Nie zgadzam się z Panem w ocenie kosztów wojny. To znaczy – celem wojny nie jest zabijanie. Celem wojny jest osiągnięcie określonych korzyści politycznych a zabijanie czy demolka infrastrktury przeciwnika jest wyłącznie środkiem osiągnięcia tego celu.
I jeśli np. nie daje się danego celu zrealizować z powodu obecności jakiejś ludności na danym terytorium, to po ocenie bilansu zysków i strat takiego przedsięwzięcia – można zrealizaować na tym terenie przesiedlenia, czystki etniczne itd.
W ocenie można zawsze się pomylić. Można np. spolegliwą i chętną do współpracy ludność doprowadzić do takiej desperacji, że – jak Pan powiedział – zorganizuje się w ruch oporu i zacznie skutecznie walczyć metodami partyzanckimi.
Ale może być też tak, że koszty “pokojowego” przekonania wrogo nastawionej ludności cywilnej, która stanowi zaplecze logistyczne sił partyzanckich są zbyt wysokie i wówczas prawidłowym z punktu widzenia wojskowości rozwiązaniem jest pacyfikacja lub nawet eksterminacja tej ludności wszelkimi metodami.
Nie ma tutaj żadnych reguł ogólnych, co otwiera pole dla geniuszu polityków i dowódców.
I na koniec – stoję na stanowisku, że w przypadku wojny w Palestynie wrogiem Izraela nie jest jakiś Hamas, lecz cała ludność arabska zamieszkująca Palestynę. Napięcia pomiędzy zwaśnionymi stronami są już tak nabrzmiałe, że w skali społecznej nie może już tam w ogóle być mowy o wspólnym zamieszkiwaniu lub pokojowej koegzystencji Palestyńczyków i Żydów na tak niewielkim terytorium. W związku z tym najlepszym rozwiązaniem byłaby jatka, która w sposób jednoznaczny wyłoniłaby zwyciężcę, który zgarnąłby całość. Niestety – obecna sytuacja międzynarodowa jest taka, że podobne działania wzbudziłyby jakąś powszechną histerię wszelkiej maści “humanistów” od siedmiu boleści, że skończyłoby się to pewnie interwencją “sił rozjemczych”, więc ryzyko polityczne jest za duże. A szkoda. Wyrżnęli by się raz a dobrze i wreszcie byłby spokój na Bliskim Wschodzie :-)))
@DB
Nie zgadzam się z Panem w ocenie kosztów wojny. To znaczy – celem wojny nie jest zabijanie. Celem wojny jest osiągnięcie określonych korzyści politycznych a zabijanie czy demolka infrastrktury przeciwnika jest wyłącznie środkiem osiągnięcia tego celu.
I jeśli np. nie daje się danego celu zrealizować z powodu obecności jakiejś ludności na danym terytorium, to po ocenie bilansu zysków i strat takiego przedsięwzięcia – można zrealizaować na tym terenie przesiedlenia, czystki etniczne itd.
W ocenie można zawsze się pomylić. Można np. spolegliwą i chętną do współpracy ludność doprowadzić do takiej desperacji, że – jak Pan powiedział – zorganizuje się w ruch oporu i zacznie skutecznie walczyć metodami partyzanckimi.
Ale może być też tak, że koszty “pokojowego” przekonania wrogo nastawionej ludności cywilnej, która stanowi zaplecze logistyczne sił partyzanckich są zbyt wysokie i wówczas prawidłowym z punktu widzenia wojskowości rozwiązaniem jest pacyfikacja lub nawet eksterminacja tej ludności wszelkimi metodami.
Nie ma tutaj żadnych reguł ogólnych, co otwiera pole dla geniuszu polityków i dowódców.
I na koniec – stoję na stanowisku, że w przypadku wojny w Palestynie wrogiem Izraela nie jest jakiś Hamas, lecz cała ludność arabska zamieszkująca Palestynę. Napięcia pomiędzy zwaśnionymi stronami są już tak nabrzmiałe, że w skali społecznej nie może już tam w ogóle być mowy o wspólnym zamieszkiwaniu lub pokojowej koegzystencji Palestyńczyków i Żydów na tak niewielkim terytorium. W związku z tym najlepszym rozwiązaniem byłaby jatka, która w sposób jednoznaczny wyłoniłaby zwyciężcę, który zgarnąłby całość. Niestety – obecna sytuacja międzynarodowa jest taka, że podobne działania wzbudziłyby jakąś powszechną histerię wszelkiej maści “humanistów” od siedmiu boleści, że skończyłoby się to pewnie interwencją “sił rozjemczych”, więc ryzyko polityczne jest za duże. A szkoda. Wyrżnęli by się raz a dobrze i wreszcie byłby spokój na Bliskim Wschodzie :-)))
Zbigniew P. Szczęsny -- 24.01.2009 - 21:13