Strachulec donosi

Nigdy bym nie przypuszczal, że mój setny tekst (co prawda, także z serii „horrorów”) będzie miał pośrednio za bohatera moją skromną osobę. A prawdę mówiąc, jego bohaterami jest sporo innych osób.

Wczoraj, gdy wracalem ze Szczawnicy do Krakowa, na obrzeżach miasta wpadlem w poslizg. Po poślizgu, który nastąpił w miejscu dość niespodziewanym i nieprzyjemnym – bo na jednym z dość wąskich i licznych zakrętów ulicy prowadzącej stromo w dól – wylądowalem samochodem, wybijając się na wysokim krawężniku (który w tym momencie zdjąl dodatkowo oponę z jednego z kól), na ogrodzeniowym slupku (a właściwie dwóch).

Przód samochodu przedziurawil siatkę, położył oba slupki i utknąl między drzewami nad polożonym w dole ogrodem. Tyl zawisl jakieś 1,5 metra nad poboczem i sobie wisiał. Siatka rozciągnięta między kilkunastoma slupkami zdołała zamortyzować silę uderzenia dwóch ton, może dlatego, że jechałem z szybkością jedynie około 40 km/godz. No i ten krawężnik.

Najszybciej jak było można wyekspediowałem żonę siedząca obok mnie, a potem zacząłem się zastanawiać, czy zdążę wysiąść, zanim auto nie spadnie do leźącego 6-7 metrów poniżej ogrodu. Zdążyłem, a przyzwyczajenie do zdrowej wody z gór (miałem w bagażniku kilka 10 litrowych butli) spowodowalo, że samochód utrzymal się w górze.

W tym czasie, a także przez niemal nastepną godzinę (dopóki pomoc drogowa nie uporala się z wyciagnięciem samochodu znad urwiska) zatrzymalo się przy nas kilkadziesiąt samochodów, z których szybciej lub wolniej dosłownie wypadali kierowcy oraz czasami współpasażerowie, którzy biegli w naszym kierunki gotowi nieść pomoc. Kilku natychmiast zorganizowalo punkty ostrzegawcze kilkadziesiąt metrów powyżej i poniżej miejsca wypadku. Inni zaś, niezbyt dowierzając naszym wyjaśnieniom, dopytywali się, czy naprawdę nic nikomu się nie stalo.

Ktoś zadzwonil po pomoc drogową, ktoś inny po policję i straż pożarną, jako że z uszkodzonego przewodu paliwowego lala się strumieniem benzyna.

I nikt tego nie organizowal. Wszystko dzialo się jakby samo z siebie. Co ciekawe, poza zainteresowanymi, nie było żadnych gapiów wyglądających sensacji. Nikt z przejeżdżających potem nie marudzil, że ruch jest zwolniony, że mu się spieszy.

Po tym wydarzeniu dość zasadniczo zmieniłem zdaniem o moich współobywatelach, którzy jednak wcale nie pokazali wielu tych nieprzyjemnych cech, o jakich często mówimy czy piszemy. Czyżby tylko sytuacje ekstremalne potrafily czynić z nas ludzi odpowiedzialnych? Być może to doświadczenie jest zaskoczeniem tylko dla mnie, ale w sumie był to pierwszy od wielu lat wypadek, w którym bralem udzial.

Straż pojawila się w miarę szybko (po ok. 30 min. – w końcu to nie był pożar, ani wypadek z ofiarami), zasypala, co miala zasypać i odjechala. Policja kazala na siebie trochę czekać, ale też sprawnie zrobila to, co do niej należalo.

I tylko jeden z panów policjantów rozśmieszyl mnie wewnętrznie stwierdzając, że choć żadnego zagrożenia dla innych nie było (oczywiście poza stratami materialnymi właściciela ogrodzenia i uszkodzeniami samochodu), to musi mnie jednak za coś ukarać. I na zakończenie wlepil mi mandat za… utratę panowania nad kierownicą. Bo trudno mu było przecież ukarać występującą w tym miejscu o godz. 15 gololedź.

I jak tu nie wierzyć w pechową 13-tkę?. Chociaż z drugiej strony, to może ona była jednak szczęśliwa, jako że wszystko moglo się równie dobrze skończyć o wiele gorzej.

No i ci wszyscy kierowcy, ktorym już podziękowalem na miejscu.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Z tyłu woda.

No a z przodu przydałaby się solniczka.
Z Wieliczki.
;)


Lorenzo

Szanowny Panie Lorenzo. Cóż mam powiedzieć. Dobry człowiek w nieszczęściu trafia na dobrych ludzi. I jako taki, trafił Pan na dobrych.
Z drugiej strony bardzo optymistyczny, choć faktycznie z dawką emocji, ten Pana tekst. Cieszę się, że wszystko skończyło się szczęśliwie.
A policjant…cóż, zdarza się i tak :)

Pozdrawiam serdecznie


Lorenzo

uff, dobrze że dobrze się skończyło, a panu policjantowi…ech, kleś miał za dużo świeżych bloczków to se wypisał

niech mu na zdrwie, skoro musiał, choć dupek

zimna woda zdrowia doda:)

jak tu nie wierzyć w powiedzenia

prezes,traktor,redaktor


"jednak istnieje spoleczeństwo"

no, z grubej rury ten wniosek, zaiste :-)

Ale jak najbardziej prawdziwy.

Nawet właściciel ogrodzenia ma powód do radości z dobrze wykonanej pracy, przecież, w takich okolicznościach.

Trza to uczcić chyba, Panie Lorenzo!

Serdeczności.


Faktycznie

dobra woda zdrowia doda, Maxie:-) Nawet bez soli, proszę Igly.

Ale te kilka minut, gdy się zastanawialem, czy wysiadać i czy ewentualnie zdążę, to dluugo zapamiętam.

A tych dobry ludzie, Panie Mireksie, to naprawdę sporo bylo, co napawa umiarkowanym optymizmem.

Pozdrawiam serdecznie Panów


Panie Sąsiedzie!

Wyrazy złożyłem już wczoraj. Dzisiaj gratuluję setki!
Fantastycznych wpisów życzę, i radzę uczcić, skoro nie ma kagańca trzeźwości odmotoryzacyjnej. Przynajmniej do czasu, gdy jaki zastępczy dadzą!

Zdróweczka. Wznoszę nalewką na własnych orzechach, wyciaganą nielegalnym destylatem z gruszek sąsiedzkich!

tarantula


Panie Lorenzo,

pomimo, że dziś jedzie Pan setką i to mając w perspektywie przyspieszenie,
to bardzo się cieszę, że wczoraj ukontentował się Pan był czterdziestką.

Naprawdę:-)


Czy ja wiem, Panie Sergiuszu?

Jak jest normalnie, to sobie ludzie chcą gardla popodrzynać. Zdarzają się też nieprzyjemne zachowania wlasnie w ekstremalnych sytuacjach. Jak wolę jednak wyciagać optymistyczne wnioski.

Wlasciciel dostanie od ubezpieczyciela po raz kolejny (bodaj już 14 w tym roku;-) nowe ogrodzenie. Ciekawe, że np. zarządcy dróg nie zamontują w tym miejscu szyn ochronnych, mimo tylu wypadków.

A co do uczczenia, to pewnie jutro z tej okazji zacytuję kilka krakowskich anegdot, żeby się nie zagubily w otchlaniach czasu:-)

Dzisiaj – dla zaczęty i poprawy nastroju – o prof. Józefie Miodońskim, wybitnym otolaryngologu, jednym z pionierów chirurgii ucha środkowego.

Podczas jednej z okrąglych rocznic swej dzialaności naukowej profesor otrzymal od swych wspólpracowników wykonany w szczerym zlocie odlew ucha. Dziękująć, stwierdzil wzruszony: – Jakże się cieszę, że nie jestem ginekologiem.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo,

wczoraj się trochę przestraszyłem, ale jak widzę, wszystko się rozeszło po kościach (z dokładnością do samochodu i pechowego ogrodzenia). To się cieszę.

I tylko napiszę, że po moim, wiele lat temu, gwałtownym wytraceniu prędkości i wydłubaniu o własnych siłach z czegoś, co jeszcze chwilę wcześniej było samochodem, z wielką radością powitałem policjanta i zapłaciłem mu mandat (wtedy się jeszcze płaciło gotówką) mówiąc coś w rodzaju “wolę od pana odbierać ten mandat, niż miałbym odebrać przepustkę od świętego Piotra”... Bez sensu, chyba byłem w szoku, ale pamiętam do dziś.


Tak między nami, Panie Oszuście,

i po cichu, podejrzewam, że to dopiero do mnie dochodzi, co sie wydarzylo.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo

Mimo panującego wokół ciepła, zimne dreszcze mnie przeszły. Wynurzałam się o podobnym doświadczeniu u Pana Yayco.

Dotrze do Pana… Wtedy jedynym ratunkiem jest uzmysłowić sobie, że dociera nie to co jest lecz to co mogło być, a nie jest. Nie jest. Nie jest.

Pozdrowienia to zbyt mało Panie Lorenzo w tych okolicznościach.

Jak dobrze, że są jeszcze ludzie na tym świecie.

Proszę na siebie uważać.


Panie Lorenzo

A może trzeba było właśnie tego, mocnego i prawdziwego, aby Panu pokazać, że człek nie tylko wilkiem dla człeka? ;-) Przesadzam – sam nie wierze w takie rzeczy. Ale podoba mi się, że przeważającą emocja w Pańskim tekście jest optymizm.
I tak na moje doświadczenie, to reakcje ludzkie jakie Pana spotkały były właśnie normalne i oczywiste.
Oby zawsze spotykały Pana tylko takie normalne. I to nie tylko w ekstremalnych sytuacjach.


Aleź droga Pani Gretchen i Panie Griszqu

ja jestem optymizmem. I świat oraz jego mieszkańcy ciągle mnie zaskakują, choć to prawda – nie zawsze pozytywnie.

Gdybym nie był optymistą, to już dawno bym się obwiesił, bo zbiesić to już dawno się zbiesiłem:-)

Ciągle natomiast (jako przestroga?) dżwięczą mi w uszach słowa Lema, odpowiadającego na pytanie, co czeka nas w najbliższej przyszłości: “Nie wiem, a to dlatego, że nigdy nie należałem do żadnej partii, w rybryce “zawód” pisałem zawsze “bezrobotny”. A poza tym dotknięty jestem głuchotą, słyszę więc to tylko, co chcę usłyszeć.”

Pozdrawiam Państwa serdecznie


Panie Lorenzo,

ja powiem tak: i fajnie.

Samochody, rzecz nabyta. Doświadczenia są często jednorazowe.

Czego Panu serdecznie życzę, pozdrawiając


Dzięki piękne za życzenia, Panie Yayco.

Jeden mały plus tej “afery”: dzisiaj do pracy jechałem środkami komunikacji masowej 18 min. W najlepszych czasach samochodem docierałem po 30 minutach:-)

Pozdrowienia serdeczne


Pan znowu mnie straszy, Panie Lorenzo,

na szczęście do mojej pracy nic ode mnie nie zbliża się nawet.

Więc nadal będę się męczył.

Ale z poczuciem winy, jednakże.

Pozdrowienia serdeczne


Panie Lorenzo

Czy Pan jest optymista, to ja bym się jednak kłócił.
To, że Stańczyk ma śmieszną czapkę i opowiada niezłe wice, jeszcze nie znaczy, że pogodnie patrzy w przyszłość i pozytywnie ocenia otoczenie (społeczeństwo).

Lem, którego intelekt mnie przytłacza, był się w ostatnich swych latach jednak poważnie… hmmmm…. skwasił...? Ladniej mówiąć – miałem wrażenie, że przestał lubić świat.

Niemniej Pana pozdrawiam z optymizmem nieustającym (choć mi czasem obcym).


Na razie, Panie Yayco,

przeprowadzam na sobie eksperyment, mianowicie, jak można żyć bez samochodu. Ciekawe, jak długo wytrzymam:-) ? Choć niby “statystycznie” trzy na mnie przypadają: radiowóz, karetka pogotowia i karawan.

A jak się doświadczę, to może zacznę ćwiczyć życie bez telefonu komórkowego, telewizji i innych takich. Jak to się taki typ nazywa – pustelnik czy jakoś tak? Abnegat? Wtórny analfabeta?

Ukłony pełne szacunku


Uprzejmie donoszę

Że bez telefonu komórkowego się da. Bez telewizji się da. Bez radia się da.

Bez internetu też by się pewnie dało, ale nie sprawdziłam :)


Ja ostatnio próbowałem dawno temu,

po wypadku, gdzie indziej opisanym.

Ale miałem łatwo. Nawet bardzo, bo zaraz wyjechałem na wakacje, które były zaplanowane jako bezsamochodowe. A jak wróciłem, to już w zasadzie miałem samochód i to nawet fajniejszy.

I jeszcze parę rzeczy się złożyło na to, że dobrze dosyć to wspominam, jakoś jednak nie lączą się one z komunikacją miejską, cholera.

Pozdrawiam starannie


Ja rozumiem, Panie Gretchen,

tylko… co to za życie? Bez możliwości porozmawiania z Panią i innymi?

To tak jak z Krakowem: Extra Cracoviam non est vita (poza Krakowem nie ma życia). Co jest prawdą.

Choć może i jest to życie gdzie indziej. Ale co to za życie?

Miłego powrotu Pani życzę


Panie Lorenzo

Ja się już całkiem zgubiłam Bo w innym wątku jednocześnie przekonuję Pana Zbigniewa, że Warszawa to miasto i opędzam się od oskarżeń Mad Doga, że nic nie wiem o Wrocławiu.

To wszytko na wylocie, ze łzami w duszy i we wogóle.

Czy ktoś kobietę zrozumie?

Z Krakowem mam nieszczęśliwie bardzo nieszczęśliwe wspomnienia.

Nieporządek Panie Lorenzo, prawda?

Pozdrawiam kołując.


Eee tam, Pani Gretchen,

będzie sie Pani przejmować gadaniem nawiedzonego Lorenzo:-) Zresztą kazda pliszka swój ogonek chwali. Pani sie nie przejmuje tylko, tak jak Pan Tarantula, lobbuje. Oczywiście na rzecz Warszawy. W końcu i Kraków i Warszawa maja coś wspólnego (ale to nie moje, to cytat z Mazana i Czumy!): jak rozpoczęla się emigracja z Krakowa (i nie tylko) do Warszawy, we wszystkich tych miastach podniósl się wskaźnik inteligencji mieszkańców.

Pzodrawiam lekko przestraszony wlasną odwagą


Subskrybuj zawartość