Panika przedmaturalna. Krótkie studium poznawcze

Etap pierwszy. “Nic nie umiem, ale mam dużo czasu. Nauczę się” – optymizm przedmaturalny.
Trwa mniej więcej od wrzeđnia do grudnia, przy czym jego objawy we wrześniu są niezauważalne, a w grudniu już skonkretyzowane. W ciepłe, jesienne wieczory wszyscy myślą uparcie: to jeszcze mnóstwo czasu! Trzymając kieliszki w dłoni podczas Sylwestra życzą sobie zdania matury, co poniektórych bardziej trzeźwych napełnia niewesołymi refleksjami. Ale większość młodych się nie przejmuje, bo niby czym?...
Wrzesień jest miesiącem uciążliwym, bo trzeba się wdrożyć w system szkolny. To wystarczająco obciąża poczciwego ucznia. W październiku pogoda się łamie, a poza tym jest to sezon osiemnastek, trzeba imprezować ile się da. No i pierwsze duże sprawdziany, wszystko to w sumie nie daje warunków do powtórek przed maturą.
Listopad. Pierwsze ponure dni odbierają wszelkie chęci do życia, a co dopiero do nauki. Ale uczyć się trzeba, bo nauczyciele mają dziwną manię stawiania ocen w dzienniku. Twierdzą, że potrzebują ich, zeby wystawić ocenę na semestr. Jeszcze mówią, że muszą, ech. Ostatnie imprezy w sezonie.
Grudzień. To już przygotowania do świąt! To bieganie za prezentami, porządki, gotowanie, zamieszanie. Gdzie tu się uczyć, gdzie zaliczać, gdzie powtarzać. Nie ma szans. A potem Sylwester i nachodzą człowieka gorzkie refleksje o upływie czasu i zbliżających się terminach… Majaczy przed nami:

Etap drugi. “O Boże, nic nie umiem! Nie mam kiedy się uczyć!” – paranoja przedmaturalna.
Zaczyna się rysować w styczniu, trwa przez cały luty i pół marca.
Jest to etap, który przysparza nawięcej zmartwień. Ponieważ uczeń otrzymał własnie wyniki próbnych matur i zorientował się, że z taką punktacją to by nie zdał. Dostaje gęsiej skótki i zapisuje się na wszelkie możliwe kursy, na które nie zapisał się wcześniej. Wie i czuje każdym nerwem, całą powierzchnią skóry, że musi powtarzać materiał, że musi utrwalać wiedzę, że musi gromadzić materiały na przeklętą prezentację, bo terminy, bo bibliografia, bo kospekt… A słownictwo na ustną z języka? Aaaa! Tyle trzeba powtórzyć!
Pojawia się pytanie: kiedy? Szkoła idzie własnym trybem, ponieważ na żadnym z przedmiotów, nawet na świetnie zorganizowanej historii, nie przerobiliśmy jeszcze całego materiału. Wciąż trwają normalne lekcje, są sprawdziany. Uczeń uczy się do klasówek, a na powtórki przedmaturalne po prostu nie ma czasu. Nie mówiąc o głowie, którą zgubił już dawno.
Ja jestem nietypowym przykładem ucznia-liceality, przytoczę mój przypadek jako skrajny.
Jak wygląda mój plan zajęć: poniedziałek – szkoła do 15.00, następnie lekcja gry na flecie (pozostałość z dzieciństwa) do 17.00, następnie zajęcia z niemieckiego. W domu o 20.00. Padam na twarz.
Wtorek – szkoła do 14.00, wolne parę godzin, gdy nie wiadomo co robić (zwykle robię historię), od 17.00 do 21.00 historia-zajęcia. W domu przed 22.00, padam na twarz.
Środa – lekcje do 14.00, od 15.00 flet, od 17.00 niemiecki, w domu o 20.00, padam na twarz.
Czwartek – lekcje do 16.00 (z chórem dodatkowym), wolne popołudnie w domu. Żeby nie marnować wolnego popołudnia co robimy?... Uczymy się!
Piątek – lekcje do 15.00 i prosto do domu. Ale kto by na samym progu weekendu uczył się. Trzeba odreagować przy filmie.
Sobota – zajęcia, które z powodu przekładania wypadły z tygodnia oraz inne. Od 14.00 do 17.00, w domu koło 18.00, kolejne wyjście od 19.30 do 21.30. W domu koło 22.00 na przykład, ale nie będziemy marnować wolnej nocy na sen. Siedzimy i robimy razem coś.
Niedziela. Po pierwsze: można się wyspać. Po drugie: odrabiamy lekcje na kolejne dni, uczymy się do zapowiedzianych sprawdzianów.
Kiedy powtarzać do matury, co? Kiedy znaleźć czas uspokojenia, żeby nie zwariować? Nie da się. Powoli wariujemy. Aż mniej więcej w połowie marca-na początku kwietnia niektórzy dochodzą do kolejnego punktu programu, jak natępuje:

Etap trzeci. “O Boże, nic nie umiem! I już się nie nauczę. Będzie, co ma być” – spokojna akceptacja albo obojętność.
Jest to etap schyłkowy, z objawami charakterystycznymi dla dekadentyzmu. Uczniów ogrania mrok do momentu, gdy rozproszy go wiosenne słońce (w tym roku raczej letnie upały). Większość braci stwierdza, że właściwie to im to wisi; maturę i tak zdadzą; gdzieś się dostaną przecież; i tak się nie nauczą, albo tyle będą umieć ile powtórzą w ostatniej chwili; ten miesiąc jeszcze mają przed sobą. Niektórzy prezentują postawę totalnej obojętności, która charakteryzuje się poprawianiem zagrożeń w ostatniej chwili. Na szczęście panika i strach chwilowo ustąpiły. Każdy stara się mysleć o czym innym.

Sytuacja zapewne ulegnie zmianie w maju, ale o tym następnym razem, bo tego etapu nie znam jeszcze z autopsji tak zwanej.

Każdy uczeń, a szczególnie ten na trzecim etapie, zainteresowaniem obdarza tylko te parę dni, które nastąpią po maturze. Tak zwane “oblewanie”, im dalej od domu i rodziców, tym lepiej. Wszelką pomysłowość uczniowie poświęcają planowaniu rozrywek pod wspólnym nagłówkiem: co robimy po maturze. Plany są bujne i ciekawe. A co zrobimy, to się okaże…

Na zakończenie dodam tylko, że etapy opisane powyżej u każdego objawiają się nieco inaczej i następują w różnym czasie. Niektórzy w goóle nie dojrzewają do etapu trzeciego, tylko do samego końca wariują i panikują. Niektórzy błyskotliwie zatrzymują się na etapie pierwszym, a inni biorą etap trzeci za punkt wyjścia. Musimy się pocieszać znanym faktem, że wyjątek potwierdza regułę...

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

No właśnie

Bardzo dobry tekst, z tym, że ja (przy okazji egzaminu gimnazjalnego oczywiście, nie matury) przeszedłem przez etap 2 bezinwazyjnie (znaczy nikt tego nie zauważył), bo trwał on jakoś pół godziny, a do tego nastąpił po 3.

Mniej więcej od początku gimnazjum, do marca w trzeciej klasie, panował spokój pt. Jeszcze kupa czasu… następnie tekst pt. Będzie jak będzie na końcu przy wyjściu na egzamin myśl nic nie umiem, nic nie umiem, gdzie jest ten zeszyt!?! w rezultacie wynik 83/100 i we are the champions i w ogóle.

Więc nic się nie przejmuj i tak zdasz…
Pozdrawiam deszczowo (:-( a miało być tak pięknie)
_______________________
Tak wygląda moje miasto nocą


Hm,

podobnie jest przy magisterce, znaczy te etapy.

A w ogóle co do matury, to ja pamiętam, że tak od września do grudnia to jakoś człek się zaczął z innymi lubić w końcu z klasy, spotykać, imprezować, na osiemnastki łazić itd
Później uczyć też za bardzo się nie chciało.

Ja pamiętam, że uczyłem się tylko z polskiego, miałem ze 2 zeszyty notatek z motywami/opracowanymi tematami itd

Z niemieckiego, to nie chwaląc się dobry byłem zawsze i wiele nie musiałem robić, poza tym co na bieżąco.
A do ustnej stwierdziłem, że zacznę się uczyć po pisemnych, bo miałem nadzieję na bycie zwolnionym (bo na starej tak było), no i z polskiego i z niemieckiego ustna mnie ominęła.

Zdawałem tylko historię, ale to był mój w sumie konik zawsze, w dodatku trafiłem np. na pytanie z historii USA (konstytucja i takie tam) co właściwie bez nauki mogłem gadać wtedy, bo przy okazji tematów indiańskich miałem to opanowane.

Ale ty masz i tak dobrze, bo ja cały czerwiec musiałem się do wstepnych uczyć, w tym gramatyki i językoznawstwa polskiego, bo naukę na ustną z polskiego olałem więc byłem zielony z tego.

pzdr


A i nie wiem, czy wiesz, ale panika czasem nadchodzi w totalnie

zwariowanych momentach.
Maj, matura z polskiego, budzę sie około 6 rano, bo stwierdzam, że nic nie umiem i w ogóle, szybkie jakieś śniadanko itd, zaczynam się uczyć, znaczy przeglądam motywy z polskiego.

Około 8 totalny stres, panika plus ból głowy, a tu niedługo trza wychodzić.
Ale jakimś cudem się udało wyluzować i poszedłem.
Na maturze z polskiego zaś byłem tak spokojny i wyluzowany jakbym wypracowanko w domu pisał.
Ot, tak, od niechcenia se pisałem.
Nie było rewelacyjne, ale na 5 wystarczyło:)

Oczywiście żadnych ściąg ni nic podobnego.

Za to na wspomnianym niemieckim, gdzie szedłem na pewniaka, złapałem totalnego stresa i zawaliłem kika rzeczy, ale też się udało na to pińć zdać:)

P.S. A oblewanie po maturze fajna rzecz, siedzenie do 2 w knajpach, eh, piękne to było.
I ten klimat w sumie taki niby wesoły acz schyłkowy.
No fajna rzecz.


Myśmy

oblewali egz. gim. w lasku… ale tylko w trzech…

A powiem ci, że ja mam jeszcze lepiej niż Mida, bo ja w ogóle wszystko mogę zdawać podstawowe (tylko nie wiem na co się dostanę :-D)

Pozdrawiam cię, gdy za oknem deszcz…
______________
Moja dziewczyna ma dzisiaj maturę


A tak w ogóle:)

bo podpis Jachoo mnie sprowokował:
No i tradycję wkurzania ludzi wklejaniem dziwnnej muzyczki trza podtrzymywać, he, he

http://w472.wrzuta.pl/audio/0vm457rw0kG/matura

No i klasyk:


Jachu,

Co za oblewanie? ty nie za młody przypadkiem? Hę?
Ja jestem na etapie trzecim i na nim pozostanę.
Kiedyś pewna koleżanka powiedziała mi:
Na cuda nie należy liczyć — trzeba na nich polegać :)

Dowcip znasz, więc nie będę go powtarzać :)))


Grzesiu,

Czy mam dobrze, czy źle, to temat na osobną dyskusję, która wrzała w mediach i na blogach po zeszłorocznej maturalnej chryi. Z resztą, ze wszystkimi kalumniami rzucanymi na “nową maturę” się zagdzam, prawdziwie i glęboko.
Mi zostało pół miesiąca, optymistycznie – miesiąc, do powtórzenia epoka nowożytna z historii + pierwsza wojna, z polskiego prezentacja do zrobienia i literatura do przypomnienia, z niemieckiego całe słownictwo, bo na kursach idę innym trybem niż szkolny. I co? I ja świętuję, całe dnie obijając się. Ale nie mam siły się nawet bać. A co.
Ja mam dobry sposób na opanowanie stresu – myśl, że bez względu na wyniki wyjadę na cały tydzień na nasz ukochaną wieś. To mnie powinno utrzymać w pionie.
Pozdrawiam przedmaturalnie i świątecznie :D
P.S. A pioseneczki znam… Ciągną się za mną od początku roku… Co ciekawe, Farben Lehre znam ten jedyny kawałek. Jak masz coś jeszcze ich dobrego, to podrzuć. Pap.


Mido, no ale zdasz mature i tyle,wolność:)

nie masz egzaminów wstępnych, choć w sumie ja akurat uważam, że powinno byc odwrotnie, znaczy nie powinnoi byc matury:), powinny być egzaminy wstępne na uczelnie.
I każda uczelnia autonomicznie powinna decydować jakie kryteria powinien spełnić kandydat.

Co do Farben Lehre, słyszałem trochę ich muzy, ale nic konkretnego, fajnego mi nie przychodzi w tej chwili na myśl.


Moim zdaniem

Matura powinna być, ale w zupełnie innej formie
A egzaminy – o nich powinny decydować uczelnie. Zarówno o treśi jak i formie. I możnaby pozostac przy formie zdawania jednego egzaminu w liceum, ale w takim wypadku liceum powinno przygotowywac do studiów. A teraz to wszystko funkcjonuje od czapy, nie ma żadnego związku, a mój tata chodzi i wzdycha czego oni was uczą w tych szkołach? – ostatnio coraz częściej.
A może już nawet nie wzdycha. Cierpi w milczeniu.


To ja klasycznie -- pospamuję :-)

Skoro już u siebie spamuję to i u siostry. A co.
Polecam dla odprężenia:

Pozdrawiam nocnie i dobranocnie.


Mido, wyczytałem

w S24, że ty rozwaszasz zdawnaie na germanistykę.

No a mi się tu nie chwaliłaś:)

No, no, trudno mi ukryć, że jakoś ten kierunek mi bliski, he, he.

I w sumie ciekawy, ale pod waunkiem, że się lubi czytanie, analizowanie tego, co się czyta oraz w ogóle jak się lubi w języku siedzieć, to frajdę to sprawia.

Acz nie wszystko w sumie.


Grzesiu,

O siedzeniu w języku marzę, ale chyba barzdiej w polskim niż obcym. Stąd germanistyka na drugim miejscu. Ale nie wiem, czy mi punktów starczy, ponieważ zdaję niemiecki podstawowy. Na rozszerzony się nie porywałam. No i to się po prostu okaże :)
A nie chwaliłam ci się, naprawdę? Dlatego chyba, że cały czas się wahałam, a teraz stwierdziłam, że co mi szkodzi. O.
P.S. Nie wiedziałam, ze na S24 bywasz… I to u mnie ;)


A co ma nie bywać...

Albo tylko słyszał od kogoś kto bywa :-D
Pozdrawiam wiosennie!


Mido, ja bywam wszędzie:)

a poważniej, to jakiś czas temu S24 sobie odpuściłem, ale czytam ciągle a i komentować mi się zdarza.
Acz rzadko.
A ciebie to czytam od dawna, no.

A co do siedzenia w języu, wiesz, filologia obca nie wyklucza siedzenia i polskim.

I na studiach (gramatyka kontrastywna choćby i np. zajmowanie się różnymi rzeczami kontrastywnie czyli porównywanie dwu języków w różnych ich aspektach i przejawach)
No albo jak kto się tłumaczeniami zajmować chce, to z polskiego musi być lepszy (!) niż z języka obcgo.
No bo raczej tłumaczeń w jedną stronę tylko się nie robi, chyba, że kto taką wąską specjalizację by miał, ale to niemożliwe.

I powiem ci że jak tłumaczy się na polski, wychodzi czasem totalna nieznajomość polskiego.
Dla wielu osób tłumaczenie na język ojczysty jest trudniejsze .Długo by gadał dlaczego i nie na temat to, ale w każdym razie, największym cz ęsto zaniedbaniem i brakiem u studentów filologii obcych czy tłumaczy jest tylko skupienie się na obcym języku a że tak powiem zbyt mała kompetencja jeśli chodzi o język ojczysty.

Przy mówieniu czy pisaniu po polsku jakoś to uchodzi i mamy to zautomatyzowane, ale jak tworzymy tekst-tłumaczenie, to normalnie niekiedy takie potwórki wychodzą, że później cżłowiek się dziwi, jak to on mógł napisać/powiedzieć.


Jachoo,

proszę tu mi nie suponować:)

Informacje mam z pierwszej ręki, znaczy bo bywam:), nie żebym z kimś o Midy planach plotkował.

No.


Dobra dobra...

Tylko winny się tłumaczy xD
Pozdrawiam zlośliwie :-D


Subskrybuj zawartość