W czym naprawdę jest problem? I jaki?

Nie było nigdy w moim zwyczaju zabierać glos w sprawach wiary. Tym razem jednak wyjątkowo odejdę od moich przyzwyczajeń i kilka zdań wygloszę. A przy okazji poproszę o wyjaśnienia Szanownych Interlokutorów, jeśli tacy się znajdą.

Rzecz dotyczy ostatnich decyzji Komisji Episkopatu Polskiego, a dokładniej postanowieniu o „zamieceniu pod dywan” problemu lustracji dostojników Kościoła Katolickiego w Polsce. Tenor wypowiedzi większości uczestników dyskusji na naszym forum jest w tej kwestii zdecydowanie negatywny. I nic w tym dziwnego, gdy patrzymy na to z punktu widzenia calego spoleczeństwa, doświadczonego kilkudziesięcioma laty życia w PRL. Choć jest pewien aspekt sprawy, który mnie zastanawia.

Otóż niemal wszyscy patrzą na problem lustracji w Kościele przez pryzmat wiary. Tymczasem, moim zdaniem, jest to pewne nieporozumienie, a raczej niepełność spojrzenia. Kwestia wiary bowiem to tylko jedna strona zagadnienia. Jest jeszcze druga: oto bowiem Kościół, jako wspólnota religijna jest też instytucją, a nawet czymś więcej. Tego „więcej” nie chcę dokładniej określać, bo każdy może sobie sam owo „więcej” zdefiniować, biorąc pod uwagę wpływy, majątek i możliwości Kościoła jako – powiedzmy – bardzo dużego stowarzyszenia o światowym zasięgu.

Majątek i wpływy, a tym samym i udzial w procesie sprawowania władzy (zarówne tej ziemskiej, jak i w sferze pozaziemskiej, jeśli to można tak określić), były, są i będą zawsze przez decydentów danej grupy chronione. Bez względu na to, czy w interesie grupy zarządzającej czy ogólu stowarzyszonych. Chroniony choćby po to, by przetrwać kolejne zawirowania polityczne, gospodarcze kryzysy, a nawet wojny. Kościół Katolicki ma w takiej strategii duże doświadczenie, bo inaczej nie przetrwalby ostatnich ponad dwóch tysięcy lat.

Realizowana przez Kościół strategia opierala się na takim udziale w sprawowaniu władzy (czy choćby tylko na wplywie na owo sprawowanie), by pozwolil on na dalsze przetrwanie i stabilizację, a nawet rozwój, gdy to było możliwe. Był zresztą taki okres w historii, gdy to wlaśnie Kościół był wladzą, i to zarówno w sferze religijnej, jak i świeckiej, i mógl zbierać wszechstronne doświadczenia w tej kwestii.

Za efekty takiej strategii odpowiedzialni byli zawsze wyżsi urzędnicy (czy mówiąc językiem współczesnym – menagerowie) struktury tej wspólnoty religijnej (każdej innej również). Za krzewienie i utrzymywanie wiary wśród obywateli odpowiadali przedstawiciele niższych pięter struktury. Stąd i inne zadania oraz wynikającego z takiego systemu obowiązki, a także postrzeganie wzmiankowanych przez ogól wiernych. I nie tylko wiernych, bo chocby przez nich samych także.

By realizować podstawowe cele wspólnoty religijnej koniecznym jest dzialanie na rzecz zadania podstawowego, nadrzędnego, mianowicie dalszego istnienia takiej struktury, jaką jest Kościół. Nie tylko katolicki. Pójście na wymianę ciosów, szczególnie z wladzą świecką o charakterze dyktatorskim, zazdrosnym o monopol w sprawowaniu władzy, kończy się zazwyczaj fatalnie dla organizacji słabszej w sensie fizycznym. Stąd dużą rolę w działaniach Kościoła odgrywala zawsze dyplomacja, układy z każdorazowym wladcą świeckim czy wręcz kooperacja. Bo tylko takie dzialania dawaly szanse i gwarancje przetrwania. Nie mnie oceniać, czy było to zgodne z wymiarem etycznym i moralnym fundamentalnych zasad istnienia Kościoła, podkreślam – jako instytucji, a nie jako zbiorowiska wiernych.

Trudno mi w tej chwili ocenić, czy taka strategia z punktu widzenia wyznawcy (czyli z punktu widzenia etyki i moralności) była usprawiedliwiona. Z punktu widzenia instytucji takie usprawiedliwienie, zwane inaczej kościelną racją stanu, istnialo i istnieje. I pewnie zawsze będzie istnieć. Choć ta racja stanu nie zawsze bywa prezentowana w sposób otwary i bezpośredni.

Nie jestem w stanie powiedzieć, czy w przypadku zdecydowanego i otwartego na wszystkich poziomach zarządzania Kościołem sprzeciwu wobec władzy świeckiej w owych czasach moglo dojść do sytuacji, w której wierni znaleźli by się ponownie w katakumbach, jak za czasów praprzodków. Pewnie nie, ale na 100% przekonany nie jestem, o czym mogą świadczyć np. losy katolików w Chinach, gdzie Kościół funkcjonowal przez lata w podziemiu i do dzisiaj nie odgrywa znaczącej roli. Dlatego decyzja Komisji Episkopatu inna być nie mogla.

Podobnie dzieje się też w świeckich kręgach władzy, gdy następcy nie wyrządzają zbytniej krzywdy swym poprzednikom, chyba że w grę wchodzą zbrodnie o charakterze ogólnoludzkim. Następcy po prostu wiedzą, że w przypadku ukarania poprzedników spotkać ich może po kolejnych, przegranych tym razem wyborach, ten sam los. Poza tym, jest jeszcze kwestia nowych kandydatów, chętnych do sprawowania wyższych funkcji w obliczu takiego zagrożenia.

Jedno jest dla mnie pewne, mianowicie fakt, że realizując taką strategię Kościół – jako instytucja – znalazł się w wyjątkowo niesympatycznej sytuacji. Z jednej strony, chcąc chronić substancję podstawową, musial posługiwać się środkami i metodami wypracowanymi przez stulecia (które przynosily pożądane efekty), z drugiej, silą rzeczy – przy wzrastającej świadomości wiernych – narażal się z góry (choć po fakcie) na silną krytykę (szczególnie dotyczącą hipokryzji czy obłudy), a nawet zmniejszenie się liczby wyznawców.

Zresztą wspomniana, wzrastająca świadomość wiernych, szczególnie przy stosowaniu owych wypracowanych przez stulecia konserwatywnych metod, przysporzy kościelnym decydentom wyższego szczebla jeszcze dużo bólu glowy. Pierwszym sygnalem, że dawne, wypracowane przez wieki metody bezwzględnego posłuszeństwa i przywiązania do metod konserwatywnych są nową/starą strategią dla instytucji było, moim zdaniem, przywrócenie lefebrystowskich odszczepieńców na lono Kościoła. Ale to już zupełnie inna historia.

Chciałem jeszcze zaznaczyć, że nie było moją intencją usprawiedliwianie czy bronienie wspomnianych dygnitarzy kościelnych, a jedynie uporządkowanie pewnych kwestii związanych z problemem. Choć uporządkowanie owo jest nader powierzchowne, a nawet pośpiesznie, o czym się zapewnie niebawem przekonam.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Myślę, że oceny

krążące w blogosferze, tyczące KK, są formułowane na podobnych zasadach jak te tyczące działania państwa i polityki.

Ludzie, ci wierzący lub nawet tylko życzliwi z różnych względów Kościołowi, przenoszą się (wynoszą) ze swoją wiarą/wrażliwością do siebie-wsobnie, i wyrażają ją np poprzez internet.

To tak na gorąco.

I tu ciekawy wywiad, o ile pan go nie widział.

http://www.dziennik.pl/opinie/article338668/Kosciol_nie_powinien_wierzyc...


Problem w tym, Panie Iglo,

jeśli idzie o ten wywiad z księdzem Isakowiczem, że w chwili, gdy KK stal się instytucją wychodzącą poza ramy jednego panstwa (choć pewnie wcześniej też) stal się przedmiotem i podmiotem politycznym, a tym samym podlegajcym wszelkim zasadom rządzącym polityką.

Ma on (glównie wierni, bo raczej nie jego hierarchowie) dylemat, czy stać się ugrupowaniem eremickim, wypowiadajacym się jedynie w kwestiach wiary, etyki i moralności, bez pretensji do uprawiania polityki, albo uprawiać tę politykę.

Jeśli wierni są zdania, że oprócz kwestii wiary ich kościól winien zajmować się polityką, to mają problem, jako że polityka uprawiana na tym padole lez nigdy nie byla i pewnie nie będzie sferą dla grzecznych dzieci oraz dziewic. Raczej wręcz przeciwnie.

Pozstaje jeszcze jeden dylemat: mianowicie taki, że jeśli wierni (jak sama nazwa wskazuje) bezkrytycznie przyjmują dogmaty wiary, a tym samym i kierowniczą (i również bezdyskusyjną) przywódczą rolę hierarchii, to nie powinni mieć żadnych zastrzeżeń do sposobów realizacji polityki przez tę hierarchię. Co wynika moim zdaniem z tychże dogmatów.

Chyba, że mamy do czynienia z luźnym stowarzyszeniem typu buddyści, którzy – o ile wiem – nie mają struktur organizacyjnych podobnych do KK, choć swoje zdaniem co do problemów danego kraju wyrażają. Niekiedy nawet w bardzo drastyczny sposób. Co tez jest sposobem i metoda uprawiania polityki, choć może nie w sposób tak bezpośredni.

abwarten und Tee trinken


Panie Lorenzo,

w dużej mierze ma Pan rację. Kwestia wiary to jedno, wydaje mi się, że w przypadku lustracji nie ma ona zbyt wiele do “powiedzenia”, bo kościół to także forma instytucji i jako taka powinna podlegać lustracji. Księża to też ludzie, mogli popełniać błędy i daleka byłabym od potępiania któregokolwiek z księży, choć oczywiście jako przedstawiciele kościoła powinni być “w miarę nieskazitelni”, bo stanowią wzór dla wszystkich wiernych.
I ma Pan także rację w kwestii polityki – tym Kościół nie powinien się zajmować, co nie znaczy, że są niejako zwolnieni z przymusu lustracji.

Pozdrawiam


To panie WSP Lorenzo

zagadnę z innej strony.

Otóż, KK gnębi ta sama przypadłość, co inne sfery życia społeczno/polityczno/duchowego.

Starzy trzymają władzę, rozum-idee i kiesę. Młodzi są schowani, zresztą nie wiem czy są, bo starzy trzymają......

Czyli tu za chwilę nastąpi wymiana między pokoleniowa.
Czy na lepsze?
A bo ja wiem?


@Lorenzo

Zabawny ten Twój wpis, panie Lorenzo – ponieważ dawno nie spotkałem się z takim pomieszaniem pojęć.

Otóż nie skłamięchyba, jeśli zauważę, że Kościół nie jest jednak taką sobie zwykłą organizacją, jak np. Związek Wioślarzy. Nie jest również taką samą organizacją społęczno-polityczną jak każde inne państwo. Wynika to z tego, że Kościół, chociaż formalnie jest instytucją życia doczesnego, zbudowaną przez ludzi dla ludzi, to jednak nominalnie – powołany został działaniem samego Ducha Świętego i wten sposób, Kościół jest niejako ustami samego Boga, który słowami i decyzjami purpuratów komunikuje się z ludem.

Zatem nie da się tak po prostu obronić tezy, że kościelna (czytaj – instytucjonalna) racja stanu istnieje w oderwaniu od spraw wiary. Decyzja biskupów pozostaje w mistycznej łączności z planami Najwyższego, któremu widać niespecjalnie zależy na wyznaniu winy i pokucie jego uprzywilejowanych sług. W ogóle – jeśli się dobrze przyjrzeć, plany boskie materializują się na Ziemi dość często w taki sposób, że trzeba iście hiobowej potęgi wiary, żeby podtrzymać w sobie przekonanie, że za tym wszystkim stoi głęboka miłość Jahwe wobec niepokornej ludzkości.

Zapraszam zatem naszych wszystkich wierzących do ponownej lektury Księgi Hioba, która napewno przyniesie im pocieszenie w tej chwili zwątpienia w siłę moralną ich pasterzy.

;-)


Szanowny Panie Zbigniewie

Nie do końca zgodzę się z Panem z tym pomieszaniem pojęć. Ja przynajmniej go w moim przypadku nie widzę. Co do wierzących to inna sprawa. Nie mówiąc już o bohaterach – mam na mysli hierarchów.

Poza tym nigdzie nie napisalem, że KK jest taką sobie zwykla organizacją. Widzial Pan może związek wioślarski, który zdobylby takie wplywy?

Mnie chodzilo bardziej o pewną sprzeczność między sprawami doczesnymi a – powiedzmy – pozaziemskimi i dylematy wynikajace z tego dla wiernych. Bo jak widać dla nierarchii już nie sa one tak ważne.

A co do kościelnej racji stanu, to proszę sobie laskawie ze mnie nie żartować. Nie napisalem również, że owa racja funkcjonuje w oderwaniu od zasad wiary. Ba, owa wiara jest przecież w szerokim wymiarze (mam na myśli ogól wiernych)podstawą istnienia KK. Jednak żeby istnieć trzeba jakos funkcjonować i tu wchodzimy w sferę realizacji.

Pozdrawiam serdecznie

abwarten und Tee trinken


Panie Lorenzo

Nie będę sie starał dotrzymać kroku Pańskiej politycznej wypowiedzi, bo ani ze mnie kulturalny ani zdystansowany gość. Prosze wybaczyć plebejskosc. Parę haseł.
Kosciół przeżył może nie dwa tysiące, ale jednak kilkanaście setek lat i pewnie ma zamiar jeszcze trochę przeżyć. Za dwadzieścia lat, nikt nie będzie dociekał, jak się ten czy inny dostojnik babrał z SB. W ocenie długofalowej strategii, babranie się, a teraz wrzucanie tego pod dywan, jest jak najbardziej uzasadnione. Stan posiadania zachowany, baza materialna jest i ma sie doskonale, a nawet rośnie. Dobra przekazane na rzecz KK w Polsce – jak czytałem – przekraczają wartościowo to, co mu komuna odebrała. Wystarczy poszperać choćby i pooglądać mapę Zabrza. Na przykład.
Takiemu Isakiewiczowi usta się zamknie (jeśli porzuci kapłaństwo, to jeszcze dostanie łate, że wolał nienawiść rozliczeń niż powołanie), a przeciętny wierny ma do czynienia z proboszczem, a nie biskupem, więc ślizganie sie tego czy innego purpurata nie ma zasadniczo znaczenia dla jego (wiernego) wiary i poczucia więzi ze Kościołem (wspólnotą).
Co jakiś czas walnie sie z ambony albo w jakimś liście o potrzebie przebaczenia, o tym że ksiądz też człowiek i mógł chwile słabości mieć, a KK uczy przebaczenia a nie zemsty i takie tam. Zainteresowani rozliczeniem świń wymrą, wymrą same świnie. Problem zniknie, a Kościół (jako instytucja) będzie miał się świetnie. A interes wiernych? Dlaczego miał by mieć znaczenie. Każdym z którym rozmawiam, chodzi do kościoła dla swojego Boga, a nie dla swojego proboszcza czy zamkniętego w palacu biskupa.

Panie Lorenzo – nie dajemy sie nabierać na fałszywe uśmiechy Tuska czy Kaczyńskiego, dlaczego mielibyśmy na fałszywy bełkot purpuratów?

Pozdrawiam.


Szanowna Pani C.

Ja nie wiem, czy ja mam w ogóle rację, nie mówiąc o tym, czy chcialbym ją mieć. Ja tak to po prostu widzę. Ale jak wiadomo, czlowiek jest istota omylną i wade wzroku mieć może.

Nie wiem również, czy Kościól nie powinien się zajmować polityką. Jednakże skoro podjąl taka decyzję, to i pewnie jakieś konsekwencje z tego powodu winien ponosić.

Uklony zasylam

abwarten und Tee trinken


I tu, Szanowny Panie Iglo,

szczególnie w kwestii tej niewiedzy, muszę się z Panem zgodzić.

Podobnie jeśli idzie o jakość ewentualnych zmian.

abwarten und Tee trinken


Szanowny Panie Griszqu

jako czlowiek ciekawy świata (choć pewnie bez wzajemności), i na dodatek nie będąc czlonkiem omawianej wspólnoty, staram się jedynie z pewnego dystansu obserwować przebieg wydarzeń.

I na tej podstawie (czyli tych obserwacji) dochodzę do pewnych konstatacji dotyczących kondycji czlowieka. Przy czym absolutnie nie uzurpuję sobie prawa do posiadania racji. Ot, takie spostrzeżenia czlowieka żyjącego w Krakowie.

abwarten und Tee trinken


Panie Lorenzo

Pamiętam na samym poczatku Pana obecności na TXT, to Pan miał czasem ochotę przygrzać z grubej rury. A teraz to Pan jest jeszcze bardziej koncyliacyjny niż ja.
Ja się zasadniczo zgadzam z każdym napisanym przez Pana słowem, tylko brak mi w w tym Pańskim tekście ironii i szydery trochu. ;-)


Chęć przygrzania z grubej rury, Panie Griszqu,

czyli zamiar nie jest równoznaczny z dzialaniem. Byc może to kwestia wieku i nabywania pewnej rozwagi w dzialaniu. Bo grzać ,by tylko grzać, to się sprawdza glównie w zimie.

Czy ja wiem, czy ja jestem koncyliacyjny? Może… jeśli idzie o sferę wolności wiary i myśli. Zaś co do ironii i szydery, to nie wypada mi ich uprawiać z powodów wiadomych. Jestem tylko obserwatorem. Niestowarzyszonym na dodatek

abwarten und Tee trinken


Panie Lorenzo szanowny i stonowany

Obserwatorem niestowarzyszonym to Pan jest. Ale jest Pan takze w sytuacji, gdy działania Kościoła (Instytucji a nie Wspólnoty) mają bardzo bezpośredni wpływ na Pana życie. Choćby dlatego, że z Pańskich podatków jest ta instytucja dotowana. I to całkowicie wystarcza, aby “powody wiadome” odstawić na bok i gdy gruba rura się należy, to nalezy jej używać.
Szkoda, że muszę znikać.
Odwagi Panie Lorenzo, umiaru ma Pan aż nadto. ;-)
Pozdrawiam.


Szanowny Panie Griszqu

Na moje szczęście (?) podatki placę glównie gdzie indziej. A w tamtym kraju wymaga się odpowiedniej i formalnej deklaracji. Co nie zmienia postaci rzeczy, iż w pewnych kwestiach, związanych glównie z umowami, jakie nasze rządy zawieraly z innymi państwami, niezbyt zgadzam się zawartymi porozumieniami. Tyle że mam swiadomość, jak wplyw ma na nie moja zgoda lub niezgoda.

Zaś w kwestii odwagi to jest nie tyle jej kwestia, ile wlasnie stanowiska niestowarzyszonego obserwatora, jakie zajmuję. Nie jestem czlonkiem, więc nie krytykuję, nie mam prawa glosu. No i trochę pewną rolę odgrywają zasady wspólżycia towarzyskiego, jakich nabylem dawnymi laty w mieście Krakowie.

I jeszcze w kwestii umiaru: jako, że jestem wytrwalym graczem w bridża, stąd i wyznaję pewną bridżową zasadę. Mianowicie tę, że umiar zdobi mlodzieńca.

Do milego, Panie Griszqu Szanowny

abwarten und Tee trinken


Szanowny Panie Lorenzo

niestety nie zgodzę z Panem, gdyż Kościół nie tylko przy tej sprawie dał tylnej części ciała. Kiedy Jego ‘funkcjonariusze’ zamieszani byli w dawanie i branie d.. Kościół również skrzętnie zamiatał te tematy pod dywan. Tutaj niczym ta władza nie różni się od władzy świeckiej.

Zapewne dlatego też świątynie zaczynają świecić pustkami.
Kiedy już wymrze ta starsza – wierna tradycji katolickiej – część społeczeństwa, a stanie się niebawem, gdyż ich odchodzenie przyspiesza: głód, brak opieki medycznej i nadziei na jakąkolwiek pomoc, to wtedy więcej osób będzie w Kościele przy zadaniu pilnowania Jego majątku niż wiernych.

To, że hierarchowie Kościoła prowadzą ‘mądrą’ dyplomację świadczy o liczbie stosunków, które tę dyplomację utrzymują na o d p o w i e d n i m poziomie.

Ściąganie z boiska najlepszych graczy podczas finałowych rozgrywek śmierdzi zdradą

Księżyc ( u mnie) nie świeci, ale nadzieję mieć warto :)

Przeto pozdrawiam miło i uprzejmie


W przypadku tego tekstu, panie Marku,

każdy z interlokutorów ma niezbywalne prawo mieć swoje zdanie. A nawet i rację, jeśli jest w sprawie żywotnie zaangażowany.

Czy pozostali się z tymi zdaniami zgadzają, to już calkiem inna bajka.

Natomiast kwestią nierozwiązywalną pozostanie problem racji. No, chyba że jest ich kilka.

Pozdrawiam wzajemnie

PS. Coś mi się jeszcze przypomnialo w kwestii merytorycznej Panskiego komentarza. Oto podejrzewam, że liczba wiernych wzrasta w tzw. “ciężkich” czasach. Choćby dlatego, że ludzie potrzebuja wtedy gwaltownie większego wsparcia duchowego czy świadomości, że jest ktoś, kto może pomóc. Niby to trywialne, ale chyba prawdziwe.

abwarten und Tee trinken


Mr Lorenzo

to prawda, bo jak głosi porzekadło – jak trwoga to do Boga

Kłaniam się


W końcu, Panie Marku,

jakieś uzasadnienie dla porzekadel i przyslów ludowych byc musi.

Nawiasem mówiąc poprzedni wlodarze, znaczy się ci sprzed co najmniej dwudziestu lat, chyba próbowali sparafrazować owo porzekadlo na “jak trwoga to do KC”. I ludzie chyba z tego korzystali. Taka już ich natura.

Dopiero gdzieś na piętnaście/dwadzieścia lat przed uplywem minionego tysiąclecia ludzie postanowili sami sobie pomóc. I nawet dobrze im poszlo. Na początku.

A potem już zapomnieli. Choć niektórzy nadal pomagali, ale jedynie wybranym.

I tylko wiara pozostala.

abwarten und Tee trinken


Szanowny Panie Lorenzo

Zadał Pan pytanie: w czym naprawdę jest problem? I jaki?

Mam wrażenie, że w tekście są wszelkie możliwe odpowiedzi na pytanie postawione w tytule.

Kościół będący z jednej strony Wspólnotą Duchową, a z drugiej strony instytucją stoi okrakiem na barykadzie, o ile wolno mi tak to ująć.

Kiedy trzeba wymienia karty . Nie wiem czy to jest widoczne, ale ja bym tak to rozumiała.

Bo albo przyjmujemy jako Wspólnota Duchowa, że wiemy co jest Dobrem i to Dobro odróżniamy od Zła, albo reagując jak ma w zwyczaju instytucja zorientowana politycznie, przyjmujemy zupełnie inne kryteria. Raz takie, innym razem inne.

