I co dalej z tym cholernym smarkaczem?

Całkowicie zgadzam się z Panem Jospinem, jeśli idzie o zdanie “jednego jestem pewny, konieczna jest praco- i zasobochłonna debata na temat kształtu Polski.”, zawarte na koniec Jego wczorajszego tekstu ( “Nowe otwarcie”, 28.02.2008). Z jednym dodatkiem – tego rodzaju dysputę powinny bowiem przeprowadzić wszystkie partie wiodące, a także Polacy en mass.

Okres niemowlęctwa mamy już za sobą i rodzice (?) najwyrażniej nie mają konceptu, co dalej. A nadchodzi czas pojęcia decyzji, co do sposobu i kierunku edukacji, i o edukacji w ogóle. Część z nich skłania się ku wychowaniu na zimno, przy użyciu pasa, inni z kolei chcieliby dawkować to narzędzie edukacji (np. raz w tygodniu, w niedzielę), przyprawiając tę metodę odpowiednią dawką empatii (pas i empatia – niezłe zestawienie).

Problem najwyraźniej leży w tym, że rodzice (lub ci, którzy się za takowych uważają lub chcą uważać), najwyraźniej utkwili mentalnie w czasach, gdy to ich wychowywano, zapominając, że w ciągu tych kilkunastu (kilkudziesięciu) lat pojawiło się kilka wynalazków (choć niekoniecznie ułatwień), zmieniających scenografię domową i okołodomową w sposób dość zasadniczy.

Rodzice najwyrażniej zapominają też, że niebawem to dziecię zacznie wchodzić w okres dojrzewania, a potem będzie staruchów (i siebie też) utrzymywać. Jak będzie miało za co.
Ten element umyka jakby z oczu rodzicielom, którzy cały czas spędzają na dywagacjach, czy dziecię owo ma mieć czapeczkę z uszami czy bez, w kolorze niebieskim czy różowym, a także czy wolno mu się bawić z dziećmi z sąsiedniego podwórka. Dziecku ta kwestia też jakby umyka, ale trudno mu się dziwić, bo w końcu każde dziecko od zarania dziejów wyciąga łapę w stronę głowy (głów) rodziny, niekoniecznie prosząco, ale jakby z pretensją, że dostało tak mało.

Rodzice tymczasem spędzają miło czas na kłótniach z innymi krewnymi, roszczącymi sobie prawo do zajmowania stołka “naczelnej głowy”, posiadającymi ponoć całą wiedzę tajemną w kwestii wychowania. Obrzucają się przy tym różnego rodzaju, niezbyt przychylnymi oświadczeniami typu “niech Kazio nie zapomina, jak to się zachowywał na imieninach u ciotki X.”, oraz “co Staszek robił w młodym wieku z panienkami” i jak to się wtedy “nasi rodzice musieli wstydzić, ale szczęśliwie zamiotło się cały ten wstydliwy kłopot pod dywan”.

I albo się owi “rodzice” w końcu ustatkują, pójdą po rozum do głowy i po przedyskutowaniu problemu z dzieckiem ustalą wspólnie ciąg dalszy, albo też dziecię, puszczone samopas (bo tak się zazwyczaj dzieje, gdy się rodzice kłócą), zejdzie na złą drogę i zrobi krewnym taki kipisz, że się ze śmiechu nie pozbierają.

Na dziadków też bym specjalnie nie liczył, bo zmęczeni już są i doświadczeni (wiedzą na przykład, że “piekło jest dobrymi chęciami wybrukowane”, a także, iż “najlepiej siedzieć cicho, bo szansa wzięcia w ucho jest wtedy mniejsza” oraz “siedź w kącie, a znajdą cię”).

Co prawda znaleźć się mogą jeszcze krewcy staruszkowie i staruszki, którym w przypływie trzeźwości umysłu chcieć się może jeszcze podyskutować o regulaminie domowym, ale to raczej wyjątki w naszym społeczeństwie. W końcu nie żyjemy w Chinach, gdzie kult starości kojarzy się z mądrością i doświadczenie. Ale u tych żółtków to wszystko jest na opak i powinni się oni nauczyć naszej demokracji, a najlepiej nie uczyć, tylko przyjąć na wiarę z całym dobrodziejstwem inwentarza. Poza tym skleroza i inne takie choroby czynią postępy, więc bzdurzenie staruchów nie zawsze trzeba traktować poważnie.

A najśmieszniej będzie, jak zajdzie ów rzadki przypadek, że mimo przeciwieństw losu, dziecię wyrośnie na zdrowego, rozsądnego człowieka. Tylko co on sobie o nas wtedy pomyśli? I co on tym “rodzicielom” może zrobić za brak opieki?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Lorenzo

myśle sobie ze jesteśmy na etapie “po gimnzajum” czyli czas na nowo się “przekwalifikować” i ukształtowac się “maturą” (trzymając się tej przeniośni) czyli zmieniać konstytucję, przedefiniowac podział władzy, dokładnie to czym “meczy” nas Pan Yayco:))

Prezes , Traktor, Redaktor


...

dokładnie to czym “męczy” nas Pan Yayco:))

ale tego męczenia nigdy za wiele:))

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Lorenzo

jakos nie zapowiada się, by “rodzice” się ustatkowali i zabrali za powazna dyskusje na temat ciągu dalszego. wrecz przeciwnie.
zastanawiam się, jak w ogole jeszcze nie tak dawno temu udawalo im sie wypracowac jakiekolwiek kompromisy. teraz – te rozwiazania aprobowane niegdys przez wszystkich, sa zgnilymi kompromisami nie satysfakcjonujacymi nikogo – z koniecznoscia natychmiastową skrajnej zmiany…
i nie liczy sie madrość przemyślanego ustępowania i szukania wspolnych rozwiązań, tylko fanatyzm własnych stanowisk mierzony poziomem pogardy do adwersarzy i zacietrzewienia.

dziecko stoi i patrzy, drapie sie po glowie z niezrozumieniem i zazenowaniem po czym… wyrasta na rozsadnego, zdrowego czlowieka.

bo to tylko “rodzicom” sie wydaje, ze dziecko bez nich nie da sobie rady. da sobie znakomicie. ale jak Pan pisze – rachunek wystawi. a potem – spusci wodę.


...

...


Pani Magio

...drabinę podpiłują.
To będzie boleśniejsze niż polanie wodą.

merlot


Szanowni Max i Griszeq

Nasi “rodzice” jakby zapomnieli, że wychowywanie dziecka jest cholernie cięźka pracą, między innymi w dziedzinie edukacji ekonomicznej. Ponieważ to trochę trudna i niekoniecznie atrakcyjna w sensie formalnym dziedzina trudno się dziwić, źe dziecią woli raczej gry i zabawy łatwiejsze. Więc i cierpliwość i konsekwencja wskazana.

Akcja Pana Yayco warta jest tyle złota, ile Pan Yayco waży (razem z uczestnikami tej dyskusji), podobnie jak kilka innych dysput zainicjowanych na txt – to między innymi wyróżnik tego forum w stosunku do innych; nieco się trzeba pomęczyć, by zabrać głos z sensem.

Zaś co do nadziei Pana Griszeqa, że dziecka w końcu da sobie radę, to moźe być ona złudna, jako źe towarzystwo na podwórku i podwórkach okolicznych coraz nieciekawsze się staje, więc i szansa na to, źe wszystkie te dzisiejswze szczeniaki zejdą na złą droge jest spora. I na nic się zdadzą zarówno płacze i lamenty “dlaczego on się tak wyrodził” z jednej strony, po “a nie mówiłem, źe trzeba go było wziąć za pysk” z drugiej.

Dziwne tylko, że nowy sposób komunikacji masowej i wynikające z niego nowe możliwości nie sa poważnie traktowane przez “rodziców”, uznających w nim jedynie kolejny kanał wpływu, zamiast szybkiej platformy wypracowania porozumienia i samorządności, a także kultury.

Nowe narzędzie i stare metody – to musi prowadzić do konfliktu, który narodzi się i eksploduje o wiele szybciej niź się “rodzicom” wydaje. Niech przykład “Wolnej Europy” da im do myślenia (a było to medium – myślę o radio – działające tylko w jedna stronę).

Pozdrawiam serdecznie


Magio

Pan Lorenzo napisał o Tobie:

“...Co prawda znaleźć się mogą jeszcze krewcy staruszkowie i staruszki, którym w przypływie trzeźwości umysłu chcieć się może jeszcze podyskutować o regulaminie domowym, ale to raczej wyjątki w naszym społeczeństwie…” ;-)))))

prosze spodziewać sie od dzieci bujanego fotela, koca, filizanki dobrej herbaty i domagania sie opowiesci jak nalezy to dalej ukladac.

pozdrawiam.


Szanowny Panie Merlocie

Tej drabiny nie da sie podpiłować :-)

Pozdrawiam serdecznie


Wielce Szanowny Panie Lorenzo

Wiem,
chciałem tylko Panią Magię nastraszyć...
Bo się z tym popluwaniem wychyla

merlot


Lorenzo

Panie Lorenzo. Rodzice zauwazyli najwyrazniej, ze zaangazowanie dzieci w tworzenie i co najwazniejsze – przestrzeganie regulaminu domowego, sprowadza sie jedynie do udzialu w organizowanym co jakis czas konkursie: “kto z rodzicow nawija najladniejszy i przyprawiony najlepiej pachnacym sosem makaron na uszy?” dzieci sie wypowiadaja, wygrywa Pan Wesoły Swiderek albo Pan Lasagne z Macierka i tutaj zainteresowanie dzieci sie konczy.
Ten brak zainteresowania dzieci jest zbawczy dla rodzicow. Rodzice bowiem wiedza, ze najblizszy makaronowy konkurs moze pojsc nie po mysli (historia wskazuje, ze wygrywa sie tylko jeden konkurs z rzedu), wiec wskazane przez Pana nieciekawe towarzystwo traktuja zawsze jako miecz damoklesa, ktory spadnie raczej na kark następcy.

a co do edukacji ekonomicznej dzieci. co bedzie Panie Lorenzo, jesli okaze sie, iz wyedukowane ekonomicznie dzieci zaczna sie przygladac ze zdziwieniem , co wyrabiaja z zasobami domowymi rodzice oraz gosposia, niesmiertelna panna biurokretynka? a nuz zazadaja, by rodzic przestal zarzadzac (i marnotrawic) wiekszoscia ich kieszonkowego? rodzice – mam wrazenie, bardzo sie tego boja…


...

...


Szanowny Panie Griszequ

Dlatego teź odnosze wraźenie, źe po dojściu do pewnego wieku rodzice i dzieci zaczynaja grać w pewna grę typu “ja wiem, że tym wiesz”. To sie chyba zaczyna wtedy, gdy w grę wchodzi tematyka, skąd się wziął Jasiu. Kwestią czasu pozostaje tylko, kiedy dzieci sie usamodzielnią. I ten moment łączy się z drugim problem, jaki Pan raczył naruszyć czyli edukacją ekonomiczno-gospodarczą.

Dzieci coraz szybciej zaczynaja dochodzic do wniosku, źe rodziciele robią to do bani. Teraz rzecz w tym, źe oprócz edukacji potrzebne jest doświadczenie, czyli w sumie zbiór doświadczeń negatywnych, na podstawie którego ustawia się strategię i taktykę mająca przynieść oczekiwane efekty, a takźe ominąć rafy.

Nagorzej gdy “rodziciele” permanentnie grają rolę omnipotentnych (używając w tym celu także argumentu doświadczenia, w tym historycznego, sięgającego początków średniowiecza polskiego), starając sie prowadzić (nakazywać?) dzieci za rączke w sposób trwały, by w ten sposób zachować na nie wpływ. A tym samym i profity ze sprawowanej władzy wypływające.

Przypomina mi to częstą historię w firmach, w których zarząd zaczyna tracić kontakt z resztą firmy, co prowadzi do poważnych problemów, z upadkiem firmy włącznie.

Pozdrawiam serdecznie


Magio

ja to sie troche obawiam, ze Pan Lorenzo ma racje, a ja jestem niepoprawnym optymistą. a sytuacja wyglada faktyczine tak, ze rodzice nie ucza dzieci, a dzieci pozwalaja byc rodzicom coraz to głupszymi i to kolo staje sie zaklęte.

a u sąsiadów cwaniaki zacieraja ręce…


...

...


Szanowni

Obserwując (i biorąc w nich udział, gdy mam coś do powiedzenia) kilka dyskusji toczących się na sąsiednich blogach przyszła mi do głowy pewna myśl (pomysł?) na częściowe chociaź rozwiązanie kłopotów z komunikacją między politykami a społeczeństwem ( oczywiście jest to chore załoźenie, że politycy maja kłopoty z komunikacja ze społeczeństwem! A w życiu!).

Oto bowiem politycy zaczynaja być już coraz bardziej up to date w kwestii komunikacji, tylko tak troche w jedną stronę. Zakładają sobie blogi, na których zamieszczają swe genialne czy kongenialne myśli, ale z założeniem, że to oni są gospodarzami, że to oni są właścicielami najmądrzejszych przemyśleń. “Jak chcesz obywatelu, to napisz u mnie na blogu, może ci odpowiem, jak mi się spodoba”.

A gdyby tak jeden z drugim podjął cholernie ryzykowną decyzję i przyszedł w odwiedziny np. na txt i na żywo rozpoczął dyskusję. To on będzie wtedy gościem, to on będzie się wtedy musial tłumaczyć ze swoich pociągnięc i tłumaczyć drążące PT Publicznośc problemy.

I nie idzie mi tu o zbieranie pytań do Pana Prezesa, na które łaskawie odpowie lub nie, a moderator je uczesze na gładko, ale spotkanie na żywo. Precedensy są, więc…

Tylko to dużo pracy kosztuje, takie spotykanie się z ludźmi, nieprzyjemne też być może, bo z nickami się głównie rozmawia, żaden ochroniarz nie ochroni… Ale tak może się budować autorytet, charyzmę i takie tam. Fama pójdzie wśród ludzi, i to bardzo szybko.


Panie Lorenzo

stopniowe i dopasowane do rozwoju przekazywanie dzieciom decyzyjnosci, zachowujac jedynie glos doradczy w oparciu o doswiadczenie…
Panie Lorenzo… ile razy sie to udawalo, biorac pod uwage wszelkie skale? to chyba jest najwieksze wyzwanie rodzicielskie… ilez pokus (ale tez i obaw) nalezy odrzucic…

Panie Lorenzo – Pan mówi po prostu o mądrości. Wielu jest ludzi posiadających informacje. Część z nich gromadzi wiedzę. Nielicznie stają sie mędracami. Wiem – straszny to banał. Ale w tajemnicy Panu powiem, ze szukam takich ludzi całe zycie… W tydzień nauczą czlowieka wiecej niz internet w rok.

Przepraszam. Jakos tak prywatnie zszedłem z watka…


Dlaczego zła, Pani Magio

Normalna, rzekłbym (za co przepraszam). Zatroskana. Niepewna co do przyszłości. Jak my wszyscy, Pani Magio. Bez względu na poglądy.

Pozdrawiam serdecznie

PS. A siedzisko na drabinie już poduszkami wymościłem.


Parę razy sie udało, Panie Griszequ,

tyle, że innym. I nieźle się wtedy owe rodziny rozwinęły. A próbować trzeba, bo a nuż się uda i wygramy tę główna nagrodę.

I wcale Pan nie zszedl prywatnie, bo podchodząc w ten sposób to my tu wszyscy prywatnie gadamy. Tylko z tej powszechnej prywatności to się mogą wielkie sprawy zrobić dotyczące właśnie naszej prywatności. Bo przecieź tak naprawdę dyskutując o tych sprawach, to mamy na myśli siebie, naszych bliskich, przyjaciół, znajomych…

Pozdrawiam serdecznie


Lorenzo

o Panie Lorenzo – to sie Pan teraz wkopał i nie odpuszcze: prosze mi tu dawać przykład i (w miare checi i czasu) choc krotko uzasadnic – komu się udało Pańskim zdaniem i stosując Pańskie kryteria?


Lorenzo

Myślę, ze z powyższym wpisem w pewien sposób koresponduje ostatni wpis Maxa oraz komentarze pod notką.
Jakoś tak i Twoje i Maxa wpisy wg mnie uzupełniają się.

I`m sexy motherfucker!


Szanowny Panie Griszequ

Szwajcaria na ten przykład. W pewnym stopniu Austria czy USA. Co ciekawe wszystkie te kraje są związkami mniejszych organizmów państwowych. A doszli do tego metodą, jaka Pan był łaskaw opisać: doświadczenia starszych mieszkańców przekładały się na sposób walki potomków o wyznaczone cele. Przywódcy odeszli od metody uszczęśliwiania wszystkich za wszelką cenę, uznając za naczelne dobro państwa (co do którego wszyscy się zgadzają), nawet gdyby składało się ono ze sfederowanych mniejszych organizmów (a może właśnie dlatego).

Te trzy rodziny są celowo dobrano pod względem wielkości. Aczkolwiek różnie bywa, jeśli członkowie zaczynają miec drastycznie rozbieżne zdania. W przypadku USA skończyło się to wojną secesyjna, ale już w Austrii rząd federalny ugiął się był przed protestem* jednego z krajów związkowych; w Szwajcarii za to wprowadzono system referendalny będący (zdaniem Szwajcarów remedium na wszelkie choroby) i jakoś nie dochodzi tam do większych zadrażnień. Co do samopoczucia Szwajcarów dotyczącego pozycji ich kraju nie muszę się chyba wypowiadać.

Austriacy sa natomiast mieszaniną ludów, jakie swego czasu Habsburgowie jednoczyli (inna sprawa czy doborwolnie czy nie) pod swoim berłem. Ale niezadowoleni nie są, choć co poniektórzy lubią sobie z siebie samych dworować.

Szwajcarię i Austrię łączy jeszcze jedno – oba społeczeństwa są dość zamknięci na przybyszów z zewnątrz, co moźe w przypadku Austrii dziwić. Ale zapewniam, że tak jest naprawdę i być może, jest to efektem świadomości narodowej kraju, który nie dość, że jest związkiem, to jeszcze – jak wspomniałem – zamieszkałym przez potomków wielu narodów.

Mam nadzieję, że zaspokoiłem Pańską ciekawość, chyba że doszło do nieporozumienia.

Pozdrawiam serdecznie

  • W przypadku Austrii powód konfliktu (przynjamniej tego, jaki przyszedł mi akurat do głowy) może być uznany przez nas za śmieszny: oto rząd związkowy we Wiedniu postanowił nazwać (lata 70-te XX w.) nowozbudowany statek na Jeziorze Bodeńskim ‘Stadt Wien”, co oburzyło mieszkańców Tyrolu. Eskalacja konfliktu doprowadziła do tego, że Landeshauptmann (czyli formalnie rzecz biorąc szef rządu Tyrolu) wezwał do protestu i wyprowadził na ulice członków rozlicznych stowarzyszeń strzeleckich (a było tego towarzystwa ze 20 000, i to pod bronią armia austriacka liczyła wtedy trochę ponad 20 000, w tym ze 400 oficerów w randze generałów oraz 2 wiceadmirałów)), a ci z kolei zaproponowali marsz w pełnym wyposażeniu i uzbrojeniu na Wiedeń. Wiedeń się wycofał i statek został nazwany imieniem cesarzowej Marii Teresy.

PS. Szanowny Panie Griszequ

Jeszcze mi Hiszpania przyszła do głowy po upadku rządów Franco. Pod egidą króla wszystkie (!) ugrupowania polityczne opracowały i uchwaliły konstytucję, chowając swoje partykularne interesy do kieszeni. Doświadczenia wojny domowej chyba były jeszcze zbyt świeże, ale i tak należy uznać te ówczesną kooperację polityczną za niewątpliwy sukces, jaki trudno sobie u nas wyobrazić. Efektem – poza wejściem do UE – był nad wyraz szybko rozwój kraju. Oczywiście maja problemy z Katalonia, Baskami etc., ale nie grozi im rozpad, choć ostatnia decyzja dotycząca Kosowa może mieć także dla nich złe skutki. Ale do tego momentu mogę uznać, że stare i bardzo złe doświadczenia z wojny domowej, rządów Franco, pozwoliły na rozsądny kompromis. No, ale oni mają króla :-)))

Pozdrawiam serdecznie


...

...


Panie Lorenzo

przyklad z Hiszpanią jest moim zdaniem doskonaly – w kwestii możliwości schowania do kieszeni urazow znacznie głębszych niż nasze polskie… faktem pozostaje trudnosc ze znalezieniem elementu scalającego, tej egidy jaka mieli hiszpanie w postaci krola.
my za to nie mamy problemow narodowosciowych. natomiast trudno mi sobie wyobrazic Polske jako federację Wielkopolski, Małopolski, Mazowsza, Sląska i reszty…

nie zaspokoil Pan mojej ciekawosci, tylka ja pobudzil. ;-) zwłaszcza w odniesieniu do Austrii. Bo o samorządowym gigancie na skale swiatową jakim jest Szwajcaria to się spodziewałem że może Pan napisać.

tylko czy u nas pojawia sie jacys “ojcowie zalożyciele”?


Szanowny Panie Griszequ

“my za to nie mamy problemow narodowosciowych. natomiast trudno mi sobie wyobrazic Polske jako federację Wielkopolski, Małopolski, Mazowsza, Sląska i reszty…” – jeszcze kilka lat temu trudno było sobie wyobrazić rozpad ZSRR, Czechoslowacji; Jugosławia zaczęla się rozlatywać już pod koniec rządów Tito, zresztą jako panstwo była i tak efektem tylko jego działań, a nie chęci obywateli.

Proszę więc pamiętać, że Śląsk przed wojna posiadal dość mocna autonomię. Jak jest na innych terenach trudno mi powiedzieć, ale tego rodzaju informacje były i są zawsze głęboko trzymane pod korcem przez wszystkie władze ze zrozumiałych względów.

Trudno mi sobie wyobrazić Republikę Kaszubską, ale języka tego uczy się tam równolegle w szkołach podstawowych, mają swoją literaturę etc.

Jeśli jakiś nawiedzony polityk typu Karadzica dojdzie do wniosku, że jemu się to opłaca, to zawsze znajda się siły, którym opłaca się to tym bardziej, tym więcej jesli będzie to służyło celowi nadrzędnemu czyli odzyskanie hegemonii. I dlatego jestem w stanie wyobrazić sobie, że Rosjanie zrobią wszystko, by pomniejszyć znaczenie pozostałej części Europy, aktualnie unkcjonujacej w grupie unijnej.

Z drugiej strony pisałem kiedyś o hipotezie “oświeconego feudalizmu”, czyli Europy (było nie było funkcjonującej na bazie systemu rządów typu przedstawicielstwa demokratycznego) wielu małych panstewek, z których z czasem – powstana nowe związki. Funkcjonujący obok nas bardziej totalitarny lub jednosobowy system zarządzania państwem może łacno to wykorzystać, i nie idzie mi tu tylko o Rosję, ale również Chiny. To wszystko wsparte dodatkowo ideami religijnymi dość niesympatycznie się rysuje, jeśli idzie o perspektywę.

Nie zapominajmy także o spiskowej, ale możliwej koncepcji zarządzania poprzez multikoncerny gospodarcze, których jux dzisiejszy wpływ na polityke poszczególnych panstw jest nie do przecenienia. Zapewne pamieta Pan firmę United Fruit, która dość swobodnie zmieniała sobie rządy w tzw. republikach bananowych. A przy multikoncernach paliwowych czy telekomunikacyjno-informatycznych był to raczej pikuś. Choćby ze względu na techniczne możliwości wpływu.

Pozdrawiam serdecznie


Szanowny Panie Lorenzo

Różnimy się diametralnie w ocenie naszego państwa. Ja nie uważam, że jest to młodzieniec, który narodził się w ’89 (właściwie to kiedy?). Nie wierzę w mit nowego państwa.

Nasza IIIRP to lekko zmienione PRL, które rozluźniło granice i dało się dorobić pewnej grupce. Tak! Mimo, że sam nie mam najgorzej, to statystyki o głodnych dzieciach nie są wzięte z księżyca.

IIIRP nie powstała jak PRL na gruzach rozjechanego przez wichry wojny kraju a z jego odbudowaniem mimo znacznie sprzyjającej sytuacji gospodarczej radzi sobie źle.

System sprawiedliwości jest dysfunkcyjny, nie działa służba zdrowia, nie potrafimy wybudować kilku dróg, lotnisk, szybkich kolei. Powszechna jest korupcja i oszustwa (jak ostatnio OSZUKANO wiele ludzi mamiąc ich zyskami z funduszy inwestycyjnych – tak zaznaczę, że mnie to też nie dotyczy).

Sam wiem jak mało kto, że mieszkając w większym mieście mając dobry zawód w młodej nie zajętej przez kliki dziedzinie można zapomnieć, że w pozostałej części kraju tak kolorowo już nie jest. Proszę spojrzeć na Olsztyn. Czy Panu wydaje się, że jest to odosobniony przypadek?

Jedyną rzeczą, która jest diametralnie inna niż w PRL to polityka zagraniczna. Dlatego krew mnie zalewa gdy słyszę, że musimy postępować tak jak inni (vide Kosowo, traktat reformujący, zgoda na widoczny znak), co moim zdaniem jest żywym przykładem postkolonialnej mentalności.

Nie wytwarzamy nowych elit ponieważ wszystkie naturalne miejsca ich tworzenia obsadzone są przez kolesiowskie układy (lekarze, adwokaci, elita uczelniana).

Państwo mamy postawione na głowie. I w tym państwie tylko części najbardziej wytrwałych (przed tymi czapki z głów) lub tych mających odpowiednich znajomych(bądź krewnych) udaje się jakoś funkcjonować.

Pozdrawiam,


Szanowny Panie Jospinie

Ależ my się wcale nie różnimy! No, może w ocenie, jak traktować Państwo Polskie po 1989 roku, ale to niech wyjaśniają prawnicy o odpowiedniej specjalizacji. Co zresztą wcale nie wplywa na to, o co nam idzie, czyli co dalej.

Zaś co do reszty to wcale się z Panem nie sprzeczam. Mnie idzie o to, co dalej, jak naprawić czy zlikwidować to, o czym Pan laskawie w swoim komentarzu (i nie tylko zresztą) napisal. I jak Pan zapewne zauważyl, wyrazilem w swoim tekście nieufność, jesli nie brak zaufania do aktualnej klasy polityków, bez względu na kolor ich zapatrywań.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo

Ciekawy wątek.

http://www.rp.pl/artykul/100282.html

Igła


Subskrybuj zawartość