Przypomina ciebie mi.... Część 5: pola, las i Droga

Jaślie kogoś to interesuje, oto kolejna część. Na TXT po wakacjach otwarłam cykl tekstów pod tytułem “Przypomina ciebie mi…”. Myślałam, że go zakończę na zamieszczonej już czwartej części, ale po ostatnim wyjeździe powstał w mej głowie pomysł na ten i być może na kolejne kawałki.

Parę dni na wsi.
Zachowanie zawsze takie samo: jemy, sprzątmy po sobie i ktoś pyta: to co, idziemy? – A gdzie? – Przed siebie. – Idziemy…

Kapelusz na głowie, sandały na stopach, wiatr we włosach, a pod nogami droga, ta, która wiedzie w przód i w przód…*, która jest zawsze jest inna.

Wychodzimy z domu, zatopionego w malowniczym gąszczu drzew, traw po pas i innego ziela. Idziemy wzdłuż płotu, po trawiastym wjeździe na teren, mając nad głowami baldachim z gałęzi brzozowych, szumiących cicho lub głośniej… Aż za bramę. ...Skąd się zaczęła, tuż za progiem…*

Grunt pod stopami zmienia się z ziemistego na asfaltowy. To główna droga, wzdłuż której rosną domki, z których składa się Wieś. Drogę świeżo połatano kamykami i smołą. Trzeba pilnować każdego kroku i rozsądnie stawiać stopy, żeby nie wdepnąć w dziurę lub plamę smoły.

Dochodzimy do skrzyżowania. Jest to symboliczny koniec Wsi, lub – patrząc od drugiej strony – wjazd o niej. Przed nami trasa przelotowa aż do przejścia granicznego. Trzeba ją przejść ostrożnie, przeprawiać się jak przez rwącą rzekę.

I oto jesteśmy po drugiej stronie, niczym na drugim brzegu. Na zwykłej polnej drodze, ubitej przez koła traktorów i stopy ludzi chodzących do lasu. Spod stóp przy każdym kroku wzbija się kurz. Podeszwa butów wydaje się dziwnie cienka, żar bijący od nagrzanej ziemi czuje się całą skórą. Każdy krok jest przybliżaniem się do i oddalaniem od gorąca, piasku. Każdy krok jest wysiłkiem, a jest ich coraz więcej… I nawet się ich nie zauważa. Skupiając się na miarowym rytmie stóp widać tylko tę drogę, która ściele się przed nami i kończy się w lesie rysującym się na horyzoncie. To pierwszy cel, jaki sobie stawiamy. Z każdym krokiem jesteśmy bliżej i nagle z zaskoczeniem uświadamiamy sobie, że ten odcinek, wydaje się – bardzo daleki, jest już za nami, przeszliśmy go nie wiadomo kiedy.

Nad głową kopuła nieba, a na niej małe pierzaste obłoczki. Cisza i spokój, słychać śpiewające w dali ptaki. Wzdłuż drogi rosną trawy, a każda jedna jest inna. Trudno z nich upleść wianek, mimo to próbuję...
I kwiaty w zbożu: niesamowicie modre chabry, aż trudno uwierzyć, że tak intensywny kolor istnieje w przyrodzie. I jeszcze rumianki.

A potem las. Chłodny, ale przy tym wilgotny, a co się koleżance nie podobało, to pokrzywy i robaki. Musiałyśmy z lasu emigrować, tym bardziej, że przeżyłyśmy napad mrówek-szaleńców, które nie dość, że nas obłaziły z maniakalnym uporem, to jeszcze nas śledziły, gdyśmy z lasu wyszły (koleżanka przyjęła to histerycznie, ja bardzo spokojnie).

Dalej na przełaj przez pola, bo zgubiłam znajomą drogę powrotną – jak się okazało, była jeszcze dalej… Idąc przez pola minęłyśmy jedną ambonę – miała zamknięte drzwi (tak! Były tam drzwi!), więc przezwyciężyłam pokusę wejścia na nią, obawiając się szerszeni i innego zwierza.

Przy drugiej ambonie (bez drzwi) nie zdzierżyłam.
W tamtej okolicy są polowania i ambony są względnie świeże. Oparłam się swą masą o konstrukcję – stabilna: drabina duża, a na niej piach z czyichś butów. Nasi tu byli! – pomyślałam, widząc przy progu butelki po Żywcu, z petami w środku. Wspinaczka po drabinie oczywiście urozmaicona była wysłuchiwaniem rozgłośnego bzyczenia i wypatrywaniem owadziego gniazda. Jednakże moja wiedza o szerszeniach przydała się. Jak wiedziałam, to owady spokojne, wprowadzają się tam, gdzie im nikt nie przeszkadza: na uczęszczaną ambonę zajrzał tylko jeden (zwiadowca?) i zaraz poleciał dalej.

Widok z góry wart był zabiegów i przekonywania koleżanki, by się wspięła do mnie. Las, droga, pola, horyzont, niebo. Wszystko takie proste, banalne, dla tambylców pewnie nudne.
Ale przecież piękne.

I ten wiatr! Na wysokości dotyka mocniej, niż na ziemi. Omiata z nieokiełznaną siłą, jakby chciał porwać do lotu, jak w piosence: chcę ci skrzydła dać, wezmę cię w daleki świat (...), wszystko, czego tylko pragniesz, czego tylko chcesz, wezmę cię w krainę marzeń...** Na wysokości, sam na sam z niebem, można poczuć się wolnym. I można się tej wolności, tego bezkresu przestraszyć.

Droga powrotna wiodła przez polną drogę, tym razem całą zieloną... Sandały w dłoń, a pod stopami kobierzec miękkiej i chłodnej trawy.
Po zmęczeniu wędrówką, po rozpalonym piachu, po wilgotnej ziemi na polu, trawa daje wytchnienie stopom.

Wracamy, bo zerwał się wiatr i napędza chmury. Poza tym dwie godzimy spacery pobudziły apetyty, a obiad sam się nie zrobi.
Z każdym krokiem bliżej domu, bliżej przystani, bliżej tego bezpiecznego kąta, któy jest kochany bez względu na to, czy siedzi tam wielka rodzina w pełnym składzie, czy paru przyjaciół.
Jest parę miejsc na świecie, gdzie można się poczuć bezpiecznie. Na przykład tam, w naszym Domu.

Każda Droga ma swój początek i każda ma swój koniec. Życie też jest Drogą, jest Przejściem, ale nie wiemy, gdzie nas prowadzi. Ważne, by idąc patrzeć na znaki przydrożne, które znamy, ale o nich zapominamy oraz na te, które są zsyłane i zawsze zaskakują. A jak zbłądzimy, pytać: dokąd iść mam? Wskaż mi drogę, bo tak dłużej żyć nie mogę***. A odpowiedź przyjdzie.

P.S. Dla ciekawych – inne teksty o Domu, powstałe jeszcze przed cyklem: http://www.mida.salon24.pl/82879,tam-skarb-twoj
http://www.mida.salon24.pl/82883,urok-staroci-tylko-koni-zal
http://www.mida.salon24.pl/82891,przypomina-ciebie-mi-czesc-1-dom-rodzin...

*cyt. z: J.R.R. Tolkien, “Hobbit, czyli tam i z powrotem”
** “Chcę ci skrzydła dać” z animowanej Calineczki
*** J. Brzechwa, “Baśń o stalowym Jeżu”

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

No, no,

urokliwy ten tekst i taki kojący, no.
Akurat na noc, tuuż przed snem:)

A to było urocze:)

“Musiałyśmy z lasu emigrować, tym bardziej, że przeżyłyśmy napad mrówek-szaleńców, które nie dość, że nas obłaziły z maniakalnym uporem, to jeszcze nas śledziły, gdyśmy z lasu wyszły (koleżanka przyjęła to histerycznie, ja bardzo spokojnie).”

Mrówki-szaleńcy, muszę zapamiętać.

A droga mi się jakoś ostatnio z pewną piosenką kojarzy, kiczowatą, no:), jak wszelkie moje ulubione piosenki przecież:

p://kasia1983.wrzuta.pl/audio/8IUxGhHs2yk/seweryn_krajewski_-_droga_ktora_ide

Pozdrówka i dobranoc.


Grzesiu,

ty się nie śmiej, to szczyra prawda: szły za nami kawał od swojego mrowiska. Koleżanka zapowiedziała, że więcej ze mną do lasu nie pójdzie.

Miał to być obraz malowany słowem, nie wiem, czy wyszedł.

Rzuciłeś mi uszkodzony link, wiesz? Daj poprawny :)


Proszę bardzo

http://kasia1983.wrzuta.pl/audio/8IUxGhHs2yk/seweryn_krajewski_-_droga_k...

znaczy jest:)

A mrówki wredne bywają, szczególnie niektóre podobno.

Szczególnie jak se człek przypomni pewną książkę Jana Longina Okonia, gdzie biali pewnego Indianera nad mrowiskiem wrednie powiesili.

Obraz malowany słowem wyszedł, mi za to nie wychodzi nic.

Ale to norma.

Pozdrówka nocne.


Z zabijającymi mrówkami

to kojarzy mi sie tylko ostatni Indiana Jones. Brrr, makabryczne :)


Brrrrrrrr

ni oglądałem, znaczy się;)

Ale i tal makabrycznie jest, choć bez mrówek.

Pozdrawiam nocnie, no.


Subskrybuj zawartość