AMIR TEMUR - mała galopada po centralnej Azji

Amir Temur. Zwany również Tamerlanem. I zapewne różnie inaczej. To patron naszej wyprawy do Uzbekistanu, Tadżykistanu i Kirgizji. Teraz poważny autor zamieściłby przynajmniej pare akapitów tekstu z wikipedii o wyżej wymienionym (a może nawet z jakiegoś lepszego źródła). No ale ja nie jestem poważnym autorem. W dodatku – byłoby to hipokryzją. A ja wprawdzie hipokrytą jestem, ale przyznawać się nie lubię. Nawet przed sobą. Szczerze mówiąc, o tym całym Tamerlanie to miałem przed wyjazdem baaardzo mgliste pojęcie. Mgła – wiecie: taka, że po wyciągnięciu ręki słabo albo nawet wcale nie widać palców. Mleko mówią niektórzy. Na taką mgłę znaczy się. Ale wracając… Hmmm… A, no tak Timur. Ogólnie i w skrócie: Timur grasował gdzieś po okolicach, w których paręset lat potem grasowaliśmy my. Dość twórczo podchodził do zasady “kto nie ze mną, ten przeciw mnie”, rozwijając ją w coś w stylu: “kto nie zemną , ten nie żyje”. Podobno ze 160 tys mieszkańców Buchary, którzy nie bardzo chcieli “być” z Timurem, ocalało 40. Słownie: czterdzieści dusz. Pogrom dotyczył także owiec i kóz. Ale jak mówi przysłowie: nie szkoda owiec gdy płoną lasy… miasta… Bucharyjczycy… czy jakoś tak.

No i to tyle wstępu, a właściwie – właściwego tekstu. Do opowieści, to jest potrzeba dużo czasu i sporo browara o właściwej zawartości procentów.

Teraz parę zdjęć. I uwaga techniczna – sporo telefonów lansjerskich Konfederatów jest bardziej zaawansowana w zakresie robienia zdjęć niż nasz wyprawowy aparat. Proszę to mieć na uwadze i gryźć się w język czy w co tam Konfederaci lubią się gryźć.

To patron wyprawy. W tle to, co zostało z bramy do miasta. Sahrisabz.

Nietypowy minaret w Xivie.

Brzuch Azji dla Kapuścińskiego. Buchara. Piękne, ciche i pozbawione turystów miasto.

Dyskutująca “rada starców TXT” by anonimowy rękodzielnik uzbecki. Na takich stołach się je, pija herbatę i godzinami debatuje o życiu.

Medresa. Jedna z setek. No dobrze – dziesiątek.

Registan. Najważniejszy zabytek Samarkandy. Ale będą lepsze zdjęcia, jak tylko je znajdę... O ile je znajdę...

Najważniejsza droga Tadżykistanu. Autostrada znaczy się. Przejechaliśmy takimi drogami hmmm… około 2000 km. Jakoś tak.

Coś dla piękniejszej cześci TXT

No i coś dla maniaków orzechowych. Bracia, łączmy się !!!!

No i to by było na tyle. Ale nie obiecuję, że to koniec. Pewnie jeszcze będe się chwalił, gdzie to mnie poniosło. Jak lans to lans.

PS – wszystkie zdjęcia autorstwa Ptaszyska. Pomysłodawcy, organizatora i dobrej duszy tej wyprawy. Bez niej… byłoby nic. Z wyprawy znaczy się oczywiście.
Dziękuje Ptaszysko!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Wow, wreszcie:)

dzięki za tekst, dedykację i zdjęcia.
Czyli jednak mam siłę przekonywania, a oczywiście czekam na więcej.
O tamerlanie to ja dawno temu trochę czytałem, pamiętam wzmianki o nim choćby u Jasienicy.
A co do zdjęć, to rada starców,orzechy i autostrada wymiatają:)
Co nie znaczy, że inne nieciekawe.

pzdr

P.S. jeszcze jakby był nastepny tekst, to wspomnij, co tam się je i pije, bo to też może być ciekawe w sumie.
Pamiętam jak czytałem “7 lat w Tybecie”, to wyczytałem o herbacie z masłem i solą, co mną trochę wstrząsnęło.
Może w tym Tadzykistanie i Uzbekistanie tyż coś takiego dziwnego mają?


Panie Griszku

A kucharza do następnej wyprawy nie potrzebujecie?
W jedną stronę tylko pojadę, i se w step pójdę.


Panie Igło,no coż pan,

jesienna deprecha?
A kto na TXT będzie rządził i igły wbijał celnie lub mniej celnie?

Pozdrawiam.


Panie Grzesiu

Pan z panią Anią.

Pan weźnie dział kultury a p.Ania dział polityczny.


Piękne :)

Cholera, ja chcę gdzieś wyjechać. Całe życie w tej zapleśniałej Europie…

Orzechy genialne. Ile to różnych ciast można by napiec.

Panie Igło, nie bardzo widzę Grzesia na tak odpowiedzialnym, kierowniczym stanowisku. On by nas bił gumowym młotkiem, zamiast kłuć.

pozdrawiam


O złośliwy i zgryźliwy Igła,to lubię:)

ja się nie nadaję na kierownicze stanowisko, chyba, że jak Grzegorz “Szmata” Poszepszyński na kierownika toalety czyli w skróceie Toaletowego.


Pino, jaka zapyziała Europa,

ja tam boje u zetora w obronie czci Europy toczę, a ty mi morale podkopujesz.
Oj, niedobrze, niedobrze.


Grzesiu,

uwielbiam Europę, wielu krajów jeszcze nie widziałam, ale inne kontynenty też mnie fascynują.

Ja jestem chętna na dowolne wyprawy, czy do Poronina, czy do Peru.


Jak Pani lubi emocje i inne kontynenty, Pani Pino,

to polecam dworzec autobusowy w Mszanie Dolnej. Azja przy nim to pikuś, nie obraźając Azji.

Pozdrawiam z ekscytacją


Tak, jak sie spodziewalem, Panie Griszqu.

Pojechal i nie dość, że wrócil, to się jeszcze chwali. I na dodatek ma czym! BTW, co Pan tak na jakość zdjęć narzeka. No, chyba że mi ekran coś falszuje.

Jedno pytanie: czy te czerwone chorągiewki na skraju autostrady maja przyciągać czy też odpychać kierowców? A może to bylo jakieś miejscowe święto?

Pozdrawiam zazdrośnie


Panie Lorenzo,

no widzi Pan, ile jeszcze przygód przede mną.

Ale na Rynku Kleparskim już bywałam. I pewnie znowu się wybiorę, poszukując jajek od kury grzebiącej.

Aż się boję myśleć, co znowu sobie zinterpretuje Igła.

pozdrawiam


Ja proszę Pino

zawsze interpretuję na korzyść.
A Grześ czmychnął.

Pewnie do Turkiestanu.


Wygląda mi Pani, Pani Pino,

na rezolutną dziewczynę, co to się byle czego nie przestraszy, skoro na Rynek Kleparski Pani dotarla i bez uszczerbku na zdrowiu i kieszeni calo opuścila. Ale pewnych rzeczy juz Pani nie przeżyje, bo to – jak mawial klasyk: już se ne vrati.

Jak na przyklad nieistniejący od kilku bodaj już lat bar na rogu ulic Dlugiej i Szlaku zwany “Barem na Szpicu”. Istnial on tam od późnych lat 80-tych XIX w. A pijali w nim i degustowali kielbasę z widelca chlopi przyjeżdżąjący nocna porą na Kleparz, dorożkarze powracający do domu, murarze (jako że Krowodrza byla z nich znana w bliskiej i dalekiej okolicy), kloszardzi różnego autoramentu, miejscowi (z Krowodrzy) lotrzykowie, a nawet co bardziej sklonni do ryzyka artyści (między innymi artyści życia też).

Potem, za czasów PRL-u knajpa ożywiala się juz tylko w godzinach, a wlaściwie tylko na jedna lub dwie godziny, gdy puszczano piwo. Wtedy wszędzie tak bylo, więc gdy owo piwo puszczano, to spragnieni zamawiali od razu po kilka na raz, by mieć na potem. Takie cieple piwo do godzinie lub dwóch, to byl sam cymes.

Podobno w krakowskich restauracjach, barach i knajpach istnial w owym czasie system owego puszczania piwa. Pewna grupa stale spragnionych poznala chyba ten pilnie strzezony sekret, jako że mozna ich bylo zauważyć w określone dni, o określonych porach, pod określonymi knajpami, oczekujących na tę wytęsknioną godzinę. By potem, po spożyciu, pędzić natychmiast do następnego punktu dystrybucji zlotego plynu, który jednak z piwem mial niewiele wspólnego.

A ile pieknych anegdot wtedy się narodzilo, szczególnie związanych z bracią kelnerską. Ale nie będę Panu Griszqowi blogu smęceniem zaśmiecal.

Dzisiaj, gdy gatunków jest multum cale, co mlodszym obywatelkom i obywatelom trudno sobie wyobrazić taka sytuację.

Uklony


Panie Lorenzo,

tych paru lat właśnie mi zabrakło. Bo ten Szlak, to właściwie na moim szlaku jest.

A na Długiej znam chyba najlepszy w mieście zakład reperujący rowery. Widziałam klejentów, co z Nowej Huty przyjeżdżali.

Wspomnienia pyszne. Jakoś nie sądzę, żeby się Griszeq miał obruszyć.

Czy to znaczy, że właśnie na Krowodrzę wracały nocą wypoczywać zaczarowane dorożki? A dzisiaj, gdzie oni właściwie te kunie trzymają, może Pan wie?

Mam koło domu kilka budynków, które wyglądają mi na stajnie. Ale teraz co innego w nich się mieści.

Zachęcam do opisów i wspomnień, czy to w komentarzach, czy notkach odrębnych.

Kłaniam się również (bo czarownice nie dygają )


Te konie, Pani Pino,

to teraz bardziej na Prądnikach Bialym i Czerwonym są. Cierpię z tego powodu, glównie rano (znaczy kolo 10-tej), gdy jadąc 29-tą do miasta telepię się, wraz z calą kolumną samochodów, za Panem Dorożkarzem jadącym dostojnie do pracy na Rynku.

A wspomnienia będą, będą Pani Pino.

To ja dla odmiany dygnę sobie przed Panią, by tradycja nie zginęla


Strasznie stronnicza dedykacja:)

Autorce wielce gratuluję zdjęć, autorowi doboru i wrażeń,

oczekuję ciągu dalszego :)

p.s a tony mandarynek tam nie mieli na targu?

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Griszeg

Kawal dobrej roboty.
Zazdroszcze wyprawy.
pozdrowienia dla Ptaszyska.
Lacze sie w maniakalizmie orzechowym bom sam ich brat.


Igła,

“zawsze interpretuję na korzyść.”

E tam chyba swoją:)

“A Grześ czmychnął.”

Hm, wiem, że na to nie wygląda, ale Grześ czasem pracuje:), wprawdzie wczoraj to same frustracje mi to przyniosło, ale tak bywa i w sumie jeszcze bardziej jestem do tyłu jestem ze wszystkim niż przed pracy rozpoczęciem:(

Max, a trza było molestować Griszeqa o tekst, to bys tyż dedykację dostał, a może nie, kto wie?:)


Grzesiu

Co jedzą i piją. Jako że wyjazd był trekkingowy, to po 5 gwiazdkowcach się nie szlajaliśmy. No i restauracje omijaliśmy. Jedliśmy to co lokalsi. W miejscach.. hmmm czasem dziwnych. Kuchnię poznaliśmy zatem prostą. Szaszłyki – z mięsa baraniego w kawałkach, albo mielone. Opiekane na długich rusztach z węglem. Do tego obowiązkowo chlebek. O – taki:

Jest wypiekany w beczkowatych piecach, przyklejany od wewnątrz do ścianek i zbierany tuż “przed odpadnięciem”. Zdatny do jedzenia nawet po tygodniu. Ale najlepiej smakuje – i pachnie – zaraz po wyciągnięciu z pieca.

Z szybkich przekąsek: to samsy. CZyli wypiekane w piecach na świeżym powietrzu bułeczki z różnym nadzieniem. Ja preferowałem te z kapustą i cebula (choć trudno było je trafić). Większość jest z mięsem i łojem, który zostaje na zębach. A mieso lubi zaczynać sie w samsie i kończyć w zołądku. brrrr…
Samsy i piec:

Resztę opisze może w kolejnym poście?
Aaaaa…. jeszcze herbata. Pija się tam ogromne ilości herbaty. Czarnej i zielonej. mieliśmy wrażenie, że ta zielona to zbierana za płotem. A ta o której piszesz, to tak zwana tradycyjna. Moim zdaniem – robiona z lepszego gatunku czarnej herbaty. Faktycznie – mieszana z mlekiem i solą. Masło jest obowiązkowe, bowiem “wygładza” smak i niweluje sól. Jaa piłem i mi smakowało, reszta towarzystwa… no nie bardzo.
No i jak jprzystało na kraje muzułmanskie, pija sie sporo piwa i wódki. Tanie jak barszcz i nie dorastające naszym do pięt. ;-))))


>Panie Griszqu

Zdjęcia są fantastyczne i bardzo się cieszę, że Grzesiowi udało się w końcu namówić Pana na ich zamieszczenie.

Po obejrzeniu fotek i przeczytaniu komentarzy doszłam do wniosku, że jednak jestem bardzo europejska i w tej całej Azji czułabym się cokolwiek nieswojo.
Ale w końcu nie jestem Igłą :)

Pozdrawiam


Panie Igło

Uzbekistan to bezkresne stepy. Płasko po horyzont. Spodobałoby się Panu. Tadżykistan to zasadniczo same góry. Ponad połowa kraju jest ponad 3tys mnpm. To już nie wiem. Nie potrzebujemy kucharza. Potrzebujemy towarzystwa. Najlepiej w dwie strony. ;-))))


Szanowna Deliilah

Mnie tam na wschodzie najbardziej podobają się kobitki ze złotym kompletem w obu szczękach.
A niech by się taka darła na mnie choćby cały dzień.


Pino

Zdziwiwłabyś się, jak trudno zebrać ekipę do takiego wyjazdu. Wizja spania w namiocie na wysokości 4300, podróżowania lokalnym transportem z plecakami na garbie, targania ze soba wody, dość ekstremalnych warunków higienicznych skutecznie odstrasza. Można powiedzieć tak – takie wyprawy sa w połowie drogi pomiędzy wygodnym zwiedzaniem a ekstremalnymi wyprawami (takimi z prawdziwego zdarzenia). Dla wygodnych – za brudno. Dla ekstremalistów – za łagodnie. Jeśli będziesz zainteresowana, to poewnie w przyszłym roku też gdzieś pojedziemy – możemy pogadać. W sumie – i tak wszystko zależy od Ptaszyska.

A co do Europy – byłaś w Norwegii. Jest tam aż tak bardzo “zapyziale”? wolisz czegoś nbardziej naturalnefgo i mniej cywilizacyjnego? Nie ma sprawy. Bierz plecak i w Karpaty rumuńskie. Alpy Julijskie. Czarnogóra. Europa jest piękna.

Pozdrawiam ciepło.


>Szanowny Igło

No tak, to takie męskie…dopiero patrząc na owe komplety i lubując się ich blaskiem czułby się Pan prawdziwym posiadaczem :)

Prawdę mówiąc podejrzewałam Pana o większe perwersje ;)


Panie Lorenzo szanowny

Po primo – to proszę mi anegdotek wrzucać i śmieci jak najwięcej. Ba – domagam się wręcz tego. Wie Pan dobrze, że ja te opowieści cenię sobie tutaj najbardziej.

A w sprawie drogi. Trudno powiedzieć. Sprawa wyglądała następująco – dotarliśmy na granicę Uzbecko – Tadżycką, gdzie dowiedzieliśmy się, że jest “prazdnik” i jeśli się nie wydostaniemy na wschód kraju natychmiast, to ugrzeźniemy, bowiem Prezydent Tadżykistanu jedzie tą jedyną drogą z gospodarską wizyta i wobec tego ona będzie zamknięta. Udało nam się zdążyć przed Prezydentem. Te chorągiewki może były więc związane z tym przejazdem. Ale równie dobrze mogły oznaczać kraniec drogi – bowiem żadnych barier tam nie było, a przepaście po 700m. W dodatku droga osuwała sie i była podmywana. W wielu miejscach droga po oberwaniu miała szerokość “jednego Kamaza”.

A tu mam ciekawostkę dla Pana. Meblowóz:


Panie Igło

W Uzbeku to standard. Czasami mieliśmy wrażenie, że mieszkańcy celowo wyrywają sobie zeby i wstawiaja złote. Mozna bylo spotkać dwudziestolatków (obu płci) z takim złotym garniturkiem. Fakt – wygląda to dziwnie. Ale potem człowiek się przyzwyczaja.


Maxie

Faktycznie, Grześ mnie docisnął do ściany z tym tekstem, więc wyrwany brutalnie ze słodkiego lenistwa dedykacje mu zapodałem. Ale pamiętam doskonale, że i
Ty mnie molestowałeś. ;-)))

Nie było mandarynek. To znaczy – nie spotkaliśmy. Arbuzy. Niespotykane u nas. Czerwone po brzegi, z dwa razy cieńszą skórką, soczysta, bez wody, pachnące i słodkie. Melony. Jabłka. Brzoskwinie. No i wszechobecne winogrona.


Borsuku

Dziękuję. Uznanie w Twoich oczach liczy się dla mnie podwójnie – przekażę ukłony Ptaszysku.

Łączac się z Tobą o orzechomanii, mam mały bonus. Do podzielenia sie z Panem Kazimierzem, który też pożeraczem orzechów się okazał być:

no ale żeby nie było tak orzechowo tylko:


Pani Delilah

Po przyjeżdzie do Osh (Kirgizja), poczuliśmy się prawie jak w Europie. W dodatku nie ma problemu, by po tych krajach poruszac się Toyota czy Nissanem 4×4 i spać w dobrych (naprawdę dobrych) hotelach z cena ok 50$ za dobę. Są też lepsze restauracje, dla turystów z Niemiec czy Francji. Jeśli ktoś więc przepada za większą wygodą, nie ma sprawy. I ja to popieram – nie ma sensu się katować, taki wyjazd musi być wypoczynkiem.

Nie bedąc tam, staci Pani możliwość zobaczenia choćby takiego widoku:


O rany,

jakie szaleństwo spożywcze :)

Griszeq’u, mnie mogą odstraszyć jedynie kwestie finansowe. Więc jakby co, polecam się na przyszłość.


>Panie Griszqu

Przyznam, że znacznie bardziej działa na moje zmysły opis i zdjęcie owoców w komentarzu do Maxa:)

No tak, nie oszukujmy się: mam same wady. Nie dość że złośliwiec, to jeszcze łasuch:)


Delilah

...i te fantastyczne ciasta :)))

jak mawiał Ciasteczkowy Potwór C is for cookie :)

prezes,traktor,redaktor


>Maksiu

Zdjęcia ciastek to staram się omijać wzrokiem…nie prowokować wyobraźni, nie wodzić się na pokuszenie, nie pieścić myślą, że w pobliżu mam jakąś cukiernię i może by tak…
Apage satanas!!!


Panie Griszqu

No pięknie, kurcze, pięknie! Człowiek sobie poczyta, popatrzy na zdjęcia i potem się człowiekowi znowu zachciewa od cywilizacji uciekać.

Albo przynajmniej wspominać, jak to w dawnych czasach bywało, kiedy – jak Pan i Jego znajomi – sam się “szlajał” po jakichś zagranicznych wertepach z “garbem” na plecach.

A teraz panie Griszqu, to tylko z jednym znajomym z czasów zamierzchłych na długoweekendowe wypady możemy sobie pozwolić raz na jakiś czas.
(Bo rodziny nasze to jakieś takie “gwiazdkowe” się porobiły i nic tylko plackiem na piachu by leżały w ramach tzw. urlopu. I no trzeba się dostosować, kurcze.)
Ale jak nam się uda, mnie i znajomemu, to bierzemy takie 4×4 z reduktorem i dużą paką. Wrzucamy na pakę plecaki i śpiwory oraz urządzenia do ugotowania sobie czegoś tam i jedziemy. Im większe wertepy, tym większa frajda. Również dla kończyn dolnych, bo łazić też lubimy a nie wszędzie da się wjechać naszą “Lochą”.

Proszę pozdrowić panią Ptaszysko i podziękować za fajne zdjęcia.
(Jak można kobietę “przechrzcić” na Ptaszysko? – zastanawiam się.)

Panu bardzo dziękuję za orzechy i smakowite opowieści kulinarne.

Pozdrawiam serdecznie.


Pino

Jakby to podsumować finansowo, to jest tak:

Trzy tygodnie w Pakistanie i Indiach, w tym treking pod Nanga Parbat, zwiedzenie Lahore, Islamabadu, Gilgit, Karimabad (i w ogóle Hunza), Citralu, doliny Kalaszy, Peshawaru a potem przejazd do Radżasthanu (na tydzień). Całkowity koszt (wraz z przelotami, wizami i całością kosztów na miejscu) ok. 3.100,- zł.

Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgizja – trzy i pół tygodnia. Urgench, Xiva, Buchara, Samarkanda, Sachrisabz, Khorog, Iskhashim, Jolandy, Murghab, Karakol, Osh. Całkowity koszt (wraz z przelotami, wizami i całością kosztów na miejscu) ok. 3.800,- zł.

Moim zdaniem – to jak za darmo.


Max i Pani Delilah

Owoce… A moga być papryki?

o takie:

albo takie:

A na pokuszenie Pani Delilah, coby bardziej słodka była:


Griszeq

papryka tylko ostra:)

no i bakłażany:)))

na zdjęciu jak i w smaku nieostre:)

prezes,traktor,redaktor


Panie Kazimierzu

Cieszę się, że pobudziłem do dobrych wspomnień. Na dobre po wertepach łażenie, przespanie się w śpiworze i ugotowanie na butli czegoś na świeżym powietrzu to człowiek nigdy za stary nie jest. Oczywiście – nie każdy lubi. Leżenie na piachu i słodkie lenistwo też ma swoje dobre strony.

Co do opowieści kulinarnych, oto słynne szaszłyki uzbeckie:

A co do Ptaszyska. Ptaszysko lubi swoje przezwisko. Oto zresztą ona w pełnej krasie:


Maxie

Zdradze Ci w wielkiej tajemnicy, że te bakłażany na zdjęciu, to one nieostre być miały. Znaczy sie – specjalnie to było. To takie “artystyczne” ustawianie głębi, czy jak tam sie to zwie, ja tam nie wiem. Ale tu nasz jeszcze jedno takie, które mnie podoba sie bardzo:

A ten gość z tyłu, to ręcznie wymalowuje takie rzeczy:

Jest to dość istotne – większość tego typu rzeczy, to rzeczywiste rękodzielnictwo. Widzieliśmy na oczęta własne (to znaczy Pataszysko i Obi, bo ja akurat oglądałem niemiecką wycieczkę, oskubywaną przez zaradnych jedenastolatów-handlowców), cały proces malowania, suszenia i składania tych pudełeczek.

Pozdrówka.


>Panie Griszqu

Nie wątpię, że jest Pan świetnym kumplem, doskonałym organizatorem wycieczek w dzikie kraje, interesującym “opowiadaczem”, znakomitym fotografem, przesympatycznym blogerem…

Ale Panie Griszqu – PRZEDE WSZYSTKIM JEST PAN SADYSTĄ.


Griszqu

Toż to uczta prawdziwa. Tyle wspanialości.
Koszty podróży rzeczywiscie śmiesznie małe. Noclegi pod chmurką?
Czy Ptaszysko jest pelnoletnie?


Dopisuje się do Delilah

bez dwóch zdań

prezes,traktor,redaktor


Panie Griszqu

Na tle tej budowli to pani Ptaszysko wygląda jak Ptaszyna. I chyba nie tylko na tle takich murów, jak te uwiecznione.

A poza tym, to zgodzę się z panią Delilah w kwestii Pańskiego sadyzmu kulinarnego.
Teraz już nie mogę powstrzymać ślinianek od produkcji a siebie od przełykania produktu działalności tychże ślinianek. Tym bardziej, że zapomniałem dziś o śniadaniu.

Znęca się Pan.

To idę spożywać. Niestety nie szaszłyki uzbeckie.


Pani Delilah

Parę sprostowań. Jestem uczestnikiem tych wycieczek. W zakresie organizacji, to ja kupiłem bilety kolejowe z Katowic do Przemyśla… Całośc organizacji na głowie Ptaszyska. Nie zrobiłem też ani jednego zdjęcia. Wszystkie są autorstwa Obiego i Ptaszyska. Co do przesympatyczności blogerskiej to różnie bywa. I mi się zdarza wywijać trolerska pałką...

Ale aby sadyzm pogłębić, to jeszcze dwa obrazki owocowe:


Ale czasem całość posiłu wyglądałą tak (cholera, i anonimowość netową szlag trafił):


To i Czajnik

też się ujawnił !!
Jaki ten świat mały, kurde?

A Ptaszysko to któremu na ramieniu przysiada?
I czy tylko okruszkami z tych placków się żywi, sądząc po zdjęciu?


Hmm,

po lewej prawie grześ, bo Grzesiek po prawej czyż tak?

czuj się zagrożony:))

a next time to zarezerwuj sobie parking w okolicahc Przemyśla, u mnie k.domu :)
prezes,traktor,redaktor


Ptaszysko

Czuję się trochę wywołana do odpowiedzi:) Sam Griszeq poinformował mnie o trwającym wątku. Pewnie nie spodziewał się, że skłoni mnie to do zalogowania się na forum. Znam niektórych z Was z jego opowieści.
Ale wracając do meritum. Miło, że tego typu wyprawa jest w stanie zainteresować. Azja Centralna jest godna polecenia. Wielka sympatia mieszkańców,tym bardziej, jak należy się jeszcze do rocznika, któremu w głowie gdzieś błąka się język rosyjski.
Pozostaje mieć nadzieję, że Griszeq zamieści również foto z tym, do czego jechało każde z nas, choć z innym nastawieniem.

Ptaszysko


Agawo

Noclegi w hotelach. Najdroższy: 10$ bez posiłków. Najtańszy: 1,75$ także bez posiłku. Od osoby. W ciagu całej wyprawy nocleg pod chmurkę zaliczylismy dwa razy. Za to na wysokości 4300m. W nocy zamarzła nam woda. ;-)
Spaliśmy też u lokalsów, za darmo – przyjmują pod dach ze szczerą radością. Mowa o Tadżykistanie i obszarze Pamiru. Ale to temat na osobny wpis.

Ptaszysko jest pelnoletnie. Wprawdzie jak każda kobieta ma 18 lat, ale za to już od dawna. Co najmniej od zeszłego wieku…


Nie jest ponoć, Panie Griszqu,

w dobrym tonie tak bezkrytycznie przyłączać się do chóru, ale przyznam, że tego sie po Panu nie spodziewałem. Od wczesnych godzin przedpołudniowych serwuje nam Pan zdjęcia dobroci wszelakich kuszących do konsumpcji. Oczy wybałuszone (u mnie), ślina zatyka gardło (o zazdrości nie wspominając), oskoma – jak mawiała pewna dama dawno po 18-ce – opanowała całe me jestestwo.

A fe.

Niemniej serdecznie pozdrawiam


Panie Igło

Czajnik ujawnia sie tutaj ;-)

Gwoli wyjaśnienia – na wysokości 3600m, ten wynalazek skutecznie podgrzewa wodę.

Zaraz Ptaszysko gdzieś znajde i zamieszczę...


Szanowna Ptaszysko

a pani to z drapieżnych, czy z sikorek?

Oczywiście w kwestii tych arbuzów&melonów versus szaszłyków pytam?

Czołem.
:)


>Panie Griszqu

Pan jest jakiś dziwny… Pisze Pan o lansie, a sztuki efektywnego lansowania się nie opanował Pan nawet w podstawowym zakresie.

Inni na Pana miejscu dodaliby sobie kilka cennych zalet, podkoloryzowali je odpowiednio i dopiero stroszyli piórka . Pan sie wypiera…

Za to sadyzmu się Pan nie wypiera. Hmm…

Czyżby na podobieństwo innych Tekstowiczan poczuł Pan w sobie demoniczne zapędy?


Szanowny Panie Igło

Ze mnie okaz drapieżny, choć jedzenie nie jestem moim ulubionym zajęciem. Sikorką, choć zapewne nie z wyglądu, jest Griszeq. Zjedzenie “obcej cywilizacji” w jednej somsie pozbawiło go chęci do dalszej konsumpcji na długo:)


Panie Lorenzo

Pana to proszę: do chóru się nie przyłączać, tylko anegdotki i wspomnienia snuć.

O owocach i warzywach powiem tyle – miód i malina. Dojrzewające na pełnym słońcu, bez jakiś świnstw i poprawiaczy. Ptaszysko moze potwierdzić – po pierwszym zagryzieniu cebuli ma Pan ogień u ustach. A brzoskwinie, wyglądające jak ostanie parchy, rozpływają się w ustach. Pomidory mozna pokroic w palstry i na talerzu nie zostanie kapka wody. Sam miąsz…

Ech…


Kurde

No to mamy kolejną wojującą&drapieżną babę na TXT.
A chłopy to tylko na drabinie siedzą albo do Israel wieją.

Jak tu nie wierzyć w teorie spiskowe albo Sexmisję?
;)


Panie Kazimierzu i Panie Igło

Przedstawiam Ptaszysko w większym wymiarze. Za jej zgodą oczywiście. To nie za bardzo sikorka. Raczej czapla. Bo wodę lubi. Jak na górskiego ptaka, to ma zdecydowanie za długie nogi. Gdzieś słyszałem, że 115cm.

Panie Kazimierzu – może skoro Pan o gospodarce nie chce pisać, to jakiś wpis do smakoszka kulinarny? Co tam Pan wcina? Każdy poważający się Konfederata ZOSTAWIŁ TAM ŚLAD...

checheche…


Maxie

Ten przystojny i zalotnie spoglądający brunet to Obi, trzeci uczestnik wyprawy. Ja, jak każdy szanujący się Grześ, noszę okulary. Nie widze wprawdzie związku, ale jakie to ma znaczenie? ;-)


To ja tylko zapytam

kobieco:)

jakich filtrów uzywaliście do twarzy?

30-50?

prezes,traktor,redaktor


Ptaszysko

Nareszcie. Z tym foto co to ja niby miałem zamieścić gdzie kto jechał i po co z jakim nastawieniem czy jak to ja nie zatrybilem (super napisać takie zdanie i nie wstawić przecinków).

Na Pana Igłę uważaj, ale sie nie przejmuj. On i tak chce być u nas kucharzem, więc będzie grzeczny.Jakby co, to porzucimy go gdzieś na stepie i będzie szczęśliwy.

No i coś specjalnie dla Ciebie:


Te wszystkie pyszności..

..znaczy ciasta (mniaaaaam!), owoce (uuummmm..!), a nawet specjały kulinarnie egzotyczne serwowane z ulicy bez panicznej troski o higienę zgodną z EUDyrektywą nr 5669/GH/156costam napawają mnie nadzieją, że jednak da się jeszcze za życia naszego, a może i pokoleń kolejnych, posmakować choć świata wolnego od męczącego nadmiaru cywilizacji i biurokracji.

Cudności fotki!

Pozdrowienia dla Ptaszyska, Obi i Griszqa :-)


Kurde

Już wiem!!!

Oni do Talibów jechali.
A Ptaszysko to tajna broń i dla niepoznaki & zamaskowania.
Ciekawe kurde jak ona się w tę niszę wtapia i przenika?

Trza być czujnym, wróg nie śpi.


Griszeq

postanowiłem zaintonować:

prezes,traktor,redaktor


Panie Kurde

ja to kurde:) wojującym babskiem nie jestem choć opowiadam się za demokracją sterowaną:). Choć lepiej w tej kwestii to niech się raczej Griszeq wypowie, bo może obiektywna nie jestem.
Co do mojeij obecności na txt to cieszę się, że zostałam wciągnięta do grona, choć występ tutaj traktuję raczej jako gościnny, bo polityka to mój konik zbytnio nie jest.

A Ty Griszq tyle datali nie podawaj. Na wizualizację co prawda się zgodziłam, ale 2 to już przegięcie.


A nie mówiłem?

Wojująca jest.
I na dodatek się odgraża.


Maxie

Kremom do opalania zdecydowane NIE!

Natomiast używaliśmy kremu kwiatowego do wysuszonych dłoni, twarzy i nóg.


Szanowne Ptaszysko

Ta polityka to tylko tak dla niepoznaki. Na txt to się głównie cechami ludzkimi, w szczególności damskimi (tylko na przykładzie Pani Gretchen) zajmujemy. A oprócz tego kuchnią, wyprawami w nieznane (dla innych), anegdotami z czasów minionych (tych słusznie również), aktualnych oraz przyszłych, edukacją, medycyną, muzyką, twórczością literacką i wieloma innymi, zupełnie człowiekowi niepotrzebnymi rzeczami.

Czasami Pan Tarantula napisze kolejny odcinek historii Smoka Wawelskiego, a Pan Yayco o tym, do czego służy wino i nie tylko.

Generalnie to dym jedynie robimy.

Pozdrawiam serdecznie ciesząc się z poznania


Łał, pychota!

Dzięki! I może jeszcze parę fotek? Z tych tadżyckich gór.
I uzbeckiej Samarkandy. I Buchary. Bo piękne wielce.

Wiele miałem pytań, ale na większość już odpowiedź przeczytałem. Może jeszcze tylko dopytam, co i jak załatwialiście stąd, a co było improwizacją na miejscu. Mieliście na 100% zaplanowaną trasę?

No i ostatnie. Dokąd w przyszłym roku?


Serge

No norm to tam akurat nie ma. Żadnych. A juz zwłaszcza higienicznych. Ważne, by jeść smażone i pić gotowane. Cywilizacyjnie odrywasz się tam od swiata po 3 dniach…
Gorąco polecam takie czyszczenie głowy…

No i opowiastka:
Startujemy z Moskwy do Urgench samolotem marki TU-154M. Piknym, zielonym. Siedzimy w drugim rzędzie. Reszta samolotu to lokalsi. W jakiś czas po starcie, do czwórki mężczyzn siedzacych w przednim rzędzie podchodzi stewardesa i cos tam do nich szepce. Faceci wstają, biorą ze soba TORBY Z NARZĘDZIAMI i idą na tył samolotu. Nam oczy robią się okragłe, lokalsi patrzą jedynie z zainteresowaniem. Po 15 minutach panowie wracją, ręce po łokcie uwalone smarem. Siadają, stewardesy zapodają im ciepły posiłek. Jeden z nich idzie do kapitana zdać relację z naprawy. Udało sie, dolecieliśmy. Żadnego zrzucania paliwa, powrotu na lotnisko, paniki. ;-))))

Pozdrawiam.


Panie Iglo

Z tymi talibami to jest tak… Chyba jakieś 500km przejechaliśmy wzdłóż granicy z Afganistanem. Coś więc z tymi onymi Talibami jest na rzeczy… To znaczy ja nic nie wiem, ale takie zdjęcie dostałem:

Choć to zdjęcie to z innej wyprawy Ptaszyskowej jest, bodaj do Iranu.

Więc moze jak ja szukałem wegetarianskich soms – a na każde pytanie czy lokalsi maja cos do jedzenia “bez miasa” patrzono na mnie jak na idote – Ptaszysko coś tam przez rzekę przemycała?


Oszuście

Zdjęcia dla Ciebie poprzeglądam i powieszę już same jako mały fotoblog. Bo Samarkandę i Bucharę gdzieś pogubiłem. A góry to muszę powybierać...

Co do organizacji – to raczej Ptaszysko powinno się wypowiadać. Ja nadal biję czołem w posadzke w podzięce i skrusze za me lenistwo w tym względzie.

Ale zasadniczo, wszystkie wizy i pozwolenia załatwione na miejscu w Warszawie oraz w ambasadach w Berlinie. Pocztowo. Bilety na linie S7 kupione przez internet. Opłacone kartą. Trasa wymyślona w Polsce, zasadniczo zrealizowana terminowo. Ale tak po prawdzie, to ewenement. Bo na przykład wyjazd do Pakistanu był improwizowany i większość decyzji zapadła na miejscu. Jak masz plecak na garbie i lużny stosunek do miejsc , gdzie chcesz spać, to żywioł jest najlepszy.

Bardzo pomocne są komleksowe relacje trampów, którzy dany kraj zwiedzili. W oparciu o takie relacje nie tylko planujesz gdzie jechać, a gdzie nie warto, ale też i dowiesz się co ile kosztuje i jak się załatwia różne rzeczy na miejscu.

Co w przyszłym roku? Kto to wie… ;-))))


Ja o winie?

Ja to raczej o karze. W różnych wymiarach.

Fantastyczne obrazki _nota bene, Panie Griszqu.

I fajnie, że Pani Ptaszysko się zalogowała.

Ostatnio zapotrzebowanie na sabaty rośnie w okolicy.

Pozdrawiam najserdeczniej


Już sobie wyobrażam, Panie Yayco,

jak One się tu wszystkie na raz zlecą. Ale natura nie znosi próżni: jesień przyszła, ptacy odlecieli, to ktoś przylecieć musi.

Ukłony


Lorenzo

Również serdecznie pozdrawiam i może przemyślę pozostanie na txt, bo to dzisiejsze moje pojawienie się było kompletnie spontaniczne.


Panie Yayco

Witam Pana serdecznie.

Niestety, relacji z rynku winnego zwiedzanych krain nie mam, bo nie trafiliśmy na wino. Jedynie obżeraliśmy sie winogronami. Takimi bez pestek. A piwo było w plastikach po 1,5l. Zimne ok. Potem duuuużo gorzej.

A gdyby zacząć wymieniać, o czym Pan ważnym pisze, a my potem z uwaga czytamy, to by trzeba osobny post w odcinkach trzasnąć. Tyle powiem. Coby nie słodzić.

A z tymi sabatami to coś mi umkneło. Co i rusz ktoś pisze o czarownicach wiedźmach i kim tam jeszcze, a ja sie zastanawiam: “ale ło so choźi”?

Pozdrawiam, że ściągnięcia nowego Konfederata dumny. Sciągnałem jeszcze jednego, ale na razie milczy.


Panie Griszqu,

otóż nie dojdzie już niestety (choć to różnie, na mieście mówią o tym), do poruszenia poważnej problematyki zagrożenia męskości w czasach ponowoczesnych.

Inny ktoś to poruszył, gdzie indziej, a ponieważ był przystojnym, to poruszył tym i panią Gretchen. Tamże u niej, ku tej wszetecznej intencji, sabat (być może z pogańskim obyczajem halloween w związku) się zawiązał i mimo spontanicznych interwencji aktywu męskiego, wciąż rozkwita.

Od starszych się mężczyzn zaczęło, ale teraz już i na młodych kolej przyszła, więc nikt spokojnym być nie może.

Następuje tam zwarcie aktywu i wykształcanie się form zorganizowanych, mocno przypominające z daleka walkę o przywództwo (co dziwne, bo mówią że w tych kręgach przywódczyń nie ma).

Tak czy inaczej, niektóre aktywistki już się zgłosiły do roli potworów, a inne poddały się procesom starzenia, by lepiej wypaść w roli.

W innym miejscu zaś miejscu, pani Agawa zaprezentowała zdjęcie z próbnych lotów załogowych. Na mietle.

Więc o takich właśnie mówię sprawach.

Ale ja przeciwko nie jestem, więcej nawet: chętnie bym widział rozszerzenie platformy latającej, na zjawiska metamorficzne (jeśli Pani Ptaszysko pozwoli na ten niewinny żart). Korzystając zatem z okazji, apeluję do Pani: proszę z nami pozostać i ciepły kąt na chłodną porę sobie umościć.

Pozdrawiam Państwa stanowczo


organizacja

Jakoś zwykle bywa tak, że organizację biorę na siebie. Wynika to z faktu, że najpierw mam plan, a potem się ekipa pojawia, albo i nie. Wtedy jadę sama. Prawda jest taka, że żadna dotychczasowa wyprawa, pod względem organizacyjnym, nie zabrała mi tyle czasu co ta. Związane jest to pośrednio z chęci maksymalnego obniżenia kosztów. Czasami jest to jednak inny problem, np. znalezienia kogoś, kto zaprosi do Uzbekistanu. Co prawda Ambasada jest w Polsce, ale wniosku wizowego nie można złożyć bez zaproszenia. Dwie pozostałe Ambasady w Berlinie, niby blisko, ale po co jeżdzić tyle razy do tego miasta?
Sama trasa jest przemyślana zwykle dokładnie przed wyjazdem, przy czym wszelkie modyfikacje są możliwew czasie trwania wyprawy, bo przecież nie cel ważny, ale podróż sama w sobie. Nie o to chodzi, żeby odkreślać kolejne punkty.
Przy czym w każdej wyprawie jest element górski, bo de facto to jest pierwszym kryterium wyboru miejsca wyjazdu. Kolejnym są kafeli:)


No, no, tego sie nie spodziewałem,

prawdziwa orgia smaków, kolorów, barw i w ogóle różnych pyszności na zdjęciach.
Więc lans się udał:)

A zainteresowało mnie zdanie Ptaszyska (znaczy nie tylko, ale wątków ciekawych tu mnóstwo i do wszystkich nie sposób się odnieść):

“Co do mojeij obecności na txt to cieszę się, że zostałam wciągnięta do grona, choć występ tutaj traktuję raczej jako gościnny, bo polityka to mój konik zbytnio nie jest.”

Ptaszysko drogie, na TXT to o polityce chyba najmniej my gadamy:)
Zresztą zawsze możesz o Azji pisać np.

A ze 2 lata mój znajomy był na dwutygodniowej wyprawie, tyle że na Kaukazie, (Gruzja, Armenia, wracali zaś przez Turcję, Bułgarię, a jechali płynąc przez MOrze Czarne, bo przez Rosję nie mogli, bo coś tam było zamieszanie, żeby ich nie wpuszczono, bo to niebezpieczne rejony (Czeczenia itd))

I też fascynujące strasznie zdjęcia miał i opowiadał, szczególnie pozytywnie o Gruzinach właśnie, jak nocowali i goszczeni byli w sumie przez nieznajomych ludzi.
No i pamiętam, że później piłem jakieś ormiańskie wino z nim i piliśmy kawę z kardamonem.
Kurde, sam bym gdzieś w tamte rejony się kiedyś wybrał, choć znając moją (nie)chęć wychodzenia z domu, to nie wyjdzie mi to:)

Pozdrawiam i dumny żem, że moje namawianie i molestowanie takie skutki i efekty przyniosło.
Warto było bardzo.


Panie Griszqu

Po pierwsze to chciałbym rozwiać wątpliwości (gdyby się takie pojawiły), że jak poszedłem od Pana wczoraj tuż po południu spożywać, to spożywałem do tej pory.
Nie! :)
I bardzo proszę mnie nie podpuszczać, kusić, zanęcać, czy co tam Pan sobie jeszcze życzy. Tym razem “smakoszkowo”.
“Nie ze mną te numery, Bruner” – czy jak tam było.

Wcale się nie dziwię, że Pan trykasz pokłony przed panią Ptaszyskiem. Kobiety bardzo są przysposobione do działalności organizacyjnej na szczeblach różnych, myślę sobie.
Oraz widzę, czytając o zasługach pani Ptaszyska w doprowadzeniu Waszej ekspedycji azjatyckiej do skutku.

Muszę przyznać, że zdjęcie czajnika na tle urządzenia grzewczego mnie powaliło.
Czy na wysokości niższej o jakieś 3000 m takie coś też będzie działać? – zastanawiam się, bo już nie mam jak sprawdzić. Stary “talerz” na złom pojechał.
Okazję straciłem chyba.

A te trzy fotki górskie, to kicz, proszę Pana, straszny. Tak straszny, że piękny. (Znaczy: zazdroszczę okropnie.)

I pozdrawiam, choć zazdrość dalej mnie skręca.

p.s. Napisał Pan, tam gdzie ja już nie komentuję, o “kartkach”. Na początku były trzy. Potem 451 (a nie ponad 700), świeżo sprawdzone (tak się złożyło, że mam cały tekst tego kretynizmu).


Panie Grzesiu

Ano Kaukaz to bardzo zacne miejsce. Nie tylko piękne góry, ale i ludzie bardzo mili faktycznie tam są. W czasie podróży na ogólny “klimat” miejsca wpływa to, jacy są “lokalsi”. Agresja lub nawet niechęć z ich strony potrafi popsuć pozytwne wrażenie nawet najbardziej ładnego miejsca.
Prowincje Bulgarii to również symatyczne miejsca, których raczej trudno szukać w nadmorskich kurortach. I dlatego chyba do ostatnich swoich dni będę co jakiś czas popijać bułgarski melnik, bo jakże można inaczej, jeśli w tej sennej mieścinie prowdziło się swego czasu, świetne dyskusje własnie z lokalskami.

Co do mojej obecności na txt. Słyszałam od Griszeqa o forum jeszcze wtedy, kiedy trzeb było zostać formalnie zaproszonym.Zatem może faktycznie, co jakiś czas wrzucę swoje 5 gorszy, tym bardziej, że miłośników górskich klimatów tutaj widzę. Czego jednak nie obiecuję:)


Czajnik się nie sprawdzi Panie Kaziku

Ano myślę, że poniżej 3000 to “urządzenie grzewcze” raczej nie zafunguje:) Zatem stratę talerze można spokojnie odżałować.

Wyczuwam, że byłby Pan skłonny w taką drogę wyruszyć. Nic prostszego. Spakować plecak i ruszyć. Sam Griszeq nawet napisał na początku, że jeszcze niedawno te rejony Azji były dla niego obce. Na początek nie trzeba aż tak daleko. Czarnogóra, Bośni i Hercegowina itd. jest pełna uroczych miejsc i sympatycznych ludzi.
Najwięcej wypadków zdarza się w domu:)


Pani Ptaszysko

Już odżałowałem. :)

Te te rejony bałkańskie to ja nawiedziłem (z plecakiem nawet), zanim się im pobałaganiło. I tak, ma Pani absolutną rację. Okoliczności przyrody przepiękne, ludzie wspaniali, kuchnia i napoje znakomite.
No pięknie było.
(w tle jakieś licho echo nadaje: było, yło, ło, ooooooo :)

Pozdrawiam serdecznie.

p.s. Okazje do wypadków domowych zwalczam, jak mogę. :)


Ptaszysko & Griszeq

Jeszcze raz dzięki za fotki i opisy wrażeń.

Jeszcze jedna prośba – o opisanie trasy z orientacyjnym terminarzem. Na ile taki wyjazd planować? Bo dwa tygodnie to cośkolwiek za mało będzie. Tak sobie na razie niezobowiązująco planuję...


jako rzecze Oszust1 o terminarzu trochę

Takież założenia zostały przyjęte przed wyjazdem:

2.09 – przylot liniami s7 (syberyjskie linie) 15:15 Kijow- Urgench (Uzbekistan)– przejazd do Khiva
Khiva – jedno z głównych ośrodków handlowych w VI – VII w regionie Azji Środkowej; mury obronne wpisane są na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO

3.09 – Khiva
4.09 – Khiva; przejazd w okolice Bustan
Bustan – twierdza Ayaz-Qala, Qavat-Qala (o ile dojazd będzie możliwy; brak jakiegokolwiek oficjalnego transportu)

Wariant 2:przejazd do Moynaq
Moynaq – w przeszłości przystań rybacka i główny port; w wyniku rabunkowej gospodarki wodnej doprowadzono do wysuszenia terenów i oddalenia się linii brzegowej Morza Aralskiego o ok. 40km

5.09 – Bustan; nocny bus do Bkhary
6.09 – Bkhara
Bkhara – stare miasto Buchary jest jednym z najcenniejszych zespołów architektury islamu w środkowej Azji i obejmuje około ok. 140 obiektów.

7.09 – Bkhara – Qarshi (o ile nie będzie bezpośredniego połączenia do
Shakhrisabz) lub Shakhrisabz
Qarshi – miasto na drodze do Shakhrisabz; słynie z wyrobu wełnianych dywanów

8.09 – Shakhrisabz – Samarkanda
Shakhrisabz – małe miasteczko otoczone wzgórzami; miejsce urodzenia Timura

9.09 – Samarkanda
Samarkanda – Samarkanda jest jednym z najdłużej zamieszkanych miast świata; jego rozkwit nastąpił dzięki powstaniu jedwabnego szlaku; od 2001 wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO

10.09 – Samarkanda – Penjikent (Tadżykistan)
Panjikent – małe miasto nad brzegiem rzeki w Zerawszan uważane przez niektórych archeologów za jedno z głównych ośrodków starożytnej cywilizacji

11.09 – Panjikent – Komsomolabad (o ile nie będzie bezpośredniego logicznego połączenia do Khorog; Pamir Highways wyłączona jest z oficjalnego transportu publicznego)
Komsomolabad – miasto w okolicach którego rozwidlają się drogi a372 do Kirgizji i m41 w stronę Khorog i Pamir Highways
Pamir Highways – długo uważane za najbardziej niebezpieczne drogi świata; przy czym jednocześnie jedne z najładniejszych

12.09 – Komsomolabad – Khorog (wjazd do GBAO)
Khorog – stolica Gorno-Badakshan; ważny punkt na drodze prowadzącej z Dushanbe do Osh w Kirgistanie.

13.09 – Khorog – Jelandy
Wariant 2:przejazd z Khorog w stronę Ishashim – wyłącznie możliwy przejazd 4WD (wzdłuż granicy Tadżykistanu z Afganistanem; widok na Pik Karla Marxa (6723m) itd.)

14.09 – Jelandy – Murgab
Jelandy – typowa pamirska wioska na Pamir Highway (gorące źródła)
Murgab – najwyżej położone miasto w Tadżykistanie – 3.650m
n.p.m.)

15.09 – Murgab – okolice Kara-kul
Jezioro Kara-kul – największe (380 km²) jezioro (słone) w Tadżykistanu położone na wysokości 3914 m.n p.m. Znad jego brzegów widoczny jest w pogodny dzień położony nieopodal (30km na północo-zachód), jeden z wyższych szczytów Pamiru – Pik Lenina

16 – 19.09 – trekking (bezimienny szczyt 5000 m n.p.m.)

20.09 – okolice Karakul – Sari Tash (Kirgistan)

21.09 – Osh
Osh – drugie największe miasto Kirgistanu zlokalizowane w dolinie Fergana; dawniej centrum produkcji jedwabiu, obecnie skupisko najciekawszych bazarów w Azji Centralnej)

22.09 – 6:55 – wylot Osh- Kiev

A życie to trochę zweryfikowało:). wyleciał Bustan, Moynaq, Qarshi,Komsomolabad. Nie są to jednak miejsca w których warto być za wszelką cenę. Z resztą w podróży nie chodzi o to, żeby odhaczać kolejne punkty. Sympatycznie jest się powłóczyć bez oddechu pośpiechu na plecach.

2 tygodnie to wcale nie tak mało czasu. Trzeba tylko wtedy logicznie sobie dojazd wykombinować. Wiadomom, że im bardziej bezpośrednio tym krócej, ale i drożej. Tego na planie nie widać, ale nasza wyprawa zaczęła się tak:Katowice – Przemyśl (PKP)-bus do granicy-bus z granicy do Lwowa – Lwów-Kijów (kolej) no i w końcu lotnisko. I tak niestety zlatują 2 dni.
Aeroflot często robi promocję w stronę Iranu. A to świetny kraj na wyprawę, gdzie transport tani jak barszcz..
A jakie kierunek nęci?????


Dzięki!!!

Doskonała rozpiska – teraz tylko mapa + Google Earth.

Nasłuchałem się opowieści z Kirgizji jednego z dalszych znajomych i kierunkiem się zainteresowałem, tyle że on był na “full wypasie”, w pełni zorganizowanym przez biuro (skandynawskie) za ciężkie pieniądze. Czyli odwrotnie, niż ja bym chciał.

Problem z moją grupą będzie taki, że dla części uczestników czasy ostrego trekkingu już minęły, więc planujemy zwykle dziennie max. 3-4h ostrego łażenia, a później leżenie bykiem, picie lokalnych napojów lub pstrykanie fotek. Stąd pewnie Twój plan podzielę przez 3 zanim w ogóle zacznę myśleć o organizacji.

Co do kierunków… Różne już były, ale azjatyckiego “Sojuza” jeszcze nie. No może kawalątek. Korci, by wybrać się dalej, ot choćby na Księżyc: 22d57m S, 68d18m W, ale na razie to tylko plany i marzenia.

Jeszcze raz dzięki.


Ptaszysko, Oszuscie

No to trzasnęłaś plan ;-) Czytałem go tyle razy, że znałem go potem na pamięć...

Oszuście – Ptaszysko tego nie napisała, ale to była chyba pierwsza wyprawa, która tak ścisle i prawie w 100% trzymała się harmonogramu i marszruty. Dobrze jest mieć plan i znajomosć lokalnych zwyczajów, problemów, zasad oraz cen. Ale dobrze też mieć trochę szaleństwa w głowie i gotowość dokonania radykalnych zmian. Bedąć z Ptaszyskiem w Pakistanie, świetne rzeczy zobaczyliśmy jadąc “w ciemno”. Rzut oka na mape, plecak na garba i jedziesz. I to jest najpiękniejsze. Choćby decyja “aa może zobaczymy Radżastan w Indiach?”.

Planowanie oczywiście jest super ważne – przygotowanie wyprawy zabrało Ptaszysku parę miesięcy. I (wstyd mi i pewnie Obiemu także przyznać) całość zoorganizowała zupełnie sama.


czemu nie full wypas

hahah ano trzasnęłam. Czemu nie?, tym bardziej, że trasy nigdy tak dokładnie nie opisuję. Leciała ona do Obiego, którego znalismy przed wyjazdem mniej niż samą trasę:)
Faktem jest, że nie można w podróży jak i w życiu być zbyt konsekwentnym, ale warto dać grać nutkom różnym. Z takiego melanżu zawsze coś ciekawego wyjść może i zwykle wychodzi.

Z tym przygotowaniem Griszeq już nie przesadzaj. Gdyby uczestnicy wiedzieli, że puszczam czasami paszporty w świat do ludzi, których nie widziałam wcześniej na oczy to pewnie parę piórek straciłabym niechybnie:)

A wysokością Oszuscie się nie przejmuj, bo może 5 tys. brzmi groźnie, ale start jest z całkiem przyzwoitej wysokości. Da się przeżyć:) Na pewno nie jest to podejście do bazy pod Nangę, które to Griszeq pewnie zapamięta do końca swych dni:). Zapewne jak same widoki.


Ptaszysko,

No nie, Nanga to nie moja (ani mojej kompanii) liga. Szacunek wyrażam niniejszym z wielką nutką podziwu i zazdrości.

Co do dopuszczenia “spontanu” – pełna zgoda. Ostatnio poszliśmy na kompletną stuprocentową improwizację. Jedyną pewną rzeczą była orientacyjna data powrotu. No ale to była nasza sterylna Europa. Wyszło rewelacyjnie.

W takim, dajmy na to, Ekwadorze, już bym się trochę czuł niepewnie bez “czegoś załatwionego”. I to nie z racji stachu jako takiego, a raczej braku znajomości języka (ubolewam, bo to najciekawsze regiony świata) oraz wiedzy o tym, co, jak, gdzie i którędy. Wtedy, jeśli znajdą się chętni, próbowałbym znaleźć kogoś obeznanego w temacie, no i po improwizacji.

Kierunki ex-ZSRR nie są dla mnie aż tak skomplikowane, głównie z racji znajomości języka i wspólnych genach (chcąc nie chcąc) homo sovieticusa… No i kategoria cenowa łatwiejsza do przełknięcia. Stąd taka dociekliwość.

Jeszcze raz dzięki.


zazdrość

mnie zżera no:(


Subskrybuj zawartość