Prywatny uniwersytet

W polskiej tradycji aż do 1989 roku wyższe uczelnie były państwowe, nie licząc Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Wyższych Seminariów Duchownych i Papieskich Fakultetów Teologicznych znajdujących się pod patronatem kościoła katolickiego. Od tego czasu powstają liczne wyższe szkoły prywatne o profilu humanistycznym i ekonomicznym oraz bankowym, finansowym i zarządzania. Jako, że dyplomy wszystkich wyższych uczelni mają tę samą rangę formalną, której wyrazem jest posiadanie wyższego wykształcenia, dlatego warto rozważyć potrzebę istnienia i rozwoju prywatnych wyższych uczelni. Często zarzuca się im tylko komercyjny charakter, niski poziom nauczania, brak własnej kadry naukowej, zaplecza badawczego, laboratoriów i bibliotek. Z drugiej strony uczelnie te oblegane są przez młodzież, która pragnie uzyskać dyplom ukończenia wyższej uczelni, a nie ma ona szans na dostanie się na stacjonarne studia na uniwersytetach państwowych. Tradycyjne uczelnie wysuwając zarzuty pod adresem swoich konkurentów na rynku szkolnictwa wyższego, same jednocześnie podejmują ten sam tryb kształcenia na wszelkich studiach zaocznych, które na ogół stanowią podstawę finansową uczelni.

Uniwersytet w PRL
Zdobycie wyższego wykształcenia w tych czasach wymagało nie tylko zdolności i zamiłowania do określonego kierunku studiów, ale też wielu wyrzeczeń oraz nakładów, koncentracji i mobilizacji. Na studia dzienne trzeba było zdać egzamin wstępny i uzyskać maksymalną ilość punktów. Na najbardziej oblegane kierunki liczba kandydatów na jedno miejsce sięgała dziesięciu. Niezależnie od tego jak jest sprawiedliwa metoda kwalifikacyjna wyboru przyszłego studenta, pozostaje zawsze jeszcze dziewięć osób, które chciałyby studiować, lecz nie mogą tego uczynić z powodu tzw. braku miejsc. Dawniej w czasach PRL była to jednocześnie forma regulacji dopływu do gospodarki, administracji i kultury ludzi z wyższym wykształceniem. Nie mogło być ich więcej niż była tego potrzeba, bo środowisko to było zawsze niespokojne, opozycyjne i wymagało wzmożonej kontroli. Aby zapewnić z jednej strony sprawne funkcjonowanie państwa dopływ nowych wykształconych kadr był niezbędny. Jednocześnie jednak musiał on być ściśle kontrolowany, aby nie zagrażał podstawom egzystencji tegoż państwa. Siłą rzeczy cała najlepsza kadra uczonych, profesorów i wykładowców musiała pracować na tych uczelniach, bo innych miejsc pracy naukowej nie było. Oczywiście można tu wymienić jeszcze różnego rodzaju instytuty naukowo – badawcze, które zawsze jednak miały ścisłe powiązania z uczelniami oraz nadzorującymi je organami administracji państwowej. Tak, czy inaczej jednak podstawowa kadra naukowa była w zasięgu stale tych samych decydentów ustalających kierunki badań, nakłady i awanse. Kto nie dostosował się w odpowiedni sposób do panujących wtedy zwyczajów nie miał szans na karierę naukową. Były od tego mniej lub bardziej liczne wyjątki, które nie decydowały jednak o ogólnym obrazie kształcenia kadry naukowej w czasach tzw. realnego socjalizmu.

Pierwsza praca
W czasach realnego socjalizmu oraz planowania rozwoju gospodarczego i kulturalnego kraju, stosownie do ustalonych wytycznych określano potrzeby kadrowe na poszczególne kierunki, specjalności i zawody z wyższym wykształceniem. Odpowiednio do jego założeń określano przyjęcia na studia wyższe mając na względzie zatrudnienie wyznaczonej liczby absolwentów. Tak jednak się składało, że albo planowanie było błędne, albo wręcz potrzeby określano najłatwiejszą metodą „z sufitu”, w każdym bądź razie absolwentów, szczególnie na kierunkach humanistycznych było zawsze znacznie więcej niż mogła je zatrudnić „planowa gospodarka”. W takich wypadkach plany korygowano, weryfikowano, aktualizowano itd. aż do zatrudnienia wszystkich potrzebujących. Generalnie w ten sam sposób postępowano z wszystkimi absolwentami. Kiedy brakowało inżynierów budownictwa, czy też mechaników, zwiększano nabory na te kierunki studiów. W międzyczasie z reguły następowało spowolnienie gospodarcze, dziś nazywane kryzysem i świeżo upieczeni inżynierowie też łatwo nie znajdowali pracy. Wtedy jak zwykle stosowano opisany wyżej mechanizm dostosowania planu do realiów i gdzie się dało zatrudniano nowych specjalistów, często niezgodnie z wyuczonym zawodem. Tak marnowano siły, potencjał naukowy i zawodowy tych, którym udało się dostać na studia i je ukończyć, a także tych, którym odebrano wszelką nadzieję na uzyskanie wyższego wykształcenia.

