już samo mówienie ,,nie” jest jakimś działaniem. Nawet jak jest tylko mówieniem.
A co więcej?
Pisać, myśleć, działać, wybierać sensownie i sensownych.

A i jeszcze jedno, to państwo to ludzie, znaczy władze i społeczeństwo.
To nie jest tak chyba, że jakiś oderwany byt działa przeciw nam, tylko jakoś go jednak kształtujemy(?)

Pozdrówka wieczorne.


grzesiu,

czasem mnie przygniata poczucie, ze prawie niczego nie kształtujemy. Potem sie otrzasam troche, ale teraz mam poczucie, ze jestesmy na jakims progu – dlatego o tej bezradnosci takim otwartym tekstem napisałam.

(No i weź przestań, ja Cie prosze, z tym wybieraniem sensownych. Listy wyborcze nie Ty układasz ani nie Stary z Lorenzo, prawda?)

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Hm,

no i dobrze, że napisałaś.

No a zwybieraniem, fakt, w dodatku ja to w swym lenistwie i ignorancji dotychczas bardziej na partie głosowałem niż na osoby w wyborach róznych, bo nigdy nie kojarzyłem praktycznie wiekszości polityków od siebie.

No a jak kojarzyłem to osoby typu pan Wzrzodak co chyba z Podkarpacia startował, więc na niego głosować nie mogłem:)

Więc trzeba chyba nawoływań p. Jerzego Maciejowskiego posłuchać i znaleźć te 560 osób do parlamentu.

pzdr


problemem jest brak politycznych korzeni

David Boaz w książce “Liberterianizm” zwrócił uwagę na mnogość relacji, w jakie zachodzi człowiek. I napisał takie zdanie: jedna osoba może być żoną, matką, córką, siostrą, kuzynką, pracownikiem w jednej firmie, właścicielem innej firmie, posiadaczem w jeszcze innej firmie, emerytką wynajmującą mieskzanie, administratorem bloku, aktywistką Małej Ligi (baseballowej), członkiem żeńskiej drużyny harcerskiej, członkiem Kościoła prezbiteriańskiego, lokalnym przedstawicielem Partii Demokratycznej, członkiem stowarzyszenia zawodowego, klubu brydżowego, klubu miłośników Jane Austen, członkiem grupy feministycznej, sąsiedzkiej grupy patrolowej i innych stowarzyszeń.

Gdyby pisał to u nas, to zostałyby mu tylko relacje rodzinne, zawodowe i bycie wynajmnującym mieszkanie. Aktywność społeczna jest u nas na żałośnie niskim poziomie, a to spadek po komuniźmie, gdy określenie “aktywista” kojarzyło się jak się kojarzyło i najuczciwiej było nie robić nic związanego ze sferą publiczną. Tymczasem w takich Stanach partie polityczne to emanacja ruchów oddolnych. Jasne, że pani opisana przez Boaza nie zostaje senatorem, ani gubernatorem. Ale to właśnie ona w remizie, czy w szkole organizuje zebranie lokalnych przedstawicieli Partii, dyskutują kto ich zdaniem nadaje się na kandydata do parlamenty stanowego, wyniki takich zebrań idą do sztabów hrabstwa, stamtąd do stanu. W efekcie politycy nie biorą się z nikąd, tylko w wyniku konkretnych przemyśleń społeczeństwa.

U nas biorą się właśnie z nikąd. Zgraja pętaków, którzy są posłami, bo 30 lat temu leżeli na styropianie, albo z nadania Partii byli sekretarzami gminnymi. I przy wszystkich dzielących urazach łączy ich jedno: zadowolenie z takiego stanu rzeczy. Skoro tak, to po co jakieś programy polityczne, projekty rozwiązań tych, czy innych problemów. Wiedzą co dobre dla obywatela i nie przyjdzie im do głów, by się wyłączności na tą wiedzę pozbyć, bo to nie w ich interesie. Okazaliby się niepotrzebni. A nic konkretnego przecież nie potrafią.

Kiedyś było inaczej. W II RP, przy autorytarnym systemie i społeczeństwie, w którym 1/3 stanowili analfabeci, połowa dorosłych ludzi gdzieś należała. Akcja za, Akcja przeciw, Liga na rzecz tamtego, Liga przeciw tamtemu, stowarzyszenie trzeźwości, Koło Przyjaciół tamtych, Uniwersytet Robotniczy, Stowarzyszenie wspierania kogoś lub czegoś, itd. I z tego rodzili się liderzy, którzy szli do polityki, którzy mieli coś w jakiejś sprawie do zaproponowania. Komunizm to wytępił, a nie da się odrodzić dekretem, To wymaga czasu, więcej niż dwudziestu lat, więcej niż pokolenia. W końcu aktywność ludzi żyjących w II RP nie zaczęła się 11 listopada 1918 roku, tylko była kontynuacją rodzącego się (często w wielkich bólach) od czasów napoleońskich społeczeństwa obywatelskiego, tyle, że funkcjonujących w warunkach zaborczych.

