Ceremonia - opowiadanie

To stalo sie wlasnie dziesiatego grudnia. Rowno w polowie lat szescdziesiatych dwudziestego wieku. To byl wyjatkowy czas dla mnie. Wydalem z siebie pierwszy krzyk.
Z tej okazji krotkie opowiadanie, ktore napisalem dawno temu.Podziekowania dla red. Grabowskiej z miesiecznika JUST QUALITY za polskie znaki.

CEREMONIA

Biegliśmy. Moja suknia dziwnie kontrastowała z kloszardami siedzącymi na korytarzu Urzędu Gminy w Puszczy Pańskiej. Wokół nich walały się resztki jedzenia i dawno przeczytanych gazet. Patrzyli na nas z politowaniem.
Z otwartych okien, mimo panującego zaduchu, dochodził zapach świeżych, polnych kwiatów. Niezapominajek? Znak, że ten dzień nie będzie zwyczajny.
Drzwi, przez które zajrzeliśmy do niewielkiej sali pamiętającej wczesnego Gierka, niepokojąco zaskrzypiały. W środku czekał, wyraźnie zniecierpliwiony naszym spóźnieniem, urzędnik państwowy z ciężkim łańcuchem na piersiach i tradycyjną formułką na życie. Po chwili zabrał się do roboty. Beznamiętnym głosem wyklepał tekst przysięgi i spojrzał na mnie wyczekująco. Wypowiedziałam sakramentalne tak i złożyłam podpis tam, gdzie trzeba.
Świat zmienił barwy. Zrobiło się jakby cieplej. Jak przez ścianę, usłyszałam potwierdzające tak z ust mojego ukochanego. Mężczyzna, z którym zawarłam przymierze miłości, stanął zamyślony nad podanymi do podpisu papierami i gorzko zapłakał. Spojrzałam na niego i poczułam żal do siebie i całego świata, że uległam słabości zakochania.
Ale teraz nie było już odwrotu. Papiery podpisane, następni zakochani czekali w kolejce. Chciałam opuścić to miejsce jak najszybciej. Wyjść z mężem ubranym w pamiętający studniówkę garnitur i pachnącym tanią wodą kolońską kupioną po drodze.
Na moją prośbę, napisaną w pośpiechu na skrawku papieru oderwanym z zawiadomienia o odszczurzaniu miasta i przekazaną przez umyślnego do sekretariatu, otrzymał w ramach gminnego budżetu dla młodych małżeństw prolongatę spłaty długów zaciągniętych zeszłej jesieni. I całoroczny przydział chusteczek do nosa. Wyraźnie poweselał . Spojrzał w stronę ściany na której, obok orzełka w koronie, wisiał mały , drewniany krzyż z człowiekiem przypominającym o tym, co nieuchronne i niezbadane. Szukał boskiego potwierdzenia i otuchy. Otarł rękawem marynarki, wilgotne od płaczu oczy, spojrzał na mnie z nadzieją. W rytmie marsza weselnego opuściliśmy salę ślubów.

xxx

Na dole czekał specjalnie zamówiony na tę okazję roznosiciel gazet, by rozgłosić światu radosną nowinę. Wcisnęłam mu przygotowane wcześniej ulotki i garść moniaków. Sypnął nimi na szczęście, wsiadł na rozklekotany rower i pomknął przed siebie pohukując radośnie. O mały włos nie rozjechał staruszki niosącej z wysiłkiem bańkę mleka do pobliskiego skupu.
Wsiedliśmy do nieprawidłowo zaparkowanego, czerwonego samochodu z opuszczanym dachem. Mąż wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę papierosów, wyjął jednego i przypalił. Zgrabnym ruchem włożył mi go w usta. Wyciągnął drugiego, podpalił, zaciągnął się głęboko i wypuścił kilka precyzyjnych kółeczek. Westchnął. Od razu zrobiło się lepiej. Przekręciłam kluczyk i spod maski wydobył się pomruk dwunastu cylindrów.
Ruszyliśmy. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Nasze życie nabierało tempa. Po chwili pędziliśmy na złamanie karku. Mój ślubny zaczął zdradzać oznaki zdenerwowania. Twarz mu posiniała. W jego oczach, nie wiadomo skąd, pojawiły się przerażone żółwie.
Prędkościomierz. Wskazywał znaczne przekroczenie zdrowego rozsądku. Hamulec. Zasyczało. Moja noga prawie dotknęła podłogi samochodu. Nic. Zero efektu. Lekko zaniepokojona zerknęłam na ślubnego. Zauważył moje chwilowe niezdecydowanie, skulił się i wtopił w siedzenie. Wbiłam hamulec ponownie w podłogę. Tym razem auto wyraźnie zwolniło. Spojrzałam na deskę rozdzielczą, i zegar, którego przeznaczenia nie znałam wcześniej. Przypominał zegary lotnicze, był tylko trochę delikatniejszy. Miał fosforyzujące, zgrabne wskazówki. Na cyferblacie małe literki układające się w słowo miłość. Pokazywał położenie naszego związku w stosunku do przebytych w nim kilometrów.

- Cieszę się, ze mamy to za sobą. Takie ceremonie mnie dołują. Ciekaw jestem, co nas dalej czeka – powiedział mąż i spojrzał w okno.

- Myślałeś, że rozbijemy się na początku naszej drogi? – zapytałam.

- Przez chwilę – odparł i znowu skulił się w fotelu.

Spojrzałam mu w oczy. Zobaczyłam człowieczka niezdecydowanego do końca na wspólne życie. Musiałam go sprawdzić. Wyciągnęłam ze schowka pod tablicą rozdzielczą srebrną piersiówkę trzymaną na specjalne okazje.

- Masz, napij się – syknęłam mu prosto w ucho, zaczynając w duszy żałować ze za niego wyszłam.

Pociągnął sporego, solidnego łyka. Włączyłam radio. Popłynęła anielska muzyka prosto z Jamajki. Ze schowka wyciągnęłam też zawiniątko, prezent ślubny od naszego starego przyjaciela z Maroka. Spodziewałam się, co Pablo mógł w nie zapakować.
Gdy odwinęłam sreberko moim oczom ukazał się rozkoszny widok brunatnej grudki. Twardej i wyjątkowo proporcjonalnej. Pokrytej jakby rosą. Pachniała Afryką. Z kieszonki, sprytnie wszytej pod ślubną suknią, wyjęłam maleńką, szklaną wodną fajkę, znalezioną przed laty na jakimś squocie w Amsterdamie. Napełniłam ją i podałam mężowi.

xxx

– Naprawdę mogę? – spytał z niedowierzaniem.
– Kurwa! – zaklęłam w duchu – Co za facet?! Chcę mu pomóc, a on we mnie nie wierzy. Przecież nie mogę pozwolić, aby znowu pojawiły się w jego oczach te pieprzone żółwie… – Ależ oczywiście, mój drogi mężu – powiedziałam uprzejmie. – Popalimy, przed nami jeszcze długa droga.

Podałam mu cybuch, ze specjalnie wyprofilowanym uchwytem, podpalając zawartość główki. W fajce zabulgotało. To był znak, ze mój ślubny ma kontakt z afrykańskim, szamańskim światem, jego niepowtarzalnością, niezwykłym ciepłem i niczym nieskrepowana radością życia. Jego policzki wydęły się, a oczy lekko przymknęły. Pomyślałam, że nie wszytko jeszcze stracone. Przecież do cholery, wyszłam za niego z miłości!

- Miłosz – po raz pierwszy od czasu wygłoszenia formułki w urzędzie wypowiedziałam jego imię.

– Teraz moja kolej, zastąp mnie za kierownica – powiedziałam i zatrzymałam samochód na stacji benzynowej.

Milosz wysiadł i niepewnym krokiem skierował się w stronę obrotowych drzwi z tabliczką z chłopczykiem sikającym do nocnika. Przesiadłam się na jego miejsce, prawie gorące od jego ciała. Zapaliłam. Dym poszybował w moje wnętrze, docierając w dobrze znane mu miejsca i penetrując zakamarki mej duszy. Zaschło mi w gardle. Pociągnęłam spory łyk z piersiówki leżącej pod moimi nogami. Milosz nie wracał. Postanowiłam zapoznać się z instrukcją obsługi małżeństwa podarowaną nam w Urzędzie Stanu Cywilnego. Tekst był napisany dziwnym językiem pełen zbędnych ozdobników, których mimo wypełniającego mnie marokańskiego dymu nie mogłam rozszyfrować. Dałam sobie spokój.

xxx

Zauważyłam Miłosza wychodzącego ze stacyjnej toalety. Jego chód pozostawiał wiele do życzenia. W rękach trzymał wypchany worek. Podszedł do samochodu i otworzył drzwi od strony kierowcy. Wsiadł, odwrócił w moją stronę wykrzywioną grymasem bólu twarz i powiedział:

- Musimy uciekać! Zabrałem z kasy wszystkie pieniądze i… załatwiłem człowieka!

Włączył silnik i odjechaliśmy z piskiem opon. Spojrzałam w lusterko wsteczne. Widziałam wybiegających ludzi , gorączkowo machających rekami i pokazujących nasze odjeżdżające auto. Spojrzałam uważnie na twarz mojego męża. W niczym nie przypominał bojaźliwego człowieczka, z którym kilka godzin wcześniej wzięłam ślub i wsiadłam do samochodu. Był jak twardziel z gangsterskiego filmu. Przypominał aktora, którego nazwiska nie mogłam sobie przypomnieć. Przyznaję, że taki podobał mi się znacznie bardziej. W tym szale ucieczki nabrał szlachetnej urody i zdecydowania, którego wcześniej w nim nie dostrzegałam.

- Miłosz, jesteś, jesteś... Kurwa, jak ja Cię kocham! – wykrztusiłam i mocno się do niego przytuliłam.

- Widzę, że musiałem załatwić kolesia i zabrać trochę kasy, aby w nasze małżeństwo wnieść odrobinę szacunku dla mnie – powiedział i z całej siły przycisnął pedał gazu.

Mówił prawdę. Nie szanowałam jego życia. Czasami wręcz nim pogardzałam. Był taki układny i gotowy na ustępstwa. Na długo przed ślubem zdradzałam go z przygodnymi znajomymi poznanymi w klubie, gdzie pracowałam jako kelnerka. Seks z nimi był dla mnie swoistym oczyszczeniem i zapomnieniem nudy jaką mi fundował. Miałam Miłosza dla samego posiadania. Aż do tej chwili.

- Zawiozę cię na najbliższą stację kolejową. Wsiądzesz do pociągu i wyjedziesz dokądkolwiek. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Forsą się podzielimy. Powinno Ci starczyć na początek.

- Nie mów tak! To przecież nasz naprawdę pierwszy dzień. Dzisiaj rozpoczynamy nowe życie. We dwoje! – prawie krzyczałam.

- Nie. Nic już nas nie łączy. Oprócz tej pieprzonej forsy – powiedział zdecydowanie.

Po kilkudziesięciu kilometrach zorientował się , że nikt nas nie goni i podjechał na stacje kolejowa w małym miasteczku. Wysiadł i podszedł do kasy. Wrócił po chwili i wręczył mi bilet.

- Powodzenia , a to na początek. – Sięgnął do worka i wyciągnął kilka garści banknotów.

Zrobiło mi się smutno. Doznawałam tego, czego bałam się najbardziej od dzieciństwa – porzucenia. Wiedziałam, że Miłosz nie żartuje. To był nasz koniec. Widok worka pełnego forsy dopełnił reszty. Postanowiłam wziąć wszystko.
Z kopa załadowałam go w podbrzusze i złapałam upadający worek. Miłosz zawył i lekko się skulił, jakby szukając przestrzeni dla siebie. Z drugiego kolana zaprawiłam go w mostek. Był już mój. Przybliżyłam usta do wykrzywionej bólem twarzy i delikatnie wydmuchując powietrze pocałowałam.

- Nadal cię kocham – powiedziałam jak mogłam najczulej.
 – Ja ciebie tez – szepnął z wysiłkiem.

- Jak to możliwe? – spytałam.

xxx

Leciałem w ciemność. Moja żona załatwiła mnie. Dwoma kopniakami. Zabolało. W spodniach poczułem przyjemne ciepło.
Z wymuszonym uśmiechem odpowiedziałem na jej pytanie:

- Możliwe. Wszystko jest możliwe. Przecież sama wiesz.

- Eh…tak naprawdę, to ja już nic nie wiem – powiedziała i ściskając worek w dłoniach poszła w stronę pociągu.

Patrzyłem za Nią i wiedziałem, że mój plan pozbycia się Jej miał sens. Zasugerowany napad na stację benzynową się powiódł. Chociaż nie miałem pojęcia jak napada się na cokolwiek. Ale poczęstowała mnie tym afrykańskim dymem, po którym zostałem szamanem , nieokiełznanym lwem. Zostałem szamanem, któremu zachciało się odlać. Zostawiłem ją w wozie i poszedłem do toalety. Otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się dziwny widok. Na podłodze siedział skulony, pomarszczony wiekiem mały człowiek i zakrywając głowę cicho łkał. Podszedłem bliżej i zauważyłem w kabinie mężczyznę mierzącego do pomarszczonego z pistoletu. Między nimi leżał worek, z którego wysypywały się banknoty. Czując w sobie potęgę słonia uderzyłem faceta tylko raz. Osunął się na ziemie. Mały człowiek patrzył na to wszystko z niedowierzaniem. Pozbierałem forsę, pistolet wyrzuciłem przez okno. Pogroziłem palcem pomarszczonemu i wybiegłem z toalety. Z tego wszystkiego zapomniałem się odlać. Podbiegłem do auta i sprzedałem Jej ten kit o napadzie. Patrzyła z podziwem i bez przerwy trajkotała, jaki to kurwa jestem wspaniały. Mdliło mnie od tej gadki, ale nie przestawałem grać dalej. W najbliższym miasteczku, podjechałem na stację i kupiłem Jej bilet. W jedną stronę. Pozbyłem się Jej na zawsze. Kosztowało mnie to worek forsy i mokre spodnie.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Borsuku

Wszystkiego…

Z całego serca Gretchen.

W prezencie obrazek własnoręcznie wykonany w niedzielę.

Photobucket

P.S Opowiadanie, jakby to powiedzieć... Niezwykle piękne.


Gretchen

Wielkie dzieki.
Wyobrazilem sobie, siebie lezacego po tym bialym namiocikiem w towarzystwie kobiety, ktora nie patrzy na moj portfel , tylko na mnie.;-)


Borsuku

świetne, świetne, normalnie kapitał!

domagam się jeszcze:)

Nasze życie nabierało tempa

genialne, jak i cała masa innych sformułowań

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Bardzo

absorbujące opowiadanie, nadziane emocjami. Nie mogę się otrząsnąć i jakoś bardziej intensywnie myślę od kilku minut nad sensem życia, miłości i innych kluczowych spraw. Naprawdę niezłe!


Borsuku

Ładny obrazek dorysowałeś do obrazka :) To w końcu prezent dla Ciebie.

Patrzyłem za Nią i wiedziałem, że mój plan pozbycia się Jej miał sens.

:)))


Borsuku,

najlepsze życzenia, małolacie trochę młodszy :-)

Świetne!


Panie Borsuku,

Serwer naprawił mapkę.
Oraz pozdrawia.

Maszyna też człowiek.


Muszę na papierze...

...wydrukować i na spokojnie, powolutku przeczytać...
:)


Jotesz

chamopole

...wydrukować i na spokojnie, powolutku przeczytać...
:)

na spokojnie to Ci się nie uda, tam nie ma spokojności znaczy w tekście:))

prezes,traktor,redaktor


Maxie,

już wydrukowałem i w łóżku wieczorkiem chcę przeczytać. To żonie mam nic nie mówić, bo mogłaby się zdołować???


Możesz:)

piszę to tajemniczo się uśmiechając ;)

prezes,traktor,redaktor


Hm, klimatyczne

i takie filmowe, znaczy widzi się poszczególne sceny, jak się to czyta.

pzdr

P.S. No i spóxnione życzenia urodzinowe.


ALL

Dzieki za zyczenia urodzinkowe. Na dokladke dzisiaj minal roczek jak tu sie zadomowilem.
Jestem z Wami i jest mi z tym dobrze. Pozdrawiam i ciesze sie, ze opowiadanie Wam przypadlo do gustu.


Borsuku kochany!

zobacz na mapce, jest dowód, że Gretchen naprawdę nadaje z Bali, a nie z tajnego studia pod Warszawą :-)

Opowiadanie jak film żywe – naprawdę.

No i witamy w klubie rocznicowym!


Sergiuszu,

a skąd wiadomo, że to Gretchen:)
Że tak spiskowo polecę...

pzdr


Grześ

ja widze tam latające komary, to niechybnie:)

a rocznica podwójna!

Borsuku- najlepsze życzenia w zdrowiu!

prezes,traktor,redaktor


Maxie

Oj tego zdrowia to mi jakos ostatnio brakuje. Jakis bol wlazl mi juz miesiac temu w kolano, za dwa dni znowu mnie maja napromieniowac, bo lekarz nie wie co mi jest i poslal mnie na izotopy.
Ogolnie to ledwo laze i psychicznie jestem tym stanem lekko wykonczony.


Sergiuszu i Serwerze

Nigdy nie watpilem, ze Gretchen nadaje z Bali.;-)

Skoro trzeba bylo naprawic mapke, to tylko moge podziekowac, choc wcale zadnej awarii nie zauwazylem, ale doceniam dzialania maszyny TXT podjete niejako z urzedu. Tak trzymac! Tzn. Czuwac!;-)


Panie Borsuku,

Serwer co prawda mało się zna osobiście na kolanach, ale czasem u ludzi to i owo podsłyszy. Najbardziej Serwer lubi słuchać o sprawach niewyjaśnionych. No i kiedyś podsłyszał, że niewyjaśnione dolegliwości kolan mogą być związane z powstrzymywaniem się przed pójściem w jakiejś ważnej sprawie naprzód. Wynikałoby z tego, że słynne Alleluja i do przodu może mieć silne działanie terapeutyczne. Oczywiście Serwer nie jest znachorem z Bali ani skądinąd, no ale skoro sobie skojarzył, to się podzielił, może na tym polegają dolegliwości niewidoczne dla medycyny?

Maszyna zaciąga się dymem kadzidła i spokojnie oddycha.


Serwerze

Dzieki. To faktycznie ma sens, co serwer mowi. Od pewnego czasu mysle o zmianach.
Np: Praca. Nie daje juz mi takiego zadowolenia jak kiedys. Do tego dochodza napiete stosunki z przelozonym, ktory z byle powodu szuka wrazen i sprawia, ze coraz mniej serca mam do tego wszystkiego.

Pozdrawiam odpalajac kadzidelko.


ode mnie tez

najlepszego … !!!

właśnie sobie druknąłem bo jak jotesz nie mogę skupić sie na czytaniu z LCD :P

pozdro

...


Docencie

Dzieki.
Fajnie sobie druknac…;-)


dokładnie

mam w chacie cała pólkę zbindowanych tekstów z netu … czyta sie jak dobrą książkę :)


Borsuku

Wiesz, ten Serwer to niby Maszyna, ale jakoś mądrze gada.

Czytałam już u Bianki o tym kolanie, i kiedyś w salonie coś pisałeś.

Co prawda znachorem nie jestem choć siedzę na Bali ( nie mylić, że w balii) to powiem Ci, że jak nie mam wyjaśnień somatycznych ( o ile ich nie ma) to zazwyczaj są to jakieś sygnały, które wysyła do nas pomijany i lekceważony organizm. No.

A jak tych sygnałów już nawysyła tyle, że nie da się ich ignorować (wiem co mówię) to i psyche w końcu siada. Jesteś całym Borsukiem, a nie poszatkowanym na kawałki. Pamiętaj o tym.

Dbaj o siebie, bo oberwiesz od Gretchen i zaraz wszystko Ci z wiatrem przeminie.

Szczególnie pozdrawiam.


Posturodzinowo

pozdrawiam bardzo serdecznie.


Szwejk

Nacierał se kolana epolondolokiem. Czy jakoś tak?
Może to gęsi smalec jest?
Tyle, że zaraz z tego wojna wybuchła to i bóle mu przeszły.


Esther

Dzieki za pamiec. Chanuka sameach gam !!!;-)


Subskrybuj zawartość