Wbrew nagonce na Lecha Wałęsę

Jak wyglądała działalność Wałęsy “od kuchni” w stanie wojennym? To chciałbym w tym małym szkicu przypomnieć. Napisałem go dawno temu, a dziś jedynie trochę przeredagowałem. Tekst jest nie po linii i nie na czasie, cóż jakoś już tak mam, że nie idę ze stadem…

Wałęsa w akwarium

Pod dom Wałęsy w nocy 13 grudnia podjechała kawalkada samochodów. Wspomina Tadeusz Fiszbach, wówczas przewodniczący KW PZPR w Gdańsku:

Około godziny pierwszej zadzwonił płk Andrzejewski – komendant wojewódzki MO
i przekazał mi polecenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, abym natychmiast udał się do Wałęsy i skłonił go do wyjazdu na rozmowy polityczne do Warszawy. Wiadomość wydała mi się tak dalece nieprawdopodobna, że postanowiłem sprawdzić ją najpierw u Rakowskiego, a potem u Barcikowskiego. Obaj potwierdzili. Rakowski powiedział: wiesz, co to jest rozkaz i co oznacza niewykonanie go w stanie wojennym. Po jakimś czasie przyjechało kilka samochodów, w jednym z nich był wojewoda Kołodziejski, który miał mi towarzyszyć do Wałęsy. W drodze na Zaspę nastąpił półgodzinny postój całej kolumny w pobliżu kina Znicz – nie ukrywam że bardzo denerwujący, bo niezrozumiały. Wreszcie podjechaliśmy pod otoczony przez zomowców dom przewodniczącego „Solidarności”, weszliśmy do pełnej funkcjonariuszy z łomami klatki schodowej, a potem do mieszkania. Pan Lech powitał nas słowami: – Tak nie rozmawia Polak z Polakiem, a my zapewniliśmy go w najlepszej wierze, że to nie aresztowanie, nie internowanie, ale zaproszenie na rozmowy. Długo trwało nim Wałęsa, po naszej drugiej wizycie, zdecydował się przyjąć to „zaproszenie”.
(“Najpierw trzeba być człowiekiem”. Z Tadeuszem Fiszbachem rozmawia Izabela Greczanik – Filipp [w:] “Stan wojenny – wspomnienia i oceny”, pod red. Jana Kulasa, wyd. Bernardinum 1999)

Wywieziono go najpierw do rządowej willi pod Warszawą, a później do Arłamowa
w Bieszczadach, skąd został zwolniony 12 listopada 1982 r. O tym jak wyglądało internowanie Wałęsy można się dowiedzieć m.in. ze sprawozdania rozmowy abpa Dąbrowskiego z Kazimierzem Barcikowskim 27 lipca, w której udział brali jeszcze ks. Orszulik i Aleksandr Merker (dyrektor Urzędu ds. Wyznań). Podczas tego spotkania ks. Orszulik przedstawił Barcikowskiemu stanowisko internowanego Wałęsy, który nie zgodził się na rozmowy z przedstawicielem władzy. Ksiądz tłumaczył, że Wałęsa

“[...] obawia się, że przebieg rozmów zostanie jednostronnie albo nieprawdziwie przedstawiony. [...] Wałęsa słusznie się obawia rozmów w cztery oczy, bo po tem nie ma wpływu na sprawozdanie z tych rozmów. Wałęsa kilkakrotnie postulował, abym ja był przy rozmowach jako świadek, zwrócił się nawet do Prymasa. [...] Wałęsa oświadczył, że jest gotów do rozmów z min. Cioskiem lub wicepremierem Rakowskim, przy czym prosi, aby był obecny ktoś trzeci zaufany. [...] Wałęsa ocenia sytuację realnie, rozumie, że aktualnie utwierdza się obóz rządzący i trzeba szukać z nim porozumienia. Jest świadom, że jego koncepcje także uległy skostnieniu z uwagi na izolację w jakiej żyje”.

Ksiądz Orszulik zwracał uwagę, że gdy podczas pobytu u niego żony z dziećmi wychodził z dziećmi na podwórko to podążało za nim aż siedmiu agentów, oraz że nie może swobodnie rozmawiać z przewodniczącym, gdyż rozmowy są podsłuchiwane, a prąd jest wyłączany aby nie mogli zagłuszać rozmów przy pomocy włączonego radia i telewizora. W sprawozdaniu abp zanotował słowa ks. Orszulika:

“Gdy jeszcze odwiedzałem Wałęsę w Otwocku, chcieliśmy wyjść do parku – nie pozwolono. Rozmawialiśmy jak głusi, ponieważ włączyliśmy radio i telewizor na pełny regulator. Chcieliśmy mieć psychiczną swobodę, że nikt nas nie podsłuchuje. A mówiliśmy o manifestacjach na ulicach. Wałęsa powiedział mi wtedy, że jest przeciwny tym manifestacjom, ponieważ prowadzą one do zderzenia z siłami porządkowymi. Odwoływał się do swego doświadczenia z okresu strajku, kiedy pilnował, aby strajkujący nie wyszli na ulicę. [...] Wałęsa ponowił prośbę, aby przenieść go na teren neutralny, może na teren kościelny, gdzie mógłby się czuć swobodnie, zapewnia, że nie zrobi nikomu kłopotu. Rozumie bowiem, że nie może zwyczajnie wyjść z miejsca internowania, bo wokół niego od razu rozpoczną się demonstracje, zbiegowiska; może wyjść tylko w wyniku jakiegoś porozumienia. [...] ksiądz Prymas powiedział, że Kościół nie może być przedłużonym ramieniem władzy i więzić Wałęsy [...]”.

Lech Wałęsa wrócił z Arłamowa do domu 14 listopada 1982 roku. Od wczesnego popołudnia pod domem czekało tysiące ludzi, a z godziny na godzinę tłum gęstniał. Gdy samochód z Lechem Wałęsą przyjechał pod blok na Zaspie wiwatom i okrzykom radości nie było końca. Dodatkowo, jakby na umówiony znak, zbiegli się mieszkańcy okolicznych bloków – ktoś odpalił świetlną racę i petardę.

1982_-_powrot_z_internowania2_-_m.jpg

Lech wszedł do bloku i po chwili wychylił się z okna swego mieszkania z mikrofonem w ręku. Wzywał wszystkich aby nie poddawali się zwątpieniu, że walka w słusznej sprawie musi prędzej lub później zakończyć się sukcesem. Tłum zaczął śpiewać hymn Polski.

1982_-_powrot_z_internowania9_-_m.jpg

Następnie w mieszkaniu urządził pierwszą konferencję prasową. Od początku zaczęli zgłaszać się do niego ludzie, którzy deklarowali pomoc w dalszej działalności. Po pewnym czasie powstał sekretariat przy przewodniczącym NSZZ „Solidarność”, a do najbliższych współpracowników przewodniczącego zaliczali się: Lech Kaczyński, Jacek Merkel i Arkadiusz Rybicki oraz przez pewien czas Bogdan Olszewski, Piotr Nowina-Konopka, Grzegorz Grzelak, Adam Kinaszewski i Krzysztof Pusz.
Wałęsa w książce “Droga do wolności” wspominał:
Przed stanem wojennym osiągnąłem polityczny Mount Everest – dalsza droga prowadziła już tylko do nieba, albo… w dół. Po wyjściu z odosobnienia byłem właśnie na dole. 14 listopada 1982, podczas konferencji prasowej w mieszkaniu, powiedziałem, że moja sytuacja przypominać będzie odtąd taniec na linie, na którą już wszedłem. Cofnąć się nie mogę, a czy dobrnę – nie wiadomo. Władze zadekretowały moją prywatność, na straży której stanął rząd. Jeden z uzdolnionych dziennikarzy satyrycznych, Jerzy Urban, który został rzecznikiem ekipy generała Jaruzelskiego, otrzymał zadanie pozbawienia mojej osoby autorytetu. Zaczęto więc rozrzucać ulotki szkalujące mnie w dowolny sposób, w prasie nazywano „małpą z wąsami” oraz „kowbojem z Gdańska”, a moje biedne dzieci musiały przynajmniej raz w tygodniu słuchać, jak rzecznik rządu wymyśla ojcu.

1982_-_powrot_z_internowania8_-_m.jpg

Biuro musiało być zorganizowane w mieszkaniu Wałęsy na Zaspie. Warunki pracy były bardzo trudne – jeszcze gorzej się chyba w nim mieszkało. Wiele osób – przy okazji różnych świąt – życzyło wówczas Danucie Wałęsowej, aby mąż wyniósł się stamtąd i założył sobie kancelarię ze sztabem specjalistów w normalnym miejscu. Największy pokój w mieszkaniu – środkowy salon, który pełnił równocześnie rolę biura – dzielił je na dwie części: rodzinną i oficjalną. Sam Lech Wałęsa, jak wspominają osoby wtedy z nim współpracujące, czuł się swojsko w tych warunkach, gdyż jest człowiekiem, który niezbyt ostro oddziela życie osobiste od służbowego. Urządzenie sekretariatu w mieszkaniu powodowało też czasem niezręczne sytuacje. Zdarzało się, jak wspominał Rybicki, że do domu noblisty przychodzili zachodni dziennikarze, którzy chcieli porozmawiać z jego żoną, a ta akurat trzepała dywany lub wracała z siatkami z zakupów. Znacznie poprawiły się warunki dopiero w 1987 roku, kiedy Wałęsa przeprowadził się do domu przy ul. Polanki. Wtedy wygospodarowano tam pokój z osobnym wejściem.

Jak wspomina Arkadiusz Rybicki, który był kierownikiem sekretariatu, dom Wałęsy był jak akwarium, bowiem w najróżniejszy sposób go obserwowano, a obserwowani o tym wiedzieli. Wszystkie osoby przychodzące i wychodzące były filmowane. Telefon i mieszkanie były na podsłuchu. Często także do Wałęsy próbowali dostać się różnego typu agenci. Nad rozpracowaniem i zniszczeniem symbolu „Solidarności” pracowało grono najlepszych specjalistów. Do tego dochodzili zwykli ciekawscy z okolicznych bloków, którzy z zainteresowaniem przypatrywali się poczynaniom rodziny laureata Nagrody Nobla.

Zwykły dzień pracy wyglądał mniej więcej tak: po pracy w stoczni lub pobycie w kościele Świętej Brygidy Wałęsa wracał do domu i wtedy Rybicki referował mu aktualne sprawy. Odbywało się to za pomocą słów kluczy i pisania na kartkach. Rybicki opowiada, że gdy przyszła moda na „świszczące plastikowe rury”, którymi bawiły się dzieci kręcąc nimi w powietrzu, to zaczęto je wykorzystywać do rozmów, które w żaden sposób nie mogły być podsłuchane. Jedna osoba szeptała do rurki, a druga przykładała sobie jej koniec do ucha: – Jest takie zdjęcie, na którym Michnik trzyma żółtą rurkę i coś do niej mówi, a Lechu czerwoną. Obie rurki skręcone ze sobą jak węże. Był to dobry wynalazek – było przez nie znakomicie słychać, a osoba stojąca obok nie słyszała nic.

Największym wydarzeniem w dziejach „wojennego sekretariatu” było przyznanie Wałęsie Nagrody Nobla. W uzasadnieniu napisano, że laureat otrzymał ją, albowiem:
“Starania o zapewnienie robotnikom prawa do zakładania własnych organizacji są ważnym wkładem do kampanii na rzecz uniwersalnych praw ludzkich. Komitet uważa, że pan Lech Wałęsa jest propagatorem aktywnego dążenia do pokoju i wolności, które są niezniszczalnymi wartościami dla całego świata niezależnie od warunków, w których żyją ludzie. Komitet przez przyznanie kilku poprzednich nagród uznał, że walka o prawa człowieka jest także walką o pokój”.

W Gdańsku tłum wiwatujących zwolenników triumfalnie podrzucał Wałęsę, gdy ten wrócił z całodziennego grzybobrania, spędzonego z przyjaciółmi w lesie. Później wychylając się z okna swojego mieszkania 40-letni laureat przemówił do tłumu zgromadzonych poniżej zwolenników: „Myślę, że ci co rządzą zrozumieją, że dialog jest konieczny i że powinniśmy spotkać się przy stole negocjacyjnym. Ci, którzy przyznali mi tę nagrodę rozumieją, że chcemy zmienić sytuację w Polsce w sposób pokojowy. Ani nagrody, ani więzienie nie zepchną mnie z drogi, którą idę”.

Korespondentom prasy Zachodniej mówił: „Faktycznym laureatem tej nagrody jest cały polski naród, i to naród cierpiący, narażony na upokorzenia. To, co się dzieje w mojej ojczyźnie, napawa mnie uczuciem wstydu, jest rzeczą hańbiącą, że ludzi wtrąca się do więzień i usuwa z pracy za przynależność do Związku, za dochowanie wierności ideałom, które reprezentował. Rzeczą hańbiącą było zdelegalizowanie »Solidarności«. [...] Nigdy nie zrezygnuję z walki o te idee, o które zawsze walczyłem. Tak jak w przeszłości będzie to walka przy pomocy środków pokojowych”. „Zawsze będę robił to, co robiłem dotychczas. Czasem będę w domu, a czasem w więzieniu. Ale ani nagrody ani więzienia nie są w stanie sprowadzić mnie z obranej drogi”. Wałęsa zapowiedział rozpoczęcie z nową siłą kampanii na rzecz ponownego uznania „Solidarności”, którą miało zapoczątkować jego wystąpienie pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców 16 grudnia 1983 r. Stwierdził, że „zawsze byłem, jestem i będę gotów do nawiązania porozumienia z rządem”.

W imieniu Lecha po Nagrodę do Oslo pojechała jego żona Danuta. Janina Zagrodzka-Kawa, która była wówczas w Oslo, spisała swoje wspomnienia z tego wydarzenia:
“Nagroda Pokojowa, Lech Wałęsa, NOBEL! W tych warunkach, w tej atmosferze – był to akt odwagi ze strony rządu norweskiego. Sensacja, nadzieje i obawa. Wałęsa nie przyjedzie, nie dostanie paszportu, a jeżeli to tylko w jedną stronę – bez powrotu. Nagrodę odbierze jego żona. Danuta, towarzyszyć jej będzie najstarszy syn. Znaleźliśmy się tego pamiętnego dnia wraz z Frankiem wśród nielicznych, wyróżnionych na sali auli Uniwersytetu w Oslo. Widzieliśmy, jak młoda, drobna, skromnie ubrana Danuta Wałęsa odbiera to największe w imieniu męża i Narodu odznaczenie. Nigdy jeszcze Nagroda Pokojowa Nobla nie wywołała takiego poruszenia, prawdziwego entuzjazmu, wątpię również, czy kiedykolwiek wywoła. Było w tej euforii, przekonanie, że idą zmiany, którym się oprzeć nie można. Tego dnia zniknęły wszelkie obawy, poczucie jedności udzieliło się wszystkim politykom, dziennikarzom sprawozdawcom telewizyjnym. Nam Polakom łzy zakręciły się w oczach, nie sposób było ukryć wzruszenia, nie jesteśmy sami. Nagroda przyznawana jest każdego roku, skąd więc ten nieprawdopodobny entuzjazm? Komisja przyznająca nagrody wybrała właściwy moment dając oficjalne poparcie dla powstałego, obejmującego cały naród ruchu „Solidarności”. A choć przyznawana personalnie, była uzna nagrodą dla narodu, który swoją odwagą – wskazywał w podzielonej wojną Europie drogi POKOJOWEGO rozwiązania. Nie bez znaczenia dla mediów było również wystąpienie żony Wałęsy, Danuty.
Telewizja dzięki wcześniej robionym wywiadom w Polsce, pokazała kim jest i jak ważną rolę w życiu męża oraz swojej licznej rodziny pełni ta szczupła, pełna godności kobieta, która od pierwszego dnia zdobyła sobie serca ludzkie. Nie sposób było nie zauważyć jej naturalnego zachowania, szacunku. jaki wzbudziła, nie zauważyć dumy jaką w imieniu męża i NARODU PRZYJMUJE należne honory. Trudno było opanować wzruszanie, kiedy po krótkim jasnym przemówieniu dziękującej za nagrodę Wałęsowej – obecni porwali się na nogi, burza oklasków zalała salę! A byli tam przedstawiciele wszystkich państw, oprócz przedstawicieli Wschodniego Bloku, którzy zaproszeni nie otrzymali pozwolenia z Moskwy. Przybył król Norwegii z rodziną, członkowie rządu, komisja przyznająca nagrodę, sala była szczelnie wypełniona. Z ambasady polskiej nikt się nie pojawił. Nam grożono, jeżeli weźmiemy udział w uroczystości, represjami. Groźba była poważna, każdy z nas miał rodzinę w Polsce. Przed Uniwersytetem powielały flagi polskie, śpiewano nasz hymn narodowy.
Całe miasto mimo dużego mrozu, również z dziećmi w wózkach – wyległo na ulice. Tysiące dziennikarzy nie mogąc dostać się na salę stało po drugiej stronie ulicy, wszędzie, gdzie można było złapać na obiektyw uczestniczących w uroczystościach. Wieczorem uformowano spontanicznie kilometrowy, mający początek na rynku pochód z pochodniami. Był to jeden strumień światła. Przy głównej ulicy miasta Karl Johan Gate, która kończy się stojącym na wzgórzu zamkiem królewskim – usytuowany jest Grand Hotel, w nim znajduje się specjalny apartament przeznaczony dla nagrodzonych Noblem. Z jego balkonu witała żona polskiego robotnika wiwatujące tłumy. Ten zapał, atmosfera, sympatia okazywana Polsce była czymś niepowtarzalnym. Miało się uczucie, że towarzyszące wydarzeniom tłumy – czekały na taki moment. Była w tym pewność nadchodzących zmian, przekonanie, że te zmiany wyłącznie od nas zależą”.
(“Nagroda Pokojowa Nobla. Oslo. Grudzień 1983 r.”, [w:] “Dzień po dniu”, Janina Zagrodzka-Kawa)

rys_dyplom-Nobel_-_m.jpg

Reakcja władz kompromitowała je w oczach opinii światowej. Na konferencji prasowej rzecznik rządu, Jerzy Urban, przedstawił opinię rządu gen. Jaruzelskiego: „nigdy jeszcze Nagroda Nobla ani żadna inna nie zmieniła biegu wydarzeń w Polsce. Rząd polski niezachwianie kontynuuje swoją linię programową. Jest to linia socjalistycznej odnowy, program porozumienia i walki”. Sugerował jednocześnie, że „Nagroda Nobla nie stanowi zaskoczenia. Jest to po prostu jedna z bardzo wielu premii, zachęt otrzymywanych z Zachodu przez tych polskich obywateli, którzy zajmują postawę destruktywną wobec interesów własnego kraju.”.

Po przyznaniu Wałęsie Nagrody Nobla wszyscy pracujący w sekretariacie musieli zająć się listami. – Jednego dnia przyszedł listonosz z pękatym workiem i wysypał ponad 600 listów od najróżniejszych ludzi – wspomina Rybicki. – Wtedy mniej więcej taka była norma dzienna. Na poczcie stworzono specjalny wydział, który wyłącznie zajmował się listami do Lecha. Listy, które były troszeczkę grubsze, przychodziły w folii z adnotacją „przesyłka uszkodzona”, to znaczyło, że zaglądali do nich funkcjonariusze SB. Nie było fizycznej możliwości odpowiedzieć na wszystkie listy i dlatego wydrukowaliśmy kartkę z podziękowaniami, na której Wałęsa się jedynie podpisywał. Niestety, nie był to elegancki druk, gdyż żadna legalna drukarnia nie chciała tego wydrukować.

Rybicki pamięta też jak w 1984 roku, właśnie przy pomocy listów, próbowano osłabić Wałęsę. Mianowicie, co kilka tygodni przychodziło z jednej miejscowości raptem kilkadziesiąt listów w jednakowych kopertach i z jednakowymi znaczkami, w których ludzie domagali się, by Lech przestał ich reprezentować: – Widać było gołym okiem, że to jakiś oddział ZOMO siadał i pod dyktando pisał teksty. Był to dziwaczny pomysł bezpieki, bo jak te listy przychodziły w kupie, to każdy głupi by się zorientował, że to jakaś inspirowana akcja – wspomina. Wspólnie z nim żmudną pracę związaną z listami wykonywały studentka Joanna Strzemieczna i Zofia Gust, które po 1988 roku zostały sekretarkami w Związku (gdy Wałęsa został prezydentem, na pytanie jednego z dziennikarzy, czy czegoś nie brakuje mu z Gdańska, odpowiedział, że żałuje, że nie zabrał ze sobą do Warszawy obu pań). Po pewnym czasie pracę sekretariatowi ułatwiły komputery nadesłane przez Jerzego Milewskiego z Brukseli.

Po otrzymaniu Nagrody Nobla gratulacje przysłało wiele najznakomitszych osobistości z całego świata. Powstał w ten sposób zbiór bardzo cennych archiwaliów, które zostały skatalogowane i przekazane pod opiekę zakonników z Jasnej Góry. Rybicki wspomina, że zbiory listów – łącznie z dokumentacją Nagrody Nobla – chciano przekazać Bibliotece PAN w Gdańsku, jednakże nazwisko Wałęsy wzbudziło tam przerażenie.

Jednym z zadań biura było harmonizowanie współpracy z Tymczasową Komisją Koordynacyjną. Zajmowali się tym Lech Kaczyński i Jacek Merkel, którzy reprezentowali przewodniczącego podczas spotkań z TKK. Oczywiście, takie spotkania nie były czymś zwyczajnym. Wszystko musiało się odbyć w tajemnicy, a osoba reprezentująca Wałęsę musiała zgubić esbecki „ogon”. Sam Wałęsa osobiście spotkał się z ludźmi z TKK trzykrotnie. Współpraca pomiędzy ukrywającymi się a działającym jawnie Wałęsą układała się dobrze, chociaż dochodziło często do różnicy zdań. To, że pomimo częstych napięć razem osiągano sukcesy, było – według Jacka Merkla – dużym osiągnięciem.

Merkel został także zobowiązany do zorganizowania współpracy i łączności z Jerzym Milewskim i z jego biurem w Brukseli oraz zajmował się zorganizowaniem przekazywania pieniędzy z Belgii do Gdańska (nie chciał przypomnieć nazwisk ludzi, którzy w tym pomagali, gdyż ci ludzi – jak powiedział Merkel – nie chcą, aby ujawniono ich nazwiska). Listy szły długo – na odpowiedzi czekać trzeba było nawet miesiąc. Wobec ludzi, którzy współpracowali z Merklem SB stosowała wiele wyrafinowanych metod. Nie poprzestawali na nękających aresztowaniach, ale próbowali w różny, nieraz przykry sposób, zwerbować do współpracy. – Ale pomimo tych działań – stwierdził Merkel – udało się doprowadzić łączność do takiego stanu, że pozbawiono Warszawę monopolu na kontakty z zagranicą. W każdej konspiracji występuje wzmożona podejrzliwość. Śledzi się najbliższych współpracowników i co rusz podejrzewa się kogoś, że współpracuje ze specjalnymi służbami. Służby policyjne na całym świecie potrafią w umiejętny sposób wzmóc atmosferę podejrzliwości i pochopnych oskarżeń. Teraz patrzę na to z dystansu, lecz wtedy to było bardzo dokuczliwe – mówił Merkel.

Także Rybicki wspomina o bardzo dokuczliwych działaniach służby bezpieczeństwa. Pamięta między innymi, jak bezpieka uwzięła się na ludzi Wałęsy, którzy jeździli samochodami, by im zabrać prawa jazdy. Przy pomocy nieustannej obserwacji robiono kierowcom zdjęcia najdrobniejszych wykroczeń drogowych. Na podstawie takich zdjęć zabrano prawo jazdy kierowcy Wałęsy Andrzejowi Rzeczyckiemu (przezywany „Złotówą”, bo był taksówkarzem) – udało mu się jednak zdać powtórny egzamin. Natomiast Rybicki, któremu milicja prawie codziennie robiła kontrolę stanu technicznego pojazdu, tak wyremontował wysłużonego dużego fiata, który kupił od Wachowskiego, że był w lepszym stanie od nowych wypuszczanych z fabryki.

– Korespondencja często się dezaktualizowała, czasami nie odpowiadaliśmy na to, co z punktu widzenia Milewskiego było najważniejsze – opowiada Merkel. – A dla nich najważniejsze było reprezentowanie racji „Solidarności” społeczności międzynarodowej i zagranicznym związkom zawodowym. Z naszego punktu widzenia, była to rzecz wtórna. Tym kanałem, oprócz korespondencji dostarczana była przede wszystkim różnorodna pomoc dla „Solidarności”.

Merkel twierdzi, że wokół zagranicznej pomocy narosło zbyt wiele mitów i kłamstw. Biuro brukselskie działało przy międzynarodowych organizacjach związkowych i było rokrocznie kontrolowane przez biegłych rewidentów – przedstawicieli tych organizacji. Także zagraniczne organizacje związkowe opłacały wszystkie koszty związane z funkcjonowaniem biura. Przede wszystkim, pomagał amerykański związek AFL-CIO, który pośredniczył w przekazywaniu pieniędzy z budżetu Stanów Zjednoczonych przeznaczonych na pomoc dla krajów rozwijających się.

– Byłem bardzo silnie zaangażowany w zorganizowanie pieniędzy dla „Solidarności” – mówi Merkel. – W duecie z Jurkiem Milewskim wychodziliśmy i wydreptaliśmy z budżetu amerykańskiego dwie bezwarunkowe darowizny po jednym milionie każda. Uzyskanie tych darowizn spowodowało bardzo głęboki spór polityczny wewnątrz „Solidarności”. TKK uważała, że pieniądze należy wykorzystać na walkę z totalitaryzmem o wolność obywatelską i związkową. Natomiast grono warszawskich ekspertów przekonało Wałęsę, że te pieniądze politycznie zniszczą „Solidarność” i dlatego przewodniczący zadecydował, że lepiej będzie, jeśli przekaże się je na fundację pomagającą służbie zdrowia. Gdy po roku znowu udało się od Amerykanów uzyskać darowiznę, pieniądze posłużyły już wyłącznie „Solidarności”. Uzyskanie drugiego miliona dolarów przez część ludzi związanych z „Solidarnością” ponownie zostało odebrane jako coś złego. Przekonali oni Wałęsę, że działania Merkla to niesubordynacja i że należy go odsunąć od współpracy z zagranicą. Tak też się stało. Dziś Merkel twierdzi, że z podniesionym czołem może mówić, iż zrobił to, o czym marzy wiele krajów na całym świecie: miał wpływ na amerykański budżet. – Mimo głębokich podziałów, udawało nam się utrzymywać jedność. Wałęsa był tym człowiekiem, który uosabiał jedność i ją realizował. W momencie, kiedy doszło do dużego sporu w sprawie miliona, to robił tak – jak na przykład odsunięcie mojej osoby – by utrzymać jedność. Dzięki temu zderzenie z komuną było zwycięskie – wspomina Merkel.

Wówczas osoby, które decydowały się na aktywną, jawną działalność przy Wałęsie nie liczyły na to, że ustrój szybko się zmieni i zdawały sobie sprawę, że może być już tak, że na zawsze będzie się pozbawionym paszportu i pracy oraz pod ustawiczną kontrolą odpowiednich służb. Jacek Merkel był w stanie wojennym wyrzucany z kilku miejsc pracy, aż w końcu formalnie zatrudniono go jako konserwatora w kościele św. Elżbiety. Mieczysław Wachowski, który od początku stanu wojennego pomagał w domu Wałęsów, uznał pod koniec 1983 roku, że się do takiej pracy nie nadaje, że swoje zrobił i odszedł. Kupił dom w Gdyni i założył w nim punkt naprawy opon. Jego miejsce – najbliższe przy Wałęsie – zajął Krzysztof Pusz. Stale z biurem Wałęsy współpracowali Adam Kinaszewski, który pełnił rolę rzecznika prasowego i Andrzej Drzycimski oraz wiele innych osób. Ważną osobą w domu był także Henryk Mażul – „Dziadek”. Jak opowiadał Jacek Merkel przez pewien czas współpracował także Aleksander Hall, ale uznał on, że jest to nieproduktywne. Hall uważał, jak twierdzi Merkel, że Wałęsa nie potrzebował żadnej pomocy ekspertów politycznych, gdyż działał sam i robił, co chciał. Hall nie chciał być gońcem ani kancelistą i odszedł.

– Decyzje ludzi, którzy pracowali razem z Wałęsą czy pracowali w podziemiu, były decyzjami ważącymi o całym życiu. Nikt wówczas nie wiedział, że w roku 1991 Wałęsa zostanie prezydentem. Powiem prawdę czemu tam pracowałem. Było to spowodowane dwoma faktami: Andrzej Milczanowski siedział w więzieniu z wyrokiem sześciu lat, a Jurek Milewski był w Brukseli. Dopóki jeden siedział w pudle a drugi był kierownikiem biura w Brukseli, to moje miejsce było przy Wałęsie. Nie wahałem się – mówi Merkel.

Biuro przy Lechu Wałęsie podczas stanu wojennego „załatwiło” dla „Solidarności” jedną ważną rzecz: afiliowanie Związku przy MKWZZ, co nastąpiło w listopadzie 1986 roku. Do afiliacji parli przede wszystkim ci działacze, którzy „Solidarność” postrzegali jako związek zawodowy, a nie ruch społeczny. Podstawową trudnością przy realizacji tego posunięcia nie była postawa zagranicznych związkowców, lecz zorganizowanie i wypracowanie w kraju jednoznacznego wniosku o afiliację – musiał być na nim podpis Lecha Wałęsy i członków TKK.

– To była niezwykle trudna sprawa, aby na odpowiednio przygotowanym wniosku znalazły się wszystkie potrzebne podpisy – wspomina Merkel. – Trzeba było przekonać do tego TKK i Wałęsę. Musieliśmy zadbać o to, żeby Wałęsa zapytany przez kogoś o afiliację potwierdził ją, a nie odpowiadał wymijająco. Wałęsa przez długi czas zwlekał z podjęciem ostatecznej decyzji. Musiał zachowywać rolę zwornika i pogodzić zwolenników ruchu społecznego i związku zawodowego. Rozumiałem te rozterki, chociaż bardzo jasno rozumiałem wówczas rolę „Solidarności” – była dla mnie przede wszystkim związkiem. Legalizacja nielegalnej w kraju „Solidarności” na arenie międzynarodowej było – według Merkla – jednym z największych sukcesów tamtych lat: – Przedstawiciel „Solidarności” mógł siedzieć legalnie w gronie związkowców z całego świata. Przedstawiciele związkowi z państw bloku sowieckiego musieli ścierpieć ten widok.

– W tamtych latach Wałęsa okazał się człowiekiem, który sprawdził się jako lider. Przy wszystkich meandrach, sporach, różnych opcjach i wariantach, wzajemnych oskarżeniach i nielubienia się – doprowadził nas do niepodległej Polski. Doceniałem to i dlatego zaangażowałem się w organizowanie jego kampanii wyborczej, gdyż uważałem, że prezydentura będzie uwieńczeniem naszej walki z totalitaryzmem. Wałęsa jako prezydent – to było równoznaczne dla mnie z końcem naszej rewolucji – zakończył Merkel.

Borusewicz uważa, że kontakty z Wałęsą służyły przede wszystkim propagandzie. Aby Lech mógł spotkać się z ukrywającymi się działaczami, musiał zgubić swoją obstawę, co było komentowane przez zachodnich dziennikarzy. Służyło także pokrzepieniu różnych działaczy i konspiratorów. Wszyscy mogli przekonać się, że ten najbardziej pilnowany człowiek w Polsce może urwać się obstawie. Wałęsa nie kwestionował legalności podziemnych struktur. Borusewicz podkreśla, że z Lechem dobrze się współpracowało.

Według Lisa, było inaczej. Twierdzi on, że Wałęsa był bardzo trudny we współpracy i przez niego dochodziło do wielu spięć. Przyczyny dopatruje się i w charakterze przewodniczącego i w tym, że nie mogli między sobą swobodnie omawiać planowanych decyzji. – Kilkakrotnie mieliśmy wspólne spotkania, ale Wałęsa, jak zawsze, był „trudno kontrolowalny”. Do kompletnego nieporozumienia doszło na przykład w 1983 roku w sprawie sankcji amerykańskich, gdy chciał wystąpić o ich zniesienie. Wystąpiliśmy przeciwko temu bardzo stanowczo. Wałęsa był do reprezentacji Związku na zewnątrz, był symbolem i tak go traktowaliśmy. Powiedzieliśmy mu wyraźnie, aby od kierowania „Solidarnością” trzymał się daleko, chyba że się ukryje i będzie działał razem z nami w podziemiu. Wałęsa nie przekazywał żadnej pomocy podziemnej „Solidarności”. Dostawał pieniądze od nas na swoją działalność.

Po strajku sierpniowym 1988 roku doszło do połączenia różnych struktur podziemnej „Solidarności”. W styczniu 1989 roku powstał Tymczasowy Zarząd Regionu Gdańskiego, w skład którego weszły osoby z komitetu strajkowego ze stoczni i z innych grup. Przewodniczącym TZR został Bogdan Borusewicz. Nie dopuszczono przez to do rywalizacji podziemnych struktur. Borusewicz wchodząc w jawne struktury dał znak, że konspiracja się skończyła. Podziemne drukarnie wyszły z ukrycia dopiero pół roku później. Sekretariat wojenny Lecha Wałęsy działał cały czas. W zasadzie nikt nie pamięta, kiedy przestał – płynnie przeistoczył się w 1989 roku w legalną „Solidarność”.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Leszku,

ale o jakiej nagonce na Wałęsę Ty mówisz?
Moim zdaniem to jest tylko kolejne granie Wałęsą, a nie żadna nagonka.
Wałęsa robi teraz za użytecznego chochoła. Po raz kolejny.
Sam Lechu własnymi rencami spuścił już dawno powietrze ze swojego mitu.
Zobacz jak Mistewicz w Rzepie objaśnia, na czym polega obecne granie Wałęsą.
To jest zwykła brudna polityka, robiona taranem socjotechnik, na chama.
Zostaje nam powspominać naszą dziewiczą polityczną naiwność z tamtych lat.

Pozdro.


Sergiuszu

Ale jakie znaleźć wyjście z tej sytuacji? Chyba znów trzeba polecieć sloganem o wymieraniu tego pokolenia.
Choć upartyjnianie i upolitycznienie wszystkiego dosłownie(abstrahując od postaci Wałęsy) to siew, który nie może, nawet w przyszłości, dać dobrych plonów.

Pozdr.


Partyzancie,

wyjście narzuca się samo.

Ponieważ rozmaici kierownicy kuli ziemskiej, tacy na różnych szczeblach tej kuli, być może po raz kolejny zechcą wykorzystać energię narastającej frustracji i gniewu mas (patrz tzw. kryzys), by utrzymać się w siodle i co najwyżej przemeblować scenę polityczną dla gawiedzi, czyli dla nas, jedyną sensowną działalnością społeczno-polityczną jest odsłanianie ich kuchni, odczarowywanie widowni, która krok po kroku będzie coraz bardziej odporna na manipulację. Tu nie chodzi o odczarowanie wszystkich, bo to nierealne i ponad potrzeby, ale odczarowanie pewnej masy krytycznej, która spowoduje wytrącenie z rąk kierowników jedynej broni jaką dysponują.

Czekanie na wymarcie pokolenia w drodze do Ziemi Obiecanej nic nie da. Nawet jeśli ktoś mocno wierzy, że dobry Pan Bóg ma na to wszystko na Ziemi oko, to przecież nie zwalnia to człowieka od robienia tego, co mu zwykły rozum/rozeznanie i sumienie nakazuje.

Dopóki jest ciepło i jakoś ludzie sobie radzą, dopóki nie wychodzą na ulice, dopóki nie organizowany przez nikogo wściekły tłum nie pali banków i urzędów, dopóty wszystko to wydaje się takim sobie gadaniem.

Będzie gorzej, jeśli kryzys wymknie się z rąk kierownikom i drukowanie pieniędzy nie uspokoi ludzi. Wtedy to już ratuj się kto może.

Dopóki wydaje się, że od takiego scenariusza dzieli nas bezpieczny bufor możliwości, dopóty będzie trwać ten głupi taniec naszej, pożal się Boże, klasy politycznej.

Nawet jeśli nie będzie żadnego bum, te pajace udające polityków muszą zobaczyć środkowy palec społeczeństwa. To może się odbyć w sposób zaskakujący, bez żadnej przemocy.

Uważam, że nad tym właśnie warto pracować.

Pozdro.


Widzę

Moim zdaniem mamy ewidentnie od kilku lat, co najmniej od czasu dojścia do władzy PiS nagonkę na Wałęsę i promowaną przez niego drogę porozumienia z władzami PRL Przez ten czas nie powstała żadna książka promująca działania “Solidarności”, abym mógł się czuć dumny z tego, co kiedyś było. Prawie wszystko co się pisze i mówi jest okropnie dołujące – tak jakbym wciąż na okrągło słuchał historiozofię pisaną przez Giertycha.


Leszku,

a ja widzę, co najmniej od czasu dojścia do władzy PiS, coraz śmielsze dopuszczanie do głosu tych, którzy nie mieli żadnego prawa głosu wcześniej, ponieważ mieliśmy tylko jedną, oficjalną wersję tej pięknej historii.

Sam się przecież dopominasz o to, co było ponoć w samym centrum Solidarności czyli właśnie dopuszczanie do głosu i ścieranie się ale też współpracę różnych nurtów, pod sztandarem wspólnej sprawy.

Tego nie było po ’89. Była jedna wersja, lansowana dzień i noc. Niekoniecznie całkiem fałszywa, wystarczy, że prawdziwa inaczej.

Nagonki na Wałęsę widzisz od czasów PiS? No nie rób sobie jaj, proszę. Przecież to jest całkiem świeża historia. Dobrze pamiętamy kto i jak grał Wałęsą wcześniej.

Uważasz, że od czasu dojścia do władzy przez PiS to przez PiS nie powstała żadna dobra książka o Solidarności? Czy może PiS nadal rządzi, a ja coś przegapiłem? No doprawdy, coś tu nie halo z argumentacją.


re: Wbrew nagonce na Lecha Wałęsę

Lepiej byście sobie przeczytali Panie Frasyniuk i panie Michnik oooodpieprzcie się od IPN!, zamiast polerować posąg Lecha.


Panie Leszku,

Tak jak w pracach naukowych najciekawsze dla mnie są przypisy, tak w blogerskich notkach komentarze.
Dlatego podobnie jak Sergiusza ciekawi mnie ten podział; na przed i po PiSie.

To granie historią:). I zawłaszczanie jej:).
Oczywiście przez brzydkich Braci. Czy to nie jest trochę infantylne?

Nie tak dawno pisałem o oburzeniu jakie towarzyszyło obchodom 30 lecia WZZ, protoplasty Solidarności.
Właśnie z powodu histerii związanej z zawłaszczeniem tej rocznicy przez, Gwiazdę. Walentynowicz i Wyszkowskiego:).
A niby czyja to historia, jak nie ich?
Wałesy i Borusewicza nie było na obchodach. Fakt, z oczywistych powodów politycznych. Do bólu aktualnych.
Ale było kilkudziesięciu innych działaczy. Zdaje się, stanowiących przytłaczającą większość związanych z tym środowiskiem.

Za to w okresie przed pisowskim, powstał i umacnia się nada,l mit gen. Jaruzelskiego. Był nawet okres, w wolnej Polsce!, kiedy większość przekonano, że stan wojenny był zbawienny. Czemu tak mało chętnych do zawłaszczania legendy stanu wojennego? Są przecież tacy, których to historia.

By nie pastwić się już nie dopominam się o skomentowania takich akcji jak przepraszanie za Solidarność czy zwracanie legitymacji S. przez bohaterów sierpnia. Daleko mi też do domagania się Pana opinii, o ich pomysłach wsadzania Generała na cokoły?
Nie proszę o wskazanie ton tytułów opisujących najnowszą historię, czy o ustosunkowanie się do rangi jakiej nadawano solidarnościowym rocznicom w erze przedkaczyńskiej.

Proszę tylko o zachowanie proporcji, odrobiny obiektywizmu i zdrowego rozsądku.

Pozdrawiam serdecznie


s e r g i u s z

ale mamy do czynienia, moim zdaniem, tylko z opisywaniem negatywówó – i to w “S” kierowanej przez Wałęsę, jak i samego Wałęsę. Nie ma książek o pozytywach, są książki o promowanych bohaterach a nie o ludziach.
Coś o polskiej “polityce historycznej” próbowałem napisac w niedawnym wpisie o moim zdziwieniu na 20-lecie. Jest się wpychanym do jednoznacznych szufladek. Konieczne zmusza się do opowiedzenia po jednej lub drugiej stronie – a jak już do tego dochodzi to z ogromną przesadą.
Błędne uważam “jechanie po Wałęsie” “Bolkiem”, dzieckiem czy też sikaniem. Ważniejsze jest opisywanie negatywnych i pozytywnych skutków jego postępowania. Epatowanie tym czy był TW czy też nie, psuje jedynie perspektywę oceny jego działań. Według mnie nic nie tłumaczy w dziedzinie jego wielkiej roli historycznej, jak i wielkiej kompromitacji po 1989 r. w wojnie na górze i jako prezydenta.


Leszku,

OK, ale zobacz co sam robisz. Z jednej strony piszesz o tej przegiętej już polaryzacji sceny politycznej i o tym wymuszaniu wchodzenia na jedną z dwu orbit partyjnych, a kawałek wcześniej dajesz zupełnie od czapy, moim zdaniem, wstawkę o PiS, że to niby jakiś związek ma z nagonkami na Wałęsę. Jeszcze wcześniej walisz w IPN w najgorzej wybranym momencie, co nawet Krzysztof Leski Ci wypomniał konkretnie. No kurczę, sam siebie pakujesz w te stereotypy, z którym deklarujesz walkę przez bycie ponad to.

Czytałem przed chwilą zalinkowany przez Kontrę tekst MK, którego uważam za sprawnego pisarsko ślizgacza, ale muszę przyznać, że dość celnie trafia w punkty.

Ale wracając, myślę, że to nie jest dziwne, że brakuje nam pozytywnych opisów Solidarności. Jest na to za wcześnie, bo dopiero zaczynamy odreagowywać skutki wieloletniego monopolu na prawdę historyczną o tamtych czasach. Przegięcia są nieuniknione, nawet te jadące zupełnie w kompletne teorie spiskowe. To jest moim zdaniem konieczny etap przywracania równowagi w ocenie rzeczywistości.

Dlatego tak ważne jest, żeby tajemnice zalegające nadal w archiwach IPN, choćby przetrzebionych, zostały uwolnione, bez względu na krzyki i histerie wyprawiane wokół IPN.

Chyba że nam pasuje, żeby sowieckie służby nadal grały posiadanymi oryginałami? Tu nie ma żartów, a nasze wnuki nas z tego rozliczą, jestem pewien, surowo.


sergiusz

Co do IPN. Ja od prawie roku usiłuję wydobyć z IPN to, co jest istotne dla historii opozycji w środowisku akademickim Trójmiasta. Nie jestem pracownikiem IPN, tak więc traktowany jestem per noga. Dla mnie na ten temat nie zrobi się żadnej kwerendy, oddelegowany do współpracy ze mną archiwista zapomina np. od ponad pół roku wysłać odpowiednie kwity, aby gdzieś znaleźć dokumenty akcji “Promień” dot. NZS UG. Pisałem prośby o udostępnienie wielu teczek. Czekałem miesiącami i nie wszystkie do tej pory dostałem. W tym czasie dowiadywałem się, że osoby wnioskujące później ode mnie o jakąś teczkę dawno ją dostały.
IPN to jest burdel na kółkach. Jest tam niby komputerowy katalog. Ha, chyba nikt od kilku lat go nie aktualizował. Nic w nim znaleźć nie można, a archiwista tobie nie podpowie, do jakich teczek możnaby zajrzeć. Traktuje w końcu ciebie jak intruza. Byłoby zupełnie inaczej gdybyś był pracownikiem IPN i dostał np. prikaz z Warszawy, że ktoś z ważnych pracowników IPN chce wydać książkę o inwigilacji dziennikarzy, albo o warszawskim NZS. Od razu byłaby zrobiona kwerenda. Ktoś z poza IPN tylko im w pracy przeszkadza, a Kurtyka przy tym stroi się w piórka i na spotkaniu zorganizowanym na UG przez obecny NZS mówił im, że NZS było organizacją elitarną mającą promować elity. O tym miało świadczyć np. to, że on jest prezesem. Chwalił się przy tym, że o krakowskim NZS IPN wyda książkę... Wśiekłość mnie i innych ludzi spowodowała ta paplanina o elitarności NZS – bo to tak jakby słuchać o zsypie, że celem było robienie karier kosztem innych, jak i informacja o prywacie z tą książką. Nie mam za co cenić ani lubić IPN.


Leszku,

no sorry, ale co ma tu do rzeczy lubienie czy nielubienie? IPN to tylko urząd, działa pewnie i tak lepiej niż przeciętny urząd, choć z pewnością jest tam sporo do zrobienia lepiej. Trzeba cisnąć i męczyć urzędników. Jak w każdym urzędzie. Tylko za czym to ma być argument, że IPN Ciebie olewa a innych zlecenia obsługuje? To ma być argument, żeby go zaorać, czy jak?


sergiusz

to ma być argument za tym, aby było równouprawnienie w dostępie do akt, że pracownicy IPN nie powinni być uprzywilejowani. Byłoby być może lepiej gdy zatrudnieni tam historycy pracowali poza firmą i byli w firmie takimi samymi petentami jak inni (tak było w Instutucie Gaucka).
To ma być argument także za tym, że żadna obrona IPN (“Ręce precz od IPN”) ani ordery nie zwalniają od krytyki tej instytucji. Krytyka zaś nie może być powodem do posądzania, że moim zdaniem należy IPN zabetonować czy zaorać. Jak w przypadku każdego urzędu mam prawo być wkurzony na to, że urząd źle działa, i jeszcze bardziej za to, że za złe działanie dostają tam ordery.


Leszku,

a to OK, oczywiście, że urzędniczą opieszałość i wszelkie inne urzędnicze aberracje należy tępić, wyszydzać, zwalczać oraz wypalać żywym ogniem.

Mi jedynie chodzi o to, że co innego tępić, wyszydzać, zwalczać oraz wypalać żywym ogniem urzędniczą opieszałość i wszelkie inne urzędnicze aberracje, a co innego strzelać do IPNu (choćby satyrą) dokładnie wtedy, gdy trwa nagonka na IPN, gdy zewsząd wyzierają różne brzydkie ryje wołające, żeby IPN spalić, zaorać i zabetonować resztki.

Mi jedynie chodzi o to, że jeśli chcemy, by polska scena polityczna stanęła na nogach zamiast stać na głowie lub zwisać niby nietoperz z jakiejś gałęzi, to w krytyce tej nie możemy posługiwać się retoryką którejś ze stron politycznej wojenki, zwłaszcza gdy ta wojenka wygląda jak okładanie się zabawkami w piaskownicy i jest niczym więcej niż pojedynkiem team-ów PR-owców, którym słowo “idea” prędzej kojarzy się z dawną nazwą operatora GSM niż z ideowością.

Bo jak nie, to sami siebie wpisujemy w ten teatrzyk, który krytykujemy.

Rozumiesz o co mi chodzi?


Sergiusz

Rozumiem, ale o tym zaoraniu IPN to najwięcej mówili sami obrońcy IPN. Moim zdaniem wiele w tym było pijaru mającego bić w politycznego przeciwnika. IPN jest używany jak cyngiel w walce politycznej… Natomiast PO co najwyżej mówiła o konieczności zmian personalnych. Ja akurat bym to popierał. Nie może być tak, że historię ostatniego 30-lecia opisuje się głównie – w mojej opinii – z punktu widzenia opcji narodowej i robi się wszystko aby zniszczyć dobrą pamięć o tzw. lewicy laickiej oraz wszystkiego co nie było tak na prawo jak opisującym wydaje się, że być powinno.


Leszku,

ale Ty wierzysz, że zmiany personalne proponowane przez PO naprawiłyby cokolwiek? że PO chodzi o coś więcej niż przejęcie politycznej kontroli? No daj spokój, wystarczy porównać to co głosiła PO z tym co robi.

I znowu, bolejesz nad niedostatecznym przykładaniem wagi, a może i nawet celowym lekceważeniem przez ludzi w IPN tradycji lewicowych. Czemu tu się dziwić? Może to nawet lepiej dla przyszłej lewicy? Nie sądzisz, że lepiej byłoby dla takich badań i publikacji, gdyby wychodziły za jakiś czas, gdy lewica nie będzie się kojarzyć tylko z SLD czy, pożal się Marxie, klubokawiarnią Krytyki Politycznej?

Taka argumentacja do mnie nie przemawia, po prostu nie wierzę, że przechył w badaniach czy publikacjach na prawo może zaszkodzić pamięci nurtów lewicowych, w intencje polityków nie wierzę nawet w jednym promilu, dlatego jedyne co mnie interesuje, to otwarcie w końcu tej puszki Pandory, do końca, a nie jakieś zmiany personalne czy lepsze komputery do robienia wrażenia.

I niech chętni ludzie badają i publikują analizy i syntezy o dowolnym profilu ideologicznym czy bez profilu, co komu pasuje poczytać.

To reglamentacja dostępu jest zła, a nie taka czy inna obsada czy profil ideolo tej obsady, moim zdaniem.


Nie ma nagonki na Wałęsę

Jest pseudoafera z książką kopisty Zyzaka rozpętana przez samozwańczych obrońców Wałęsy, bo widocznie piarowcy powiedzieli, że to się opłaci.


sergiusz

nie rozumiem łączenia “Krytyki Politycznej” z tradycją opozycji demokratycznej. Nie rozumiem dlaczego ma sią ją kojarzyć tylko z Kościołem i grupami narodowymi z Kościołem związanych. Dlaczego głównie narodowcy maja opisywać coś, co moim zdaniem łączyło ludzi różnych światopoglądów. Profesor Friszke w ostatnim artykule w “GW” opisał jak to prawicowe przegięcie się w IPN dokonało, i że jest ono podporządkowane konkretnej parti i opcji politycznej. Moim zdaniem z tego powodu dochodzi do tak gwałtownych konfliktów wokół IPN, a i do niszczenia etosu “S”. Co dziś na podstawie książek wydanych przez IPN o “S” można powiedzieć – o jej ideach, przesłaniu i programach?
W ubiegłym roku IPN zorganizował wystawe o NZS. Za jej tytuł przyjęto slogan “młodzież z partią się rozliczy”. Czułem głęboki, wewnętrzny sprzeciw wobec takiego kreowania. Kto wpadł na taki pomysł, aby kreować Zrzeszenie do tak płytkiego rewanżyzmu, kto zapomniał, że głównie walczyliśmy o autonomię, samorządność, wolność słowa i z partyjniactwem – jakie by ono nie było, a nie tylko z czerwonymi. NZS to nie KPN, “Solidarność Walcząca” czy jacyś zajadli antykomuniści. Dziś IPN odmalowuje NZS na swoje barwy, tak jak i “Solidarność” – wyżej ceniąc “Solidarność Walczącą”, którą ja ceniłem, choć pamiętam, że jej działania były prawie zupełnie do 1989 r. niewidoczne.
Takie skrzywienie – jak ta wystawa o NZS – w opisywaniu historii przez IPN ja dostrzegam.


Leszku,

no nie wiem, jakim cudem takie obawy o wymazanie z dziejów opozycji nurtu lewicy laickiej? To mi zakrawa na jakąś histerię właśnie, typową dla lewicy laickiej, która całe lata po ’89 siedziała zapewne w katakumbach, potajemnie wydając Gazetę Wyborczą? No to są jakieś jaja megalityczne. Mam uwierzyć, że profil ideolo ludzi w IPN spowoduje zapomnienie o Jacku Kuroniu albo Adamie Michniku? O czym Ty mówisz w ogóle? Przecież o dziejach nurtu lewicy laickiej w S to mogliśmy czytać non-stop, i bez IPN-u.

Co do Krytyki mi nie chodziło o łączenie, tylko o wskazanie, że samo pojęcie lewica nadal ma konotację negatywną, właśnie dzięki SLD i młodzieży pozującej na lewicę z Krytyki. To nie ja łączę, to oni sobie biorą te pojęcia i ludziom się to miesza. Najlepszy dowód masz taki, że w istocie ideowo lewicowa (choć nie laicka) formacja, jaką jest PiS, oflagowuje się jako prawica, bo lewica to wiadomo – komuchy, no tak to jest postrzegane przez reklamożerców przecież, choć to kompletne pomieszanie pojęć w istocie. Tylko o to mi chodziło w tym punkcie.

Jesteś skażony Optyką Wyborczej po prostu. No teraz to Ci dowaliłem w końcu :D


Gdzies to czytałem artykuł,

niestety nie pamietam, kogo i gdzie, że IPN ma bardzo wybiórczą optykę także jeśli chodzi np. o badania historii II WŚ, np. nie zjamuje się zupełnie walką narodową ruchu ludowego (Bataliony Chłopskie itd), o lewicy nie ma już co wspominać.

Czy więc o to chodzi, że IPN ma być anty-Wyborczą i prezentować skrajne tendencyjne i wąskie spojrzenie na historię Polski (gdzie nie było PPS, lewicy patriotycznej, BCH itd) czy ma być to instytucja badając a rzetelnie historię?

Bo anty-Wyborczą to se może być “Gazeta Polska” a nie pa.ństwowa instytucja.


Siergiuszu, tak do Ciebie rozmawiam:),

bo autor coś mnie nie lubi:), a aż świerzbi mnie, by wystukać kilka słów komentarza.

Ach, te zmory katolendecji nie dające spokoju naszemu inteligentowi. Nie dalej jak wczoraj, słyszałem Adama Michnika wyprowadzającego skomplikowane, acz dość absurdalne paralele Moczar – Kaczyński. Ta trauma młodości jednak ciągnie się….:)

Podobnie i tutaj. Dobra stara metoda. Na silę przyprawienie gleby. A, że trochę kulawe, kto się doczyta? Kto wie jak było?
Wiadomo, IPN to resztówka PiSu, czyli de facto, katoendeków (sic!) Kaczyńskich.
Jednak jak ktoś dociekliwy, niech sobie przeczyta choćby w niezastąpionej Wiki o związkach braci z KORem i Solidarnością. Trochę zweryfikuje to prawdziwość tego przekazu.

Parę dni temu Szanowny autor pisze;
„Mdli mnie gdy widzę, że w IPN mają głównie pracę ci, którzy są reprezentantami tych środowisk, które w latach 80. były w kontrze do “S”. Dziś na garbie tego, co zrobili ludzie dla “S” robią sobie narodowo-endeckie kariery, a o myśli o pluralizmie należy zapomnieć.”

Dla jasności, kpiąc- bo jakże inaczej, staram się przypomnieć te czasy:

„Na pierwszym zjeździe NSZZ padł wniosek o wystosowanie noty dziękczynnej dla środowiska lewicy laickiej, zgrupowanej wokół KSS KOR. I przepadł ogromną większością.
Tą, jak to nazywasz, narodowo-endecką.
Zatem, kto do kogo był w kontrze?

Istnieje też drugi wariant. Też, swego czasu promowany; wniosek przepadł wskutek manipulacji SBckiej.
Ale chyba aż tak daleko nie pójdziemy, bo mogło by się okazać, że ta cała Solidarność, tańczyła, tak jak im SB zagrała. Trochę niewygodna teza.”

I tak, za prof. Friszke z Gazety Wyborczej, powtarza się nieśmiertelne frazy o zagrożeniu pluralistycznego opisu ze strony mitycznej katoprawicy.

Chroń nas Panie Boże przed tak rozumianym pluralizmem opinii; gdzie poza nawias historii wystawia się wspomnianych; Gwiazdę, Walentynowicz i Wyszkowskiego.
A wzorcem bohaterskiej postawy jest Władek Frasyniuk, postulujący- nie widząc w tym żadnej niestosowności, postawienie we Wrocławiu pomnika Jaruzelskiemu.
I kto tu niszczy etos Solidarności, jak nie takie pluralistyczne stanowisko.:)

A na PO to specjalnie bym nie liczył.
Nie darmo Jerzy Urban, któremu przenikliwości odmówić nie można, skłaniał się na łamach tygodnika NIE do głosowania właśnie na to pragmatyczne towarzystwo.:)

Pozdrawiam serdecznie


Grzesiu,

może czytaliśmy to samo. Ja pamiętam taki tekst, wyliczający dość dokładnie publikacje IPN w Obywatelu. Pisał Remigiusz Okraska, tekst miał tytuł “Instytut Prawicy Narodowej”. On tam linkował też tekst. prof. Friszke z GW, co oczywiste.

Ale powtórzę, robienie problemu z takiego “skrzywienia” ideowego, czy dysproporcji w publikacjach IPN jest rodzajem “młota zastępczego” przeciwko IPN jako takiemu.

Kto tego nie kuma, ten gapa (bez urazy!)


Grzesiu,

znowu sobie jaja robisz? O Armii Ludowej, Batalionach Chłopskich, nawet o organizacji płk. Satanowskiego “Jeszcze Polska nie zginęła” wiemy już wszystko, a nawet więcej niż wszystko,:) a o żołnierzach wyklętych tylko to, że byli bandytami:).
Wiedziałeś coś przed Tyrpą o rotmistrzu Pileckim?
No proszę ...

Pozdrawki


Yassa, polecam zalinkowany tekst

sorki, ale spadam:)

Ale wrócę kiedyś:)


Yasso,

poszedłeś na skróty i od razu z byka walisz ;-)

Frasyniuka frasobliwego zostawiłem sobie na deser, a tu mi wystrzelałeś naboje. Oj zemszczę się przy jakiejś okazji, nu,nu.


Sorry Sergiuszu,

ale przykładów jest bez liku, np. z Twojego terenu były bohaterski skarbnik regionu, Pinior, zwracający po latach legitymacje S. biesiadując na przyjęciu u byłego płk SB.:)

też spadam, dobranoc


yassa

Być może umknęło tobie z dziejów lat 80. to, że w połowie tych lat prawica ogłosiła koniec “S” i kombinowała jak przy współpracy z Kościołem powołać katolickie związki zawodowe. Jakie pisma obok państwowych najbardziej krytykowały podziemną KK i Wałęsę? Co o transparentach na mszach i demonstracjach w czasie papieskiej pielgrzymki w 1987 r. pisała np. “Polityka Polska”? Gdyby nie Jan Paweł II to polski Kościół by się od “S” odwróciół. Bardzo ostry tekst na ten temat napisał m.in. Romaszewski.


sergiusz

wcześniej mieszałeś do opisu historii opozycji demokratycznej Krytykę Polityczną a teraz “GW”. Mam nadzieję, że to nie obłęd nakazuje tobie szufladkować i podporządkowywać opinie lecz po prostu wygoda. Co ma moja opinia wspólnego z “GW” oraz z moim oglądem rzeczywistości? “GW” ma zastąpić IPN? Ani nie lubi ona o histroii pisać, ani nie robi tego obiektywnie. Co to za przykład?
Natomiast podkreślanie z etosu solidarnościowego jedynie jakiejś opcji radykalnie antykomunistycznej i katolicko-narodowej to okłamywanie historii.


Leszku,

powoli, powoli.

Po pierwsze nie mieszam Krytyki do opisu historii opozycji demokratycznej. Wydaje mi się, że dość łopatologicznie już to objaśniłem, a co więcej, nie bardzo da się jedno z drugim pomieszać choćby ze względów pokoleniowych, daj spokój z takimi mykami, proszę.

Po drugie, to nie ja wmieszałem do opisu historii GW, tylko Ty byłeś łaskaw to zrobić w swoim komentarzu wcześniej. Ja tylko zdziwiłem się, że malujesz tu obraz lewicy laickiej jako schowanej za szafą co najmniej, i jeszcze teraz kolanem tam wpychanej przez ideologów z IPN, podczas gdy ta właśnie lewica laicka zdominowała zupełnie dyskurs publiczny po ’89. Co tu jest niejasnego? Bo już nie łapię może.

Chcesz mnie przekonywać, że obecna działalność IPN jest jakimś zagrożeniem dla pamięci historycznej o lewicy laickiej w S? Na serio tak to widzisz? Ty czy prof. Friszke, od dawna jak słyszę lamentujący na ten temat na łamach GW? Czy ja się na niego powołałem czy Ty?

Z kolei ta fraza “Mam nadzieję, że to nie obłęd nakazuje tobie..” itd. to istna perełka. No kurczę, jestem pod wrażeniem. Skąd Ci się to wzięło?

Pozdro.


Nie wiem

Ale jak czytam:

Gdyby nie Jan Paweł II to polski Kościół by się od “S” odwróciół.

to sobie myślę: tym gorzej dla polskiego Kościoła.

Takie tam… bzdety (sobie wymyślam).


sergiusz

ale przecież nie o to chodzi, że coś nie jest schowane za szafą, ale o to chodzi, aby w pozycjach wydawanych przez IPN sprawiedliwie oceniano to, co za tą szafą schowane nie jest. Czy ja mam cenić np. audycje Radia Maryja bo zarazem jest TOK FM? Nie ma czegoś takiego jak nieideologiczne opisywanie historii, tak aby nie zniekształcać w niej obrazu żadnej ze stron dzisiejszych sporów? Mnie się nie podoba to, że w wielu tekstach, które czytałem w Biuletynie IPN z dużą nonszalancją a czasem i niechęcią opisuje się działaloność w opozycji Kuronia, Mazowieckiego czy Michnika. Innych może to nie razić, ale dlaczego tak często teksty w Biuletynie brzmią jak publicystyka? Czyż nie odpycha to od tradycji “S” bardzo wielu ludzi? Ta tradysja powinna choćby tylko w sferze ideowej łączyć a nie dzielić.
A to nie wszystko jedno na jakich łamach tekst prof. Friszke byłby wydrukowany? Mnie chodziło przecież tylko o opis zjawiska, z którym mamy w IPN do czynienia. Dla mnie ważniejsza jest w tym wypadku treść a nie środek przekazu.


Leszku,

wiesz, mi to wygląda na niesłychane demonizowanie IPN, który jest malowany niemal na jakiegoś demiurga od nowa piszącego historię. Tak jakby nic poza IPN nie istniało i nigdy nie było wydawane ani nigdy już wydane miało nie być. Do cholery jasnej, jak można aż tak naciągać rzeczywistość, żeby pasowała do tezy, że IPN jest be?

Ekipa która jest dziś w IPN, nie będzie tam wiecznie ani nie wyniesie do domu archiwów (tak sądzę w każdym razie), więc o co ten krzyk, o co ten lament?

Na moje oko, to IPN akurat zajmuje się akurat tym, co dotąd było chowane za szafę i zamilczane, czyli zajmuje się właśnie odkłamywaniem historii, która wcześniej była lansowana w jedynie poprawnej wersji.

Nic mnie tak nie wkurza, jak próby monopolizowania opisu jak było, zawłaszczania historii a nawet tzw. prawdy historycznej.

Ale to wszystko jest tylko biciem anty-IPN-owej piany. Przecież jest jasne, że tak naprawdę chodzi o ostateczne rozwiązanie problemu lustracji i dekomunizacji. Zaprzeczysz?

Gadanie o tym ile zła robi IPN, jacy tam politykierzy siedzą prawoskrętni, jak to oni zakłamują historię jest dla mnie totalną żenadą, niczym więcej. Robieniem zasłony dymnej, by zasłonić faktyczne zamiary udupienia IPN-u jako takiego.

Ja naprawdę rozumiem wszystkie Twoje zastrzeżenia pod adresem IPN jako urzędu, zarówno te dotyczące jego niesprawności, czy też sprawności inaczej, jak i te dotyczące prawoskrętności obecnej ekipy.

Ale to nie zmienia mojej opinii, że tego rodzaju zarzuty nie mogą być używane do wysadzania IPN w powietrze – a to jest to, o co tak naprawdę chodzi faktycznym anty-IPN-owcom – komuchom i wszystkim uwikłanym we współpracę ze służbami PRL.

Pozdro.


Panie Leszku,

wiemy że środowisku dawnej opozycyjnej lewicy laickiej bliżej do generałów; Jaruzelskiego i Kiszczaka niż do braci Kaczyńskich.
Wiemy, że owo środowisko znieść nie może żadnej konkurencji i traumatyczno-tradycyjnie każdemu z kim się nie zgadza przyprawia gębę katoendecji, ale nie przesadzajmy.

Kaczyńscy wychowywani byli w tradycji piłsudczykowskiej. Bliskim przyjacielem ich rodziny był Jan Józef Lipski, usilny acz mało skuteczny reanimator przedwojennej PPS.

A Pan mi tu z Katolickimi Związkami Zawodowymi, które jakoby miały być alternatywą dla tolerancyjnej i pluralistycznej Solidarności.
Pojawia się tu oczywiście autorytet Jana Pawła II, hamujący aspiracje związkowe katoli. Można prosić o jakieś źródło?
Naprawdę piękne:), gdyby nie to, że te puzzle tak się jednak nie układały.

Prawdą jest, że Solidarność końca lat 80-tych była tylko cieniem tej z początku dekady i na tej bazie były próby powoływania innych organizacji związkowych, ale jej legenda i autorytet nie mógł być niczym zastąpiony.

Przypomnę jeszcze, że w tej słabiutkiej Solidarności czynnie działali bracia Kaczyńscy, a Lech był wówczas prawą ręką Wałęsy.
Tak więc, znowu w łeb bierze cały wywód usiłujący powiązać złych braci z diaboliczną katoendecją.

Wesołych Świąt niezakłóconych przez katoendeków życzy


Subskrybuj zawartość