Pozdrawiam


grzesiu,

my mozemy te 560 osób nawet znaleźc ale i tak nikt ich nie wpisze na listy wyborcze. System sie spetryfikował, za przeproszeniem, i przypuszczam,że przez najblizsze lata czekaja nas tylko roszady na listach wypelnionych starymi działaczami. Bez zmiany ordynacji wyborczej nic sie nie zmieni, a nie widze kto miałby tę zmiane pilotować. Ale moze Ty widzisz?

Miałam dzień dziwny. Do tego stopnia, ze przyszedł mi po nim do głowy dziwny pomysł. Gdybysmy sobie załozli zwiazek zawodowy blogerów (co jest w zasadzie niemozliwe, bo nie posiadamy przeciez pracodawcy), to bysmy mogli byc w komisji trójstronnej i tam byśmy mogli mówić do tych decyzyjnych swoje “nie” i “tak”.

Poza tym, jestem zdrowa na umyśle.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


TNM,

to wazny wątek.

Choć do Tego co piszesz, wprowadzilabym modyfikację taką: aktywność społeczna jest w Polsce całkiem spora. Jest mnóstwo pozarządowych – mniejszych i wiekszych – organizacji, w których ludzie organizuja sie wokól konkretnych spraw. Przez pewien czas sama prowadziłam fundację, więc weszłam w ten swiat i wiem, ze jest całkiem spory.

Problem widzę w tym, że z jednej strony te organizacje bardzo sie opieraja przed przekładaniem wizji, wedle których działaja na jakies konkretne polityczne postulaty. To zapewne naturalna reakcja na praktyki z czasów komuny, kiedy organizacje społeczne były tylko tubą partii.

Z drugiej zaś strony, politycy zaczynaja mieć zakusy, żeby wykorzystywać organizacje pozarządowe – postrzegane w społeczenstwie i cenione jako apolityczne własnie – do swoich partyjnych celów. Tak jest z Leszkiem Balcerowiczem, który uruchomił ostatnio Forum Obywatelskiego Rozwoju, czy Pawłem Piskorskim i jego Stowarzyszeniem dla Warszawy. (Pisalam o tym niedawno dla kwartalnika “Trzeci Sektor”, który wydaje Instytut Spraw Publicznych Leny Kolarskiej-Bobińskiej.)

No i jest trzecia strona: zalezność od finansów, która morduje czasem pomysły aktywistów i wymusza przekształcanie pomysłów w bardziej akceptowalene przez mainstream.

Mnie sie wydaje – i pisałam o tym troche jeszcze w salonie – ze czas partii w ogóle minął. Mnogość artykułowanych interesów jest tak duza, że aby zapenic ludziom poczucie wpływu na decyzje, które ich dotyczą, potrzebne jest myślenie bardziej o procedurach uzgadniania decyzji wobec sprzecznych, wyraźnie wyartykułowanych interesów, niz o partiach które miałyby sie skupiac na samym ich artykułowaniu.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Pani Anno Szanowna

Na razie czytam i myślę. A jak cos wymyślę, to moźe spróbuję napisać. Tak dla Pani i kilku innych osób przyjemności. Mojej równieź. I oczywiście bez żadnych konsekwencji.

Pozdrawiam serdecznie


Pani Anno!

manna

grzesiu
my możemy te 560 osób nawet znaleźć ale i tak nikt ich nie wpisze na listy wyborcze. System sie spetryfikował, za przeproszeniem, i przypuszczam,że przez najbliższe lata czekają nas tylko roszady na listach wypełnionych starymi działaczami. Bez zmiany ordynacji wyborczej nic sie nie zmieni, a nie widzę kto miałby tę zmianę pilotować. Ale może Ty widzisz?

To my mamy zmienić system. Jak już będzie zmieniony, to nikogo nie będę skrzykiwał, bo każdy będzie mógł sobie wystartować sam. Stworzymy własną listę i posprzątamy ten bałagan. Tylko potrzeba tych 540, którzy postanowią realizować program ograniczenia państwa, własne pomysły zostawiając na następną kadencję. I to my wpiszemy tych kandydatów na listę. Zgodzi się Pani kandydować?

Miałam dzień dziwny. Do tego stopnia, ze przyszedł mi po nim do głowy dziwny pomysł. Gdybyśmy sobie załozyli związek zawodowy blogerów (co jest w zasadzie niemożliwe, bo nie posiadamy przecież pracodawcy), to byśmy mogli być w komisji trójstronnej i tam byśmy mogli mówić do tych decyzyjnych swoje „nie” i „tak”.

Poza tym, jestem zdrowa na umyśle.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...

Pozdrawiam, życząc zdrowia


Subskrybuj zawartość