Sekta Pancernej Brzozy

Dzisiejsze (10. kwietnia 2013. roku) „Za, a nawet przeciw” było poświęcone sensowności powołania zespołu mającego propagować rządową wersję o pancernej brzozie. W audycji wypowiadał się pan doktor Maciej Lasek – profesjonalista i ekspert, w przeciwieństwie do politykierów pracujących dla zespołu Antoniego Macierewicza. (Ujęła mnie jego skromność, bo nie powiedział, że jest autorytetem.)
Na pytanie na jakiej wysokości została ścięta pancerna brzoza (5m, 5,1m czy 6,66m) pan doktor powiedział, że niezależnie od tego jaka to była wysokość, to i tak było to o 50m za nisko dla samolotu. Pan doktor nie zrozumiał, że z trzech źródeł (МАК, prokuratura i zespół MSW), co najmniej dwa kłamią w sprawie zderzenia z brzozą. Zatem można założyć, że nie mogąc wskazać prawdziwej wysokości, pan doktor L. twierdzi, że kłamią wszystkie trzy źródła. To jest logiczny wniosek z zachowania pana „eksperta”. Szkoda, że normalnie dość dociekliwy Jakub Strzyczkowski, był dzisiaj wyjątkowo łagodny dla rządowego specjalisty.
Z drugiej strony Antoniego Macierewicza też nie przyparł do muru. A wbrew pozorom też można wykazać błędy w rozumowaniu przedstawianym przez niego.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Jerzy

Może mnie Pan zaliczyć do “sekty Pancernej Brzozy”. Nie dbam o to.

Jednakże, proszę zapoznać się z oficjalnym materiałem filmowym z 1963 roku, dotyczącym testów zderzeniowych DC-7. Zobaczy Pan, jak słup telegraficzny tnie skrzydło samolotu, jakie przeciążenia działają na pasażerów i jak rozpada się samolot, który bynajmniej nie był w powietrzu (zatem działające siły były mniejsze niż w przypadku Tutki).

“L”, to Lasek? Nieważne, Lasek ma o tyle rację bagatelizując wysokość na jakiej nastąpiło uderzenie w brzozę, bo tego samolotu, w tych warunkach pogodowych, nad tym kartofliskiem, przy takiej certyfikacji i wyszkoleniu załogi NIE POWINNO TAM BYĆ. Brzoza, czy hel, czy “maskirowka” są tylko konsekwencjami złamania WSZELKICH procedur mających znaczenie dla tego lotu.

Na koniec sytuacyjne pytania retoryczne:
Jest pan kierowcą. Wiezie Pan autem najbliższe, najważniejsze dla Pana osoby, po drodze której nawet nie ma na mapie.
Czy normalne dla Pana jest pominięcie planu awaryjnego w przypadku znacznego pogorszenia warunków atmosferycznych?
Czy w przypadku dramatycznie ograniczonej widoczności i żonie krzyczącej (odpowiednik TAWS): “zatrzymaj się, zatrzymaj się”, Pan beztrosko kontynuuje podróż ryzykując zakończenie wycieczki na przydrożnej brzozie?

Podsumowując: dla mnie, na kartoflisku pod Smoleńskiem (nie można tego nazwać lotniskiem) rozbił się polski bajzel, polskie “jakoś to będzie”.


Pani Aniu!

Każdy człowiek wierzy w co chce.

goofina

Może mnie Pan zaliczyć do “sekty Pancernej Brzozy”. Nie dbam o to.

Wiara w pancerną brzozę skaczącą by strącić samolot jest dość zabawna, ale co tam…

Jednakże, proszę zapoznać się z oficjalnym materiałem filmowym z 1963 roku, dotyczącym testów zderzeniowych DC-7. Zobaczy Pan, jak słup telegraficzny tnie skrzydło samolotu, jakie przeciążenia działają na pasażerów i jak rozpada się samolot, który bynajmniej nie był w powietrzu (zatem działające siły były mniejsze niż w przypadku Tutki).

DC-7 to nie Tu-154M, słup telegraficzny to nie brzoza, zaś udowodnienie, że kawałek skrzydła odpadł w wyniku zderzenia z przeszkodą nie polega na pokazaniu, że jest to technicznie możliwe.

Problem polega na tym, że doktor Maciej Lasek nie ma dowodów zderzenia skrzydła z brzozą. Poza tym, czy możliwe jest by urwane skrzydło ścięło urywającą brzozę? Jeśli jesteśmy przy innych katastrofach, to proszę sobie wygóglać te katastrofy, gdzie Tupolewy wycinały przecinki w lesie. Potem proszę udowodnić, że ten jeden był wyjątkowo słaby i, że ostatni remont nie miał z tym niczego wspólnego.

“L”, to Lasek? Nieważne, Lasek ma o tyle rację bagatelizując wysokość na jakiej nastąpiło uderzenie w brzozę, bo tego samolotu, w tych warunkach pogodowych, nad tym kartofliskiem, przy takiej certyfikacji i wyszkoleniu załogi NIE POWINNO TAM BYĆ. Brzoza, czy hel, czy “maskirowka” są tylko konsekwencjami złamania WSZELKICH procedur mających znaczenie dla tego lotu.

Nikomu nie udało się dowieść, że samolot miał kontakt z brzozą na jednej z trzech „oficjalnych” wysokości. Zatem mówienie, że nie miał prawa być, tam, gdzie go nie było, niczego nie dowodzi. Bagatelizowanie niezgodności wersji oficjalnych świadczy o pogardzie dla intelektualnych możliwości odbiorcy. A niektórzy odbiorcy nie mają zamiaru łykać bzdur o rzekomym zderzeniu z drzewkiem podskakującym na kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt metrów.
Procedury są dobre w sytuacjach „normalnych” czy typowych. W sytuacjach ekstremalnych działanie zgodne z procedurami może być szkodliwe.

Na koniec sytuacyjne pytania retoryczne:
Jest pan kierowcą. Wiezie Pan autem najbliższe, najważniejsze dla Pana osoby, po drodze której nawet nie ma na mapie.

Wtedy kieruję się drogowskazami.

Czy normalne dla Pana jest pominięcie planu awaryjnego w przypadku znacznego pogorszenia warunków atmosferycznych?

Czy odejście nie jest planem awaryjnym? Niemniej trudno odchodzić uszkodzonym i niesterownym wrakiem…

Czy w przypadku dramatycznie ograniczonej widoczności i żonie krzyczącej (odpowiednik TAWS): “zatrzymaj się, zatrzymaj się”, Pan beztrosko kontynuuje podróż ryzykując zakończenie wycieczki na przydrożnej brzozie?

Nie jestem lotnikiem, a tym bardziej lotnikiem wojskowym. Niemniej ignorowanie wskaźników nie jest zjawiskiem mi obcym. Żonie zawsze można polecić zajęcie się czymś pożytecznym zamiast marudzenia. :)

Podsumowując: dla mnie, na kartoflisku pod Smoleńskiem (nie można tego nazwać lotniskiem) rozbił się polski bajzel, polskie “jakoś to będzie”.

Co do oceny lotniska możemy się zgodzić. Co do przyczyn „katastrofy”, to mnie Pani ani trochę nie przekonała. Powtarza Pani propagandę ekipy rządzącej, bez odniesienia się do wątpliwości, które podważają wiarygodność tej wersji zdarzeń. To stanowczo za mało jak dla mnie.

Obejrzałem film i to co podaje lektor nie zgadza się z tym, co jest w tekście poniżej. Zewnętrzny słup niszczy skrzydło, zaś wewnętrzny choć grubszy nie czyni tego. Dwa razy słuchałem tego fragmentu. :)

Niemniej pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Jerzy

Czy pan wyłączył logiczne myślenie?
Jeśli tak, to nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. Bo, jak słusznie napisał Jarecki:

Media wespół z politykami, oraz rodzącymi się na pniu autorytetami doprowadziły do jedynej w swoim rodzaju sytuacji, że nie sposób porozumieć się nawet na poziomie faktów.

Jeśli chce Pan, przy byle okazji, zabić siebie i swoich bliskich, to wolna wola. Uważam jednak, że ludzkość byłaby szczerze zobowiązana gdyby pańskiej głupoty nie podnosić wówczas do rangi męczeństwa…

Protasiuk NIE MIAŁ PRAWA podchodzić do lądowania w takich warunkach pogodowych. Jego (i tak sfałszowane) minima to: 120m widoczności pionowej i 1200m widoczności poziomej. Gdzie tu miejsce na brzozę (bez względu na wysokość 5m, 5,1m czy 6,66m)? No, do cholery jasnej, gdzie?

Kiedy odrzuci Pan “wiarę” i zacznie znowu analizować fakty, będziemy mogli wrócić do rozmowy.


Pani Aniu!

Z moim myśleniem jest wszystko w porządku.
Jak Panią lubię tak nie mogę zrozumieć jak może nie dostrzegać Pani tego, że mnie nie obchodzi na jakiej wysokości był samolot, w co trafił itp. Dyskusję z argumentem brzozy będę podejmował, gdy będzie on miał cechy prawdopodobieństwa. Na razie nie ma, więc może go Pani do woli używać.
Samolot nie podchodził do lądowania w momencie katastrofy. W każdym razie nie ma dowodów takiego manewru, więc proszę sobie darować pokrzykiwania oparte na tej przesłance. Tuż przed urwaniem zapisu jest komenda odejścia, co jest sprzeczne z Pani wersją. Zatem fakty droga Pani, a nie pomówienia i domysły.
Co do robienia za bohatera lub męczennika, to nie ja. Korzystam z dobrodziejstw systemu opieki społecznej Zjednoczonego Królestwa, niemniej zawsze twierdzę, że wszystkie zasiłki trzeba znieść, to ludzie wezmą się za robotę. Jestem świadomy tego co robię i jeśli pcham się w niebezpieczną sytuację, to nie po to, by domagać się współczucia. Niestety w przypadku samolotu prezydenckiego nikt z pasażerów ani załogi nie chciał zostać męczennikiem, a przynajmniej nie ma na to żadnych dowodów. Zatem jak będzie Pani komuś wmawiać dążenie do męczeństwa, to proszę nie mieć pretensji, że nie będzie Pani traktowana serio.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Jerzy

Skoro nie obchodzi Pana brzoza, to co ona robi w Pańskiej notce?

Panie Jerzy, jeśli samolot mając wypuszczone podwozie i klapy, zniżając wysokość itp. nie podchodzi do lądowania, to byłabym wdzięczna gdyby Pan raczył opisać na czym polega manewr lądowania. :)

Z Panem, jak i innymi “wierzącymi” jest taki problem, że krytykując zawzięcie raport komisji Millera nie macie pojęcia, co w tym raporcie jest napisane i co faktycznie jest w nim zafałszowane. A jedną z takich manipulacji jest właśnie to, że “załoga nie podchodziła do lądowania”. :)

How convenient!


Pani Anno!

Żeby podważyć wiarygodność dokumentu wystarczy wskazać jedno miejsce, gdzie mija się z prawdą. „Wysokość na jakiej Tu-154M uderzył w brzozę” nadaje się do tego wyśmienicie. Dalsze analizowanie negatywnie sfalsyfikowanego dokumentu nie ma większego sensu. Owszem, może tam być trochę prawdziwych informacji. Tylko to niczego nie zmienia.

Skąd Pani wie o wysuniętym podwoziu, klapach itp? Manewr odejścia też należy do lądowania? Jeśli już tak się bawimy, to proponuję, by podała Pani pełny zapis czynności podjętych przez załogę i wtedy ustalimy, czy lądowali, czy przygotowywali się do lądowania itp. Bo jeśli samolot na 2000 metrów wypuści podwozie i klapy, to też Pani powie, że ląduje? Zanim „wyłączyły się” rejestratory kapitan statku powietrznego dał komendę odejścia. Zatem w chwili katastrofy nie lądowali.

Moim skromnym zdaniem, nie trzeba się znać na lotnictwie, by czuć ten swąd czapeczki gorejącej na władzuchnie. Jeśli Pani nie czuje tego swądu, to chyba trzeba do laryngologa, bo coś z nosem jest nie tak… :) Proszę się zastanowić, dlaczego władza kłamie w sprawie katastrofy bez przerwy. Pani może wierzyć władzy lub musieć twierdzić, że władza ma rację. Niestety te argumenty nie wytrzymują zderzenia z faktami. Władza zachowuje się jak gówniarz, co narozrabiał, a teraz nie umie ponieść konsekwencji. Zatem nawet gdy władza poprawi spójność swoich twierdzeń nie wpłynie to na wiarygodność przekazu. Tylko ludzie wierzący władzy mogą wierzyć w niego. Człowiek myślący doda sobie dwa do dwóch i nijak mu nie wyjdzie trzy. A tego Pani ode mnie oczekuje.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Pani Anno!

Tu jest przedstawiony ciekawy punkt widzenia

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Jerzy

Nie muszę przedstawiać niczego. To Pan powinien, przynajmniej na chwilę, porzucić własne błogie lenistwo i zacząć czytać coś więcej niż publicystyczną demagogię, jaką Pan zalinkował.
Moim zdaniem, Graczyk równy jest Paradowskiej. Ten sam poziom bełkotu.

Bardzo bym prosiła, żeby przestał mnie Pan obrażać linkowaniem takiego badziewia.


Pani Anno!

Jeśli uważa Pani, że Roman Graczyk pisze zawsze głupoty, to możliwe, że ma Pani rację. (Nie czytuję jego felietonów.) Niemniej tak jak u Janusza Korwin-Mikkego, tak i u Romana Graczyka może zdarzyć się wyjątek od reguły. Mnie się wspomniany tekst spodobał. :)

Nie wydaje mi się, by w dopuszczeniu do siebie możliwości zaistnienia zamachu w Smoleńsku można było dopatrzeć się demagogi. To jest raczej przejaw zdrowego rozsądku. Na 9 ostatnich wypadków lotniczych w których zginęły głowy państw, 7 było zamachami, zaś jeden to katastrofa smoleńska. Prawdopodobieństwo, że tym razem nie było zamach nie jest zbyt duże…

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Subskrybuj zawartość