Potrzeba kształcenia
Od zakończenia II wojny światowej trwa dyskusja na temat roli wyższego wykształcenia w polskiej kulturze i gospodarce. Z jednej strony wskazywano na zagwarantowanie każdemu, kto tego zapragnie, możliwości ukończenia studiów wyższych. Prawo to było jednakże obwarowane koniecznością zdania egzaminu wstępnego i utrzymania wysokiego poziomu nauczania, czemu z przyczyn naturalnych jednak nie wszyscy mogli podołać. Wysoki poziom nauczania miały zapewnić wspomniane już limity przyjęć i konkursowe egzaminy. Każdego roku w okresie największych napięć egzaminacyjnych na początku lipca prasa rozpisywała się o „cudach” egzaminacyjnych unikając jednak konkretów. W rezultacie tylko wąska elita uprzywilejowanych i najzdolniejszych maturzystów mogła podjąć wyższe studia. Pomijam w tych rozważaniach dodatkowe wymagania np. „pochodzenie robotnicze”, które były rygorystycznie egzekwowane do 1956 roku. Skutek tych wszystkich zabiegów był taki, że Polska mimo tego, że studia były bezpłatne plasowała się stale w końcowej części europejskiej tabeli wskaźnika ludzi z wyższym wykształceniem przypadających na 1000 osób. Już w latach 70 – tych ubiegłego wieku odnotowano ogromny postęp techniczny i naukowy w Japonii. Przy okazji zauważono, że wskaźnik młodzieży kończącej szkołę średnią w tym państwie zbliżony jest do 100%, z czego około 50% kontynuuje dalszą naukę na wyższych uczelniach.* Ukończenie wyższej uczelni stało się docelowym standardem wykształcenia w tym państwie. Ktoś, kto nie mógł z różnych powodów studiować przeżywał dramat, który w wielu przypadkach tak ambitnej młodzieży kończył się samobójstwem. Permanentna nauka od dzieciństwa aż do śmierci stała się tutaj tradycją i zwyczajem. Od tego czasu w Polsce zaczęto wspominać o potrzebie powszechnego posiadania wyższego wykształcenia. Na argumenty braku możliwości zatrudnienia absolwentów wyższych uczelni w gospodarce odpowiadano anegdotą z XIX wieku, kiedy wystarczyło, że elementarne wykształcenie miał tylko gminny pisarz, a pozytywistom żądającym powszechnej nauki czytania i pisania odpowiadano; po co ludzi uczyć pisać i czytać, kiedy w gminie jest tylko jeden etat wymagający takich kwalifikacji. Dziś wszyscy umieją czytać i pisać, mimo tego, że nadal w gminie jest tylko jeden etat pisarza. Na przykładzie Japonii potrzeba wyższego wykształcenia stała się w Polsce postulatem powszechnym wśród młodzieży uzyskującej świadectwo dojrzałości. Potrzebie tej w żaden sposób nie może sprostać system wyższych uczelni państwowych.

Finansowanie nauki
W 1997 roku francuski noblista fizyk George’s Chrapak tak powiedział o finansowaniu nauki polskiej: „Dowiedziałem się, ze Polacy przeznaczają 0,5 % swego dochodu narodowego na badania naukowe i pomyślałem sobie, że musicie być chyba niespełna rozumu (…) Wasze 0,5 % to dywersja przeciw Polsce i jej talentom. To zbrodnia.” Ta drastyczna wypowiedź, stwierdza tylko stan faktyczny z przed 12 lat, który po dzień dzisiejszy w niczym się nie zmienił. Trzeba jednakże zauważyć wzrost nakładów na naukę, jaki następuje w wyniku powołania i pracy wielu uczelni prywatnych. Jest oczywiste, ze uczelnie te wypełniają na razie tylko skromną część działalności objętej pojęciem „nauka”. Ta część na razie sprowadza się tylko do dydaktyki i kształcenia, nie mniej jest to jeden z najważniejszych elementów, kładących fundament pod przyszłe badania i prace ściśle naukowe. Wszak już dziś wiele prywatnych uczelni wykształciło własnych doktorów nauk przygotowujących już swoje rozprawy habilitacyjne. Ta kształcona aktualnie kształcona na prywatnych uczelniach kadra naukowa wkrótce zapewne idąc śladem tego rodzaju zachodnich uczelni, podejmie zapewne równorzędną konkurencję naukową z zachowującymi do tej pory monopol na badania naukowe – uczelniami i instytutami państwowymi. W tym zakresie uczelnie prywatne podjęły się też ogromnego wysiłku finansowego, który aktualnie można wstępnie na ok. 0,1% wydatków budżetowych na naukę. Jest pewne, że nakłady przeznaczone na naukę będą ze strony prywatnych inwestorów stale wzrastać. Wynika to przede wszystkim z woli i chęci sprostania poziomowi uczelni państwowych, a w wielu przypadkach osiągnięcia lepszych od nich wyników naukowych. We wszystkich ocenach, nakładach i osiągnięciach wyższych uczelni prywatnych trzeba też brać pod uwagę czynnik czasu. Otóż najlepsze uczelnie państwowe z reguły liczą sobie dziesiątki i setki lat swego istnienia i przez ten czas dorobiły się dominującej pozycji w polskiej nauce, natomiast istnienie uczelni prywatnych do dopiero w najlepszym przypadku okres ok. 20 lat. W związku z tym, należy oczekiwać, ze wraz z upływem czasu zakres ich działalności będzie się wyrównywał, a w przyszłości, tak jak wszystkie działania prywatne ma realne szanse na przejęcie dominacji zarówno w zakresie dydaktyki, jak i podstawowych badań naukowych oraz zastosowań nauki do celów praktycznych.

Największy sukces
Po 1989 konkurencja zapukała również do mających dotąd monopol uczelni państwowych. Pod względem warunków lokalowych, kadrowych i każdych innych jest to zaledwie początek tego procesu, gdyż dotychczasowi monopoliści zachowali wszelkie przywileje wraz z dotacjami państwowymi. Prywatne uczelnie nie mając dopływu stałych kapitałów postawiły na studia płatne i przede wszystkim na kadrę profesorską zatrudnioną dotąd na swoich macierzystych wyższych uczelniach państwowych. Prywatne uczelnie na początek postawiły na studia humanistyczne niewymagające drogiego zaplecza badawczego, laboratoryjnego, warsztatowego i terenowego. Tu wystarczała przede wszystkim biblioteka, książka, literatura i dobry wykładowca. Pod względem jakości nauczania, niektóre prywatne uczelnie szybko dorównały innym wyższym szkołom w Polsce. Poziom zasobów bibliotecznych można tutaj uznać za drugorzędny, gdyż biblioteki są na ogół powszechnie dostępne. W tym kontekście krytykę prywatnych uczelni wskazującą na niski poziom nauczania można uznać za całkowicie chybioną. To, do czego dojdą absolwenci tych uczelni jest jeszcze niewiadome, gdyż po pierwsze jest jeszcze zbyt krótki czas ich życia zawodowego. Na to wszystko przyjdzie jeszcze czas. Trzeba też zwrócić uwagę, że pamięciowy system nauki wkuwania reguł, formułek i prawa, który dominuje w uczelniach państwowych i świadczy o tzw. „poziomie nauczania” staje się powoli reliktem przeszłości, a nawet hamulcem nowoczesności. Powstanie wyższych szkół prywatnych w Polsce doprowadziło do rewolucji edukacyjnej. To był największy sukces wynikający z obalenia komunizmu. Szkolnictwo wyższe przestało być reglamentowane. Powołanie prywatnego uniwersytetu wydaje się w tej sytuacji tylko kwestią czasu.

Adam Maksymowicz

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Adamie,

jak zwykle bardzo ciekawie i przekrojowe i rzetelne omówienie tematu.

Co do tych prywatnych uczelni, to jednak wydaje mi się, że pan zbyt optymistycznie je ocenia.
Bo poziom w wielu jednak jeszcze przedstawia wiele do życzenia.

Aczkolwiek nie znaczy to, że poziom na uczelniach państwowych jest jakiś wysoki strasznie.

Dochodzi jeszcze kwestia wielu uczelni w mniejszych miastach, które państwowe są to jednak nie mają ni kadr jakoś bardzo ni poziomu zbytniego nie reprezentują.

Z jednej strony dobrze, że młodzi, których nie stać na studia w W-wie czy Krakowie, mogą się kształcić w rodzinnym mieście, tyle, że poziom w tych wyższych szkołach też często jest taki sobie.

NO i fakt jeszcze jeden, na uczelniach polityka jest taka, że z powodu niżu demograficznego i konkurencji między uczelniami zachęca się za wszleką cenę młodych do studiowania i też w trakcie studiów wymagania niekiedy są zbyt niskie i przepycha się przez 3 czy 5 lat osoby, które nie nadają się na ten kierunek.

Ja pamiętam, że wraz ze mną studia 3 lata skończyło 45 osób, przynajmniej kilka z nich moim zdaniem nie za bardzo nadawało się, by te studia skończyć i ich umiejętności i wiedza była za małe.

Pozdrawiam.


Optymistycznie - Autor?

Raczej chciejsko.

Po pierwsze czy w skład owych 0,5% na naukę są wliczone opłaty studenckie za płatne studia? Jeśli nie to tym gorzej dla nas.

Po drugie % skolaryzacji dzieci chłopskich ( przypominam, nadal 40% ludności Polski ) jest obecnie niższy niż przed wojną. Oczywiście w zakresie studiów wyższych.

Po trzecie bezpłatność, tak za PRL-u jak i obecnie była fikcją. Ta fikcja o bezpłatnosci teraz jest już widoczna, jak na patelni. Obecnie nie ma chyba akademika, który by kosztował, miesięcznie, tyle co kilka kg kiełbasy, tak jak za PRL-u.

Po kolejne, poziom nowych szkół.
Jest powiedzmy sobie szczerze – nędzny. Poza kilkoma wyjątkami. Ja bym go ocenił, jako podobny czy na poziomie zawodowej szkoły pomaturalnej w PRL-u.

Po najważniejsze. Pan wogóle nie podaję najważniejszej danej.
Otóż bezpłatne, najlepsze szkoły wyższe są obecnie zaludnione przez dzieci najbogatszych rodzin, które w ten sposób grabią resztę społeczeństwa, szczególnie prowincję, których to dzieci płacą za wątpliwej jakości dyplom studiując i pracując jednocześnie w szkołach dość podłych, gdzie odchodzi chałtura dydaktyczna. Z wyjątkami.


Panie Igło,

o treść ostatniego akapitu już się kiedyś kłóciliśmy, więc nie będę argumentów i przykładów powtarzał.

Wspomnę tylko coś, o czym wspomniał wczoraj publicysta “Krytyki politycznej” u Jankego w TOK FM, o tzw. potencjale kulturowym, otóż akurat dużo osób na tych studiach dziennych na dobrych i mniej dobrych uczelniach sa tam dlatego, bo dla ich rodziców (nauczycieli, urzędników, osób z wyższym wykształceniem itd) wcale nie jakoś specjalnie bogatych bo dla nich wykształcenie dzieci było jednym z istotniejszych czy najistotniejszych celów.

Znaczy nie inwestują te osoby w dobre samochody, podróże, w siebie, ale mają kasę na studia dla dzieci.

Którą zapracowali uczciwie przez lata, jak to jest żerowanie na społeczeństwie i grabienie go, to ja jestem normalnie jestem długonogą blondynką:)

Przy okazji w wielu przypadkach młode osoby same zarabiają np. za granicą w wakacje na utrzymanie rok studiów.

Gadanie więc o tym, studenci dzienni to jakieś rozpieszczone bogate dzieciaki to ściema jest.

Tak się składa, że mam znajomych czy osoby z rodziny co skończyły lub kończą UJ, UMCS, uczelnie całkiem dobre czy kierunki w Rzeszowie, W-wie, Krakowie itd i większość z tych kilkunastu/kilkudziesięciu osób nie pochodziła wcale z bogatych rodzin.

Pozdrówka.


P.S.

Przy okazji od kilku lat odkąd istnieją tak zwane wyższe szkoły zawodowe, to nawet osoby biedne, z małych miast iitd mogą tam dziennie zdobyć wyższe wykształcenie.

Inna sprawa czy poziom jego jest wystarczający i czy są po tym jakieś perspektywy, no i paleta kierunków też jest ograniczona, ale jednak możliwości także dla osób pochodzących z biednych rodzin są.


Panie Grzesiu, szanowny

Nieporozumienie.

Ono polega na tym, że to nie ja wskazuję na swoje obserwacje.
Te obserwacje zostały wskazanie mnie.
Jako wynik badań społeczno-statystycznych.

Otóż, przeciętny student bezpłatnego, czytaj państwowych: Uniwersytetu, AM, AE, AWF, Politechniki pochodzi z rodziny ponadprzeciętnie sytuowanej, i dostaje premię w postaci braku czesnego.

W uczelniach prywatnych jest odwrotnie.

Na tym polega grabienie.

P.S. – Tego spoconego i zasapanego synka z KP, lansowanego przez środowisko Jankesa, jako koncesjonowaną lewicę oczywiście wysłuchałem.


najlepsze uczelnie dla najbogatszych ?

przez 5 lat politologii na UJ raczej potomstwa oligarchów wokół siebie nie widziałem, ani też sam się do niego nie zaliczam …

“bezpłatne” studia to fikcja, już choćby ze względu na cenę podręczników i utrzymania.

rozsądnym wyjściem byloby wprowadzenie odpłatności wg modelu brytyjskiego : 1. dajemy kredyt na studia 2. kończysz studia – zarabiasz- spłacasz. a u nas będzie zapewne model polski : dawaj pieniądze już, teraz, i ch** nas obchodzi, skąd je weźmiesz.


Panie MAW

Jeszcze zacytuj JKM-a i będziemy fertig.
A potem się zastanów w czym rzecz i co pan se tam imaginujesz zasłaniając się NCz-sem.


Czy warto się uczyć?

Moim zdaniem warto, nawet jak jest niski poziom. Z tym poziomem to nie dokońca jest wszystko jasne, bo ci sami wykładają na renomowanych uczelniach i jednocześnie na prywatnych. Czy w drodze z jednej uczelni do drugiej obniżają swoje wymagania? Coś mi się wydaje, że opinia niskiegoo poziomu formułowana jest przez zwykłych zawistników. Jeszcze się okaże w życiu jak dają sobie radę absolwenci tych rzekomo wysokich lotów i ci z inskich jego progów. Czy aby ci ostani nie zdobęda lepszycgh pozycji naukowych i życiowych. to się jeszcze okaże, dlatego uważam , że katalogowanie, rankingi itp. są trochę przedwczesne. Prywatne uczelnie śa zbyt młode, aby poddawać je porównaniom z tymi, którzy liczą sobie setki lat. Na koniec powiem, że wolę aby młodzież miała dostęp do wyższych uczelni nawet na niskim poziomie niż wcale.


Panie Igło,

no widzę, że w diagnozie się nie do końca zgodzić możemy, więc może pogadajmy o rozwiązaniach.

Co np. złego jest w rozwiązaniu, o którym pisze MAW?
Dla mnie to jedno z sensowniejszych wyjść i uczciwe.
Wprowadzenie studiów płatnych ograniczy jeszcze bardziej dostęp la tych, o których się pan upomina, ograniczy tez dla osób takich, z warstwy średniej, o których ja pisałem.

Bo w system stypendialny sprawiedliwy i adekwatny do potrzeb studentów to ja nie wierzę, bo mam przykłady, że np. osoby pracujące za granicą nielegalnie i mające de facto więcej kasy dużo niż ja, stypendium socjalne dostawały, a osoby jak ja, czyli których rodzice miały jako takie dochody, stypendiów nie dostawały.

No i w ogóle dochody, poniżej których przysługiwały te stypendia, to w ogóle inna sprawa, znaczy było to dla osób, które moim zdaniem nie tylko na studia, ale i na wyżywienie w mieście rodzinnym by brakowało.


Panie Grzesiu..

Tyle, że ja bardziej odpowiadam Autorowi.
Czyli o poziom studiów mi chodzi.

Co do sposobu wyrównania szans, w sensie stypendialnym lub innym, oczywiście nie odmawiam MAW-wi ani racji ani zdania.

Mnie tu bardziej chodzi o to o czym pisze Podróżny.

Szkoła wyższa?
Czy o jej poziomie świadczy jej set-lecie, albo wykładowcy-chałturnicy z Warszawy lub Poznania?

Nie, świadczy poziom wypuszczanych absolwentów i ich dokonania zawodowe/naukowe.
Na te trza poczekać. Tu zgoda.
Ale poziom absolwenta można ocenić od razu, tak jak i poziom wykładu, nie wykładowcy.


Poziom wykładu

Trudno mi pojąć, że znany i wybitny uczony na państwoej uczelni jest doskonały, a w prywatnej odstawia chałę. Czy może odwrotnie? Czy jest to możliwe, że na prywatnej uczelni jest na najwyższym poziomie , a na państwowej odwala lipę? Dlaczego jest takie zaufanie do standardu państwowego w nauce. Przecież nauka z samej swojej istoty jest niezależna od patrona, sponsora i organizatora. Panie i Panowie dajcie wszystkim równe szanse i nie czepiajcie się poziomu, o którym konkurencja opowiada bajki.


Panie Podrózny

To proste.
Tytuły i sławę zdobywa się na państwowym.
Tam mając pensum, odwala się chałę na prywatnym.

To z czystej kalkulacji wynika.
Półtorej godziny drogi w jedną, trzy godziny ( cztery lekcyjne ) wykładu, półtorej godziny powrotu.

Razem jeden dzień w podróży. Podróż na polskich drogach kosztuje.
Nerwy i zdrowie, nie licząc samochodu.
Ten jeden dzień, to tygodniowe pensum na państwowym.
A trza tego odwalić 3-5 dni w tygodniu.


Zgoda

Być może, że Igła tak jak pisze, tak wykonuje swoje obowiązki uczonego i wykładowcy. Z tym muszę się zgodzić, ale znam innych uczonych, którzy inaczej je pojmują. Po prostu stawiam sprawę tak, że niech każdy mówi za siebie, a nie za innych. Chciałem zwrócic uwagę, że we Wrocławiu jest kilka prywatnych wyzszych uczelni i mimo fatalnych dróg, przejście pieszo z jednej do drugiej zajmuje od 15 do 30 minut jako, że wszystkie one wraz z uczelniami państwowymi połozone są w samym centrum miasta. Odnośnie dróg to w centrum jest akurat kończony nowoczesny system komunikacyjny. Generalne remonty, obwodnice, drogi szybkiego ruchu wszytko to jest teraz w śródmieściu i na peryferiach, gdzie raczej nie ma wyzszych uczelni prywatnych.


Panie Adamie!

Niestety nie mogę się z Panem zgodzić. Uczelnie prywatne nie są żadną konkurencją dla uczelni takich jak Uniwersytet Jagielloński. Nie, dlatego że uczelnie państwowe są z założenia lepsze ale, dlatego że środowisko naukowe jest konserwatywne. Przez następne 100 lat dyplom UJ będzie nadal lepszy niż Wyższej Szkoły Pocieszenia Wszelakiego, pomimo że wiedza na tej drugiej może być znacznie lepsza, niż wiedza uzyskana w najstarszej uczelni w Polsce.

Jeśli uważa Pan, że nazwa Uniwersytet Pielęgniarski ma sens (dla mnie to oksymoron), to wkrótce będą prywatne uniwersytety. Natomiast jeśli uniwersytet ma obejmować możliwie szerokie spektrum zagadnień, to nie oczekuję powstania uniwersytetów prywatnych w najbliższej przyszłości. (Każdy założyciel wyższej uczelni prywatnej zazdrośnie strzeże splendoru jaki spływa na niego, więc dzielenie się nim z innymi nie wchodzi w rachubę, a uniwersytet zredukowałby liczbę rektorów i kanclerzy do „1”.)

Innowacyjność gospodarki japońskiej nie jest wynikiem powszechności studiów, tylko ich mentalności. Czy wie Pan, że większość zgłoszeń patentowych w Japonii jest dziełem importowanych białasów? A poziom wykształcenia zależy od jego powszechności. Zależność jest odwrotnie proporcjonalna. Im powszechniejszy poziom nauczania, tym niższy. Nie ma znaczenia, czy nazywa się szkołą powszechną, czy studiami wyższymi. Upowszechnić znaczy obniżyc poziom. Po co?

Pozdrawiam


Panie Jerzy

OK. Zgadzam się. W tym wszystkim jednak chodzi mi właśnie o powszechność wyższego wykształcenia. Poziom to rzecz umowna. Proszę zwrócić uwagę na fragment dotyczący umiejętności czytania i pisania. Czy przez to, że umiejętność ta stała się powszechna poziom pisania również tego z najwyższej półki uległ obniżeniu? Bynajmniej, umożliwił tylko talentom ukazanie się w szerszej skali. Podobnie jest z z badaniami i ich efektami. Pozdrawiam.


Postęp

Jeżeli wraz z upowszechnieniem wiedzy obniża się jej poziom, to skąd biierze się ten postęp techniczny, cywilizacyjny, a ostatnio informatyczny? Czy z ograniczenia dostępu do wiedzy? Czy aby nie odwrotnie?


Ja się jednak trochę będę upierał,

że im więcej studentów, tym ten poziom niższy być może być.
I w ogóle mam wrażenia, że wykształcenie wyższe (5-letnie) powinno być zdobyte jakims trudem i nakładem pracy, studia powinni kończyć najlepsi, najinteligentniesji, najbardziej pracowici, najbardziej zdeterminowani.

Podam Panu przykład z mojej pólkki, coś co dla mnie jest kuriozum, znam osoby, które skończyły filologię i może w życiu przeczytały kilka książek, nawet chwaliły się tym faktem, że nie czytają.

No i mają to samo wykształcenie jak ja, który nie chwaląc się orientuje się w literaturze niemieckiej na w miarę przyzwoitym poziomie.

A osoby, co miast czytać, na studiach filologicznych ściągały opracowania z internetu, już wtedy nie miały o tej literaturze pojęcia, co dopiero teraz.

Moim zdaniem studia nie powinny być dla wszystkich, a zbyt niskie wymagania (na uniwersytetach zresztą też) pozwalają, by osoby, które na to nie zasługuują, kończyły te studia.


zgadzam się z grzesiem jak rzadko

niestety mamy do czynienia z plagą wykształconych jełopów. jeszcze UJ się w miare broni, ale o niektórych szkołach wyższych w Krakowie krążą legendy.

a potym absolwentami zostają ludzie, jak pewna pani nauczycielka polecająca dzieciom “poczytajcie sobie o wyborach prezydenckich w Wielkiej Brytanii” (autentyczna historia z mojego liceum).


Grzesiu

Chyba się niezrozumiemy. Oczywiście, że w takiej masie nie brak obiboków, czy wręcz nieuków. Jeszcze raz wrócę do nauki czytania. Niby jest to umiejętność powszechna, ale czasem jak słucham lektorów to seplenienie, bełkot i jakby w obcym języku. Czy w związku z tym zakazać nauki czytania? Zgoda, ze poziom generalnie się obniża, ale nie u wszystkich. Znaczna część studentów jest ambitna i osiąga wyżyny wiedzy czesto niezależnie od poziomu macirzystej uczelni. To oni są odkrywcami, wynalazcami itp, a gdyby ich nie dopuśćić do wiedzy świat byłby uboższy choć może na formalnie wyższym poziomie.
Bardzo proszę zajrzeć rok do tyłu na moje notki o śląskich laureatach nagrody Nobla. Pochodzili prawie wszycy z przeciętnych, a nawet poniżej przeciętnych szkół i uczelni. Oczywiście nie wszyscy, ale przynajmniej pół na pół. Panowie . Geniusz nie zależy od szkoły jaką kończy. Jemu tylko trzeba dać możliwośc kontaktu z wiedzą.
Pozdrawiam


MAW,

no czasem i ze mną zgodzić się trzeba:)

Podróżny, a z tym wpisem to ja się zgodzę, że nie o uczelnię tu chodzi i że na mniej znanych/mniej prestiżowych czy prowincjonalnych uczelniach są mądre i ciekawe osoby.

Ba, czasem bardziej zdeterminowane do nauki, bo wiedzą, że dyplom ich uczelni nie jest zbyt prestiżowy, więc muszą się bronić wiedzą i umiejętnościami.

Pozdrawiam.


MAW

Dziękuję za zrozumienie. Oto mi właśnie chodzi w napisanym tekście.
Pozdrawiam


Panie Adamie!

Nauka pisania i czytania, to pierwsze trzy klasy wliczając w to „0”. Mogę nawet przystać na to, żeby był to wymiar nauki obowiązkowej. Natomiast wszystko ponad to powinno być traktowane jako coś cennego, a zatem drogiego. Powinno kosztować wysiłek i/lub pieniądze.

Niestety ilość przechodzi w bylejakość. Dlatego godzenie się na obniżenie poziomu w imię zwiększenia szans diamentów ukrytych w plewach nie ma sensu. Albert Ajnsztajn (Einstein) nie miał matury, tylko studium policealne. Tomasz Edison też nie grzeszył wykształceniem formalnym. Jeden stworzył teorię, której niemal nikt nie rozumie, więc jest przyjmowana na wiarę, drugi opatentował mnóstwo wynalazków. Czy do tego potrzebne było obniżenie poziomu nauczania?

Pozdrawiam


Obniżenie poziomu nauczania

Czy ja gdzies postuluje obnizenie poziomu nauczania? Co to znaczy poziom nauczania? To socjalistyczny wymysł! Uczelnie same kształtuja swój poziom, a my jako ludzie wolni mozemy je wybierac. To cos jakbysmy protestowali przeciw tandecie w produkcji i chcieli aby wszystkie towary miały najwyzsza jakość. czy Panie i Panowie nie rozumiecie, ze jest to niwmozliwe? Na wolnym i niewolnym rynku są rózne podmioty. To bardzo szlachetne, ze tak bardzo troszczycie sie o papier, dyplom itp. splendory nic tak naprawdę w nauce nieznaczace. Panie Jerzy! Własnie tymi przykładami udowadnia Pan, tezę, ze nie poziom uczeln, ale własne talenty. Dajmy więc szanse talentom aby szukały dla siebie takiej uczelni szkoły itp. , jakiej zapragna, a nie takiej jaka my uznamy, ze ma akurat tzw. najwyzszy poziom. Dajcie ludziom troche wolnosci w wyborze kształcenia się. Jak chcę miec nizszy poziom, to czy moga mi tego zabronić komentatorzy z TXT?
Pozdrawiam serdecznie


Pane Adamie!

Ja nie mam nic przeciwko swobodzie w zakresie kształtowania nauczania na wszystkich poziomach. ja jedynie twierdzę, że upowszechnianie nauczania obniża jego poziom. Czy słyszał Pan, żeby w dzisiejszej szkole ktoś uczył kaligrafii? Czy słyszał Pan o nauce retoryki? A były takie czasy kiedy tego uczono. Teraz wystarczy, że człowiek umie podpisać cyrograf i przeliterować nazwę partii na którą ma głosować. Takie są efekty upowszechnienia nauki na poziomie podstawowym.

Na poziomie uniwersyteckim nie każda szkoła musi być uniwersytetem. Jak słyszę nazwę uniwersytet ekonomiczny, czy pedagogiczny, to mnie pusty śmiech ogarnia. A takie kwiatki są w mieście Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jak porównywać te dwie kategorie szkół wyższych (wszystkie trzy są państwowe)? Przecież uniwersytet zakłada uniwersalność, a przymiotniki ją ograniczają. Natomiast poziom nauczania instytucji przeznaczonej dla 50% populacji nie może być taki jak dla 5%. Po prostu nie da się utrzymać elitarnego poziomu przy egalitarnym dostępie. Nie, dlatego że ktoś będzie miał coś przeciwko, tylko dlatego, że z tych 50% co najmniej połowa znajduje się poniżej najsłabszych z tych 5%. Wystarczy przeanalizować właściwości rozkładu normalnego, który dobrze opisuje rozkład inteligencji. (Założyłem, że te 5% jest nie najwyższymi 5% ale jest losową próbą z górnych 25%.)

Pozdrwiam


Elitarność

Nie mam nic przeciwko wysokiemu poziomowi uczelni, ale też nie uważam, aby trzeba było zamykac te na niższym poziomie. Panie Jerzy! Czy tylko najzdolniejsi mogą mieć dostęp do wiedzy? Dla nich są być może te najlepsze uczelnie, ale tak się składa, ze nie wszyscy mają tak wspaniałe talenty. Czy tym którzy mają je w mniejszej skali trzeba w imię poziomu ograniczyć dostęp do wiedzy? Daleki jestem do wszelkich rasistowskich poglądów na wiedzę, ale to przypomina mi selekcję ludzi nadających sie do życia i nienadających się do tego. Moim zdaniem każdy człowiek ma prawo do wiedzy na poziomie takim na jaki go stać i na takim jaki zapragnie. Być może, że moje teksty dalekie są od poziomu OXford , Harward i Jageillonki, czy to powód aby zaniechać ich publikowania na łamach TXT. Jeżeli taki jest cel tych dyskusji o poziomie, być może trzeba będzie po raz kolejny rozstać się z TXT, tyle tylko, że tym razem na życzenie “stróżów poziomu”, a nie z własnej woli.
Pozdrawiam serdecznie


Panie Adamie!

Do głowy by mi nie przyszło posądzać Pana o zbyt niski poziom tekstów. Wie Pan, że zawsze z przyjemnością je czytam i uważam Pana za doskonałego Autora, któremu Oxford do pięt nie dorasta. Zupełnie nie o to chodzi.

Ja walczę z mitem wyższego poziomu edukacji, gdy w kraju jest większy odsetek ludzi z wyższym wykształceniem. Przecież kształcenie może być wielokierunkowe. Czemu zlikwidowano szkoły zawodowe? Czemu likwidowano technika? Czemu pielęgniarka musi kończyć uniwersytet zamiast liceum medycznego? Tu jest pies pogrzebany. Ja nie jestem przeciwny prywatnym szkołom wyższym, tylko upowszechnianiu wyższego wykształcenia na siłę. Jeśli 25% populacji osiągnie poziom magistra to pięknie. Tyle, że europejczycy stawiają sobie za cel 50% magistrów w kraju. To oznacza nieuchronne obniżenie poziomu. Niezależnie na jakich uczelniach ci ludzie będą kształceni. Bo nie jest ważne co oni będą umieli, tylko by mieli papier.

Proszę przestać obrażać się na krytyków poglądów i przyjąć do wiadomości, że jestem fanem Pańskich tekstów. Proszę mnie nie straszyć odejściem…

Pozdrawiam :)


Straszenie

Dziekuję za uznanie. Nie chodzi tu tylko o Pana głos, bo nie bardzo już rozumiem o co tu chodzi, jeżeli domagamy sie ograniczenia ludziom dostępu do wiedzy, powołując sie na jej niski poziom, co moim zdaniem jest pretekstem tylko do tego. Przecież kto chce może korzystać z wysokiego poziomu, a kto chce może z niższego. Dajcie trochę ludziom i mnie wolnosci wyboru w skali wykształcenia. Dlaczego sie obrażam? Może nie to, ale niepokoi mnie ton tych wypowiedzi, gdyż sam pobierałem nauki w szkołach ocenianych powszechnie jako stojących na najniższym z możliwych poziomów, więc trochę wiem co mówię.


Panie Adamie!

Miałem szczęście chodzić do niezłych szkół. Mogę Pana zapewnić, że średnia była wyższa niż w innych, ale obiboki były w stanie ukończyć te szkoły, a na studiach spotkałem osobę z wyraźnymi brakami intelektualnymi. Zatem szkoła, to tylko parametr otoczenia. Jeśli nie patrzymy na człowieka, tylko na parametry, to niczego o nim nie wiemy. Tyle, że w wielu sytuacjach działamy na skróty. Sam mam znajomego, który od czasu do czasu mówi o mnie: „Ach ci po liceum”. A mówi to takim tonem, że wiadomo iż absolwenci liceów są gorsi od tych z techników. Co wcale nie znaczy, że się nie lubimy, czy że mnie nie docenia. Po prostu w pewnych sytuacjach uruchamia stereotypy.

Jedyne z czym walczę, to nazywanie każdej szkoły pomaturalnej uniwersytetem i udawanie, że przygotowanie do bycia sekretarką czy modelką, to zdobywanie wyższego wykształcenia. Natomiast jestem za wolnością również w dziedzinie nauki i jestem przeciwny koncesjonowaniu szkolnictwa, w tym wyższego. :)

Czytając Pańskie wpisy podejrzewam Pana o studia na Politechnice Wrocławskiej (górnictwo) lub Uniwersytecie Jagiellońskim (geologia), ale mogę się mylić, bo niektórzy mają talent sam z siebie bez szlifowania w progach statecznych uczelni.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość