Dziewczynki z Pieczątkami

Nie pisałam za peerelu podań o papier toaletowy ale znam takich, co pisali. Do związków zawodowych. Które – zanim stały się samorządne, niezależne i pisane solidarycą – były nie-samorządne, zależne oraz zajmowały się zaopatrzeniem załóg pracowniczych w ziemniaki na zimę, papier toaletowy i mydło. Skoro związek zawodowy organizował wyprawę do fabryki co produkowała papier (bo znajoma pani Krysia obiecała poza przydziałem zapełnić żuczka czy może nawet stara z naczepą tym dobrem reglamentowanym) należało tylko napisać podanie, przekonując szefostwo związków, że nam się ten papier bardzo przyda oraz należy.

Przypomniała mi ten podaniowy rytuał Dziewczynka z Pieczątkami w rejestracji placówki medycznej, działającej zgodnie z certyfikatami iso lub jakoś tak, oraz finansowanej zgodnie z najnowszymi procedurami enefzet.

- Mam w sądzie pracy sprawę z zusem – mówię do Dziewczynki. – Potrzebna mi moja dokumentacja medyczna. (W końcu musze jakoś udowodnić, że jestem osobą cierpiącą. Na słowo mi nikt nie uwierzy, nie otake Polske żeśmy walczyli, żeby teraz wierzyć obywatelom na słowo. Należy donieść odpowiednie papiery, najlepiej w dużej ilości.)

- Ooo – powiedziała Dziewczynka z ponura miną.

Ponieważ się tego spodziewałam, bo nie pierwszy raz noszę do zusu czy sądu pracy swoją dokumentację medyczną, powiedziałam do Dziewczynki tonem, mającym w niej wzbudzić ochotę do podjęcia działania:

- Koleżanki z rejestracji kardiologicznej zrobiły mi ksero od ręki.

- No tak – mówi Dziewczynka – ale u nas jest inna procedura. („U nas” – to jest piętro wyżej – dodam dla czytelników nieobytych w kwestiach przychodnianych.)

Na to też byłam przygotowana i mówię:

- Dobrze, dobrze, ale prawa pacjenta pani na pewno zna, mam prawo do dokumentacji własnego chorowania.

- Znam, znam. Tylko proszę napisać podanie.

Był 13 dzień miesiąca. Piątek. Pomyślałam, że wybrałam nie najlepszy czas na załatwianie spraw poważnych i urzędowych. Ale jakoś trzeba było z sytuacji wybrnąć. więc tonem udającym nieznośną lekkość bytu wspomniałam Dziewczynce, że podania to były w peerelu – i dalej mniej więcej to, co napisałam wyżej, w pierwszym akapicie.

Dziewczynka popatrzyła na mnie jednak ze spora dozą dystansu, nawet z czyms graniczacego i dłonią wyposażoną w bordowe tipsy z gwiazdkami wskazała na ścianę przy kontuarze recepcji. Przyklejona równo taśmą samoprzylepną (o którą trudno było w peerelu), wisiała tam kartka formatu a4 z wydrukiem z komputera (o który też w peerelu było trudno). Na kartce zaś widniał tekst czcionką times 20 a może 18 punktów, treści następującej:

Informujemy, ze zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia z 17 września 2004, Dziennik Ustaw 219 poz. 2230 & 53 i 54, kopie dokumentacji medycznej będą wydawane na podstawie podania pacjenta. Cena za jedna stronę odpisu 0,50zl.

Wzięłam głębszy oddech, siłą woli powstrzymałam przed wydostaniem się na zewnątrz wszystkie anarchizujące i antysystemowe zdania, które natychmiast pojawiły się na końcu mojego języka i patrząc Dziewczynce w oczy wzrokiem złym, powiedziałam krótko, wyciągając ku niej dłoń bez tipsów:

- Papier!

Musiało być w moim tonie coś strasznego, ponieważ bez słowa podała mi kartkę papieru formatu a4. Na której długopisem przyczepionym do kontuaru sznureczkiem (w peerelu nie przyczepiali do kontuarów niczego, chyba że mówimy o filmie „Mis”) , napisałam zdanie. Starałam się trafić w sam środek kartki (w końcu jestem redaktorem i formatowanie tekstu to mój nawyk powszedni). Napisałam, że proszę o wydanie mi dokumentacji medycznej.

Wtedy Dziewczynka zrobiła kserokopię, ja uiściłam parę groszy i nie wdając się w zawiłe kwestie kontrkonstytucyjności tego procederu oddaliłam się z nowoczesnej placówki medycznej. Po drodze próbowałam dociec jakież to powody mogły skłonić Ministra Zdrowia Rzeczpospolitej Polskiej do tak drobiazgowego zadbania o tryb zaspokojenia mojej potrzeby posiadania dokumentacji własnej choroby. Że nie dociekłam, bo dociec się tego nie da – wspominam tylko dla porządku.

XXX

Nie było u nas kryzysu, nie było, aż tu nagle gazety ogłosiły że jest, no więc go mamy. Grecy używali słowa „kryzys” (gr. krisis) – kiedy znajdowali się w momencie rozstrzygającym, punkcie zwrotnym, okresie przełomu. A w naszym czasie kryzysu – co domaga się rozstrzygnięcia? Jaki proces osiągnął swoje apogeum i musi zostać odwrócony? Co ważnego zaniedbaliśmy tak, że aż musiał pojawić się kryzys? O czym ważnym zapomnieliśmy? Co jest najpilniejsze do rozstrzygnięcia? Kiedy to zostanie rozstrzygnięte – czy będzie już dobrze? Co możemy zrobić, żeby było dobrze? I najważniejsze: o czym będzie należało pamiętać, żeby sytuacja się nie powtórzyła?

No i co teraz? – pyta socjologa z Leeds dziennikarz Gazety Wyborczej.* Zygmunt Bauman odpowiada:

- Wśród socjologów powszechna była do niedawna opinia, że tym, co ludzi dręczy w tej chwili najbardziej, nie jest niedostatek, ale przeciwnie – nadmiar możliwych tożsamości, sposobów życia, towarów upiększających życie. Udręka wielka, bo nic, co osiągnięte, nie zaspokaja w pełni, zawsze może być lepsze. I nigdy nie osiągnie się takiego momentu, że można sobie powiedzieć: dotarłem, przybyłem, mogę usiąść, zapalić i nic więcej nie muszę robić.
Otóż ta udręka się teraz może skończyć.
Nadmiar się już kończy.

Święty byłby czas kryzysu, gdyby po nim było po prostu mniej. Wszystkiego. Także pieczątek. Dziewczynek z pieczątkami. Tipsów. Oraz rozporządzeń Ministra Zdrowia RP i wszelkich innych ministrów a także wszelkiego głupiego, niepotrzebnego i niekonstytucyjnego prawa, które produkują w naszym kraju za nasze własne pieniądze.

Drogi Kryzysie! Zgodzę się nawet napisać do ciebie nawet podanie. Żebyś już się przewalił i żeby potem było MNIEJ.

ps1.za dzień-dwa tekst bedzie na stronie www.obywatel.org.pl
ps2. znowu zapomniałam jak sie robi kursywę
ps3. jednak sobie przypomniałam! wow!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Kryzys & dziewczynka

odpowiadają zawsze tak samo.

Miłego dnia.


Pani Anno,

świetny tekst! Chwała kryzysowi. Niechby zadziałał jako ten znikacz wrednego nadmiaru. Myśli Pani, że ten kryzys przetrzebi nieco armię idiotów przyspawanych do urzędniczych stołków w randze od Dziewczynki z Pieczątkami do Chłopczyka z Bardzo Ważnym Długopisem? Oby, oby, ale i tak uważam, że trzeba mu w tym zbożnym dziele pomóc. Samo to się błysko i grzmi, jak wiemy, prawda.

Pozdrawiam serdecznie.


Pani Anno

Proszę mi wybaczyć, ale naprawdę uśmiałam się setnie.

Dodam oczywiście, żeby nie wyjść na jakąś złośliwą żmiję , że rozumiem Pani sytuację. Nie z Pani się śmiałam.

Nie to jest najgorsze, że Minister z nudów jakieś takie coś wydał sobie, w chwili wolnej od pracy. Nie to nawet, że ma Pani zapłacić za stronę kopii wykonywanej przez Dziewczynkę z Tipsami. Cena dość wygórowana jest, ale to inna historia.

Najbardziej przerażające jest to, że wszyscy od Ministra poczynając, zapomnieli o drobnym fakcie – dokumentacja medyczna dotycząca pacjenta jest jego własnością. Kropka.

Pani pisze o podaniu ... W nowoczesnej placówce spełniającej wyśrubowane wymagania ISO. To jest właśnie postęp wbrew pozorom.
W mojej służbie publicznej Szefowa pisze zapotrzebowanie na:
papier toaletowy (a jakże)
płyn do kibla (pardą)
mydło i inne tego typu niezbędne środki.

Pani sprzątająca może swoje zapotrzebowanie wyrazić ustnie, taka wolność i zaufanie, natomiast Szefowa jest zapotrzebującą oficjalnie.

Ale wracając.

Jeśli do zarządzeń ministra dotyczących dokumentacji medycznej dołoży Pani kreatywność bezpośredniej dyrekcji to mamy cyrk na całego.

Pani Anno, naprawdę... Pani nie rozumie… Nawet się nie dziwię, bo też nie rozumiem.

Ostatnio zapotrzebowałyśmy panów elektryków. Już po miesiącu nadciągnęli. Licząc w sztukach było ich dwóch. Zadanie mieli nie lada: wymienić włącznik światła (albo wyłącznik – nomenklatura zależna od okoliczności użycia) oraz wymienić żarówkę.
Już po trzech godzinach było po wszystkim. Perfekcyjna robota.
Tyle, że wymienili włącznik dotychczas działający i całkiem sprawną żarówkę.
Tamten nadal nie działa.

Pozdrawiam Panią ze środka, że się tak wyrażę.


Panie Igło

Skąd nagle tyle optymizmu?


Igło,

to jak memento jakies mi brzmi

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Panie sergiuszu,

czy on przetrzebi? (alez dziwnie to słowo wyglada jak sie je napisze)
Ja myślę, że trochę na pewno.

Jak pracuję z parami w kryzysie, to zawsze naprawde mam poczucie, ze to jest święty czas. Stare musi zniknąć, nowe musi przyjsc. Nie zawsze widac od razu jakie to nowe będzie ale ta konieczność zmiany jest fantastyczna.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Pani Gretchen,

jak sie Pani usmiala, to ja sie bardzo ciesze. Bo zawsze chciałam pisac teksty choć troche smieszne a najczesciej wychodziły mi niezwykle powazne i solenne. Wiec: jest dobrze.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Pani Anno!

A czy sprawdziła Pani co mówią te przepisy, na które powołuje się nowoczesny ośrodek zdrowia. Bo może się okazać, że rozporządzenia dotyczą sposobu kontaktowania się z klientami instytucjonalnymi albo coś podobnego, a władza ośrodka sobie rozszerzyła interpretację.

Poza tym ten system jest chory i trzeba go leczyć. Proponuję zajrzeć do mnie i poczytać publikację trzecią, może czwartą, od końca. Notka ma tytuł „Państwo – notka nr … a kto by je liczył” albo podobnie. Tam jest przedstawiony program naprawy Rzeczpospolitej.

Pan Odys już się zgłosił, do sprzątania tego bałaganu, pod warunkiem , że znajdzie się brakujące 450 ÷ 550 osób. Pani mogłaby być druga.:)

Pozdrawiam


PAnie Jerzy,

moim zdaniem do tego sprzatania nie mamy armat czy tam scierek, mopów, wiader. Lub odkurzaczy.

Jedyna armata jaką mam to moje pisanie.

To wykorzystuję.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Pani Anno!

Wygrać wybory, to nie taka trudna sprawa. A jeśli zaakceptuje Pani program naprawy Rzeczpospolitej, to więcej nam niczego nie trzeba. :)

…i na wzajem.

Pozdrawiam


Panie Jerzy,

Pan sobie dworuje z tymi wyborami, rzecz jasna?

Przy tej ordynacji? Przy tym trybie ustalania list wyborczych? Przy tym systemie finansowania partii?

Ja na razie zbieram po rodzinie pare (no, moze parenascie) groszy na prawnika, zeby napisac skarge konstytucyjną na tryb w jakim orzecznicy zusu orzekają o rentach.

A pan mnie namawia do wygrywania wyborów?

Powtórzę: nie mamy armat.

zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Pani Anno!

Wiedza jest cenniejsza niż armaty. Jeśli będziemy mieli kandydatów, to wygramy wybory. Tylko wcześniej musimy zgodzić się co do zasad działania.

Jestem śmiertelnie poważny.

Pozdrawiam


Panie Jerzy,

szanują Pana wiare i zapał.

Ale ja jestem rocznik 54. Jedne wybory parlamentarne mam juz za sobą – 95 rok, jesli dobrze pamietam. Unia Wolnosci dała wtedy koalicji ekologów miejsca na swoich listach wyborczych. Gdyby były okregi jednomandatowe siedziałabym potem w sejmie. Ale nie było. Do parlamentu wszedł – z okręgu w którym startowałam – aws-owiec, który miał trzy razy mniej głosów ode mnie ale tak wyszło z ordynacji. Pare miesiecy niesamowicie intensywnej pracy w kampanii poszło na marne. Nie bardzo chcialabym powtórki z rozrywki.
zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...


Pani Anno!

W 1989 roku też miałem flirt z polityką. Jakiś bezpiecznik w lokalnym komitecie obywatelskim zadbał o to, by informacje nie dotarły do mnie. Jak Pani widzi, mniej więcej mam podobne doświadczenia.

Przewaga jowów jest tylko pozorna, bo okręgi jednomandatowe, to takie bardzo krutkie listy w ordynacji proporcjonalnej. Najlepsza jest ordynacja większościowa (oczywiście z okręgami wielomandatowymi).

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość