Skąd się wzięla religia? (Uwaga: będzie dlugo)

Nasze dyskusje nabraly już takiego rozmachu, poszerzając płaszczyzny i horyzonty, że wypadaloby zacząć porządkować pewne kwestie, by potem dyskutować nadal w pelnej świadomości tego, o czym dyskutujemy.

Religia czy też wierzenia, jak kto woli, są tak stare jak ludzkość, a ich praprzyczyną są lęki i strach, które nadal nam towarzyszą. Najpierw był lęk i strach przed burzą, piorunami, dzikimi zwierzętami, ogniem i wieloma jeszcze rzeczami. Oprócz tego była jeszcze ciekawość, która spowodowala, że praistota zlazła z drzewa, następnie wlazła do jaskini, a potem z niej wyszla. Jakby nie była ciekawa, to by tam nadal siedziała.

Nie wiedząc jak zapobiec ewentualnym nieszczęściom wynikającym z istnienia wspomnianych wyżej zjawisk atmosferycznych, człowiek – jako zwierzę rozumne – wymyślil sobie, że istnieje ktoś, kto odpowiada za powyższe, tajemnicze wydarzenia. A to wszystko z niewiedzy, bo człowiek nie wiedział jeszcze jak zapobiegać fatalnym skutkom burz, powodzi, ognia, piorunów (jakby dzisiaj już to wszystko wiedział?!). Gdyby bowiem wiedział i zastosowal piorunochron, tamy przeciwpowodziowe i kilka innych rzeczy, nie musiałby skladać ofiar bogom wody, ognia i wielu innych rzeczy.

W pewnym momencie, w ramach specjalizacji, któryś z ludzi postanowil uczynić z szamaństwa swój zawód. Zacząl leczyć lęki, a potem wykorzystywać je do innych celów, na przykład jako elementu zdobycia i utrzymania władzy. Oczywiście zawodowy szaman zazdrośnie strzegl swych tajemnic, obudowując je odpowiednimi mitami. Był na tyle rozsądny, że nie przypisywal sobie możliwości finalnego rozwiązywania wszelkich problemów, bo automatycznie musiałby wziąć na siebie i odpowiedzialność. Poza tym był z tego świata czyli realny. Tak więc ponownie zastosowano model Stwórcy.

W którymś momencie nastąpil rozdzial (acz bywaly i wyjątki), czyli dalsza specjalizacja: szamani stworzyli odrębna kastę, a władcy swoją, uzupełniając się wzajemnie, a także współpracując ze sobą mniej lub bardziej ściśle.

Oczywiście szamani, którzy zdążyli zmienić już nazwę swego zawodu na kaplanów, robili wiele rzeczy pożytecznych. Wspierając się mitami, legendami czy ideologią tworzyli zasady etyczne, społeczne, czy nawet sanitarno-epidemiologiczne. Tworzyli więc kulturę życia człowieczego. Otaczając ją aurą tajemnicy (z powodów wiadomych), stawali się powiernikami bogów, których reprezentowali, a z drugiej strony także ludzi, którzy w nich wierzyli z powodów niewiedzy. Kaplani zaczęli te zasady spisywać, wyznaczając, jak wspominałem w innym poście, granice. Granice te z kolei były wyposażone w nakazy i zakazy. Granice dotyczyly glównie rzeczy najbardziej dla człowieka naturalnych, z którymi spotykal się niemal na co dzień, na przykład seksu. Dlaczego takich sfer zycia dotyczyly te zakazy i kary? Bo tylko wtedy były one uniwersalne i dotyczyly w miarę dużej liczby ludzi.. Nikt przy zdrowych zmysłach nie karalby za zjedzenie na przykład gatunku ślimaka występującego tylko w jednym miejscu na ziemi, i to w niewielkich ilościach (choć dzisiaj, w ramach rozwoju, doszliśmy i do tego).

Naturalnie, by się czymś odróżniać od reszty, mądrzy kaplani także sobie narzucili ograniczenia, przynajmniej pozornie. I to różnilo ich od władców, którzy mogli sobie pozwalać na różne ekstrawagancje. Było to nader mądre posunięcie, bo wywoływało u reszty wyznawców poczucie winy, ze jest im mimo to lepiej, niż biednym (?), ale szczerze oddanym sprawie (bogom) kaplanom czy kaplankom.

Kaplani dogadali się z władcami, bowiem ci ostatni doszli do wniosku, że nie da się rządzić tylko i wyłącznie przy pomocy różnych morderczych narzędzi (bo koszty mogą być za duże – np. utrzymanie odpowiednio dużej grupy wojowników). Takim spoiwem dla organizmu państwowego staly się więc religie.

Nie bez powodu cesarze rzymscy dość szybko zaanektowali czy też poszli na wspólpracę z kaplanami religii chrześcijańskiej. Imperium im się rozlatywalo, kaplani innych wyznań panoszyli się, konkurowali ze sobą, albo nie mieli odpowiednich pomyslów na dalsze przetrwanie. Podobnie stalo się w przypadku religii muzułmańskiej władców z regionu Bliskiego Wschodu. Ich jednakże kwitnąca cywilizacja nie zdołała ujść swemu przeznaczeniu i do dzisiaj nie może się podnieść z cywilizacyjnej zapaści. Gdyby nie ropa, chyba nie byloby o czym mówić.

Przez następne stulecia losy Europy, a po części i większej polaci naszego świata, wyznaczane były przez kompromisy zawierane między władcami świeckimi a władcami świata religii, glównie proweniencji chrześcijańskiej. By rządzić, stosowano wszelkie możliwe narzędzia stymulacji – od manipulacji, przez zakaz nauki (np. czytania Biblii przez osoby nieuprawnione) aż po wyprawy krzyżowe, czy wojny, w których po obu stronach stawali kaplani wyznający podobno wiarę do tego samego Stwórcy i nawołujący żołnierzy do wzajemnego wyniszczania.

Podstawą funkcjonowania tego systemu była jednak wiara, i to możliwie bezdyskusyjna. Inaczej system nie mógłby funkcjonować. Zadawanie pytań było niewskazane, a nawet zakazane. Pamiętajmy, że ostatnie dogmaty wiary katolickiej zostaly ustalone pod koniec XIX wieku. Praktycznie rzecz biorąc mogą być ustalane nadal, i to drogą ogłoszenia przez najwyższego kaplana religii chrześcijańskiej. W przypadku religii muzułmańskiej dyskusja chyba też nie wchodzi w rachubę. Przez tysiąclecia oba systemy religijne byly w sposób absolutnie celowy obudowywane odpowiednimi zapisami, które gwarantowaly ich przywódcom ciągłość sprawowania władzy nad wiernymi. I to te zapisy są niejako spuścizną ludzkości i historią jej cywilizacji. Niektórzy nazwą je mądrością ludzką, i przynajmniej po części będą mieli rację.

W ramach procesu rozwoju cywilizacyjnego człowiek za przyczyną ciekawości zacząl się zastanawiać nad kolejnymi problemami dręczącymi jego jestestwo. Zacząl stawiać jednak kolejne pytania. Z pomocą przyszla mu nauka. I tu pojawil się pewien klopot, mianowicie jak utrzymać rozwój badań naukowych w granicach ustalonych już od dawna cywilizacyjnie czyli w obrębie religijnych norm etycznych. Jest to rzeczywiście wielki problem, o czym świadczą m.in. dyskusje na naszym forum. Przypominam jednak, że cywilizacja europejska czyli chrześcijańska, miala z tym już problemy (Renesans, Oświecenie; pomijam celowo protestantyzm, jako że był on jednak glównie walką o schedę czy rozwój wewnątrz tego samego nurtu religijnego)

Wielki problem ze swoją pozycją mają w związku z powyższym także kaplani dwóch co najmniej religii. W aktualnym stadium rozwoju cywilizacyjnego świata religia nie odgrywa już tak wielkiej roli jako spoiwo organizmu państwowego. Rządzący opanowali lepsze metody, dostali do ręki o wiele bardziej nowoczesne środki (radio, telewizja, prasa, firmy PR, reklama podprogowa itd.), a i społeczeństwa nie bardzo chca wierzyć, że rozwiązania typu wojna są wspierane przez Stwórcę (chyba, że idzie mu o zmniejszenie problemu przeludnienia Ziemi). Paradoksalnie ostatnim tchnieniem rywalizacji religijnej może być wlaśnie wojna totalna o panowanie jednej z religii nad światem. A po jej zakończeniu powrócimy do początku kręgu czyli przyszli władcy znowu będą poszukiwać lepiszcza, jakie sklei nowe organizmy państwowe.

Jak widać z powyższej, krótkiej silą rzeczy opowieści (obciążonej tym samym cala masą niedopowiedzeń i niejasności) przyczyną rozwoju ludzkości była ciekawość, której towarzyszyly lęki i strach. A im z kolei towarzyszyla przyrodzona części przedstawicieli naszego gatunku inteligencja, którą niektórzy wykorzystali chyba niekoniecznie dla dobra calej ludzkości.

Celowo pomijam możliwe wątki kolonizacji Ziemi z kosmosu, bowiem wiemy na ten temat zbyt malo, albo w ogóle. Z podobnego powodu nie ustosunkowuję się do faktu istnienia wszechmocnego Stwórcy. Argumenty niektórych z hierarchów religijnych, jakoby mieli oni wyłączność na kontakt z tą Istotą, uznaję za wybitnie nieupoważnione. Gdyby bowiem Istota ta istniała i była wszechmocna, wszechmądra oraz wszechwiedząca, tym bardziej nie mieszalaby się do problemów tak malo znaczącej planetki, jaka jest Ziemia z perspektywy Wszechświata. Zbyt duże ryzyko. Podobnie jak wiara w naszą zbiorowa mądrość.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

>Autor

“Religia czy też wierzenia, jak kto woli, są tak stare jak ludzkość, a ich praprzyczyną są lęki i strach, które nadal nam towarzyszą.”

Skąd to wiesz? Dla ominięcia niepotrzebnej pisaniny, proponuję, abyś odpuścił sobie ewentualne przytaczanie rozmaitych autorów i skoncentrował się na prostej odpowiedzi – skąd to wiesz?

Pozdro.


Drogi Wyrusie

Pomyśl, a będziesz wiedzial. Podobne pytania móglbym stawiac i Tobie. Co by z tego wyniklo? I to by bylo tyle w tym temacie.

Przyjmij prosze do wiadomości, ze wyrażam tylko i wylącznie moje stanowisko. Że robie to stosując taka, a nie inna konwencję, trudno. To też moja sprawa.

Możesz z tym dyskutować albo nie. To już jest Twoja sprawa.

Pozdrawiam serdecznie


>Lorenzo

“Przyjmij prosze do wiadomości, ze wyrażam tylko i wylącznie moje stanowisko.”

Tyle, to rozumiem, natomiast pytam właśnie o to, skąd wzięło Ci się stanowisko takie a nie inne. Chyba, że na ten temat nie chcesz gadać – wtedy oczywiście nie będę zawracać Ci dupy swoimi pytaniami.

Pozdro.


>Wyrus

Wyrusie, jak widzę zamiast dyskutować wybierasz negację każdej opinii.
Zagadnieniami z tworzeniem się religii od lat zajmuje się nauka. I niestety czy Ci się to podoba czy nie kazdy antropolog kultury przyzna rację temu co napisał Lorenzo.


wyrusie

Lorenzo ma pewnie rację. Na własne oczy widziałem, a uszy moje słyszały, jak wyczyny sił natury skłoniły już nawet nie człowieka pierwotnego a zwykłego magistra i znanego ogólnie ateistę do szukania oparcia w religii. I wystarczyła zwykła burza w najzwyklejszych Beskidach, no tyle ze pioruny waliły dookoła galancie.
Ja sie opatulałem, a ten nagle : – Święta Boża rodzicielko…
A jak przeszło to już bardzo był markotny choć się nawet z niego za bardzo nie nabijaliśmy.
Jacek Jarecki


Nauka a wiara

Nie sposób nie zgodzić się z autorem, nawet gdy się nie jest antropologiem kultury. :)
Jednak ja wierzę, że istnieje …coś lub ktoś?Inaczej, wiem, czuję. Nie jestem fanatyczną wierną, zaślepiona instytucjami religijnymi. I nie jestem w stanie wytłumaczyć faktu, że wierzę, że wiem, że czuję...


>Delilah

Bardzo być może, że każdy antropolog kultury (antropolog kultury???) przyzna rację Lorenzo, tylko, że ja pytałem:

1. Lorenzo, nie Ciebie
2. Skąd Lorenzo wie, a nie o to, co przyzna każdy antropolog kultury

Pozdro.


Panie Lorenzie,

intuicyjnie nie zgadzam się z Panem.
Aby nie zgodzić się intelektualnie, musiałbym wiedzieć, o czym Pan napisał. Bo stwierdzenie, że religia to inaczej wierzenia, nie tylko ma wszystkie wady ujęcia ignotum per ignotum, ale też wydaje się dość beztroską ucieczką od problemu fundamentalnego.
Muszę przyznać, że tylko co do jednego jestem przekonany – ujęcie Pana nie jest ujęciem teologicznym.
Natomiast czy jest ono socjologiczne, antropologiczne, semiotyczne czy filozoficzne? Nie wiem.
Myślę, że mimo wszystko nie da się tego wyjaśnić na poziomie wpisu w blogu. Chyba, że jest to ujęcie publicystyczne.
Ponieważ, różniąc się od Pana światopoglądowo, nie chcę się wdawać w jałowe spory (zbyt wiele lat mamy Panie Lorenzo, aby to miało wielki sens), poprzestanę na odesłaniu bibliograficznym, do pozycji, która ostatnio uporządkowała nieco moją wiedzę o religii, jako zjawisku społecznym. Nie chcę, przy tym, zawracać nikomu głowy Maxem Weberem, który dużo napisał, ale odpowiedzi na pytanie czym jest religia – odmówił, ani Emilem Durkheimem, który jakkolwiek był filarem gminy żydowskiej miasta Paryża, to jednak o religii pisał funkcjonalnie, co moim zdaniem jest podejściem nadto już ryzykownym. Mam na myśli książkę Petera Ludwiga Bergera Święty baldachim. Elementy socjologicznej teorii religii, której drugie wydanie ukazało się bodaj dwa lata temu.

Przeczytałem ją, chociaż socjologią religii się nie zajmuję, ale była mi potrzebna z innej okazji.
To jest dobra książka, moim zdaniem. Polecam ją tym chętniej, że zawiera myśl, która wyjaśnia dlaczego pośród socjologów religii równie łatwo spotkać ateusza jak i duchownego.

Berger napisał to tak:
Wywód zawarty w tej książce przeprowadzono w całości w układzie odniesienia teorii socjologicznej. Jeśli o to idzie, w wywodzie tym nigdzie nie można doszukiwać się żadnych teologicznych, ani antyteologicznych implikacji – jeżeli zaś ktokolwiek uwierzyłby, że takie implikacje są obecne sub rosa, to mogę go jedynie zapewnić, że jest w błędzie. Nie ma ponadto wewnętrznej potrzeby, aby teorię socjologiczną — jak tutaj się ją rozumie — angażować w „dialog” z teologią. […] Pytania stawiane w układzie odniesienia dyscypliny empirycznej (stanowczo uważam, że teoria socjologiczna w takim układzie odniesienia pozostaje) nie dopuszczają możliwości odpowiedzi pochodzących z układu odniesienia dyscypliny nie-empirycznej i normatywnej; tak samo niedopuszczalna jest procedura odwrotna. Na pytania stawiane przez teorię socjologiczną należy udzielić odpowiedzi w kategoriach przynależnych zakresowi dyskursu, jaki wyznacza ta teoria.

Wydaje mi się, że staranne określenie, na jakim polu lokuje się Pańska wypowiedź, jest niezbędne dla toczenia jakichkolwiek sporów i dyskusji. Stwierdzam to, aby dyskusji pomóc, bo sam niestety nie czuję się dobrze przygotowany do dyskusji o religii. Na żadnym dobrze wyznaczonym polu.
Pozdrawiam


>yayco

:-)


>Wyrus

Spoko, mogę Ci solennie obiecać, że więcej się do Ciebie nie odezwę.


>Delilah

OK. Trzymam za słowo.

Pozdro :-)


Chyba się rozmijamy w tej dyskusji z rozsądkiem

Bo geneza religii jako wciąż obecnego w naszym życiu systemu wierzeń i aksjomatów jest czymś zupełnie innym niż geneza WIARY człowieka obecnego. To, co pisze Lorenzo jest prawdą – ludzie im bardziej są słabi, tym bardziej pragną tłumaczyć swoje niepowodzenia interwencją sił wyższych albo zaklinać sytuację itp. Tak powstała nie tylko religia – tak samo powstał potterowski “sam-wiesz-kto” czy toto-lotek. Ja sam pamiętam, jak nie chcąc mieszać Boga w swoje przyziemne sprawy stworzyłem sobie kiedyś system przesądów i się go trzymałem przez krótki czas. Pamiętam też sytuację podobną do tej, o której pisze Jacek Jarecki – trzydzieści metrów przepaści w dół i ja zawieszony na linie. Uroiłem sobie, że nie mam asekuracji, bo akurat faceci którzy mnie spuszczali stali tak, że nie mogłem ich widzieć. I naprawdę gorąco się człowiek wtedy modlił, póki oczywiście nie dotknął ziemi.

Ale dzisiaj religia spełnia funkcje inne niż magiczna, choć ta jest w niej ciągle obecna. religie zaspokajają potrzebę wspólnoty, piękna, potrzebę sensu. Ale także te wewnętrzne ciągoty do poszukiwania, bo w wielu ludziach (a może i w każdym?) siedzi filozof. Patrzenie na religię dzisiejszą jako na kult pierwotek, jak czynią antyteiści, jest po prostu niedorzeczne. Bo przecież religijność nawróconych brazylijskich Indian i kardynałów włoskich różni się nieco, czyż nie? Podobnie jak tego samego Boga katolików inaczej postrzegam ja a inaczej mój przyjaciel X nie mówiąc już o koledze Y. I to każdy, kto chce dyskutować na poważnie o religii, musi zrozumieć.


—> Delilah

No i spóźniłem się, już Cię wyrus złapał za słowo. Twoja obietnica zdaje mi się nazbyt pochopnie złożoną. Bo przecież wyrus zadaje proste pytania i najlepiej założyć, że oczekuje odpowiedzi wprost. Wiem coś o tym ;). Nie ma się zatem o co obruszać.

A propos czytanki Lorenzo przypomniałem sobie, że podobne tezy (lokujące się na płaszczyźnie istotnie bardziej antropologiczno-socjologicznej niż teologicznej) zapodałem na blogu Kleiny (w s24), w związku z interesująca dyskusją u Jareckiego o Dawkinsie (czy muszę dodawać, że jednym ze spiritusów movensów owejże był wyrus?). I co się okazuje? Oto Kleina skasował wszystkie noty razem z komentarzami. Więc nie wypowiem się ad meritum, bo nawet nie mam jak sprawdzić, w czym (ewentualnie) powtarzałbym się ;)


>Nameste

Nikt mnie za nic nie złapał, a zwłaszcza osobnik o którym piszesz. Z jego słów wyczytałam jedynie że skoro nie do mnie kierował pytanie więc nie powinnam mu odpowiadać. Jest w tym pewna słuszność, którą w stosunku do niego postanowiłam rozszerzyć na całokształt moich z nim relacji. A że jestem pamiętliwa, więc możesz zapomniec o tym że ja zapomnę:)


Tezy takie i owakie

nameste napisał:

“tezy (lokujące się na płaszczyźnie istotnie bardziej antropologiczno-socjologicznej niż teologicznej)”

Mówiąc w ogromnym skrócie – wydaje mi się, że w pewien sposób tezy lokujące się na płaszczyźnie teologicznej nie mają, że tak powiem, zbytniej wartości w wymiarze uniwersalnymi, bo aby przejmować się tymi tezami trzeba najpierw przyjąć specyficzny punkt widzenia. Pisał o tym już św. Tomasz z Akwinu, który kładł nacisk na to, że w dyskusji z oponentem, który nie chce sięgać po argumenty teologiczne (metafizyczne) należy dostować się do wymogów stawianych przez tegoż oponenta.

Sprawa z natury rzeczy nie jest do rozwałkowania, ale gaduła na ten temat może być ciekawa, jak najbardziej.

Pozdro.


wyrus - "osobnik"

:-))))))


Lorenzo

wystarczy zadać pytanie dlaczego ogromna wiekszość religii zakłada istnienie życia pozagrobowego?

przypadek?


Panie Majorze,

może dlatego, że lękamy się, że po śmierci jest jedno wielkie NIC i tego NIC nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić?

p.s. Przepraszam za odpowiedź na pytanie nie skierowane do mnie. Mam jednak przekonanie, że nie zostanę przez Majora potraktowana tak, jak Delilah przez Wyrusa.


No właśnie Magio

ciekawa sprawa, bo coś mi tu śmierdzi z tym życiem pozagorbowym występującym jak jeden mąż we wszystkich religiach


Szanowne i Szanowni

Biorąc pod uwagę miejsce, w którym zamieściłem te notkę, ujęcie problemu silą rzeczy było (i jest nadal z mojej strony) publicystyczne. Być może w jakiejś perspektywie czasowej TxT rozwinie się do tego stopnia, że będą możliwe publikacje na wiele tematów także i w innym ujęciu, czego TxT bardzo życzę.

Jak zapewne Państwo zauważyli, rzecz dotyczyla kwestii, skąd się wzięly religie, a nie skąd się wzięla wiara, i jakie wzajemne relacje między tymi dwoma zjawiskami.

Starałem się nie naruszać niczyjego prawa do tego, co jest niejednokrotnie najbardziej intymną sferą ludzkiego dzialania, czyli wlaśnie wiary. Jeśli mimo to popełniłem wobec kogoś faux pas, przepraszam, bo nie leżalo to w moich intencjach.

Powstanie systemu starałem się pokazać glównie z perspektywy politycznej i jak sądzę nikt z Państwa nie miał specjalnych zastrzeżeń, a przynajmniej ich nie wyartykuowal.

A co do Drogiego Wyrusa i jego prowokacyjnego pytania „Skąd to wiesz”. I to bez powoływania się na źródla, by było prosto. Otóż odpowiem Ci, Drogi Wyrusie, na tę sama modlę: otóż wiem, bo istnieję na tym świecie od tysięcy lat, a przynajmniej istnieje tak dlugo jakaś cząstka mnie, kawalek kodu genetycznego, elementy tradycji, owych lęków i strachu, a także pewnej dozy rozsądku (mam nadzieję). I staram się, dzięki temu dziedzictwu, a może mimo niego, nie uzurpować sobie prawa do dominacji nad innymi ze względów ideologicznych, przekonań, wiary i czego tam jeszcze sobie chcesz.

Przyznaję się do i nie staram się ukrywać swoich poglądów i także niewiedzy, ukrywać pod maską besserwisserstwa, omnipotencji, czy naukowych dysput prowadzonych maksymalnie skomplikowanym językiem, mających zasłonić moją niewiedzę o wielu rzeczach, o czym dowiaduję się niemal ciągle, w miare upływu lat. Mimo to staram się zachować pogodę ducha i radość życia, czego i Tobie życzę, Drogi Wyrusie. Co oczywiście nie oznacza, że daję się wodzić za nos, jak pierwszy naiwny.

A wynika to wszystko także z mojego doświadczenia życiowego i w tej kwestii na pewno nie będę się spieral z Panem Yayco, bo szanuję jego doświadczenie życiowe, które wyraża, nawiasem mówiąc, w sposób niemal doskonaly. Bo będąc młodym starałem się realizować swoje marzenia, kierując się przy tym szczytnymi ideami. Potem pojawialo się coraz więcej wątpliwości. O paradoksie, potem – w miare upływu lat – tych wątpliwości było coraz mniej. Podobnie jak szczytnych idei, którym warto byloby zaufać. Ale to przychodzi konstatować każdemu, po 40, 50 czy 60 latach)

Pozdrawiam serdecznie


PS dla Nameste

Czy zauważyl już Pan różnicę w prowadzeniu dyskusji na TxT, co niewatpliwie, znowu moim zdaniem, nalezy temu forum zapisac na plus?

Pozdrawiam serdecznie


—> Lorenzo

Nie bardzo rozumiem pytanie (brzmi jak “czym się różni wróbelek”). Jeśli punktem odniesienia ma być nie-wymieniajmy-tej-nazwy ;), to mógłbym zauważyć, że ówże ma swoją historię i “geografię”; zdarzało mi się w różnych czasach i różnych miejscach brać udział w dyskusjach, którym można zarzucić tylko to, że się skończyły ;).

Chyba że mam porównać stan owegoż (uśredniony, by nie powiedzieć: shomogenizowany po extremach ;), w okresie ostatnich parunastu tygodni) z wyobrażonym stanem tekstowiska za pół roku. Z jednej strony za mało, z drugiej – zbyt krótko.

Najpewniej jednak nie zrozumiałem pytania.


Nameste Szanowny

Chodzilo mi o “Owegoż” z drugiego akapitu. Masz rację, ale należy się cieszyć choćby z drobiazgów, bowiem wprawiają nas (a przynajmniej mnie) w lepszy humor.


Rządzący starali się udowodnić

że pochodzą od istot wyższych a przynajmniej są przez nie namaszczone. Dawało im to znakomitą przewagę w wypadku sporu o rację. Merowingowie utrzymywali, że pochodzą od potwora, który się wyłonił z Morza Śródziemnego. Nie uchroniło ich to wprawdzie przed utratą władzy na rzecz swojego majordomusa ale ten ród zbudował wkrótce potężne średniowieczne imperium Karollingów. Karol Wielki zaś nie wzbraniał się ostatecznie, mimo wahań, przed namaszczeniem go przez papieża. Jakoś tam uznał przez to jego władzę mimo, że ówczesny papież się do rządzenia nie kwapił. Wystarczało mu uwolnienie spod grozy Longobardów. Spór pomiędzy paieżami i cesarzami rozgorzał na dobre poźniej i pomimo Canossy, został ostatecznie przez świeckich władców wygrany.
U nas każdy z królów piastowskich był przez swojego prymasa okładany klątwą. I każdy się cofał. Śmiały dopiero dokonał egzekucji św. Stanisława ale też w końcu poszedł na wygnanie. Dopiero Łokietek na Muskacie, przy pomocy lochu głodowego, wymógł zdjęcie anatemy. Potem już Kazimierz Wielki mógł bezkarnie biegać za Esterką, Elźbietką i kim tam jeszcze.


Lorenco & Stary

Nie wiem co zauważył Nameste?
Bo on dość wysoko głowę nosi a teraz na dodatek, z powodu zimy, ma czapkę nasuniętą na oczy.

Natomiast ja zauważyłem, że pierwszy ( z was ) prowokuje a drugi lży ( dynastię Piastów).
Mam wrażenie, że obaj jesteście pod wpływem…

Ostrzegam, będę ciął.
Nooo..

Igła – Kozak wolny


Droga Iglo

Spać byś już poszedl za przykladem Jareckiego:))) A ty, jak jaki sarkofag, przynudzac zaczynasz.

Pozdrowienia serdeczne na dobranoc


Panie Lorenco

Lubił pan Muppet Show?
A tych 2 staruchów na balkonie pan pamiętasz?

Igła – Kozak wolny


Szanowna Iglo

No pewnie! Jak mialbym nie pamietać, skoro jeden z nich to ja. A Wyrus się pyta, skąd ja wiem:)))

Pozdrowienia


Lorenzo

ograniczę się do konkluzji – jak rozumiem, autor uważa, że religia wyrasta na bazie lęku przed niepewną przyszłościa. Stąd wierzenia naturalne: kult sił przyrody. Jak i inne mające wybłagać łaskę u Bogów aby mieć dostatnie życie.

Wiara naturalna powiedziałbym, że rozdziła się napewno na pewnym etampie cywilizacji na zasadzie lęku przed katastrofami w przyrodzie -jakieś dramaty: huragany, wybuchy wulkanu, itp.

Owszem – spotkałem się także z tezami, że religia może być narzędziem sprawoania władzy nad ludźmi – w sektach np. Ale także jak sięgniemy do staryżytności widzimy jasno, że każde państwo: na bliskim wschodzie, czy nawet Rzym ma swoją religię.

OKI, możemy powiedzieć ogolnie, że człowiek jest religijny z natury-> doświadcza kruchości swojego życia a także mocy żywiołów śiwata który widzi i w którym żyje.

Ja nie sądziłbym, że religijnośc bazuje na lęku ale odwrotnie. |człowiek doświadczając swojego życia sam dochodzi do wniosku, że świat, życie musi mieć jakiś sens tak jak nadaje on (człowiek) sensu swoim działaniom, wyborom, itp.

Więc powiedziałbym, że to w jaki sposób ludzie realizując swoją religijność -> podzukiwania Boga, Absolutu, duchowości świadczy o ich:

- cywilizacji – mądrości

Gdyż religijność na różne sposoby w sensie ogólnym to “WIARA SZUKAJĄCA ZROZUMIENIA”. Wierzą, że “coś” jest czego nie mogę uchwycić, ale chcę zrozumieć dlaczego “coś” jest i jaką relację ma do mnie.
Nie na zasadzie strachu ale na zasadzie poszukiwania sensu swojego życia i istnienia.

Więc uważam, że religijnośc i poszukiwania religijne nie są dla każdego. religijny może być ten kto stawia sobie pytania głębsze o sens swojego życia. Może sobie takie pytania stwiać także gnostyk i ateista… – i nie odnajdywać odpowiedzi ale będzie napewno uczciwie szukał odpowiedzie a nie jedynie powielał stereotypy.

To o czym mówię odnosi się do pewnego poziomu cywilizacji. Im niższa cywilizacja tym bardziej prymitywne rozumienie bóstwa, ofiar, itp. Mnie zawsze zachwyca sposób w jaki wierzuli Żydzi – opisy na kartach Biblii w konfrontacji z religiami na Bliskom wschodzie. U żydów był MOnoteizm, nie było ofiar z ludzi, wierzono w Boga nie będącego bytem stworzonym: słońce, płodności, zwierzęta… lecz wierzono w Boga Stwórcę... .

Ot wyższa cywilizacja i wyższy poziom poszukiwań... – Duch Święty w “byle jaką trąbę nie dmucha… “- jak mawia klasyk.

Pozdrawiam.


Ech,

bardzo jestem ciekawa, skąd Delilah wie, co by przyznał każdy antropolog kultury.

Bo tak się składa, że najsensowniej się w tym wątku wypowiedział Zetor :) oraz Stary.


Pino,

ale z drugiej strony czy ma jakieś to znaczenie?

Znaczy stąd ta religia pochodzi?

Bo moim zdaniem faktem jest, że jest i jakby do tego faktu trza się odnosić.

Trochę mi dyskusja ta, która pobieżnie przejrzałem teraz(tekst dawno temu czytałem) i tytułowe pytanie kojarzy się z moimi kiczowatymi krótkimi tekścikami antyreligijnymi:) czy raczej areligijnymi, jak znajdę, to wkleję:)

A antropologowie kultury pewnie się różnią i to bardzo w swych diagnozach, mam wrażenie, więc Del uogólniła, ale tak miewa ona w zwyczaju:)

pzdr


No raczej,

ja tam uważam, że gdyby Bóg nie istniał, należałoby go wymyślić.

A w ogóle, to do takich dyskusji potrzebna jest wódeczka.


Pino

ta dyskusja kojarzy mi się z debatą pasażerów pociągu o tym, czy ich pociąg jest ciągniony przez lokomotywę czy też ona wogóle nie istnieje. A została ona wymyślona przez sprzedawców biletów i kierowników pociągu.

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Dobre :D


Subskrybuj zawartość