Prawdziwie Wierni chcą Wspólnoty Duchowej. Hierarchia ma jeszcze inne cele.
Być może Wierni się pod nimi podpisują, tego też nie wiem jako niestowarzyszona od lat wielu.

Szanowny Panie Lorenzo, jestem za upraszczaniem spraw do niezbędnego minimum, dlatego powiem Panu, że w czasach ciemnej komuny , o ile mi wiadomo ma się rozumieć, Kościół Katolicki był ostoją, schronieniem, Głosem. Tak?

Minęły lata. Okazuje się, że ostoja, schronienie i Głos nie są krystalicznie czyste.
Dobrze, to się może zdarzyć w każdym środowisku.

I co?

Skoro już nie tak mocno trzeba być ostoją, schronieniem i Głosem (doprawdy?) to Kościół leciuchno jak piórko odejdzie od Ducha, Dobra, wartości określonych jasno i klarownie. Bo tak jest łatwiej i wygodniej. Prościej.

Ciekawe co by na to wszystko powiedział ksiądz Popiełuszko, gdyby żył?

Co powiedziałby Karol Wojtyła?

I kiedy czytam, że Benedykt XVI niekoniecznie wiedział, że różne informacje można znaleźć w czymś, co młodzież nazywa internetem, to mam ochotę spytać Benedykta XVI czy wie, że Watykan ma stronę internetową w pięciu językach dostępną. I nieźle zrobioną.

To są jakieś ponure żarty Panie Lorenzo.

Bardzo ponure.


Gretchen

ma Pani całkowitą rację.

Zachowanie(a) tutaj opisane przypominają mi wczoraj wzmiankowanego muzycznie Millera, przypominają mi nie wzmiankowanego wczoraj muzycznie Oleksego.
Oni przy ważnych pytaniach zawsze odpowiadali pytaniem:
ale o co chodzi…

tfu, psia jego…
__________________________________________
czas byłoby stosy postawić, czas by je dopalić


Panie Sąsiedzie!

Problem sprowadza się do paradoksu instytucji. Chrześcijaństwo, jeżeli ktoś zadał sobie trud prześledzenia historii pierwszych czterech wieków kształtowania się doktryny, przetrwało trudny czas dzięki specyficznej decentralizacji i bardzo luźnym związkom pomiędzy gminami. Hierarchia w dzisiejszym kształcie okrzepła dopiero w momencie uzyskania przez chrześcijan najpierw poczucia bezpieczeństwa, a później uzyskania przez Kościół decydującej roli politycznej w Europie. Stając się jednym z filarów władzy kościół utracił dziewictwo, bo uzyskując potężne wpływy, siłą rzeczy hierarchowie ulegli nieodzownej demoralizacji.
W czasach reformacji problem sprzeczności pomiędzy ewangelicznym przewodnictwem duchowym, a realiami wynikającymi z czynnego udziału w polityce, tlący się od wieków, zaczął niepokojąco buzować. Dzisiaj, jest nieznośnym balastem, który może w końcu katolicyzm wykoleić.

Po Oświeceniu, jakkolwiek by je oceniać, Kościół hierarchiczny tracił zwolna wpływy, a jego polityczna rola słabła. Tęsknota do czasów, gdy kapłani pełnili dla wiernych rolę duchowego przewodnika wciąż jednak określa w kościele katolickim relacje pomiędzy owieczkami i pasterzem, a nurt ten wciąż jest mocny, a nawet zdaje się przeważać. Kiedyś monopol na znajomość Pisma i jego interpretację rozciągał się także na interpretację wszelkich zjawisk zachodzących w otaczającym nas świecie. Trochę z tego zostało, zwłaszcza we wzajemnych relacjach hierarchii i wiernych. Wciąż żywy ruch kreacjonistów, któremu kościół w cichości sprzyja, sprawa In vitro czy próby interpretacji pewnych zjawisk w kosmologii, dla jednych wyglądają na próbę zawracania kijaszkiem Wisły, ale dla wielu stanowią kwestie fundamentalne. Niestety.
Mimo zmian obyczajowych i pomimo wielkich mentalnych przeobrażeń w indywidualnej i masowej świadomości, kapłan wciąż w katolickiej tradycji traktowany jako boży pośrednik i jako taki ludzkim ocenom nie powinien podlegać. Stąd instynktowny lub wyrachowany opór przed osądzaniem księży dopuszczających się przestępstw, czy choćby zwykłej nieobyczajności.
Niestety Kościół oparł swój byt na fundamencie niepodważania autorytetu kapłanów, co jest interpretowane bardzo szeroko. Problem w tym, że w takim wciąż żywym, tradycyjnym podejściu kapłan nie musi swoim przykładem osiągać pozycji, jaką miała idealna żona Cezara, natomiast tylko z samego faktu bycia sługą bożym taki status automatycznie mu się przypisuje.
Słabością Kościoła hierarchicznego jest specyficzna pętla w jaką się wpuścił. Obawa przed utratą wpływów i znaczenia każe tuszować niedostatki i słabości ludzkie księży, co naturalnie pcha kościół na drogę sprzeniewierzenia się ewangelicznym prawdom.
Dlatego lustracja, mogąca obnażyć ludzki, grzeszny a zarazem prawdziwy obraz duszpasterzy postrzegana jest jako śmiertelne zagrożenie, bo uderza w pewien niepisany, ale ustalony od wieków porządek, przez wielu postrzegany jako jeden z filarów katolicyzmu.

Schlebianie w sposób oczywisty pokoleniom schodzącym, bez oferty dla następców stawia Kościół w jednym szeregu z partiami politycznymi, które dla młodych ludzi nie mają także wiele do zaoferowania.
Bezładne to wszystko, ale o wyrozumiałość proszę dla niedostatków pióra.

tarantula


Panie Lorenzo

No to ja się Panu dziwie trochę, a prawdę mówiąc – coraz bardziej. Bo co to za argument o braku prawa głosu z powodu braku stowarzyszenia? Rozumiem, gdyby to dotyczyło hermetycznej wspólnoty Wiernych, którzy są skupieni na Wierze. Ok – ich sprawa. Natomiast my mówimy o Instytucji, która wywiera bezpośredni wpływ na to, co się dzieje w kraju. Ok – płaci Pan podatki gdzie indziej, ale mieszka Pan w Krakowie. No nadal jest to nasze miasto, nie słyszałem by Galicja wracała pod skrzydła Wiednia.
Mówimy o wszystkim, co na nas wpływa. O organizacjach gejowskich, o marszach neofaszystów, o manifach feministek. A należymy? Nie należymy. Narzekamy na strajki górnicze paraliżujace (terroryzujące) kraj no to i mówimy o wołających o pomstę kuriozalnych wycenach przekazywanych Instytucji Kościoła terenów. Pamięta Pan ostatnio sprawę – teren pods szkołe, komisja przekazała jakiemus zakonowi, wycena na kilkadziesiąt milionów, choć miasto wycieniało ten teren na 270mln?. W internecie sporo o tym… A to jedynie jeden przypadek z dziesiątków, jeśli nie setek. Mnie się te porozumienia również nie podobają i to jest właśnie chyba jedyna czarna karta tego, że szefem Watykanu był nasz rodak. Myśle, że gdyby był to Benek, do podpisania Konkordatu by nie doszło.

Kiedyś Pan zauważył (a ja zapamiętałem), że jesli ktoś uzurpuje sobie prawo do bycia latarnią moralności i dodatkowo wykorzystuje wiarę ludzi w to, że faktycznie nią jest – to standardy powinien trzymać wysokie. To znaczy – wyższe niż samo społeczeństwo. Politycy prawią okrągłe słówka, ale w odbiorze społecznym mają reputację mierną. Jak widać – nie jest to adekwatne w odniesieniu do poplamionych purpuratów.

Jeszcze jedno na koniec – ostatnio słuchałem wywiadu w “trójce” o Popiełuszce. Wspominano, że jak sam stwierdzał, przesłuchania jakie mu urządzała hierarchia były dla niego gorsze niż te na SB. Chodziło głównie o Glempa. Coś trzeba dodać?

Pozdrawiam Pana starannie.


Panie Lorenzo - nie ma takiego dogmatu

Pozstaje jeszcze jeden dylemat: mianowicie taki, że jeśli wierni (jak sama nazwa wskazuje) bezkrytycznie przyjmują dogmaty wiary, a tym samym i kierowniczą (i również bezdyskusyjną) przywódczą rolę hierarchii, to nie powinni mieć żadnych zastrzeżeń do sposobów realizacji polityki przez tę hierarchię. Co wynika moim zdaniem z tychże dogmatów.

A tu się Pan myli, Panie Lorenzo.
Dogmat o nieomylności papieża dotyczy nauczania w sprawach wiary i nauki społecznej, wygłoszonych ex caethedra.

Czyli w szczególności — nie dotyczy ani trochę poglądów politycznych mojego proboszcza.
Nawet jeśli proboszcz ów wygłasza je z ambony.
Nie dotyczy nawet politycznych i ekonomicznych działań Watykanu.

Nie ma żadnego dogmatu o bezdyskusyjnej przewodniej roli hierarchii we wszelkich dziedzinach, o ile mi wiadomo.

Katolik po projekt domu nie idzie do księdza, a po wyrok sądowy nie idzie do biskupa.


Panie Lorenzo - Kościół w (niemoralnej) polityce

germania

Jeśli wierni są zdania, że oprócz kwestii wiary ich kościól winien zajmować się polityką, to mają problem, jako że polityka uprawiana na tym padole lez nigdy nie byla i pewnie nie będzie sferą dla grzecznych dzieci oraz dziewic. Raczej wręcz przeciwnie.

To racja jest, niewątpliwa.
Dość przywołać kontrowersyjną sprawę postawy Watykany wobec zbrodni nazistowskich, zwłaszcza Zagłady Żydów. Dla większej skuteczności dyplomatycznej, oraz dla strategii ratowania co się da, Pius XII niezwykle oszczędny był w oficjalnych stanowiskach. Dziś czyni mu się z tego zarzut.
I trzeba przyznać, że nawet jeśli rzeczywiście dzięki jego kuluarowym decyzjom uratowano mnóstwo osób, a ostrożne stanowisko zapobiegło rzezi chrześcijan — słabo wypada w kontekście Jezusowego zalecenia, by Kościół był światłością świata i solą ziemi.

Ten konflikt jest i będzie odwieczny.
Bo chrześcijanie nie mogą, podkreślam, nie mogą en masse zamknąć się w gettcie.
Tym odróznia się chrześcijaństwo od judaizmu, m. in.

Nie mogą też chrześcijanie wyłączyć ze sfery swych działań polityki, bowiem dla nas zbawienie dotyczy wszelkich sfer aktywności ludzkiej: duszy i ciała.

Natomiast mnie dziwi nie tyle fakt, że w dyplomatycznych — koniecznych — rozgrywkach, iluś tam dzisiejszych biskupów się pogubiło. Nawet nie zdziwi mnie, że ktoś z nich się okazał szują i karierowiczem. Kościół nie jest prowadzony przez herosów, a Jezus nadał imię Skały temu uczniowi, który był raptusem i w godzinie próby zawiódł. Bez tortur.

Dziwi mnie, że Kościół te słabości stara się ukryć, zatuszować.


Panie Odysie Szanowny

Hurtem (mam nadzieję, źe Pan wybaczy) odpowiedź na oba komentarze.

Oczywiście ma Pan Rację pisząc, że się myle w kwestii dogmatów. Napisałem to sformułowanie zbyt pospiesznie i powierzchownie. Chodziło mi zaś, że hierarchowie (i to nie tylko w sprawach wiary, co byłoby zrozumiałe) staraja sie wywrzeć wrażenie, a czasami i nacisk na wiernych, by zachowywali się i działali tak, jak sobie tego oni życzą (znaczy sie hierachowie, niekoniecznie zaś wierni). Rozumiem kwestię posłuszeństwa oraz niebezpieczeństwo tego, że gdy wierny raz nie posłucha w jednej sprawie, to moźe zacząć i wątpić w innych, ale jednak… No cóż, ale to kwestia wyboru.

Zaś co do Pańskiego zdziwienia, które dawno, dawno temu było i moim udziałem. Hierarchowie są ludźmi i tak się też zachowują. Liczba jednostek wybitnych jest wśród nich proporcjonalnie taka sama jak w innych gremiach kierowniczych.

Jeśli idzie o getto, to moim zdaniem kwestie ducha/wiary/wyznania są sprawami tak osobistymi, że nie ma mowy o żadnym gettcie. Raczej o najbardziej prywatnych z prywatnych spraw każdego człowieka. Stąd w tej kwestii nikt nie powinien drugiemu zaglądać do talerza lub zmuszać go do robienia tego, co sam uważa za jedynie słuszne.

Istnieją natomiast pewne ogolnoludzkie zasady współżycia określone podstawowym, genialnym sformułowaniem: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Gdyby stosować je powszechnie, świat pewnie byłby lepszy.

Zasady te zas niekoniecznie muszą być podbudowywane wyznaniem wiary w konkretna religię.

Pozdrawiam serdecznie, dziękując za komentarze

abwarten und Tee trinken


Panie Lorenzo

Uprzejmie proszę o rozjaśnienie Pańskiej wypowiedzi od słów:
Jeśli idzie o getto…

Bo trudno nie zgodzić się z oczywistymi oczywistościami, które Pan napisał, ale nie rozumiem, jak to się ma do mojej wypowiedzi wcześniejszej?
Do tezy, że chrześcijaństwo nie może zamknąć się w eremie, w prywatności — w ogóle zamknąć się nie może — przestało by bowiem być chrześcijaństwem.

A ja napisałem to, odnosząc się do postawionej wyżej alternatywy: albo udział w polityce, kosztem czystości moralnej, albo ścieżka eremicka.

W pozostałych sprawach, zgadzamy się.
Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość