Państwo wersja aktualna cz. 8.

Spisy imion i inne absurdy

Nikt nie ma prawa określać obywatelowi jak się może nazywać i jakie imiona ma nosić on i je­go dzie­ci. Oficjalne spisy imion i inne tego typu dokumenty są zakazane. Po­nad­to dlaczego można zmienić naz­wis­ko z Maciejowski na Bratkowski (i vice versa), a nie moż­na na Poniatowski czy Czartoryski? To nie tylko brak logiki, ale także wyróżnianie częś­ci szlachty tylko, dlatego że o ich rodzinie więcej jest napisane w szkolnych pod­ręcz­nikach do historii.
Sprawa wydaje się oczywista, niemniej zawsze znajdzie się obrońca niewinnych dzieci, jakie źli ro­dzi­ce mogą skrzywdzić w zabawny sposób zestawiając imię z nazwiskiem, czy nadając śmieszne imię. Efek­tem takiego podejścia jest nadawanie oficjalnych imion, a używanie w rodzinie czy kręgu zna­jo­mych zupełnie innych określeń niekoniecznie będących imionami.
Prostym systemem obejścia oficjalnego spisu imion jest urodzenie dziecka w kraju, gdzie czegoś ta­kie­go nie ma (na przykład ZKWBiIP czy SZA) i zostawienie urzędnikom w Polsce martwienie się jak wpi­sać do formularza imię Qnrad czy Jakób.

Licencje, patenty, dyplomy itp.

Dokumenty stwierdzające umiejętności (na przykład prawo jazdy, patent żeglarski, li­cen­cję pi­lo­ta) wy­da­ją organizacje zrzeszające ludzi o danej umiejętności. Organizacja wy­dająca do­ku­ment stwier­dza­ją­cy umiejętność bierze odpowiedzialność za wypadki spo­wodowane przez po­sia­dacza licencji. Jej po­sia­da­nie nie jest konieczne do pro­wa­dze­nia pojazdu czy wy­ko­ny­wa­nia in­nej czynności, niemniej oby­wa­tel, który nie po­sia­da dokumentu, za wszystkie błędy od­po­wia­da sam (nie ma z kim dzielić od­po­wie­dzial­noś­­ci, chyba że się ubezpieczy).
Wiara w to, że można uniknąć negatywnych skutków lekkomyślności czy głupoty poprzez li­cen­cjo­no­wa­nie czegokolwiek jest powszechna i odporna na weryfikację, jak każdy zabobon.
Iluż doświadczonych kierowców powoduje wypadki po pijanemu lub w wyniku nieostrożnej (czy bra­wu­ro­wej) jazdy? Czy atak serca może zdarzyć się tylko kursantowi? Doświadczony kierowca nie mo­że zasnąć lub zasłabnąć za kierownicą? Nie ma możliwości wyeliminować wszelkiego ryzyka, więc nie ma sensu ograniczać z tego powodu wolności ludzi, którzy chcą ponosić odpowiedzialność za swo­je czyny. Natomiast niewolnik może być zobligowania do uzyskania określonego potwierdzenia kwa­li­fi­ka­cji, o ile tak zadecyduje właściciel.
Jeżeli chcemy zmniejszyć liczbę brawurowych kierowców na drogach to, z jednej strony wychowujmy od­powiedzialnych ludzi, zaś z drugiej zapewnijmy im możliwość wyszalenia się na specjalnych to­rach. Tory takie muszą być dostępne dla wszystkich chętnych, a właściciel nie może odpowiadać za skut­ki nieszczęśliwych wypadków na torze zawinionych przez użytkowników. Każdy obywatel wjeż­dża tam na własną odpowiedzialność, a niewolnik tylko za zgodą właściciela.
Powyższe rozważania dotyczą wszelkich licencji lącznie z licencją na handel bronią. Nie słyszałem, że­by w Zjednoczonym Królestwie czy Hiszpanii był wolny rynek materiałów wybuchowych, a mimo to do zamachów w Londynie i Madrycie doszło. To pokazuje, że takie ograniczenie praw oby­wa­tel­skich niczemu nie służy. Natomiast, gdyby legalny sprzedawca materiałów wybuchowych czy bro­ni od­po­wia­dał za współudział, gdy wykorzystano coś zakupionego u niego, to myślałby 10 razy za­nim sprze­dał­by cokolwiek obcemu albo podejrzanie wyglądającemu.

Publiczne zbieranie pieniędzy – żerowanie na dobroczynności

Reklamowanie produktu lub usługi informacją o przekazywaniu części wpływów ze sprze­daży na szczyt­ne cele jest dopuszczalne tylko wtedy gdy:
1. cały wpływ ze sprzedaży reklamowanego produktu lub usługi przekazywany jest na ra­chu­nek nie­za­leż­nej od producenta lub usługodawcy fundacji (niezależnej – to znaczy bez jakichkolwiek powiązań fi­nan­so­wych, organizacyjnych czy towarzyskich);
2. wszystkie egzemplarze produktu lub umowy usługi muszą być numerowane, zaś pro­ducent lub usłu­go­daw­ca musi zgodzić się na niezależną kontrolę wielkości sprze­daży;
3. produkty i umowy usługi objęte taką promocją muszą być widocznie oznaczone tak aby nie moż­na ich było pomylić ze zwykłymi produktami i usługami nie­o­b­ję­ty­mi „promocją”.
Proponowane rozwiązanie ma na celu uniknięcie sytuacji, w jakiej „dobroczynność” promuje pro­du­cen­ta, media reklamujące „dobroczynną” akcję, a nie sprawę, na którą rzekomo zbierane są fun­du­sze.
Jeżeli na szczytny cel przeznacza się 1 gr, zaś na zysk producenta (usługodawcy) około 1 zł, a dla me­diów dodatkowo kilkanaście groszy, to taki układ jest niemoralny.

Publiczne zbieranie pieniędzy

Zakazane jest publiczne zbieranie funduszy przez organizacje inne niż fundacje. Dla każ­dego po­win­no być oczywiste, że ten, kto zbiera publicznie pieniądze musi się rów­nież publicznie roz­li­czać. Działanie oszus­tów ta­kich jak niejaki Polkowski z „To­wa­rzys­twa Nasz Dom” jest ka­ra­ne.*
Nie mam niczego przeciwko ludziom, którzy chcą pomagać innym. Nie mam niczego przeciwko pub­licz­nym zbiórkom pieniędzy. Natomiast mam bardzo dużo przeciw nakłanianiu do niekorzystnego roz­dys­po­no­wa­nia środków (pieniędzy) przez innych pod płaszczykiem dobroczynności. Wspomniane to­wa­rzys­two przez lata zbierało publicznie pieniądze, ale nigdy nie przedstawiło rozliczenia swojego bud­że­tu. Zatem, jeśli celem statutowym towarzystwa jest robienie dobrze prezesowi, a pieniądze po­szły właśnie na to, to zgodnie z prawem wszystko jest w porządku. Tyle, że zgodnie ze zwykłym po­czu­ciem przyzwoitości nic nie jest w porządku.

Propagowanie działalności władzy za publiczne pieniądze

Żaden organ władzy nie może propagować swojej działalności za pieniądze podatnika. Jeżeli partia wy­grywa wybory do „władzy” wykonawczej, to politykę rzą­du/wo­je­wódz­twa/sta­ros­twa może pro­pa­go­wać ze swoich środków lub środków mecenasów. Dzia­ła­nie takie jak propaganda rządowa „za” w spra­wie przystąpienia do unii europejskiej, jest sprzeczna z zasadami państwa prawa i koszty po­nie­sio­ne przez podatnika muszą być pokryte przez SLD niezależnie od wyniku referendum.
Podobnie „Prawo i Sprawiedliwość” oraz „Porozumienie” muszą po­kryć wy­dat­ki po­nie­sio­ne na re­kla­mo­wa­nie zrzeczenia się części suwerenności w zamian za kasę z unii bruk­sel­skiej („no­wy plan Mar­sza­la”). [dopisane 1.5.2021]
Finansowanie działalności partii z pieniędzy podatnika nie jest właściwe (patrz rozdział „Podatki – jak najprostszy system”). Zatem, jeś­li grupa obywateli, którzy przegrali wybory nie może propagować swoich poglądów na koszt po­dat­ni­ka, to czemu ma móc robić to grupa, która wybory wygrała? To jest nierówne traktowanie ludzi przez prawo, a więc sprzeczne z zasadami państwa prawa.
Jeśli władza chce poprzeć swoje działanie ekspertyzami fachowców, prowadzić „kampanię in­for­ma­cyj­ną”, to musi je zamówić w ramach zamówień publicznych ekspertyzę w minimum dwóch ośrod­kach eks­perc­kich, a następnie wszystkie otrzymane ekspertyzy opublikować niezależnie od tego w ja­kim stop­niu uzasadniają poczynione wybory. Ekspertyzy zamawiane w procesie decyzyjnym nie mo­gą sta­no­wić elementu „polityki informacyjnej” zaś ich dostawcy muszą zaznaczać, że byli za­an­ga­żo­wa­ni w pro­ces decyzyjny jeśli dostarczają nowe ekspertyzy.
To obywatel jest najwyższą władzą w państwie, więc to on ma mieć pełny obraz sytuacji, a nie pro­pa­gan­do­wą papkę. Władza ma wykonywać wolę obywateli, a nie używać ich do uzasadniania swo­ich de­cy­zji.

* Zbieranie publiczne pieniędzy z wykorzystaniem instytucji publicznych takich jak polskie radio lub pocz­ta polska (słynna „pocztówka do świętego Mikołaja”) i „zapominanie” rozliczenia się są nie tylko nie­uczciwe, ale wręcz odrażające.

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość