Dziennik podróży: BALI - dzień piąty

Pobudka o szóstej rano, śniadanie i w drogę. Jedziemy na północny wschód wyspy, żeby zobaczyć Besakih – Świątynię Matkę. Położona wysoko w górach wydaje się niedostępna i odległa. Świątynie balijskie stawiane są zawsze wyżej, jeśli nie w górach, to te domowe przynajmniej na podwyższeniu.

Zacznamy od odwiedzenia zagubionej w górach wioski, która przypomina nasze skanseny z tą różnicą, że ta jest zamieszkała i ma swoją codzienność, której można się przyjrzeć z bliska ponieważ mieszkańcy chętnie zapraszają do środka. Liczą na to, że coś od nich kupimy, ale obowiązku kupowania nie ma i co się obejrzy to zostaje.

Photobucket

Photobucket

Tym razem moja ciekawość kosztowała mnie dwa ciosy w głowę. Polazłam za młodą balijką, która chciała mi pokazać tradycyjną kuchnię – osobny zupełnie od reszty domu budynek, w którym przygotowywano posiłki.
Ostrzegała mnie, ale ja już ze źrenicami rozszerzonymi z ciekawości parłam na przód i wchodząc uderzyłam się o framugę. Nie jestem zbyt wyskoka, ale oni też nie…

W środku żywy ogień się pali. Na zewnątrz jedyne 35 stopni celsjuszowych, a ja wkraczam do pieca. Pomysł ciekawy, ale tak na mniej więcej dwie minuty.
Wychodząc uderzyłam się drugi raz oczywiście, ale to cena jaką warto było zapłacić.

Photobucket

Bali w głębi przypomina trochę polską wieś sprzed dwudziestu paru lat, tylko rośliny inne rosną i zwierzęta trochę inaczej wyglądają. Kury łażą i grzebią przy drogach, świnie kwiczą do koryta.

W wiosce jest specjalnie wyznaczone miejsce służące do spotkań. Chwilowo siedzi w nim tylko jedna starsza kobieta
Siedzi we względnej oddali ode mnie, ale kiedy się zbliżyłam na tyle by mogła mnie dostrzec, podchodzi wolnym krokiem z miną dość nieokreśloną. Patrzę co zrobi (mam lekką obawę przed fotografowaniem różnych miejsc obawiając się ludzkiego gniewu), a ona patrzy co ja zrobię. Ja nie robię nic, ona ewidentnie zmierza w moim kierunku. Podchodzi, coś mówi i wyciąga w moją stronę dłoń. Podaję jej swoją. Kobieta śmieje się w głos. Kilkanaście sekund trwamy w tym uścisku.
Podpuściła mnie chyba trochę.

Obchodzimy wioskę dokolutka, zupełnie jak w rundzie honorowej i ruszamy do Besakih.

Photobucket

Besakih została wzniesiona w VI wieku ku czci Brahmy, Wiszny i Sziwy, a później jeszcze przez wieki rozbudowywana. Jakiś przy tym był bałagan między rodzinami, ktoś się z kimś pokłócił, a istotą sporu były chyba jakieś prawa spadkowe do opieki nad świątynią, ale nic więcej nie wiem.

Photobucket

Besakih wygląda jak świątynne miasteczko zamieszkałe przez Boga.
Wspinam się po schodach i staram się skupić na podziękowaniu. Zastanawiam się o ile żarliwsza jestem prosząc i choć nie zapominam podziękować, to nieco mniej chyba się do niego przykładam. Cholera.
Tak czy inaczej podziękowałam.

Photobucket

Besakih robi wrażenie swoim ogromem i położeniem, ale nie odnajduję w niej tego co w Tanah Lot. Dziwi mnie to trochę, bo w gruncie rzeczy turystów tu mniej, przez co cisza jest bardziej słyszalna, szczyty gór toną we mgle. Jest pięknie, bezwzględnie pięknie. Nie ma co się przejmować moim wybrzydzaniem.

Photobucket

Usytuowanie Besakih daje do zrozumienia, że potęga Ducha jest tu, a tam w dole jest całkiem inny świat.

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Niespiesznie wracamy do samochodu, by z powietrza zejść na ziemię i z bliska przyjrzeć się uprawie tego, co dla mnie bierze się z torebki czyli kakao i kawy. Na wizytowanej przeze mnie plantacji rosną jeszcze pomarańcze, papaya, ananasy, kiwi, wanilia, cynamon itd. itp.
Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że pieprz rośnie na drzewie, a wanilia podczepia się pod inne drzewo, by rosnąć. Trochę jak kukułka ta wanilia.

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Chodzę, patrzę, cmokam, generalnie można powiedzieć, że dziwuję się światu po środku tej dżungli. Odrobinę rozglądam się na boki i w górę z obawy przed zmasowanym atakiem tropikalnych pająków. Zastanawiam się przy tym co by we mnie zwyciężyło gdyby atak nastąpił: bezwzględna ucieczka na oślep z kompromitującym krzykiem, czy zrobienie zdjęcia. Dylemat nie został rozstrzygnięty wobec braku pająków. W każdym razie atakujących masowo.
Dżungla jest dość ucywilizowana i stanowi poważny biznes o czym się przekonuję kiedy napotkana młoda kobieta z dzbankiem mówi do mnie dzień dobry i częstuje kawą, kakao, kawą żeńszeniową i okropną herbatą imbirową. Pierwsze trzy napitki prima.

Przy kawie żeńszeniowej nasz przewodnik rzuca wyjaśniający wszystko komentarz: papa drink, mama happy i zanosi się śmiechem.

Na Bali produkuje się najlepszą i najdroższą (czy to musi tak często iść w parze?) kawę, której ziarna pozyskuje się z odchodów luwaka. Otóż luwak wcina ziarna kawy, następnie te ziarna się w luwaku obrabiają, następnie luwak je wydala, ktoś to zbiera i poddaje dalszej obróbce.

Nie wiem kto pierwszy wpadł na pomysł oglądania z tak bliska odchodów tego zwierzęcia i co nim kierowało, ale kawa znakomita. Luwak tak kocha ziarna kawy, że nawet luwacze oczy przypominają je kształtem i kolorem.

W sklepiku przy wyjściu próbujemy jeszcze czegoś co podobno jest winem. Winem palmowym. Ciekawe doświadczenie z pewnością tylko po co od razu to nazywać winem?
Wiem, że sfermentować można wszystko, ale to jest nie za bardzo smaczny efekt podjętych wysiłków.

Przed nami ostatni etap na dziś: wioska, w której powstają rzeźby, takie jakie można u nas kupić niemal wszędzie. Są robione naprawdę całkowicie ręcznie bez żadnej maszyny, tylko dłuto, twórca i papieros. Później są lakierowane i wysyłane w świat.

Photobucket

Photobucket

Tutaj jest mnóstwo takich miejsc, w jednych tworzy się rzeźby, w innych meble. Można sobie poobserwować jadąc te znajome kształty, barwy i wzory. Sądząc po miejscowych cenach przebicie europejskie jest nieprawdopodobne.

Mam okazję powąchać “żywe” drzewo sandałowe, obejrzeć z bliska dwa rodzaje mahoniu, popatrzeć na dzielnych mężczyzn, którzy spokojnie w tym okrutnym upale rzeźbią misterne figurki, albo całe wielkie rzeźby. Można dyskutować na temat ich walorów estetycznych, ale kiedy pomyśleć ile pracy to kosztuje…

Photobucket

Zmęczona siadam na trawie. Natychmiast proponują mi krzesełko, za które grzecznie dziękuję. Podchodzi przewodnik patrzy na moją białą skórę i mówi, że ona jest fine. No bo ja wiem? Może i fine jest taki bielszy odcień bieli. Może i tak.

Przeczytałam, że wedle dawnych wierzeń balijskich Bóg kiedy stworzył człowieka z gliny, wypiekał go w piecu do pieczenia gliny (całkiem logiczne, prawda?) i pierwsza partia wyszła za blada – tak powstał biały człowiek, druga natomiast zanadto się przypiekła i tak powstał czarny człowiek, a dopiero za trzecim razem (kiedy Bóg nabrał doświadczenia) człowiek uzyskał ten piękny kakaowy kolor.

Photobucket

Nasza wyprawa po kilkunastu godzinach dobiega końca. Czas wracać. Jestem tak naładowana energią i zachwycona tym co zobaczyłam, że zmęcznie schodzi na dalszy plan.

No dobrze, przyznaję, zasnęłam w drodze powrotnej w samochodzie.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Gretchen

Czytam, patrzę, cmokam, generalnie można powiedzieć, że dziwuję się

to mojA WERSJA:)

prezes,traktor,redaktor


Max

Na zdrowie :)


To tez ładne:

(...) bezwzględna ucieczka na oślep z kompromitującym krzykiem, czy zrobienie zdjęcia. Dylemat nie został rozstrzygnięty wobec braku pająków. W każdym razie atakujących masowo.

wybieram krzyk, zdecydowanie, tym bardziej że pewnie olejek od Lorenzo został w hotelu, a tak uzywanie będzie miał Pan Yayco, jak z komarów:)

[edit] oczywiście nie krzyk…ale niech zostanie i świadczy
prezes,traktor,redaktor


Max

Jaki olejek mógłby pomóc na masowy atak pająków?

Tak coś czuję, że krzyk byłby bardziej realny. Z drugiej strony… takie zdjęcie tropikalnego pająka… Tylko czy byłoby ostre robione trzęsącą się kobietą?

Najgorsza to ta niepewność, jak mawia Pan Lorenzo.

:))


A ta młoda kobieta, Pani Gretchen,

od kaw przeróżnych i herbaty imbirowej, to owo “dzień dobry” może po polsku powiedziała?

Bo mnie tak w Stambule na Wielkim Suku pewien Turek załatwił i rozpoczął w moim języku dyskusję o wyższości Legii nad innymi klubami. A ja wcale nie chciałem kupować u niego wagonu dywanów.

Miłych snów Pani życzę i już bez niespodzianek


się poprawiłem:)

dodałem edit

o.

prezes,traktor,redaktor


Panie Lorenzo

Po polsku, a jakże.

Oni tu na nasz kraj mówią Polandia hi hi. I jeszcze dość często mylimy im się z Rosjanami. A najlepsze, że dla nich Polska, Rosja, czy Niemcy to prawie ten sam kraj.

Jak im mówię o śniegu to tylko ze śmiechu wprowadzją się w drgania.

Takim to łatwo się śmiać.

Pozdrawiam Pana licząc na brak niespodzianek.


Max

:)

Następny odcinek może być dla dzieci jak raz. O czym informuję powodowana lojalnością.

No.


No, no, niezłe,

szczególnie tych napitków w dżungli zazdroszczę, nawet hełbaty imbirowej niedobrej, bo czuję, że mi by smakowała.

A z pająkami wizja ciekawa, może jeszcze zaatakują i wtedy dylemat co robić przerodzi się w czyn:)

pzdr


Ja też

się śmieję jak mi mówią o śniegu.

Choć nie wpadam w drgania.

Więc to jednak jest zróżnicowane trochę.

Pozdrawiam rozważając kulturową swą odmienność


Grzesiu

Lubię imbir, ale ta herbatla wykręcała całkiem już. I piekła niemożebnie.

Natomiast wyobraź sobie, że kawę wypiłam całkiem bez mleka i nic, nadal uważam ją za pyszną. Ty to zrozumiesz.

Proszę mi pająków nie życzyć! Mogłabym umrzeć ze strachu. No luuudzie jak ja się ich boję, a zabić nie chcę.

Ech…


Panie Yayco

Różnice kulturowe są niezaprzeczalne i nie polegają tylko na amplitudzie drgań.

Nic się z tym śniegiem nie wyklarowało? Bo ja przecież wracam na Święta…

Może przez to, że słońce posyłam w paczkach?

Znowu się okaże, że ja jestem wszystkiemu winna…

Pozdrawiam wznosząc toast piwem BINTANG.


Tylko dłuto, twórca i papieros.

No nie tylko, ale mniejsza z tym… :)


Gretchen

A czy widzialas tego luwaka? Bo musze przyznac, ze mnie zwierze zaciekawilo. Taki naturalny producent kawowych bobkow…no, no, no
Cafe pod Luwakiem.;-)
Pozdrawiam


Sadząc z obrazka, Panie Borsuku,

to owo zwierzę na moje oko jest czymś między lasica a kotem. Nazywa się ponoć popularnie cyweta lub bardziej naukowo łaskuna muzanga, a pochodzi z łaszowatych (Paradoxurus hermaphroditus)-> Wikipedia. Tamże opisana jest produkcja najdroższej na świecie kawy.

Zdolny jestem do różnych poświęceń, ale… ale to pewnie kwestia tradycji:-)

Pozdrawiam serdecznie


Borsuku

tom sie obśmiał:))

Cafe pod Luwakiem

Najlepsze ziarna

z fermy luwaków pod Wąchockiem:)

prezes,traktor,redaktor


Pino

A z czym mniejsza?

:)


Borsuku

A gdzie tam widziałam, obrazek wisiał to tyle mojego co sobie popatrzyłam.

:))


Panie Lorenzo

Dziękuję za bardziej naukowe uzupełnienie. Jest Pan niezastąpiony.

Pozdrawiam Pana o świcie (krakowskim).


Max

:))

To się nazywa szybkie myślenie.


Panno Gretchen,

w ramach różnych takich łaszowatych mogę się przyłasić:

Fajny odcinek. I komentatorzy się też spisują gracko…


Panie Merlot

Sam Pan widzi jak to jest :)

Odcinki jak to odcinki, bywają różne. Jak w życiu, jak w życiu…

Pozdrowienia z pięknymi chmurkami na górze.


...

Super twoje wpisy z Bali, tu coraz zimniej. A będą jakieś foty balijek gdyż u nas niewiele widać zza szalików swetrów i kurtek? ; )


Ernestto

Dziękuję.

Zdjęcia będą poza notkami słownymi. Tyle, że nie wiem czy głód Baliejk zaspokoją, bo ja mam ciąg fotograficzny na starszych i mniej urodziwych .

Będą też zdjęcia tzw. natury i też poza gadaniem.

Są rzeczy, które powinny pozostać bez komentarza.

Do zimnego niebawem wracam, co wydaje się zupełnie kosmiczną perspektywą.

Pozdrawiam Cię kometo :)


fajnie :)

tylko, że … bez urazy, ale jednak nie dla mnie taka turystyka … ja tam wolę jednak żywioł, a nie pobudki o 6 i autokarowe przejażdżki grupą :) ...

no ale ja jestem dziwny he he he i tak prawdę mówiąc to podczas moich wypraw niewiele widziałem jeśli chodzi o zabytki, czy tzw. atrakcje turystyczne … :)

a gdzie mój Siddhartha? :) będzie? ;-)


Stopczyku

Kurka pięć osób, to jeszcze nie jest wielka grupa. I nie autokarem żesz. Weź przestań, chyba bym… No.

To oczywiście nie była dzika wyprawa, ale przekonałam się, że dobrze jest jechać z balijskim przewodnikiem, który wie co i jak.

Zastanawiałam się jak by to można rozwiązać w totalnie spontanicznej wersji. Wyszło mi na to, że nie dotrzesz do niektórych miejsc. Ci balijczycy coś tam wiedzą, coś potrafią ugrać. Samodzielnie nie wpuszczą Cię do niektórych miejsc.

Kilka razy widziałam jak się dogadują. Pamiętaj, że ten atak tu jednak był.

Inna rzecz, że moznaby sobie taką wędrówkę przygotować z jakimś półrocznym wyprzedzeniem.

Teraz bym umiała. Może.

Twój Budda będzie, i to zdjęcie dedykowane też. Bądż spokojny.

Jak się pojawią to będę się darła tak, że usłyszysz. No.

:)


he he he

wiem że wyolbrzymiam … czaję taki sposób na turystykę :)

ja generalnie nie mam ciągot do takich dalekich wypraw . egzotycznych. jak zwał tak zwał. ale do Nepalu bym się wybrał i do Mongolii w zasadzie. to jedyne kraje w Azji które mnie pociągają turystycznie.

...

no to czekam :)

a tymczasem idę walić trunki ;-)


Potwierdza się stare powiedzenie

że podróże kształcą, nawet cudze bo ja dowiedziałam się np, że ten przefajny luwak to tak tej kawy wykupka do 400 kg rocznie i jak ma potem nie kosztować- w Wikipedii tak napisali jakby co.
Ta zieloność wszędzie jest po prostu, no fantastyczna no i śniegu tam nie ma i bardzo dobrze.
Pozdrawiam


Gretchen

Ładne te zdjęcia, ciekawe miejsca, ludzie, rośliny.
No i opis wszystkiego fajny… ;-)

pozdrowienia


Stopczyku

Nepal tak, tak, tak.

:))


Pani arundati.roy

Żarłoczny ten luwak, nie można powiedzieć.

Zieloność jeszcze będzie się prezentować, ale to już jak wrócę do zimowej Polski, więc zapraszam.

I oczywiście pozdrawiam serdecznie.


Jacku

Jak się cieszę, że zajrzałeś :)

Już małymi kroczkami się zbieram stąd, ale materiału zebranego jeszcze trochę jest.

Pozdrawiam bardzo serdecznie dziękując za miłe słowa.


Gretchen

Cała przyjemność oczywiście po mojej stronie.
pozdrawiam również :-)


Jacku

:)

Pozdrawiam jak najbardziej się da.


Subskrybuj zawartość