Słowo na wtorek, czyli krótki tekst o kłamstwie "tak, możesz"

Dzisiaj chciałbym zaproponować kolejny tekst z blogu macierzystego.
———————————————————————-

Przy roztrząsaniu problemu zła szczególnie ostro
rysuje się różnica między motywacjami intelektualnymi i religijnymi.
Impuls intelektualny zmierza ku relatywizacji zła.
Stara się zdemaskować zło jako czysty pozór, a gdy mu się to udaje,
zadowolony idzie dalej w przekonaniu, że usunął je ze świata,
tzn. ze świata prawdziwego bytu. Jednakże świadomość
religijna domaga się rzeczywistego przezwyciężenia zła. Impuls
religijny wychodzi od głębokiego przeświadczenia o rzeczywistej
potędze zła. Nie może on zadowolić się choćby najbardziej
finezyjnymi sztuczkami dialektycznymi maskującymi zło, jego
realność jest dlań oczywista.

Gershom Scholem, „Mistycyzm żydowski i jego główne kierunki”, Warszawa 1997, s. 292

Ego w centrum wszech rzeczy

Wbrew powyższemu cytatowi, nie zamierzam się skupiać na opozycji między impulsem intelektualnym a religijnym. Chciałbym raczej zwrócić uwagę na aspekt odwoływania się pierwszego z nich do… potrzeb zwykle zaspokajanych przez drugi (rozumiany szerzej, jako nieintelektualny – intuicja wskazująca, że coś jest „dobre” lub „złe” powiązana z nieokreśloną tęsknotą za sferą ponadmaterialną). Nawet klasyk „pozostawania poza dobrem i złem”, Nietzsche, rozróżniał dobre i liche. Wiekszość jego bardziej lub mniej świadomych następców jednak głowy takimi drobiazgami sobie nie zaprząta. W tym kontekście proponuję krótką prezentację autodefinicji permisywizmu i jednocześnie mistrzowską moim zdaniem pułapkę na – zwłaszcza nieukształtowane – ego, jaką jest „Biblia Szatana” Antona S. La Veya (założyciela Kościoła Szatana, The Church of Satan, największej organizacjacji satanistycznej na świecie, oficjalnie zarejestrowanej w USA), uchodząca za filozoficzną podstawę współczesnego satanizmu i jednocześnie, mam wrażenie, bardzo żywy przykład działania impulsu intelektualnego w rozumieniu G. Scholema. Siła sugestywności tej książki leży w prostej operacji: na każde pytanie, jakie człowiek próbuje postawić, pada odpowiedź: „tak, możesz to zrobić/pomyśleć”, a wiemy wszak dobrze, że odpowiedź taka nie zawsze – delikatnie rzecz ujmując – może być zgodna z prawdą.

La Vey afirmuje leseferyzm oraz konsumpcjonizm, czyli zjawiska bardzo powszechne również dzisiaj – wystarczy przypomnieć apoteozę bezwzględnej „wolności jednostki” w mediach „stargetowanych” na młodzież, czy „bożonarodzeniowe” dekoracje w witrynach sklepów, prezentowane niemal nazajutrz po Zaduszkach, tabuny „św. Mikołajów” oferujących „prezenty” w ramach kolejnych promocji dużych sieci handlowych albo bankowe oferty „świątecznych kredytów”. Możnaby w tym miejscu przywołać szerszą – niezbyt oryginalną – opinię, że bez względu na deklarowane wartości, wyprowadzane z tradycji Rewolucji Francuskiej (które zresztą też specjalnie przestają odbiegać od „tak, możesz”), postawa zakładająca zaspokajanie potrzeb ego jako absolutny priorytet staje się w tzw. „zachodnim świecie” po prostu obowiązująca. Może o tym świadczyć np. fakt, iż 22.01.2008 Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł, że Francja dopuściła się dyskryminacji, odmawiając prawa do adopcji dziecka homoseksualistce. Mamy więc do czynienia już z usankcjonowaniem prawnym zaspokojenia jej ego możliwym kosztem małego człowieka. Ktoś powie, że takie podejście jest złe. „Czym jest zło?” odpowie spoglądając znad okularów „intelektualista”, identyfikujący się kiedyś np. z tzw. „pokoleniem 1968”…

Truizmem jest twierdzenie, że rzeczy można łatwiej zrozumieć, gdy się je nazwie. La Vey zrobił to wprost. Z pewnością dla wielu osób dość egzotyczne jest użycie słowa „filozofia” w kontekście satanizmu przy jednoczesnych odniesieniach do niespecjalnie „okultystycznej” codzienności. Możliwe jest to dlatego, że Kościół Szatana, wydaje się traktować spersonifikowany absolut zła kultury judeo-chrześcijańskiej jako symbol lub… pozór. Czym więc jest on dla swoich „wyznawców”? Może dialektyczną sztuczką?

Satanizm humanistyczny, czy humanizm satanistyczny?

Żaden Bóg nie umarł za grzechy nasze;
żadnego zbawienia przez wiarę;
żadnego zmartwychwstania po śmierci

Fryderyk Nietzsche, „Wyrazy europejskiego dekadentyzmu – chrześcijanizm”, Warszawa 1996, s. 43

Nie istnieją niebiosa pełne chwały i piekło,
w którym smażą się grzesznicy. Tu i teraz jest dzień
naszej męki! Tu i teraz – dzień naszej radości.
Tu i teraz nasza szansa. Wybierz więc ten dzień, tę godzinę,
ponieważ nie było żadnego zbawiciela!

Anton S. La Vey, „Biblia Szatana”, Wrocław 1996, s.38

Koncepcja La Veya (1930 – 1997) uważana jest za zdecydowanie wiodący nurt satanizmu. W sferze dot. krytyki chrześcijaństwa, La Vey wyszedł dokładnie z tego samego punktu, co Nietzsche (jednak w żadnym miejscu się na niego nie powołując). Serwował czystej wody naturalizm. Przyprawił go jednak kiczowatym okultystycznym sztafażem, który z pewnością nie miał się odwoływać do sfery intelektualnej. W ślad za klasykami, twierdził, że wizja człowieka lansowana przez chrześcijaństwo jest sprzeczna z ludzką naturą. Dobro i zło nie istnieją same w sobie. Coś może być „dobre” lub „złe” tylko z czyjejś perspektywy, podział ten ma być więc wyłącznie kwestią subiektywną. Twórca filozofii dzisiejszego satanizmu podał przykład Eskimosów z Alaski, którzy straszeni przez misjonarza ogniem piekielnym zadają mu pytanie: „jak się tam dostać?”. Człowiekowi siedzącemu w igloo na mroźnej Alasce wieczny ogień miał się wydawać... Rajem.

Wprawdzie – jak pisze m.in. di Nola – już pod koniec XIX w., np. u Carducciego można było znaleźć obraz Szatana, jako uosobienia ducha naturalizmu, ...zbuntowanego przeciwko opresyjnej przemocy instytucji i Kościoła. Pozostawało to jednak w sferze filozofii – nie mając aspektu religijnego. Jak się okaże – wbrew powszechnemu poglądowi – trudno jest zakładać, że filozofia La Veya aspekt taki posiada. Odprawiał on obrzędy posiłkując się „starymi rytuałami” (często „zrekonstruowanymi” przez siebie motywami inspirowanymi lekturą apokryfów, vide „wynalezienie” tzw. „języka henochiańskiego”), przekształcając je – jak to ujął Burton H. Wolfe w swoim wstępie do „Biblii Szatana” – z negatywnej farsy w pozytywne formy odprawiania nabożeństwa i oczyszczenia, pozbawiając krwawych elementów. Czarna msza miała być dla La Veya psychodramą w stylu new age, a nie obrzędem symetrycznym do Mszy świętej w sensie mistycznym, czy nawet obrazoburczym.

Rzecz mocno zwracająca uwagę: podejście do sfery obrzędów, która – wydawałoby się – powinna być przez impuls intelektualny zupełnie odrzucona. W rozdziale „Biblii Szatana” pod tytułem „Rytuał czyli intelektualna komora dekompresyjna” La Vey dokładnie sprecyzował, czym – jego zdaniem – jest rytuał. Bardzo ciekawe jest pojęcie owej „komory dekompresyjnej”. Chodzi o to, że twórca współczesnego satanizmu traktował każde miejsce, w którym odbywają się ceremonie oraz jakiekolwiek obrzędy jako zespół bodźców mający wyzwalać pożądane postawy uczestników. Jak sam zaznaczył, dotyczy to wszystkich religii. Jednak satanizm – jego zdaniem – wyróżnia świadomość tej umowności. Uważał też, że im inteligentniejszy jest człowiek, tym bogatszego potrzebuje sztafażu, by pobudził jego wyobraźnię. Chodzi o kadzidła, świece, śpiewy, rekwizyty oraz ogólną podniosłą atmosferę. Bodźce te mają tworzyć „komorę dekompresyjną” dla świadomości. Formalny początek i koniec ceremonii ma oddzielać świat zewnętrzny od rzeczywistości wewnetrznej. Celem rytuałów ma być nauczenie człowieka korzystania z siły jego własnej woli („woli mocy”, chciałoby się dodać). Nie napisał, co z tymi „mniej inteligentnymi”. Pozostaje im chyba Halloween i tabuny „św. Mikołajów”.

Słowo, które w tym tekście nie padło

… a wydawałoby się kluczowe. Postmodernizm. Byłoby to jednak zbyt proste – zarówno w kontekście znaczenia Nietzschego dla tego nurtu, jak i wręcz wzorcowej reprezentatywności La Veya. Wolfe wszak wspomina, że na przełomie lat sześdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia „Biblia Szatana” była bardziej popularna wśród studentów w U.S.A i Europie zachodniej, niż Pismo Święte. Chodziło o coś innego. W jak wydumany sposób impuls intelektualny może „atakować” ego, odwołując się do sfery potrzeb nieintelektualnych, próbując jednocześnie odseparować ją od freudowskiego superego. Jest to nie tylko interesujące, ale i groźne. Niezależnie od tego, kto formułuje hasło „tak, możesz”, serwując atrakcyjny z pozoru sztafaż, w którego głębszy sens sam nie wierzy. Kimkolwiek by nie był – kłamie.

Bibliografia:

La Vey, Anton. S., „Biblia Szatana”, wyd. Mania, Wrocław 1996
Nietzsche, Fryderyk, „Wyrazy europejskiego dekadentyzmu – chrześcijanizm”, Wydawnictwo Sternik, Warszawa 1996
di Nola, Alfonso M., „Diabeł”, wyd. UNIVERSITAS, Kraków 1997
Scholem, Gershom, „Mistycyzm żydowski i jego główne kierunki”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1997

PS Tak odskocznia od polityki…

PS2 Dla zainteresowanych Satanizm cyrkowy – mroczny clown w lateksie , czyli moja polemika z Gniewkiem na temat satanizmu, liberalizmu i… halloween :)

Średnia ocena
(głosy: 5)

komentarze

a nie mogę?

oczywiście, że mogę. na własną odpowiedzialność wszakże

Jestem nadzwyczaj bierny. Biorę świat taki, jakim jest. Tylko się przyglądam, obserwuję go.
Andy Warhol


Docencie

A czy ktoś Ci tu pisał, co możesz, a czego nie? :)


...

nie chodzi o to “co mogę” tylko “czy mogę”. mogę wszystko do czego jestem zdolny,

tak, mogę. tylko czy chcę?

a czy nie uważasz, jako agnostyk, że chrześcijaństwo, tak ostro sprzeciwiające się relatywizmowi, samo w wielu sytuacjach relatywizm kultywuje?

Jestem nadzwyczaj bierny. Biorę świat taki, jakim jest. Tylko się przyglądam, obserwuję go.
Andy Warhol


Hm...

Mój tekst jest mechanizmach skłaniających do robienia wszystkiego, co się chce poprzez zachętę “tak, możesz”.

W kwestii Kościoła oczywiście się zgadzam, ale nie jako agnostyk, tylko człowiek znający jego historię. Nie zmienia to faktu, że na osi problemu, o którym nadmieniłem stoi on po stronie “wolności do (czegoś)”, w przeciwieństwie do – również satanistycznej – “wolności od (czegoś)”.


Foxxie

Dlaczego akurat satanizm reprezentuje w Twoim tekście zachętę “tak, możesz”?

Pytam, bo jakoś przeszkadza mi to sformułowaniu komentarza. :)


ale

“Mój tekst jest mechanizmach skłaniających do robienia wszystkiego, co się chce poprzez zachętę “tak, możesz”. “

okej ale dlaczego to jest kłamstwo? piszesz dużo o mechanizmach, sztafażu, otoczce, ideoolo, ale jakoś brakuje mio rozwinięcia tej tezy tytułowej

czy owo “tak, możesz” jest kłamstwem, bo jest projekcją ego? jeśli tak to nie wypada mję się nie zgodzić ;)

Jestem nadzwyczaj bierny. Biorę świat taki, jakim jest. Tylko się przyglądam, obserwuję go.
Andy Warhol


Gretchen

Witaj :)

Z racji swoich zainteresowań (m.in. psychosocjologia religii), zaprezentowałem interesujące mnie zjawisko w oparciu o filozofię, która wprost deklaruje “czyń co chcesz”, racjonalizując i relatywyzująć wszelkie potencjalne wątpliwości – o tym jest w swej nieokultystycznej części cała “Biblia Szatana”. Dodatkowo, nie bez znaczenia jest fakt, że pomysły takie są przez tej filozofii “wyznawców” często wdrażane w życie.


Docencie

Kłamstwo “tak, możesz” w moim ujęciu polega na zmanipulowaniu ego “ofiary”, które prowadzi ją do przekonania, że zaspokojenie potrzeb tegoż ego jest absolutnym priorytetem, nie istnieją żadne społeczne – czy inne – ograniczenia, a wszelkie próby odwołujące się do superego są zbędnym kagańcem, który należy bezwarunkowo odrzucić.


Foxxie

Dzień dobry :)

Czyń co chcesz, bo tak chcesz?

Jeśli podążam we właściwym kierunku, to powtórzę pytanie Stopczyka: dlaczego to jest kłamstwo?
Chodzi mi o to, gdzie Ty je widzisz, a nie o to, że kłamstwa w tym nie ma.
Dodaję dla jasności, bo się trochę stracham, że zaraz się okaże jaka to ze mnie satanistka :)


Foxx

no to czaję o co kaman

ale co ma na celu ten wywód? czy chcesz okrężną drogą dołączyć do chóru tych, którzy twierdzą, że takie popularne hasło “róbta co chceta” to próg satanizmu? nie ironizuję, pytam?

dla mnie kłamstwo tego całego satanizmu polega na tym, że zakłada on, że jesteśmy absolutnie wolni, a tymczasem nie jesteśmy.

nie będziemy dopóki nie zdamy sobie z tego sprawy. a to tylko początek… inna sprawa, że tkwienie w takim mentalnym kisielu jest wygodne i przyjemne… [i nie chodzi mi wcale o uświadomienie sobie że rządzą nami spiskowcy, czy ufoludki]

Jestem nadzwyczaj bierny. Biorę świat taki, jakim jest. Tylko się przyglądam, obserwuję go.
Andy Warhol


Gretchen :)

No, już nie bardzo wiem, jak jeszcze bardziej doprecyzować moją myśl po ostatniej odpowiedzi dla Docenta.

Kłamstwo leży w tym, że jest wiele oczywistych ograniczeń dla realizacji “wszelkich potrzeb” ego, więc twierdzenie, że ich nie ma jest fałszem.

PS A jak by się w dyskusji na TXT okazało, że jesteś straszną satanistką, stałoby się coś – nomen-omen- strasznego? Nie sądzę, wszak sama najlepiej wiesz, kim jesteś i nasze gaduły mają na to wpływ umiarkowany :)


Docencie

“Wywód”, gdyby miał nawiązywać do Owsiaka, to by nawiązał :) Powstał ze skojarzenia wspomnianego w tekście wyroku sądu z absolutyzacją potrzeb ego jednej osoby, nie uwzględniającą dobra drugiej. A że interesuję się tym, czym interesuję – ta absolutyzacja skojarzyła mi się w takim, a nie innym kontekście.


Foxx

ograniczenia, owszem, są, ale kto powiedział że nie są do złamania…

jeżeli nie jest to jakaś “zewnętrzna” bariera, a tylko wynikająca ze stosunków społecznych, i w nie uwikłania (np moralność, religia, prawo) to oczywiście można to przekroczyć.

nie podniosę sam 100 tonowego głazu,bo nie mam tyle siły, ale mogę zabić staruszkę i ukraść jej 450 zł renty, bo mam możliwość odrzucenia normy “nie zabijaj” ...w tym kontekście mogę wszystko

potrzeby drugiego człowieka nie są “obiektywną” barierą, która potrafi kogoś powstrzymać od zrobienia czegoś wbrew tym potrzebom. jeżeli taka osoba ma silną wolę by to zrobić

Jestem nadzwyczaj bierny. Biorę świat taki, jakim jest. Tylko się przyglądam, obserwuję go.
Andy Warhol


Docencie

Oczywiście, że funkcjonalnie możesz wiele (myślę, że jednak nie “wszystko” ;). Wszak obracamy się w sferze wyboru: czy chcesz mieć prawo do zabicia staruszki, czy nie. Otóż przy okazji takich wyborów, zdrowa psychicznie jednostka raczej nie zabiega o podobne rarytasy. Jednostka zmanipulowana zaś w ogóle nie ma świadomości, że jakiś wybór przed nia stoi, nie ogarniając, dlaczegóż to nie miałaby zrobić tego, na co akurat ma ochotę.


Foxxie

Odpowiedziałeś mi w komentarzu do Docenta.

Mogę tylko podpisać się pod Twoimi słowami, i słowami Stopczyka.
Odrzucenie ograniczeń nie jest drogą do wolności, w konsekwencji może prowadzić do zniewolenia.

Schody zapewne zaczynają się w tym miejscu, w którym zaczyna się spór o definicję ograniczeń i ich źródło.


>Gre/Foxx

“Odrzucenie ograniczeń nie jest drogą do wolności, w konsekwencji może prowadzić do zniewolenia.”

zrozumienie uwikłania w ograniczenia wynikające z własnej i innych aktywności jest drogą, czy jedną z dróg do wyzwolenia

“Oczywiście, że funkcjonalnie możesz wiele (myślę, że jednak nie “wszystko” ;). Wszak obracamy się w sferze wyboru: czy chcesz mieć prawo do zabicia staruszki, czy nie. Otóż przy okazji takich wyborów, zdrowa psychicznie jednostka raczej nie zabiega o podobne rarytasy. Jednostka zmanipulowana zaś w ogóle nie ma świadomości, że jakiś wybór przed nia stoi, nie ogarniając, dlaczegóż to nie miałaby zrobić tego, na co akurat ma ochotę.”

przypomniała mi się “Zbrodnia i kara” ... niech to będzie komentarzem :)

Jestem nadzwyczaj bierny. Biorę świat taki, jakim jest. Tylko się przyglądam, obserwuję go.
Andy Warhol


Stopczyku

“zrozumienie uwikłania w ograniczenia wynikające z własnej i innych aktywności jest drogą, czy jedną z dróg do wyzwolenia”

i

“Jestem nadzwyczaj bierny. Biorę świat taki, jakim jest. Tylko się przyglądam, obserwuję go.”

Ładnie się skomponowało.


>Gre

wbrew pozorom bierność to też aktywność :P

Jestem nadzwyczaj bierny. Biorę świat taki, jakim jest. Tylko się przyglądam, obserwuję go.
Andy Warhol


Stopczyku

A czy ja kiedykolwiek twierdziłam coś innego?

Nie było w tym żadnej ironii, naprawdę ładnie się skomponowało.

Świat mnie nie rozumie jednak, nie wiem co teraz… :)


>Gre

ale ja zakumałem o co Ci chodzi :)

Jestem nadzwyczaj bierny. Biorę świat taki, jakim jest. Tylko się przyglądam, obserwuję go.
Andy Warhol


Pani G…!

Tak mi się nasuwa skojarzenie, że ego nie ma potrzeb. Potrzeby ma id, a ego jest jego wyspecjalizowaną częścią do kontaktów z superego i światem zewnętrznym. Czy może się mylę. (Bo dla mnie koncepcja Zygmunta Frojda jest raczej śmieszna, więc mogę niechcący coś przekręcić.)

Pozdrawiam


Hm, ja to w sumie powiem tylko

tyle że ze smakiem przeczytałem tekst, a właściwie oba teksty twoje (tekstu Gniewka w sumie nie przeczytałem, acz chyba kiedyś pobieżnie, no ale maniera Gniewkowa do czytania mnie nie skłania i ta potrzeba autopromocji ogromna jego:))

A i świetna dyskusja wasza pod tekstem.

Na satanizmie się nie znam (acz troszkę o tym czytałem, nawet miałem prace magisterska o obrazie szatana w literaturze pisać w sumie, ale nie wyszło, no).

Satanizm (w sumie Docent to już napisał)( jako afirmujący absolutna wolność prąd jest ściemą, bo absolutnej wolności nie ma, znaczy niemożliwa jest.

To co zas piszesz o dążeniu ego do różnych potrzeb, to sobie trochę to można porównać moim zdaniem do materialnych bardziej rzeczy.

Znaczy kupujemy kolejną rzecz, bo myślimy, że dzięki niej będzie nam fajniej, lepiej, że będzie ciekawsi, że będziemy spełnieni itd i wychodzi, że jak mamy tę rzecz (albo i jak osiągnęliśmy ten cel) to właściwie nic się nie zmienia.

Czyli taki nigdy nie kończący się ciąg potrzeb, oczekiwań itd, najczęściej bezsensownych.

A jeszcze tak z dążeniem do zaspokojenia wszelkich potrzeb to skojarzyła mi się twórczość de Sade’a, którą i o której dużo kilka lat temu czytałem.
Jego bohaterowie właśnie (pewnie znasz, ale się rozpisałem, więc już napisze kilka banałów więcej) dążyć chcieli do absolutnej wolności przez osiąganie kolejnych to potrzeb i łamanie kolejnych to granic i jakby dochodzili do ściany w sumie.
Jak i sam de Sade, który nihilistycznie pragnął dokonac totalnego zniszczenia (acz w sumie teorii, bo w gruncie rzeczy ekscesy jego samego nie wykraczały poza ekscesy innych libertynów z tamtego czasu), ale wiedział, że to niemożliwe.

No i w literaturze też pragnął napisać tę powieść naj: najbardziej złą, najbardziej okrutną, najbardziej przerażającą, najbardziej patologiczną itd

W sumie chyba “120 dni Sodomy” jakoś bliska tego ideału jest, ale on to jeszcze trochę bardziej z gotyckimi klimatami pomieszać chciał.

A tak jeszcze do twojego tekstu tu linkowanego, to mroczni to byli i okrutni toże bracia Grimm, nie tylko Andersen, w ogóle jak przejrzeć klasyczne baśnie (poczynając od tych z “księgi tysiąca i jednej nocy”, to wychodzi nam że tam okrucieństwa, przemocy,i w ogóle różnych negatywnych rzeczy tyle, ż eharry Potter to pikuś przy tym. W “Basniach tysiąca i jednej nocy” to jeszcze erotyka i uprzedzenia wobec żydów i chrześcijan na jaw wychodzą:)

Ale nie o tym chciałem, a bo tak mi tamten twój drugi tekst zabrzmiał, więc pytam, uważasz sztafaż demoniczny w obecnej i też dawnej (pop)kulturze za element satanizmu?
Bo ja tu bym był ostrożny czy to satanizm jest, no chyba że popsatanizm niekiedy:)

P.S. A i tak w sumie jako żem egoista, to wyrażę życzenie, może by tak jakiś tekst kiedyś o Nietzschem, bo chyba sie tym panem interesujesz bliżej, albo o Nietzschem i markizie de Sade (w sumie natykałem się na uwagi o wpływie drugiego na pierwszego, ale to zawsze było tak tylko wzmiankowane, a poczytałbym cus o tym:))

pzdr


Grześ

Dzięki. Jeżeli chodzi o Twoje wątpliwości dot. sztafażu, wrzucę po prostu linka do tekstu otwierającego mój cykl w Polis (na dzisiaj zawieszony do momentu powyjaśniania kilku spraw w blogosferze ;). Cykl ten stanowi pocięta na części moja pisana przed dekadą “do szuflady” książka o współczesnym sataniźmie:

http://polis2008.nazwa.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1...

W “tak zwanym międzyczasie” się przebranżowiłem i zaangażowałem w różne rzeczy w realu, więc nie mam do tego głowy.

De Sade mnie jakoś nie pociągał, Nietzsche zaś mimochodem przewija się np. tu:

http://foxx-news.blogspot.com/2008/10/delikatna-do-w-koronkowej-rekawicz...

Niestety w kontekście mocno rozpolitykowanym, ale coś tam jest ;) No i pod koniec jakoś się łączy z tą naszą dyskusją.

O samym Frycku można by pisać długo i wiele – to temat rzeka. Przydałoby się więc na początek określić preferowane zagadnienia :)

Pzdr.


Cieszę się z linka,

przejrzałem pobieznie, trochę czytania w tym cyklu na Polis jest.
Będę miał długa lekture na jesienne wieczory:)

Jak się zapoznam, to się i może odniosę nawet, no.

Co do Nietzschego, to niestety się mało znam, więc precyzować nie będę, ale jakby co to z chęcią kiedyś poczytam.


Wszystko

to kwestia wyboru.
Nawet w tak beznadziejnych sytuacjach (Gretchen thx), gdzie wydawać by się j u ż mogło, że wyboru (ż a d n e g o) nie ma, to jednak dokonujemy wyboru; godząc się na zastałą sytuację, lub nie.

Prawda i kłamstwo.
Każdy ma swoje.

Pozdrawiam sobotnie-ranno.


Panie Jerzy

Nic nie pisałam o Zygmuncie, dla mnie jego koncepcja jest równie zabawna jak dla Pana.

Skoro jednak zagadnął mnie Pan to powiem, że jakoś tak to leciało u Freuda.
Id – kieruje się zasadą przyjemności,
Ego – kombinuje dość racjonalnie, odpowiada za kontrolę i inne nieprzyjemne sprawy :)
Superego – to wartości, moralność.

Chyba, że oboje coś kręcimy .

Pozdrawiam Pana.


Panie Marku

Myślę, że Foxxowi chodzi o to, że niektórzy kierując się wyłącznie impulsem chcenia zawężają świat swoich wyborów wyłącznie do tego co w danej chwili wydaje się im godne pożądania. A w innej co innego, w kolejnej jeszcze co innego…

Prawdę i kłamstwo każdy ma swoje – to piękne zdanie. Dotyka czegoś, co jest kilka poziomów głębiej, wewnętrznego świata każdego z nas.

Pozdrowienia.

P.S. Odpowiem, odpowiem – proszę o jeszcze minutę wyrozumiałości.


tak, możesz

Do twierdzenia: “..tak, możesz” wystarczy dodać “.. ale po co?” i walor tego pierwszego pryska jak bańka mydlana.. .

Mogę młotkiem pisać na swojej klawiaturze ale po co.. .

Pozdrawiam!

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Panie Staszku!

Piękne. :)

Pozdrawiam


Pani G…!

Jak nie pamięta większość psychologów, ego w koncepcji Zygmunta jest wyspecjalizowaną częścią id. Samo id jest biologiczne i ma potrzeby, zaś superego jest społeczne i ma zasady. Ego ma godzić popędy (realizację potrzeb) id z wymaganiami superego.

Mnie tylko chodziło o termin „potrzeby ego” użyty we wpisie. :)

Pozdrawiam


Panie Jerzy

Co by się nie “produkować po próżnicy”:

“Według klasycznej koncepcji Freuda aparat psychiczny człowieka składa się z 3 instancji: id (ono) — obejmujące całokształt nieświadomych pierwotnych popędów, jest podstawowym źródłem energii i kieruje się zasadą przyjemności; ego (ja, jaźń) — obejmujące wyuczone w toku indywidualnego rozwoju zdolności do orientacji w otoczeniu i świadomej regulacji zachowania; kieruje się zasadą rzeczywistości; superego (nadjaźń) — ukształtowane wskutek internalizacji wymagań społ., norm moralnych i wzorów kulturowych, ma charakter irracjonalny. Id pozostaje w stałym konflikcie z superego i z rzeczywistością zewn.; regulacja tego konfliktu oraz łagodzenie wynikającego z niego lęku należy do gł. zadań ego, które wykształca w tym celu mechanizmy obronne, nie dopuszczające konfliktowych treści do świadomości lub nadające im zniekształconą postać.”

http://encyklopedia.pwn.pl/haslo.php?id=3964127

No więc takie potrzeby, jak: prestiżu, uznania, itp. zdecydowanie nie są potrzebami id ;)

Pozdrawiam.


Szanowni

nie do końca wszystkie koncepcje Freuda przetrwały próbę czasu

:)

Kłaniam się


Marku

Ależ my wszyscy to wiemy :) Na potrzeby omawianej wyżej kwestii, jakoś tam jednak dają radę ;)

Pozdrowienia.


->Foxx

wiem, wiem :)
że to już wszyscy wiedzą – ja tak tylko bardziej dla siebie, aby nie zapomnieć
Wiesz ten czas tak pędzi

Kłaniam się
____________________________
Nie wszystko jest takie oczywiste


Panie Foksie!

Przykro mi, ale jakoś nie odnajduję w przytoczonej definicji tego, czego uczono mnie na studiach. :) Dlatego pozwolę sobie pozostać przy mojej interpretacji koncepcji Zygmunta F.

Podstawowa opozycja pomiędzy id i superego, to w omawianej koncepcji opozycja pomiędzy biologiczną i społeczną stroną psychiki. To który element psychiki odpowiadają za powstanie mechanizmów obronnych, to jest sprawa dyskusyjna.

Pozdrawiam


Panie Jerzy

Cóż, mamy więc pole do dyskusji. Ja po pierwsze, dla odmiany odnajduję w tej definicji to, czego mnie uczono na studiach, po drugie znam koncepcje rozwijające koncepcję F. w zakresie realizacji potrzeb. Dość wspomnieć klasyczne rozróżnienie Maslowa:

- potrzeby fizjologiczne: powietrze, woda, pożywienie, schronienie, seks; – bezpieczeństwo: ochrona, porządek, stabilność; – potrzeby społeczne: stałość uczuć, przyjaźń, przynależność; – potrzeby ego: sukces, uznanie, prestiż; – samorealizacja: spełnienie się.

“Potrzeby ego” najzwyczajniej funkcjonują w literaturze.

Pozdrawiam.


Foxx

czyżby tylko w literaturze?

ukłony :)
______________________________
Nie wszystko jest takie oczywiste


Panie Marku!

Chodzi o to, że termin ego jest w psychologii mocno niejednoznaczny. W koncepcji Eryka Berna mamy stany ego, które z grubsza odpowiadają temu co w encyklopedii cytowanej przez Foksa odpowiada id, ego i superego.

Piramida Abrahama Maslowa jest fałszywa, czego dowiodły doświadczenia obozów zagłady. Proszę poczytać o „muzułmanach” w Oświęcimiu, to będzie płaszczyzna do wymiany poglądów.

Generalnie, Zygmuntowi nie udało się wskazać na mechanizm odpowiedzialny za uwewnętrznienie norm moralnych, a bez tego istnienie superego jest wątpliwe.

Jeśli nie możemy wykazać w jaki sposób jednostka nabywa normy, to wątpliwe staje się występowanie ego, które ma pośredniczyć pomiędzy popędowym id, a społecznym (i raczej nieistniejącym) superego. Jedyny niepodważalny byt z typologii Zygmunta, to id, ale to jest poziom psychiczny stułbi czy innego pantofelka. Zatem pomimo wielką literaturę na temat potrzeb ego, ja bym radził traktować to jak inteligencję emocjonalną. Śliczny konstrukt teoretyczny bez odniesienia do rzeczywistości.

Poza tym, kwestie tego co jest świadome, a co nieświadome mają dość kluczowe znaczenie dla interpretacji procesów psychicznych. A tu znowu co badacz to inna koncepcja.

Zygmunt ma swoje miejsce w historii psychologii, nie dlatego że mówił o seksie czy wyróżnił 2 i ½ elementów psychiki ale, dlatego że wprowadził do psychologii pojęcie rozwoju (zawdzięczamy mu psychologię rozwojową) i wskazał na rolę procesów nieświadomych. Natomiast relacje pomiędzy biologią i kulturą to nie jest mocna strona jego koncepcji.

Pozdrawiam


Panie Jerzy

Mam wrażenie, że nieco odchodzimy od tematu. Mi chodziło o wskazanie następujących kwestii:

- z koncepcji Freuda można (choć, jak zwykle, nie trzeba) wyprowadzić pogląd, że część potrzeb o charakterze społecznym nie należy z jednej strony do id (jako nie wynikające z popędów), a z drugiej do superego (jako niezwiązane z kontekstem, jaki daje sfera wartości oraz ich internalizacja)

- sformułowanie “potrzeby ego” funkcjonuje dość szeroko, zupełnie niezależnie od tego, czy Maslow rację miał, czy wręcz przeciwnie – to jest temat na odrębną dyskusję.

Pozdrawiam.


Marku

No, jak wspomniałem wyżej – nie tylko. Ja np. jestem świadom zarówno wielu potrzeb własnego ego, jak i tego, że jeszcze większej ich liczby świadom być nie mogę :)

Pozdrowienia.


Panowie

serdecznie dziękuję :)

ukłony
______________________________
i wszystko jest takie oczywiste


@ Stopczyk

jozefstopczyk

dla mnie kłamstwo tego całego satanizmu polega na tym, że zakłada on, że jesteśmy absolutnie wolni, a tymczasem nie jesteśmy.

A dlaczego nie jesteśmy?

************************
Kopię tunel.. .


Gretchen

Gretchen

Odrzucenie ograniczeń nie jest drogą do wolności, w konsekwencji może prowadzić do zniewolenia.Schody zapewne zaczynają się w tym miejscu, w którym zaczyna się spór o definicję ograniczeń i ich źródło.

Różnie można podejść do zagadnienia. Ale przedewszystkim czym jest zatem wolność, skoro nawet ona podlega ograniczeniom?

p.s.
Wg Ciebie oczywiście.

************************
Kopię tunel.. .


@FOxx

Owo “tak, możesz” – jest chwytem “reklamowym”, owszem zgodzę się. Ale oddziaływujących na tychże, którzy nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają.
Pewnie to moje ostatnie zdanie zmroziło Gretchen albo Magię, gdyż z niego wynika, że ja wiem którzy to wiedzą kim są i dokąd zmierzają a którzy nie. :-))))

Więc sprecyzuję. Chodzi mi o to, że wiedzieć kim się jest i dokąd się zmierza, oznacza zdawać sobie sprawę z tego, że istnieją takie wybory, których konsekwencją jest płacz i bieda. Stąd CI, zdający sobie z tego sprawę, od razu taką propozycję o której mówi FOxx, będą traktowali jako podpuchę.

Ale czy ją kupią, to już zależy. I chyba tym, co byłoby dla mnie najbardziej interesujące w tej dyskusji, to określenie znaczenia tego “zależy”.

Stopczyk już napomknął o tym, że nie jesteśmy wolni absolutnie. Ja akurat uważam, że jesteśmy wolni absolutnie, gdyż możemy popełnić wszystko co leży w naszych możliwościach. A wolność absolutna wg mnie, to zdawanie sobie sprawy z tego, że mogę skorzystać z tychże możliwości. Inną sprawą jest to, czy skorzystam. Ale zdaję sobie sprawę, ze posiadam takie możliwości. Jeszcze można iść dalej i zastanawiać się nad tym dlaczego posiadam takie możliości.. . Ale zostawmy to.

Proponuję skupić się nad tym, czym jest wolność – albo może inaczej – czym nie jest . Może droga eliminacji do czegoś dojdziemy. Wg mnie wolność jest noszeniem w sobie swiadomości potencjału, aby stawać się.. poprzez swoje wybory. Jest to, z jednej strony przekleństwo a z drugiej zbawienie.

Grześ wspomniał o tym, że był ktoś taki który próbował być najbardziej okrutny z okrutnych ( nie wiem czy nie De Sade ) ale doszedł do ściany, a więc punktu wyjścia. Więc jesli wolność jest czymś pozytywnym, musi być narzędziem do dojścia nie do ściany ( a’la De Sade ) ale do perpektywy, będącej początkiem nowych możliwości otwierających nowe uskrzydlające potencjały… . Jeśli wolnośc jest narzędziem, to jest pojazdem którym można dojechać na “drugi brzeg..” , a nie do kolejnej ściany..

Pzdr.
************************
Kopię tunel.. .


Poldku

Otwarcie dyskusji o naturze wolności może spowodować, że popłyniemy daleko, niezależnie od tego, czy zaczniemy od Jana Pawła II – za św Augustynem – (encyklika “Veritatis Splendor”), czy E. Fromma (“Ucieczka od wolności”). Spróbuję więc rzecz “skompaktować’ w nawiązaniu do treści notki, pod którą komentujemy.

Szukając materiałów do swojego skryptu zwróciłem uwagę – nie ja pierwszy :) – na powtarzalny motyw. Otóż wszelkie rodzaje duchowości wiążą indywidualne wyzwolenie (w czasie rzeczywistym) z osiągnięciem stanu wykraczającego poza rutynową percepcję. Czy to będzie “połączenie z Bogiem”, medytacja, czy kontakt z “wyższą jaźnią”. Wyjście PONAD to, co Freud określił jako “ego”.

Myślę, że jedną z różnic między nami jest to, że Ty przyjmujesz, że znasz jedyną drogę do wolności zarówno tej “tu i teraz”, jak i tej absolutnej. Drogą tą jest Nauka Kościoła.

Ja tymczasem uważam, że cenić należy KAŻDĄ z tych dróg, o ile nie wiąże się ona z lucyferyzmem, który musi skutkować autodestrukcją. Jakimś jego przykładem był przywołany przez Grzesia Sade, chociaż świadomie prezentowali tą postawę autorzy w rodzaju Micińskiego. Z jednej strony brutalny świat, który ma najczęściej charakter czysto materialny, a z drugiej propozycje chrześcijaństwa uznawane za infantylne i pełne hipokryzji.

Postawa taka jest ciekawa, gdyż wbrew temu, co najczęściej deklarują takie osoby – jedną z nielicznych był Nietzsche – odrzuceniu duchowości jako takiej towarzyszy często wielka tęsknota za “czymś więcej”. W końcu zwykle to nadwrażliwcy i osoby o ponadprzeciętnej inteligencji. Inaczej przeżywają więc wydawałoby się “zwykły” kontakt z naturą, czy intensywniej odbierają sztukę. Niezaspokojona tęsknota powoduje jednak stopniowe zgorzknienie i rosnące przekonanie o bezsensie egzystencji. Irytujące dla nich jest pozbawione wątpliwości przekonanie innych o tym, że po prostu znają odpowiedź na pytanie o sens ww. tęksnoty. Brak wątpliwości odbierają, jako pewne ograniczenie świadomości, z czym się zgadzam.

W ogóle, jak możesz zauważyć, w wielu miejscach się z nimi zgadzam. Poza jednym “drobiazgiem”. Moja tęsknota jest zaspokojona przez spokojne i pewne poczucie, że jest “coś więcej”. A skoro jest, jak już pisałem gdzie indziej, uznając że na tym etapie nie mam narzędzi poznawczych, kieruję się sholemowskim “impulsem religinym”, bez potrzeby nadawania “temu czemuś” ludzkich ram tylko po to, bym mógł to umysłowo ogarnąć. Nie mam takiego obowiązku – i to jest właśnie moja wolność :)

Jaki to ma związek z notką? Ano taki, że wiele ścieżek humanistycznych, czy satanistycznych, stawiających człowieka w centrum uwagi, “nadyma” ego do granic możliwości. Sensem życia staje się samo zaspokajanie potrzeb – o czym było w powyższej dyskusji. Tak, by wzmiankowaną tęsknotę – o ile występuje – zagłuszyć. Nie ma więc dobra i zła. A wartości można sobie dowolnie samemu wymyślać.

Co ciekawe, w podobny sposób definiowała wpływ sił demonicznych na ludzkie dusze np. żydowska kabała, ale to już temat na zupełnie inną rozmowę :)


Panie Foxksie!

Fascynuje mnie Pańskie przekonanie, że istnieje dobro i zło. Przy czym rozumiem, że chodzi Panu o byty obiektywne, a nie o pojęcia opisujące czyjeś odczucia.

Moim skromnym zdaniem, zło i dobro odnoszą się do człowieka i nie istnieją bez niego. Coś jest dobre lub złe dla kogoś. Nie ma rzeczy dobrych bez adresata tej dobroci.

Oczywiście gdy ocena moralna zależy tylko od tego, kogo dotyczy dane zjawisko, to mamy do czynienia z moralnością Kalego, niemniej zawsze istotny jest adresat. To co jest dobre dla bandyty, dla jego ofiary jest złe i vice versa.

Pozdrawiam


@Foxx

No fajnie, to może wyjdźmy od zła. Bo to chyba będzie najlepszy punkt wyjścia. Pomińmy religię a spróbujmy go zdefiniować w znaczeniu potocznym.

Pojęcie zła jest pojęciem wieloznacznym. Np. mówię zły albo dobry film, mówię: kupiłem dobry nóż, bo stary był już zły, to dobry pisarz a tamten pisarz jest zły.

Identyfikując coś złego, identyfikuje stan jakieś rzeczy( jeśli zła jest rzecz ) i definiuję go przez to, że nie jest ona taka jak być powinna. Wtedy gdy jest taka jaka być powinna – to znaczy zgodna ze swoją racją istnienia, jest traktowana i nazywana jako dobra. To dotyczy, wszystkiego. A zatem, aby powiedzieć, że coś jest dobre, muszę wiedzieć do czego służy.

Jak więc to odnosi się do człowieka.

O człowieku również mówimy: dobry człowiek, zły człowiek; to jest ludzkie zachowanie a to jest nieludzkie.

Owo pojęcie “człowieka” każdy człowiek jakoś definiuje i wewnętrznie( niejako intuicyjnie wyczuwa ). Ty Foxxie piszesz, o duchowości, że zdajesz sobie sprawę, że ono istnieje lecz nie chcesz go definiować.

Nic, nowego. Ja również zdaję sobie sprawę z tego “coś”. Jednak – pisząc o złu, jako o byciu dobrym a nie złym – człowiek, podobnie jak inne przedmioty powinien być jakiś tam, aby być dobrym. Jeśli nie jest własnie takim jak powinien być jako człowiek, staje się złym.

Problem dobra i zła człowieka, zatem jest problemem tożsamości człowieka. Czyli aby określić co jest dobre, trzeba znać jego dobrą wizję, czyli jego cel i to, co metfizyka nazywa racją istnienia. Np. nóż powstał by służyć do cięcia. Jego racją istnienia jest bycie doskonałym narzędziem do cięcia. Racją istnienia samochodu było umożliwienie się przemieszczania, itd.itd.

Należałoby się więc zastanowić, co jest racją istnienia człowieka. Jeśli to odkryjemy odkryjemy to, co czyni człowieka złym oraz dobrym. W jaki sposób? Ano, w taki, że wtedy, gdy człowiek będzie żył i postępował zgodnie ze swoją racją istnienia będzie dobry. A wtedy gdy nie będzie żył zgodnie ze swoją racją istnienia będzie złym człowiekiem.

Pytanie więc o dobro i zło, to pytanie o rację istnienia: muszę wiedzieć, po co istnieję. Jeśli istnieję bez celu, nie ma dla mnie dobra ani zła. Wtedy każdy wybór jest tak samo dobry jak i zły. Jeśli jednak mój umysł się wzdryga na myśl, że istnieję bezcelowo i nie ma znaczenia jak postąpię, gdyż zło i dobro nie istnieje, gdyż nie mam żadnej racji bytu i nie jest istotne jaki jestem, i czuję się na samą myśl zblazowany świadomością, że jestem istotą istniejącą bez celu, bez tożsamości, bo nie mogę być ani dobry ani zły.. . Mój rozum nie chce się zgodzić z taką wizją mnie samego.

Zauważ, że mówiąc dotąd o złu i dobru nie wkroczyliśmy na teren religii. Dotykamy problemu odkrywania tożsamości, jako konieczności – jeśli chcemy poznać co jest dobre a co złe w człowieku i dla człowieka.

Jeśli więc mówić o religii, to należy popatrzeć na to, jak religia wpływa i pomaga odkryć tożsamość człowieka. Jeśli odkrywam swoją tożsamość, pojawia się światło do tego, by poznawać to, co jest dobre dla mnie oraz złe. Ale dobre i złe ze względu na to, na ile dzięki złemu przestaję być człowiekiem a dzięki dobremu staję się nim pełniej.

Jak ma się do tego wolność? Wolność jest wyborem tego, co pozwala mi być bardziej człowiekiem( czyli bardziej dobrym), Niewola zaś jest zła dlatego, że pozbawia mnie bycia tym, kim jestem. A więc zło szpeci, czyni mnie kimś innym niż sobą, gdyż nie żyję zgodnie z moją racją istnienia ale z bliżej nieokreśloną.

Skoro wiem kim jestem, wiem co jest dla mnie dobre a co złe, pojawia się moralność. To ona, jest dla mnie drogowskazem wolności pojętej jako stawanie się dobrym człowiekiem.

Zauważ, że tak pojęta wolność nie jest stawania się człowiekiem dla jakiejkolwiek nagrody czy interesu. Jest po prostu wolnością pojętą jako stawanie się dobrym.

Jeśli zyję amoralnie, żyję jak zły człowiek( “zły nóż, zły samochód” ). Przedewszystkim ja ponoszę tego konsekwencje, gdyż nie jestem sobą, wchodzę na drogę niewolności oraz bycia nie tym kim jestem.

Gdybyśmy powiedzieli to w kategoriacch religii, można byłoby powiedzieć, że bycie dobrym jest droga wolności, drogą do nieba. Nieba pojętego jako całkowitej wolności od możliwości stawania się złym człowiekiem. To tak, jakbym ostatecznie rozstał się ze złem.

Czy człowiek może sam z siebie rozstać się ostatecznie ze złem? To jest kluczowe pytanie.

Mówisz, że “ja wiem” a Ty “nie chcesz wiedzieć” jedynie pozostajesz na odczuwaniu tego, że jest “coś”.

Ja – jeśli wiem, to tylko Wierzę, że:

1. sam z siebie nie jestem w stanie rozstać się ze złem a więc z możliwości stania się dobry w pełni o własnych siłach, bo zło przykleiło sie mnie jak rzep psiego ogona i nie chce sobie pójść. A ja nie jestem w stanie go przepędzić.

Można rzec, że określenie “zło weszło na świat” spowodowało pozbawienie człowieka “czegoś ważnego”, co uniemożliwia mu stanie się w pełni dobrym, a więc wolnym oraz w pełni sobą. Dlatego doświadczam zła mimo, że tego nie chcę i nie lubię. Dlatego, że popełniam zło mimo, że tego nie lubię i nie chcę.

Jak ma się do tego religia. Jak ma się do tego Ewangelia Jezusa? Czyż dobra Nowina nie jest informacją o tym, że “rzep z psiego ogona” może odejść, jeśli tego chcę? Odejść dzięki właśnie autorowi Dobrej Nowiny. I dlatego est dobra bo daje wyjście z beznadziejnej sytuacji. Ale to już kwestia Wiary, czy Jezus mówi pawdę czy ściemnia. Bo przecież tego, że jestem w ślepym zaułku chcenia stania się w pełni dobrym – czyli wolnym i sobą. Potrzebuję siły z zewnatrz.

Pozdrawiam.

************************
Kopię tunel.. .


Panie Jerzy

To materiał na esej ;) Powiedzmy, że do pojęć dobra i zła podchodzę na dwóch płaszczyznach – indywidualnej i społecznej.

W sferze indywidualnej rzeczywiście mamy do czynienia z dominującym ładunkiem subiektywizmu. Tyle, że pozostająć przy Pańskim ujęciu jesteśmy skazani na to, co Scholem określił “impulsem intelektualnym”. Czyli możemy próbować dekonstrukcji tych pojęć w poszukiwaniu ich jednostkowego sensu. Tymczasem wyraźnie napisałem, że moja pewność bierze się z czegoś, co CZUJĘ. Mogę, i próbowałem, oddać to w jakiejś formie artystycznej, a nie analizie, czy logicznemu równaniu.

Na płaszczyźnie społecznej, rzecz widzę w dwóch aspektach. Z jednej strony intersubiektywizm postaw jednostkowych – czyli suma różnych podejść do sprawy, w efekcie której, nie wiedzieć czemu ;), tworzą się normy społeczne. I jakoś tak się dzieje, że da się wyróżnić dominujący w wielu społeczeństwach zestaw norm obejmujący np. potępienie zabijania w czasie pokoju, szacunek dla matki, przywiązanie do społeczności lokalnej oraz cały pakiet sprowadzający się w dużym uproszczeniu do “nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Można? Można :)

Drugi aspekt, to jakość socjalizacji. Skoro już te normy mamy, w różnych grupach, w rozmaity sposób są z jednej strony przekazywane, a z drugiej internalizowane w okresie dorastania. Reasumując – fakt, że – delikatnie rzecz ujmując – ludziom daleko do doskonałości nie oznacza, że nie można wskazać, co jest dobre, a co złe. Np. że rozbój dokonany przez bandytę, o ile jego ofiara nie trudniła się tym samym, jest zły, mimo iż przyniósł mu jakiś zysk i odrobinę andrenaliny.

Pozdrawiam.


Poldku

No właśnie kwestia w podejściu do pomocy “z zewnątrz”. Ja jej nie traktuję tak dosłownie. Prawdą jest natomiast, znowu :), że czasem ją CZUJĘ. I to mi wystarcza. Ponieważ miewa miejsce, nie staram się na siłę szukać źródła. Ono jest.

Pozdrawiam.


Poldku,

“Stopczyk już napomknął o tym, że nie jesteśmy wolni absolutnie. Ja akurat uważam, że jesteśmy wolni absolutnie, gdyż możemy popełnić wszystko co leży w naszych możliwościach. A wolność absolutna wg mnie, to zdawanie sobie sprawy z tego, że mogę skorzystać z tychże możliwości. “

Hm, ale możliwości są ograniczone.

A wolnym się nie jest, bo wolność absolutna to utopia.
Jesteś zniewolony ( łagodniej mówiąć ograniczony ) mnóstwem rzczy: pochodzeniem, krajem urodzenia, genami, stanem swojego zdrowia, językiem, prawem, tradycją, kulturą itd


Grześ

tecumseh

Hm, ale możliwości są ograniczone.

A wolnym się nie jest, bo wolność absolutna to utopia.
Jesteś zniewolony ( łagodniej mówiąć ograniczony ) mnóstwem rzczy: pochodzeniem, krajem urodzenia, genami, stanem swojego zdrowia, językiem, prawem, tradycją, kulturą itd

OK. W tym sensie tak. Ale to, że nie mogę być jaszczurką, eskimosem, Grzesiem, Foxxem to kwestia nie braku wolności ale możliwości.

Wolność absolutną, należy rozumieć jako prawo do decydowaniu o korzystaniu ze swoich możliwości, nawet wtedy gdy one są wbrew prawu i innym normom. Inną sprawą jest czy z nich skorzystam, ale mam taką możliwość i to ja podejmuję decyzję a nie kto inny.
Pozdrawiam.

************************
Kopię tunel.. .


@Foxx

Foxx

No właśnie kwestia w podejściu do pomocy “z zewnątrz”. Ja jej nie traktuję tak dosłownie. Prawdą jest natomiast, znowu :), że czasem ją CZUJĘ. I to mi wystarcza. Ponieważ miewa miejsce, nie staram się na siłę szukać źródła. Ono jest.
Pozdrawiam.

Na razie nie rozmawiamy o konieczności “z zewnątrz”, rozważamy czy człowiek jest na tyle mocen, aby stać się wony od zła “własnoręcznie”. Jeśli dojdziemy do wniosku, że tak – pomoc zbyteczna, jeśli nie – pomoc konieczna.

Jeśli zbyteczna – jak tego dokonać.
Jeśli konieczna – gdzie jej szukać.

Czy masz zamiar odnosić do pozostałych moich akapitów – tzn. mam czekać na odpowiedzi – czy też powyższy komentarz będzie jedynym?

Pozdrawiam.

************************
Kopię tunel.. .


Panie Foxksie!

Foxx

Panie Jerzy
To materiał na esej ;) Powiedzmy, że do pojęć dobra i zła podchodzę na dwóch płaszczyznach – indywidualnej i społecznej.

Może się okazać, że esej to stanowczo za mało.

W sferze indywidualnej rzeczywiście mamy do czynienia z dominującym ładunkiem subiektywizmu. Tyle, że pozostając przy Pańskim ujęciu jesteśmy skazani na to, co Scholem określił “impulsem intelektualnym”. Czyli możemy próbować dekonstrukcji tych pojęć w poszukiwaniu ich jednostkowego sensu. Tymczasem wyraźnie napisałem, że moja pewność bierze się z czegoś, co CZUJĘ. Mogę, i próbowałem, oddać to w jakiejś formie artystycznej, a nie analizie, czy logicznemu równaniu.

Ja jestem skazany na analizowanie racjonalne wszystkiego, co wydaje mi się interesujące. Taka skaza na duszy.
Niemniej nie wiem, czy moje podejście można nazwać impulsem. Tak samo, nie chodzi o „jednostkowy sens”. Jeśli spada dachówka z dachu, to nie ma to zdarzenie wartości moralnej. Jeśli ta dachówka spadając trafia w człowieka, to jest to zjawisko oceniane jako złe. Oczywiście, jeśli nie okaże się, że trafiony człowiek to bandyta napadający na staruszkę wracającą z poczty z rentą – wtedy jest to dobro. No chyba, że staruszka jest stalinowską bezpieczniaczką pławiącą się w nienależnym luksusie, a „bandyta” do działacz opozycji prl-owskiej, wykolegowany przez „kolegów” bezpieczników – wtedy jest to zło. Czy widzi Pan dlaczego zmienia się wartość moralna obojętnego moralnie zjawiska? Nie ze względu na system wartości, jednostkowość czy grupowość…

Na płaszczyźnie społecznej, rzecz widzę w dwóch aspektach. Z jednej strony intersubiektywizm postaw jednostkowych – czyli suma różnych podejść do sprawy, w efekcie której, nie wiedzieć czemu ;), tworzą się normy społeczne. I jakoś tak się dzieje, że da się wyróżnić dominujący w wielu społeczeństwach zestaw norm obejmujący np. potępienie zabijania w czasie pokoju, szacunek dla matki, przywiązanie do społeczności lokalnej oraz cały pakiet sprowadzający się w dużym uproszczeniu do “nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Można? Można :)

Przywołany przez Pana przykład, nie jest wcale taki uniwersalny. Co zrobić z kulturami, całkiem rozwiniętymi, które polowały na ludzi by złożyć ich w ofierze? A co z grupami przestępczymi zabijającymi ludzi w czasie pokoju? To też ludzie. Czasem inteligentni i kulturalni. Co wreszcie z wyrokami śmierci wydawanymi w majestacie prawa. Aberracja w postaci braku najpoważniejszej sankcji jest epizodem w historii ludzkości i jak tylko czerwoni bandyci uzyskają pełnię władzy, to ten epizod zakończą.

Drugi aspekt, to jakość socjalizacji. Skoro już te normy mamy, w różnych grupach, w rozmaity sposób są z jednej strony przekazywane, a z drugiej internalizowane w okresie dorastania. Reasumując – fakt, że – delikatnie rzecz ujmując – ludziom daleko do doskonałości nie oznacza, że nie można wskazać, co jest dobre, a co złe. Np. że rozbój dokonany przez bandytę, o ile jego ofiara nie trudniła się tym samym, jest zły, mimo iż przyniósł mu jakiś zysk i odrobinę andrenaliny.

Pozdrawiam.

Normy są wdrukowywane przez rodziców dzieciom. Jest to praktycznie jedyna metoda uwewnętrzniania norm. Wszelka wiara w to, że można patriotyzmu czy moralności uczyć tak jak polskiego czy matematyki, świadczy o kompletnej nieznajomości natury człowieka.

Pozdrawiam


Poldku

Problem polega na tym, że z jednej strony uważam, że człowiek nie jest w stanie uwolnić się od zła, ale jest w stanie samodzielnie walczyć, by dominowało w nim dobro i tą walkę wygrać – siłą woli. Z drugiej zaś, czuję tą pomoc, chociaż jej nie szukałem. W związku z powyższym nie bardzo wiem, jak szerzej mogę odpowiedzieć na stawiane przez Ciebie kwestie…


Przepraszam uprzejmie. To wszystko przez to, że jeszcze widzę...

La Vey, twórca “Biblii Szatana”, twierdził, że:

Dobro i zło nie istnieją same w sobie. Coś może być „dobre” lub „złe” tylko z czyjejś perspektywy, podział ten ma być więc wyłącznie kwestią subiektywną.

pan Jerzy w komentarzu do Foxxa:

Fascynuje mnie Pańskie przekonanie, że istnieje dobro i zło. Przy czym rozumiem, że chodzi Panu o byty obiektywne, a nie o pojęcia opisujące czyjeś odczucia.

Moim skromnym zdaniem, zło i dobro odnoszą się do człowieka i nie istnieją bez niego. Coś jest dobre lub złe dla kogoś. Nie ma rzeczy dobrych bez adresata tej dobroci.

Jeszcze raz przepraszam. Jak tylko oślepnę, takie niestosowne skojarzenia zapewne się skończą.


Panie Jerzy

Niemniej nie wiem, czy moje podejście można nazwać impulsem. Tak samo, nie chodzi o „jednostkowy sens”. Jeśli spada dachówka z dachu, to nie ma to zdarzenie wartości moralnej. Jeśli ta dachówka spadając trafia w człowieka, to jest to zjawisko oceniane jako złe. Oczywiście, jeśli nie okaże się, że trafiony człowiek to bandyta napadający na staruszkę wracającą z poczty z rentą – wtedy jest to dobro. No chyba, że staruszka jest stalinowską bezpieczniaczką pławiącą się w nienależnym luksusie, a „bandyta” do działacz opozycji prl-owskiej, wykolegowany przez „kolegów” bezpieczników – wtedy jest to zło.

Przepraszam, ale przypomniała mi się kultowa scena “a gdyby to była wasza matka…” ;)

Czy widzi Pan dlaczego zmienia się wartość moralna obojętnego moralnie zjawiska?

Oczywiście – dorzuca Pan naprzemiennie kolejne elementy mające odwracać wektor oceny wydarzenia, w zależności od uproszczonego kontekstowania jako “dobre” lub “złe”. W zależności od tego, czy do podsmażanego pure z buraczków doda Pan więcej cukru, czy soli – będą one bardziej słodkie lub słone. W dalszym ciągu pozostaną jednak buraczkami, które zawierają zarówno sól, jak i cukier.

Przywołany przez Pana przykład, nie jest wcale taki uniwersalny. Co zrobić z kulturami, całkiem rozwiniętymi, które polowały na ludzi by złożyć ich w ofierze? A co z grupami przestępczymi zabijającymi ludzi w czasie pokoju? To też ludzie. Czasem inteligentni i kulturalni. Co wreszcie z wyrokami śmierci wydawanymi w majestacie prawa. Aberracja w postaci braku najpoważniejszej sankcji jest epizodem w historii ludzkości i jak tylko czerwoni bandyci uzyskają pełnię władzy, to ten epizod zakończą.

Ależ ja nie absolutyzowałem swojego przykładu. Każdy z wymienionych przez Pana motywów nadaje się na socjologiczne oraz psychologiczne omówienie. Rozwinięte kultury polujące na ludzi, by składać z nich ofiary nie dominują na tle rozwiniętych kultur w historii ludzkości i najczęściej funkcjonowały w określonym okresie rozwoju ludzkości jako takiej. Grupy przestępcze zazwyczaj nie są dominującym elementem w społecznościach – w tym miejscu zostawmy politykę i polityków na boku ;) O karze śmierci nie wspomniałem, by nie otwierać nowych wątków w dyskusji, ale jestem jej zwolennikiem.

Normy są wdrukowywane przez rodziców dzieciom. Jest to praktycznie jedyna metoda uwewnętrzniania norm. Wszelka wiara w to, że można patriotyzmu czy moralności uczyć tak jak polskiego czy matematyki, świadczy o kompletnej nieznajomości natury człowieka.

Tak się złożyło, że udzielam się w tych kwestiach – i zaręczam, że przy pomocy pracy organicznej się da. Kwestia wyczucia i braku nachalności.

Pozdrawiam.


@aJerzy M. ->definicja dobra i zła.

Dobro i zło nie istnieją same w sobie. Coś może być „dobre” lub „złe” tylko z czyjejś perspektywy, podział ten ma być więc wyłącznie kwestią subiektywną.

Definicja ta jest dobra przy pewnych założeniach: jeśli nie istnieje obiektywne dobro które stoi wyżej niż subiektywne. Jeśli nie ma dobra obiektywnego, ta definicja jest definicją anarchii. Skoro nie ma dobra, mamy do czynienia z legitymizacji jako dobro każdego celu subiektywnego bez wyjątku, włącznie z patologiami.

Moim skromnym zdaniem, zło i dobro odnoszą się do człowieka i nie istnieją bez niego. Coś jest dobre lub złe dla kogoś. Nie ma rzeczy dobrych bez adresata tej dobroci.

NIe tylko do człowieka. Gdyż może być jeszcze np.dobro mojego psa, którego może rozjechać samochód albo kanarka który może ciężko zachorować.

Więc dobro lub zło tkwią w czym innym. Próbowałem już wyżej to napisać. DObro zarówno człowieka jak i każdej istoty żywej polega na tym, aby mogły stać się takie, jakimi stać powinny( zostały zaprogramowane-wg swojej natury). Złym jest wszystko, co przeszkadza im się takimi stać.

Złym człowiek staje się przez to,że innym nie pozwala się stać dobrymi, jaki i wtedy,gdy sam sobie nie pozwala stać się dobrym lepszym,wersja minimalna).

pozdr.

************************
Kopię tunel.. .


Foxxie,

a mogę się ciebie poczepiać, a raczej zapytać?
Bo zazwyczaj się czepiam Poldka, (podczytuję z doskoku, może odniosę się bardziej szczegółowo do dyskusji tej i drugiej, ale wenę muszę złapać)

Ale zanim złapię, zapytam.
Piszesz bowiem:

“Poza jednym “drobiazgiem”. Moja tęsknota jest zaspokojona przez spokojne i pewne poczucie, że jest “coś więcej”. A skoro jest, jak już pisałem gdzie indziej, uznając że na tym etapie nie mam narzędzi poznawczych, kieruję się sholemowskim “impulsem religinym”, bez potrzeby nadawania “temu czemuś” ludzkich ram tylko po to, bym mógł to umysłowo ogarnąć. Nie mam takiego obowiązku – i to jest właśnie moja wolność :)”

Co ci daje sama świadomość istnienia “czegoś więcej”?

Bo Poldka bardziej rozumiem, bo jednak chrześcijaństwo (czy każda inna religia) jest jakimś światem, w którym zwykły człek może się poczuć bezpiecznie i pewnie.
Ale samo poczucie istnienia “siły wyższej”, która nie wiadomo czym jest za bardzo?

pzdr


Grzesiu

To bardzo trudne pytanie. Starałem się napisać na ten temat tyle, ile mogłem. “Impuls religijny” wiąże się z pewnym rodzajem wrażliwości, “otwarcia”. Jest to rodzaj przekonania nie płynącego ze strony intelektu lecz trywialnie można by je określić jako “płynące z serca”. Psychologicznie wygląda to tak, że przez pewien czas czujesz za czymś dużą tęsknotę, a w pewnym momencie, że została zaspokojona – a wciąż jesteś otwarty na sferę, której dotyczy. W tym przypadku sferę duchową.

Przy czym, ja w niej nie szukam bezpieczeństwa.

Pzdr.


Foxx

Od kilku dni przymierzałam się do napisania komentarza pod tym tekstem, jak “pies do jeża”. Dalej nie jestem przekonana czy nie popełniam jakiejś gigantycznej głupoty. Ale, niech tam!

Od kilku lat czytam wszystko, co wpadnie mi w ręce na temat psychopatii. Czegoś, co jest, mówiąc kolokwialnie, brakiem empatii, hamulców moralnych ale NIE jest szaleństwem, chorobą psychiczną. Ludzie o osobowości psychopatycznej doskonale rozróżniają “dobro” od “zła” ale jednak wybierają “zło”, jako motyw przewodni ich postępowania. Ten motyw charakteryzuje też hasło “tak, możesz”. Możesz wszystko.

Resztę potraktuj proszę jako luźne dywagacje, spekulacje, czy co tam sobie winszujesz.

Pierwszym, który na poważnie zajął się tym zjawiskiem był Harvey Cleckley. Jego książka “Mask of Sanity” zrobiła sporo zamętu. To było w latach 40-tych ubiegłego wieku. Potem, po drugiej stronie oceanu, temat podjął Adolf Guggenbühl-Craig w książce “The Emptied Soul”. Mniej więcej w tym samym czasie prace nad tym zagadnieniem podjęła “grupa Łobaczewskiego”, ale oni nie mogli nic opublikować (z przyczyn oczywistych). W każdym bądź razie, na przestrzeni 20-30 lat, zrobiło się o tym, o zjawisku psychopatii, dość głośno. Być może za głośno, bo…

Zasadniczym modus operandi psychopatów jest ich zdolność do wtapiania się w tłum, umiejętność mimikry w zachowaniach emocjonalnych i unikanie ekspozycji ich właściwej natury.

Dziwnym zbiegiem okoliczności, dla mnie oczywiście, mniej więcej w tym samym czasie kiedy zaczęły pojawiać się poważne opracowania na temat zjawiska psychopatii, rozpoczęła się społeczna kampania “tak, możesz”. Uważam, że “Biblia Szatana” La Veya to tylko jeden z jej przejawów, ubrany w jakiś pseudo-okultystyczny bełkot pełen dziwacznych, z d… wziętych rytuałów. Mniej więcej w tym samym czasie uaktywnili się i zaczęli być medialnie promowani “chłopcy z Chicago i Wiednia”, zaś hasło “ty możesz” zaczęło być mocno promowanym wzorcem zachowań od ekonomii, przez politykę aż po szeroko pojętą kulturę (ruchy prospołeczne z lat 60-tych zinfiltrowano i sprowadzono do poziomu “seksu, dragów i rock’n‘rolla).

Być może są to tylko moje zwidy, ale ramy czasowe dla akcji (naukowe prace o psychopatii) i reakcji (Ty, możesz; wszystko możesz) mocno się zazębiają. Poza tym, mając na uwadze, że jedynym “strachem” psychopatów jest strach przed ich ekspozycją, to ta hipoteza robocza nie jest aż tak bardzo pozbawiona podstaw. To zdają się potwierdzać późniejsze badania Hare’go, Stout, Babiaka, Body’ego i innych.

Ergo, działalność La Veya i jemu podobnych (w różnych dziedzinach życia społecznego) mogła być tak szeroko dostępna i promowana, bo psychopaci (dzięki swoim cechom, pozwalającym wspinać się im “po trupach” na szczyty władzy w różnych domenach) uznali, że jeśli już nie da się zatrzymać wiedzy na temat ich “ułomności”, to można stworzyć armię “funkcjonalnych psychopatów” (za prof. Antoine Bechara). Armię normalnych ale wyjątkowo podatnych na zewnętrzne wpływy ludzi, wśród których łatwiej będzie się im ukryć.

[edycja] ps. Podpisuję się pod tym, co napisałeś w odpowiedzi Grzesiowi.


Magia

goofina

“chłopcy z Wiednia”

Mises, Hayek itp?


Pino

Też. Sprawdź kto zakładał i finansował te “instytuty myśli”.

[edycja] Zwróć uwagę, że Adam Smith nie zajmował się “ekonomią”. To pojęcie było wtedy nieznane i pojawiło się dopiero kiedy Ricardo (syn “bankstera” :) postanowił zrobić z przemyśleń Smitha użytek. Swój własny i sobie podobnych. Smith był moralistą i etykiem, wykładał “filozofię moralną” i z tego punktu widzenia opisał idealne, żeby nie powiedzieć utopijne, warunki dla rozwoju przemysłu i handlu.


ps. Pino, wrzucę tekst,

który tłumaczyłam parę miesięcy temu. Tekst, który odnosi się bezpośrednio do badań Boddy’ego na temat psychopatii i psychopatów na najwyższych szczeblach władzy (w tym przypadku – finansowej). Hasło “Ty możesz” jest więcej niż widoczne, choć nie bezpośrednio zwerbalizowane.


Pani Magio!

goofina

Przepraszam uprzejmie. To wszystko przez to, że jeszcze widzę...

La Vey, twórca “Biblii Szatana”, twierdził, że:

Dobro i zło nie istnieją same w sobie. Coś może być „dobre” lub „złe” tylko z czyjejś perspektywy, podział ten ma być więc wyłącznie kwestią subiektywną.

pan Jerzy w komentarzu do Foxxa:

Fascynuje mnie Pańskie przekonanie, że istnieje dobro i zło. Przy czym rozumiem, że chodzi Panu o byty obiektywne, a nie o pojęcia opisujące czyjeś odczucia.

Moim skromnym zdaniem, zło i dobro odnoszą się do człowieka i nie istnieją bez niego. Coś jest dobre lub złe dla kogoś. Nie ma rzeczy dobrych bez adresata tej dobroci.

Jeszcze raz przepraszam. Jak tylko oślepnę, takie niestosowne skojarzenia zapewne się skończą.

1. Nie ma Pani za co przepraszać. Pani skojarzenia świadczą o Pani, nie o kojarzonych autorach.
2. Całą zabawę ze skojarzeniami można skwitować dowcipem przytoczonym przez Marka Hłaskę w „Pięknych dwudziestoletnich”. Otóż w szkole, na lekcji pani wyciąga białą chusteczkę i pyta się dzieci z czym się im kojarzy. Marysi z wakacjami, bo jak wyjeżdża na wakacje pociągiem, to mama macha taką chusteczką. Piotrusiowi kojarzy się z jesienią, bo jak na ściernisku piecze z rodzicami ziemniaki, to ma katar i tata często mu pożycza swoją białą chusteczkę. Wszystkie dzieci mają takie i podobne skojarzenia. Wreszcie pani pyta Jasia, który jest w stanie zrobić jedną klasę w trzy lata, a ten z wyraźnym wysiłkiem używa głowy tym razem do myślenia i wreszcie z wyraźną dumą i ulgą mówi, że mu się kojarzy z dupą. Na pytanie pani dlaczego? odpowiada: „bo mnie się wszystko z dupą kojarzy”.
3. Nie wiem, czy twórca książki szatana jest Pani ulubionym autorem, czy ma Pani jakieś inne powody by coś takiego czytać. Dlatego nie wiem, czy chciała mnie Pani tym zestawieniem obrazić czy nobilitować. Nie jest to w sumie ważne. Pani intencje nie muszą być jawne.
4. Gdy dwóch mówi to samo, to wcale nie znaczy, że myślą to samo. Sam fakt napisania czegoś zatytułowanego dziełem szatana dyskwalifikuje w moich oczach autora, jako kandydata do merytorycznej dyskusji. To, że z dwóch zacytowanych przez Panią zdań pierwsze ma sens, niczego nie zmienia. Nielogiczność cytowanego rozumowania jest powalająca, więc proszę uważnie przeczytać, co Pani zacytowała i znaleźć błędy w rozumowaniu. Świetne ćwiczenie logiczne.
5. Konieczność istnienia odbiorcy nie jest równoznaczna z subiektywnością. Takie założenie jest już Pani własnym błędem.
6. Nie życzę Pani utraty wzroku. To zbyt wielka kara…

Pozdrawiam czekając na bardziej wymagającą krytykę


wrzucaj

:)


Pino

Wrzuciłam i na tym kończę.

Bywaj! – dobry Człowieku.


Panie Foxksie!

Foxx

Panie Jerzy

Niemniej nie wiem, czy moje podejście można nazwać impulsem. Tak samo, nie chodzi o „jednostkowy sens”. Jeśli spada dachówka z dachu, to nie ma to zdarzenie wartości moralnej. Jeśli ta dachówka spadając trafia w człowieka, to jest to zjawisko oceniane jako złe. Oczywiście, jeśli nie okaże się, że trafiony człowiek to bandyta napadający na staruszkę wracającą z poczty z rentą – wtedy jest to dobro. No chyba, że staruszka jest stalinowską bezpieczniaczką pławiącą się w nienależnym luksusie, a „bandyta” do działacz opozycji prl-owskiej, wykolegowany przez „kolegów” bezpieczników – wtedy jest to zło.

Przepraszam, ale przypomniała mi się kultowa scena “a gdyby to była wasza matka…” ;)

W tym miejscu nie pozostaje nic innego, jak odesłać Pana do mojego komentarza skierowanego do pani Magii.

Czy widzi Pan dlaczego zmienia się wartość moralna obojętnego moralnie zjawiska?

Oczywiście – dorzuca Pan naprzemiennie kolejne elementy mające odwracać wektor oceny wydarzenia, w zależności od uproszczonego kontekstowania jako “dobre” lub “złe”. W zależności od tego, czy do podsmażanego pure z buraczków doda Pan więcej cukru, czy soli – będą one bardziej słodkie lub słone. W dalszym ciągu pozostaną jednak buraczkami, które zawierają zarówno sól, jak i cukier.

Nie łapię tej kulinarnej analogii, szczególnie, że smaki to spektrum 4 wymiarowe, zaś opozycja dobro-zło to dychotomia. Mnie chodzi o to, że Pańska ocena adresata zdarzenia wpływa na to, czy uznaje Pan to zdarzenie za dobre czy złe. Tu nie chodzi o dodawanie czegoś do zdarzenia – dachówka spada jak spadała, zatem to nie sól czy cukier dodawany do potrawy, ale rozmowa przy stole ma wpływać na smak.

Przywołany przez Pana przykład, nie jest wcale taki uniwersalny. Co zrobić z kulturami, całkiem rozwiniętymi, które polowały na ludzi by złożyć ich w ofierze? A co z grupami przestępczymi zabijającymi ludzi w czasie pokoju? To też ludzie. Czasem inteligentni i kulturalni. Co wreszcie z wyrokami śmierci wydawanymi w majestacie prawa. Aberracja w postaci braku najpoważniejszej sankcji jest epizodem w historii ludzkości i jak tylko czerwoni bandyci uzyskają pełnię władzy, to ten epizod zakończą.

Ależ ja nie absolutyzowałem swojego przykładu. Każdy z wymienionych przez Pana motywów nadaje się na socjologiczne oraz psychologiczne omówienie. Rozwinięte kultury polujące na ludzi, by składać z nich ofiary nie dominują na tle rozwiniętych kultur w historii ludzkości i najczęściej funkcjonowały w określonym okresie rozwoju ludzkości jako takiej. Grupy przestępcze zazwyczaj nie są dominującym elementem w społecznościach – w tym miejscu zostawmy politykę i polityków na boku ;) O karze śmierci nie wspomniałem, by nie otwierać nowych wątków w dyskusji, ale jestem jej zwolennikiem.

Nie ma znaczenia jakie kultury dominują w historii. Na 150 znanych antropologom kultur, tylko 15 jest monogamicznych. A obecnie w Europie dominuje taka kultura, chyba że uwzględnimy rozwody i wiążące się z tym wielożeństwo sekwencyjne.
Politykę i polityków zdecydowanie należy odłożyć na bok, gdy dyskutuje się o dobrze. Tu pełna zgoda.
Świadomie nie użyłem terminu „kara śmierci”. Śmierć nie jest karą, tylko kresem życia w tej formie jakiej doświadczamy tutaj. Mówienie zatem o „karze śmierci” nie ma sensu. Choćby dlatego, iż kara zakłada odkupienie win i rehabilitację. Śmierć to wyklucza.

Normy są wdrukowywane przez rodziców dzieciom. Jest to praktycznie jedyna metoda uwewnętrzniania norm. Wszelka wiara w to, że można patriotyzmu czy moralności uczyć tak jak polskiego czy matematyki, świadczy o kompletnej nieznajomości natury człowieka.

Tak się złożyło, że udzielam się w tych kwestiach – i zaręczam, że przy pomocy pracy organicznej się da. Kwestia wyczucia i braku nachalności.

Pozdrawiam.

Nie wiem, w jakim charakterze Pan się udziela, niemniej miesza Pan zmiany w zachowaniu, wiedzę o normach i strukturę norm, będącą trzecim elementem psychiki. Na pierwsze i drugie może Pan wpływać. Na trzecie praktycznie jest to niemożliwe, poza wyjątkowymi sytuacjami, gdy ktoś inny niż rodzice staje się dla dziecka wzorem. Samo to świadczy o głębokiej patologii.

Pozdrawiam


Pnie Staszku!

poldek34

@aJerzy M. ->definicja dobra i zła.

Dobro i zło nie istnieją same w sobie. Coś może być „dobre” lub „złe” tylko z czyjejś perspektywy, podział ten ma być więc wyłącznie kwestią subiektywną.

Definicja ta jest dobra przy pewnych założeniach: jeśli nie istnieje obiektywne dobro które stoi wyżej niż subiektywne. Jeśli nie ma dobra obiektywnego, ta definicja jest definicją anarchii. Skoro nie ma dobra, mamy do czynienia z legitymizacji jako dobro każdego celu subiektywnego bez wyjątku, włącznie z patologiami.

Nie wiem, czy Pan zauważył, ale ten tekst nie jest mojego autorstwa, tylko jest efektem skojarzeń pani Magii. Trudno mi dyskutować z czyimiś skojarzeniami…

Moim skromnym zdaniem, zło i dobro odnoszą się do człowieka i nie istnieją bez niego. Coś jest dobre lub złe dla kogoś. Nie ma rzeczy dobrych bez adresata tej dobroci.

Nie tylko do człowieka. Gdyż może być jeszcze np.dobro mojego psa, którego może rozjechać samochód albo kanarka który może ciężko zachorować.

Niestety nie mogę się z Panem zgodzić. To co dotyczy Pańskiego psa czy kanarka jest „linkowane” do Pana i dlatego ma wartość moralną. Jeśli wilk zabija w lesie sarnę by pożywić się, to nie ma to wartości moralnej. Podobnie gdy wilk zdycha lub ginie w wyniku spotkania z niedźwiedziem. To są zjawiska przyrodnicze obojętne moralnie. Wprowadzenie człowieka do tej układanki może nadać tym zjawiskom wartość moralną. Co mówiłem od początku.

Więc dobro lub zło tkwią w czym innym. Próbowałem już wyżej to napisać. Dobro zarówno człowieka jak i każdej istoty żywej polega na tym, aby mogły stać się takie, jakimi stać powinny (zostały zaprogramowane-wg swojej natury). Złym jest wszystko, co przeszkadza im się takimi stać.

Złym człowiek staje się przez to, że innym nie pozwala się stać dobrymi, jaki i wtedy, gdy sam sobie nie pozwala stać się dobrym lepszym, wersja minimalna).

pozdr.

************************
Kopię tunel.. .

No właśnie dla mnie stawanie się lepszym (kto to ma ocenić?) nie jest żadnym miernikiem dobra. Czy święty Aleksy zaniedbujący rodzinę by się umartwiać i stawać się „lepszym” jest dobry czy zły? Proszę spojrzeć na to z punktu widzenia najbliższych i hierarchów Kościoła. Chyba uzyskamy różne oceny…

Pozdrawiam


Panie Jerzy

(...) Mnie chodzi o to, że Pańska ocena adresata zdarzenia wpływa na to, czy uznaje Pan to zdarzenie za dobre czy złe. Tu nie chodzi o dodawanie czegoś do zdarzenia – dachówka spada jak spadała, zatem to nie sól czy cukier dodawany do potrawy, ale rozmowa przy stole ma wpływać na smak.

Tu się różnimy – konkretne przyprawy (elementy dobre lub złe) zostały do potrawy dodane. Niezależnie od tego, co się mówi przy stole w czasie konsumpcji.

Świadomie nie użyłem terminu „kara śmierci”. Śmierć nie jest karą, tylko kresem życia w tej formie jakiej doświadczamy tutaj. Mówienie zatem o „karze śmierci” nie ma sensu. Choćby dlatego, iż kara zakłada odkupienie win i rehabilitację. Śmierć to wyklucza.

Koncepcja uznawana przez Pana, nie jest jedyną. Zakreślił Pan raczej dość powszechnie przyjęte warunki przebaczenia.

Nie wiem, w jakim charakterze Pan się udziela, niemniej miesza Pan zmiany w zachowaniu, wiedzę o normach i strukturę norm, będącą trzecim elementem psychiki.

Nie mieszam, gdyż nic o tym nie wspomniałem :) Nie chodzi o to, czy ktoś inny niż rodzice jest dla dziecka wzorem, tylko o to, czy jest to wzór pozytywny.

Pozdrawiam.


Magio

Podpisuję się pod tym, co napisałeś w odpowiedzi Grzesiowi.

Dziękuję. W świetle “powszechnego niezrozumienia” ;) – jest to dla mnie bardzo ważne.

Pozdrowienia.


Panie Jerzy

Zawsze zastanawiałam się nad kondycją ludzką tych, którzy twierdzą, że NIE napisali tego, co napisali.

[Mam nadzieję, że codzienne dawki żywności bogatej w luteinę pozwolą mi na zachowanie wzroku w dobrej kondycji.]

Ukłony pożegnalne zasyłam.

[edycja] zjadłam NIE, wstawiłam NIE.


Foxx

To już chyba bez znaczenia. Wiedz jednak, że przyjemnie było czytać takie mądre teksty i spierać się z Tobą (w niewielu przypadkach).

Wszystkiego dobrego.

ps. Jeśli napiszesz coś tak (dla mnie) ważnego, jak ten tekst, to się odezwę. Kiedyś i gdzieś tam.


Panie Foxksie!

Foxx

Panie Jerzy

(...) Mnie chodzi o to, że Pańska ocena adresata zdarzenia wpływa na to, czy uznaje Pan to zdarzenie za dobre czy złe. Tu nie chodzi o dodawanie czegoś do zdarzenia – dachówka spada jak spadała, zatem to nie sól czy cukier dodawany do potrawy, ale rozmowa przy stole ma wpływać na smak.

Tu się różnimy – konkretne przyprawy (elementy dobre lub złe) zostały do potrawy dodane. Niezależnie od tego, co się mówi przy stole w czasie konsumpcji..

Zgadza się. Tu się różnimy. Moim zdaniem dachówka spada niezależnie od tego, co wiemy o człowieku, w jakiego trafia. Pan widocznie uważa, że dachówka w złego człowieka „uderza bardziej”… Co ja mogę na takie dictvm?

Świadomie nie użyłem terminu „kara śmierci”. Śmierć nie jest karą, tylko kresem życia w tej formie jakiej doświadczamy tutaj. Mówienie zatem o „karze śmierci” nie ma sensu. Choćby dlatego, iż kara zakłada odkupienie win i rehabilitację. Śmierć to wyklucza.

Koncepcja uznawana przez Pana, nie jest jedyną. Zakreślił Pan raczej dość powszechnie przyjęte warunki przebaczenia.

Nie będę się spierał o nazwy, niemniej trudno jest uznać zabicie bandyty podczas pościgu za karę. Zatem obstaję przy swoim zdaniu.

Nie wiem, w jakim charakterze Pan się udziela, niemniej miesza Pan zmiany w zachowaniu, wiedzę o normach i strukturę norm, będącą trzecim elementem psychiki.

Nie mieszam, gdyż nic o tym nie wspomniałem :) Nie chodzi o to, czy ktoś inny niż rodzice jest dla dziecka wzorem, tylko o to, czy jest to wzór pozytywny.

Pozdrawiam.

Z tego, że Pan o czymś nie pisze, nie wynika, że nie miesza Pan. Niestety nie ma takiego logicznego połączenia pomiędzy tymi czynnościami.
Wzorzec jakim jest to z rodziców, które jest tej samej płci jest wzorcem niezależnie od tego jak jest oceniane przez dziecko i przez innych. Nawet najbardziej patologiczni rodzice są wzorcem norm dla dziecka. To jest rzeczywistość. Pan może ją kontestować, co nie znaczy, że może ją Pan zmienić. Jak dotąd, wymyślono jedyną skuteczną metodę wychowawczą, która sprowadza się do stwierdzenia postępuj tak jak chcesz, by postępowali twoi wychowankowie. Jeśli zna Pan tę metodę i wie skąd ona się wzięła, kto jest jej autorem, to witam w klubie. Natomiast prędzej czy później zobaczy Pan, że nawet ona ma ograniczenia. :) Ja też wiele lat udzielałem się na niwie wychowawczej. Nie tylko teoretycznie rozpracowywałem to zagadnienie. :)

Pozdrawiam


Panie Jerzy

Ależ o moralności my tu nie gadu-gadu. Piszemy jedynie o tym, że dobro jest czymś – w sensie ogólnym – które przypisane jest jakoś wszystkiemu co żyje. Bo i pies może być dobry i krajobraz, zupa, gra w tenisa, tekst na blogu, itp. Więc dobro nie jest tożsame z moralnością. Bo moralność to normy wg których się kierować trza w postępowaniu aby sobie i innym krzywdy nie zrobić.

Zaś dobro lub “dobrość” – jak mawia nasz prezydent( oby żył wiecznie ) – jest czym innym. O! Postępowanie moralne również jest czymś dobrym.

Czym jest dobro Panie Jerzy?

Pozdrawiam.

************************
Kopię tunel.. .


Panie Staszku!

Jest subtelna różnica pomiędzy byciem dobrym, a dobrem. Jeśli pies ma dobrze pilnować obejścia to musi być zły. W takim przypadku zły pies jest dobry, zaś dobry pies jest zły. Niemniej to jest mieszanie słów i pojęć.
Jeśli przyjąć, że chcemy rozważać dobro w takim znaczeniu w jakim rzymsko – katolicki Bóg jest dobry, to chodzi nie o użyteczność tylko o opozycję do zła, personifikowanego przez szatana.
Otóż moim zdaniem Bóg jest boski i jest to jedyne, co można o nim powiedzieć. Próby narzucania na Boga naszej siatki pojęciowej są tak groteskowe, że tego samego Boga stary testament przedstawia jako mściwego, zaś nowy mówi o miłosiernym. Bóg się nie zmienił. Zmienił się sposób projektowania ludzkich wyobrażeń na niepoznawalne jakim jest Bóg.
Zatem utrzymywanie bajek o czystym dobru czy złu jest kontynuowaniem tego samego. Wpychania Boga w ludzki kostium. Moim zdaniem zajęcie co najmniej mało rozsądne, bo nie spowoduje, że Bóg stanie się taki jakim go chcemy widzieć, tylko mniej będziemy rozumieć co się dzieje.
To tyle mojego sposobu widzenia dobra, które moim zdaniem jest kategorią czysto ludzką i stosuje się tylko do zjawisk mających kontekst społeczny.

Pozdrawiam


@Panie Jerzy

jjmaciejowski

Jest subtelna różnica pomiędzy byciem dobrym, a dobrem.

Ano jest . Ale to zależy, kto jak dobro definiuje albo na czyj obraz chce go realizować.

Jeśli pies ma dobrze pilnować obejścia to musi być zły.

E tam zaraz zły. Jak Pan chce głośnego do pilnowania to, takiego co szczekać głośno lubi trza szukać. Dla niego nawet taka służba będzie przyjemnością. Dlaczego miałby być on zaraz byc złym psem. Nie złym, ale głośnym. A jak Pan chce takiego co od razu “chapnie” za nogawkę, to z innej rasy – takiego co mniej lubi szczekać a bardziej polować. On zaczai się i złodzieja nie tylko pogoni ale jeszcze.. . Tak więc dobrze jest do odpowiedniej roli obsadzać odpowiedniego aktora. Wtedy i aktor i Pan są zadowoleni i dobrze im ze sobą. Pan też może być zły, jak psa nie dokarmia.

Jeśli przyjąć, że chcemy rozważać dobro w takim znaczeniu w jakim rzymsko – katolicki Bóg jest dobry, to chodzi nie o użyteczność tylko o opozycję do zła, personifikowanego przez szatana.

Oj chyba nie tak jest. DObro nie jest opozycją wobec zła. Dobro po prostu Jest. a “zło” to trwanie okropnie wnerwia i “białej gorączki dostaje” – stąd tyle zła.

Złem jest odwrócenie się od Dobra… . To tak jakbym Panu powiedział po urodzeniu. Panie Jerzy, teraz oddychaj, bo oddychanie to życie. A Pan Jerzy, mówi “a spadaj waść”. 9 miesięcym nie oddychał i żyłem. Po kiego mam męczyć przeponę.. . Ale Pan Jerzy nie wiedział, że “życie przemija a zatem i sposób oddychania się zmienia” i pozbył się dobra. Bo zycie jest dobrem.

Dlatego od Dobra się odwracać nie można, bo życie przeminie i sposób oddychania się zmieni, zaś Dobro zawsze JEST.

Otóż moim zdaniem Bóg jest boski i jest to jedyne, co można o nim powiedzieć.

To zależy, jako kto, Pan chce mówić jaki jest Bóg, Inaczej powie artysta, inaczej lekarz, inaczej malarz, inaczej psycholog a jeszcze inaczej teolog i filozof. I Kto ma dobre pojęcie ?

Próby narzucania na Boga naszej siatki pojęciowej są tak groteskowe, że tego samego Boga stary testament przedstawia jako mściwego, zaś nowy mówi o miłosiernym.

W Starym Testamencie piszą o Bogu zazdrosnym, nie mściwym. Ale też piszą tam o Bogu miłosiernym. MIłosierdzie, to nie “wynalazek” Nowego Testamentu. np. u Ozeasza: Miłości pragnę, nie krwawej ofiary.. . Poznania Boga, nie całopaleń..“Ozeasz 6, 6. Dużo stereotypów jest o Starym Testamencie a tam piękne teksty są. np. „Bóg miłosierny i łagodny, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i wierność” (Psalm 86, 15).

Ot w tamtych czasach katecheza o Bogu była przekazywana językiem respektu. A to dlatego, że Bóg to był Ktoś. Nie tylko u Izraela ale w każdym pogańskim kulcie. Należy zważyć na kontekst historyczno-kulturowy. Więc i taki przekaz w księgach historycznych jest. Choć i prorocy również gdy uponinają “rozluźnienie moralne” u swoich, nie oszczędzają cierpkich słów. Takie czasy, słowa krewkie, ale mocno zapadające – celne. Tylko prorocy celnie mówili. :-)))

Bóg się nie zmienił. Zmienił się sposób projektowania ludzkich wyobrażeń na niepoznawalne jakim jest Bóg.

Pozornie.

Zatem utrzymywanie bajek o czystym dobru czy złu jest kontynuowaniem tego samego.

Ale pojęcie czystego dobra to Pan wprowadzil w obieg a teraz nazywa go Pan utrzymywaniem bajek.

Wpychania Boga w ludzki kostium.

To zależy. Przecież antropomorfizmy, jako gatunek literacki są Panu znane. a w ten sposób przedstawia sie np. Boga, lepiącego z gliny postać pierwszego człowieka – bardzo działający na wyobraźnię obraz, nie prawda? Ale nie oznacza bynajmniej, że lepił ale starzał. Bo Bóg nie ma rąk.. . Ale w odniesieniu do całej Biblii nie jest niedorzecznością mówienie o Nim jak o człowieku. Jezus był nie tylko prawdziwym Bogiem ale i prawdziwym człowiekiem. Więc to Bóg przyjąl ludzki kostium. Chyba, że Pan uważa to za “bajkę”. Ale on czyniłl wielkie znaki: wskrzeszał nawet umarłych.. no i zmartwychwstał. Więc sprawa jest poważna.

Moim zdaniem zajęcie co najmniej mało rozsądne, bo nie spowoduje, że Bóg stanie się taki jakim go chcemy widzieć, tylko mniej będziemy rozumieć co się dzieje.

Z Ozeasza zapodałem Panu świetne, zdanie. On oczekuje wg tego proroka, poznania niż całopalenia – i to Stary Testament, a tak mądrze.

To tyle mojego sposobu widzenia dobra, które moim zdaniem jest kategorią czysto ludzką i stosuje się tylko do zjawisk mających kontekst społeczny.

To zależy jak się rozumie dobro. A więc należałoby najpierw ustalić definicję. A potem pogadać. Narazie każdy widzi swoje dobro. :-)))

Pozdrawiam serdecznie!

************************
Kopię tunel.. .


Panie Staszku!

Doszliśmy do momentu, gdy nie pozostaje nic innego, poza podpisaniem protokołu rozbieżności.

Natomiast odnośnie miłosierdzia boskiego, to w której księdze jest obietnica ścigania występków przeciw Bogu do 12. pokolenia? Bo o ile pamiętam, to jednak jest to Stary Testament.

Pozdrawiam


@P.Jerzy

Stary Testament jest zbiorem ksiąg różnego rodzaju: historycznych, prorockich, mądrościowych, poetyckich z różnych tradycji i okresów historycznych. I Stary Testament dla chrześcijanina ma o tyle wartość o ile jest rozpatrywany w świetle nowego. Natomiast co do kwestii rzekomej inności Boga S.T:

Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań.

Czy należy ten fragment brać dosłownie? W poprzednim wipisie pisalem panu o jezyku w jakim formuowano katechezę dla Narodu Wybranego. To jeden z przykładów. Ale z tego tekstu wynika, że Bóg chętniej okazuje błogosławieństwo niż karę.
Ma Pan tysiąc pokoleń błogosławieństwa przeciw czterem pokoleniom kary. A tak naprawdę, człowiek który nie zachowuje przykazań, a wiec człowiek zły, sam na siebie ściąga nieszczęście. Bo cóż można powiedzieć o kimś, co nie szanuje rodziców, zabija, kradnie, cudzołoży? Jak zostanie potraktowany przez społeczeństwo, jaką sytuacją startową będa mieć jego dzieci?
Pan Bóg nie musi “extra” karać, taki człowiek który z głupoty czyni mądrość sam kręci na siebie karę. Karę jaką jest niemądre i głupie życie, którego konsekwencje dotykają nie tylko jego ale jego dzieci i nawet wnuki. Bo przecież to, co wypracuje rodzic jest bazą startową dla dzieci, itd, oraz kolejnych pokoleń.
Karą więc dla grzesznika jest to, że pada łupem głupoty. Gdyż mądrość jest duchem miłojącym ludzi( Ksiega Mądrości). Jeśli ktoś temu duchowi mówi “wynocha”!, pozostaje ukarany, skutkami głupoty którą bierze za“dobrą walutę”.

Pozdrawiam.

************************
Kopię tunel.. .


Panie Staszku!

Nie trzecie i czwarte, tylko 12. Zatem to nie ten cytat.

Nie zmienia to istoty sporu. Pan obstaje przy swoim stanowisku, choć mnie nie przekonuje, zaś ja nie mogę przekonać Pana, a do zmiany stanowiska nie widzę powodów. Czy poza protokołem rozbieżności widzi Pan jakiś inny sposób zakończenia tej dyskusji?

Pozdrawiam


@PanieJerzy

No widzi Pan, że nie można traktować owych tekstów literalnie ale w kontekście większej całości.

Pozdrawiam.

************************
Kopię tunel.. .


Subskrybuj zawartość